Szanowni Państwo, Szanowni Zgromadzeni Goście, Drodzy Studenci, Przyjaciele.
Przyznanie mi tytułu Doktora Honoris Causa, przez Szanownych Państwa, Panią Rektor i Członków Senatu tej wspanialej uczelni, uczelni z wielkimi tradycjami, uczelni owianej legendą, jest wydarzeniem w moim życiu tak niezwykłym i niespodziewanym, że odbiera mi i mowę i spokój. Dlatego będę czytać.
Nigdy nie traktowałam siebie ani mojej pracy zbyt poważnie, a raczej nigdy nie brałam tego co robię, za pracę. Przez cale życie była to przyjemność i zabawa. Odpowiedzialność i często poświęcenie także, bo zawsze uważałam, że to zawód obarczony społecznymi obowiązkami i odpowiedzialnością, ale przede wszystkim, dla mnie, był to sposób na życie udane, pełne wrażeń, sensu i niespodzianek.
Matka. Od czterech miesięcy w żałobie po Niej, zmuszam się do napisania choć słowa. Bo nasze matki to temat wielki, wspólny, bolesny, mam ochotę i potrzebę się nim podzielić. Nie mogę pisać. Nie mogę myśleć, pisać, czytać, gram z trudem, nadmiernie akcentuję sprawy i słowa teraz mi najbliższe, osobiste, plączę się w niechcianych momentach scenicznych, przychodzących niespodziewanie, nieprzydatnych na scenie uczuciach. Przyjaciele mówią, będzie gorzej, im dalej tym będzie gorzej.
Umarła. Umierała pięknie, po cichutku, z nieśmiałym uśmiechem i podziękowaniem za opiekę, czułość, stałe towarzyszenie Jej w odchodzeniu. W podziękowaniu, że umiera w domu, wśród nas, zwierząt, ulubionych przedmiotów i z widokiem na jej ukochany ogród. Prosiła żeby Jej już nie leczyć, nie poddawać badaniom, nie wozić do szpitala, nie ratować za wszelka cenę. Z poczucia winy, zaglądaliśmy lekarzom w oczy i pytaliśmy, czy to co państwo zalecają, nie jest przypadkiem leczeniem uporczywym, bo mama sobie tego nie życzy. Jest – odpowiadali, ale musimy to zaproponować, bo to nasz obowiązek, a państwo zdecydujecie czy stosować to czy nie. – A gdyby pani matka, pani doktor, była w tej sytuacji, zastosowałaby to pani? I wtedy ciche – nie. I ulga.
Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w Olsztynie
Wydział Humanistyczny
Instytut Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej
ALEKSANDRA CHYCZEWSKA
Krystyna Janda jako osobowość medialna i artystyczna.
Analiza wizerunku
Krystyna Janda as a media and artistic personality.
Image analysis
Praca magisterska napisana pod kierunkiem
dr hab. Bernadetty Darskiej
Olsztyn 2019
„Nic nie jest czarno-białe, jest tylko nieskończenie wiele odcieni szarości”[2]– mówi Michael, jeden z bohaterów sztuki Casa Valentina, stojąc w damskiej sukience i pełnym makijażu. Żeby potwierdzić słuszność tej tezy wystarczy rzucić dowolnej przypadkowej lub nieprzypadkowej grupie ludzi pytanie: czym jest teatr publiczny? Powstanie wiele teorii, zdań, spekulacji, tez i konceptów. Ba, istnieje duże prawdopodobieństwo, że ta wymiana myśli prędzej czy później przekształci się w gorącą debatę, a jeśli wśród adwersarzy będą przedstawiciele środowiska artystycznego – w burzliwą potyczkę. Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, zagadnienie jest bowiem trudne i złożone.
Dragan Klaić w swojej rozprawie korzenie teatru publicznego wskazuje w koncepcjach oświeceniowych, jak i w XIX-wiecznej ideologii narodowościowej. Państwo czy naród szukający tożsamości znajdował je w teatrze, zatem łożył na jego utrzymanie. Taki teatr był więc platformą ideologicznie kształtującą postawy. Jednka z czasem zaczeły wyrastać małe, awangardowe teatry szukające nowych form i stylów. Ową koncepcję teatru narodowego i aspiracje przypisywane niezależnym teatrom najpełniej połączył Konstany Stanisławski, który w 1898 roku założył Moskiewski Teatr Artystyczny (MChT, później MChAT). Jego wizja teatru, ze zgranym zespołem, bogatym repertuarem, określonym stylem i nadrzędną rangą reżysera, stała się przykładem i inspiracją dla teatrów w całej Europie.
Przez cały XX wiek powstają setki teatrów publicznych, czerpiących ze wskazanych powyżej wzorców.
Dariusz Kosiński w swojej rozprawie napisanej z okazji 250-lecia teatru publicznego w Polsce pisze: „Z ekonomiczno-organizacyjnego punktu widzenia teatr publiczny od innych rodzajów teatrów (przede wszystkim prywatnych) odróżnia to, że jest finansowany ze środków publicznych (państwowych, samorządowych) ze względu na wagę i wartość, jaką ma dla życia społecznego i indywidualnego, a także dla dziedzictwa i kultury narodowej”[3].
Czyli jest tak, jak powiada znane powiedzenie – jeśli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze? Czy z pełną odpowiedzialnością jesteśmy w stanie powiedzieć, że wystarczy pobierać od państwa stałą dotację, żeby móc o sobie powiedzieć, że spełnia się funcję publiczną? Czy w związku z tym w 2015 roku, w którym obchodziliśmy 250-lecie teatru publicznego świętować mogły tylko dotowane teatry?
Encyklopedia Teatru Polskiego podaje: „Z praktyką teatru publicznego wiąże się nieuchronnie jego status instytucjonalny, organizacyjny i ekonomiczny. Teatr publiczny, aby realizować wartości, do których aspiruje, nie może działać dla zysku i poddawać się w pełni dyktatowi rynku. Tym samym musi być finansowany lub współfinansowany ze środków publicznych – państwowych lub samorządowych”[4].
I tu prawdopododnie dochodzimy źródła teorii, która nieco myli pojęcia: że dotacje są istotą publicznego teatru, a nie jego narzędziem. Mówiąc przez lata o teatrach publicznych wytworzyło się w głowach teoretyków i analityków teatralnych przekonanie, że tylko teatry dotowane mogą pozwolić sobie na swobodę (żeby nie powiedzieć nonszalancję) w kształtowaniu repertuaru, w stosowaniu na scenie form trudnych, ważkich tematów, bo stać je na… puste sale.
Ludzie! Moi Ludzie! Tak los zrządził, że spędziłam ponad tydzień, wiele godzin każdego dnia, na oddziale geriatrycznym jednego ze szpitali. Co się tam dzieje! Ludzie! Chodzicie ulicami, kąpiecie dzieci, robicie zakupy, gotujecie obiady, zjadacie kolacje, pracujecie, odprowadzacie dzieci do szkół i przedszkoli, całujecie się i kochacie nocami, i nie macie pojęcia, że tuż obok, niedaleko, jest taki straszny świat, takie coś, taki czas ostateczny! A może wiecie?
Może niektórzy z Was wiedzą, inni przeczuwają, ale nie myślą o tym, jeszcze inni potrafią sobie wyobrazić, ale bezpośrednio ich to nie dotyczy, nie muszą się z tym mierzyć. Może ty, młody mężczyzno, wyskakujący w biegu z tramwaju, czy ty, dziewczyno bez czapki, z sinymi kolanami z zimna w mini spódniczce, nie wiesz, że cię to czeka. Prawdopodobnie.
Ja od kilku dni jestem w szoku, chodzę w depresji, nie mogę o tym wszystkim, na co patrzę i czego słucham, zapomnieć. Wracam tam jak bumerang, jak uzależniona, jak do swojego miejsca, najważniejszego teraz dla mnie, paradoksalnie mi najbliższego. Lekarze! Pielęgniarki, salowe, sanitariusze, kierowcy, opiekunowie medyczni… Wy tam całe życie! Jesteście chyba z żelaza!
Fot. Adam Kłosiński
Umarła. Zuzia umarła. Ta przyjaźń trwała ponad 40 lat. Na początku było nas pięć. Zamknięte kółko. Ścisła egzekutywa tzw. Lamentu. Zostało nas trzy.
Młodość, energia, szalone pomysły. Miłości, zawirowania, dzieci, rozwody, wakacje, PRL, komuna, stan wojenny, częściowa emigracja, powroty, wyjazdy, kłopoty życiowe, kolejne ciąże, problemy z dziećmi, z byłymi, z obecnymi mężami, partnerami, ale przede wszystkim „sztuka”. Nasi rodzice, nasze mamy, ojcowie, ich choroby, odchodzenie. Wspólne prace, projekty, zauroczenia tematami, stylami, ludźmi, zdarzeniami. Kolejne „dzieła”, piosenki, wiersze, spektakle, decyzje, teksty, książki, koncerty, spotkania, omawianie spraw. Oficjalności i sekrety środowiskowe. Nagrody i kary, sukcesy i porażki, upokorzenia i zwycięstwa. Zawsze razem, jeśli nawet na odległość. Satelici, satelitki, ale na końcu zawsze tylko w pięć komentowałyśmy, przeżywałyśmy te najważniejsze dla nas chwile, uczucia i zdarzenia. Każda miała inne zajęcia i inne aktywności na boku, ale razem.
Agnieszka była gigantem, jutrznią, spełnieniem. Olśniewający talent, bogactwo wewnętrzne, porażająca twórczość i jej różnorodność, niespokojny duch i tajemnice, znikania i wracania. Kartki pocztowe – kocham was, – zgubiłam nogi,- myślę. Telefony, kolejne wiekopomne piosenki, wiersze, sztuki, wspaniałe, wzbogacające, zmieniające świat i życie. A potem śmierć i odkrywanie Jej na nowo, rosnąca legenda, a w tle, jak to bywa z wielkimi, jakieś mroczne historie i przekłamania.
Japonia -grudzień 2018
Wróciłam wczoraj po południu, po dwutygodniowym pobycie z Japonii i nie śpię, nie wiem którą już godzinę. Najpierw jeszcze tam, źle przespana noc, jak wszystkie zresztą w Japonii, na twardych klasztornych podłogach i cieniutkich materacach. Potem kilkunastogodzinna podróż z jedenastogodzinnym lotem, popołudnie i wieczór już w Polsce i teraz noc, cały czas bez zmrużenia oka. Jest 4:57. Nie wiem, czym się to skończy i jaki będzie ten następny dzień, może dostanę japońskich omamów, albo zacznę pisać wiersz haiku z rozpaczy.
Miałam dla Onetu pisać, o czymś innym, oburzona, bo śledziłam z Japonii każde drgnienie polskiego życia, ale mi się nagle nie chce. Gwałtownie w tej bezsenności, nie chcę mi się tego i o tym! Ani pisać, ani to roztrząsać, ani się tym zajmować, po tej Japonii mam dosyć, jestem tylko zła, ale zła jakoś tak indywidualnie, osobiście, już nie zbiorowo. Jednocześnie napadają mnie co chwila wyrzuty sumienia, że nie powinnam, że nie mogę mieć tego gdzieś, że trzeba napisać, że przypominanie świństw i nieprawości jest ważne, jest wspólną powinnością, obowiązkiem… że milczenie jest zgodą, przyzwoleniem, współwiną. I przychodzi mi do głowy – Polsko daj żyć! Parafraza dawnego hasła – wódko pozwól żyć!
100 LAT NIEPODLEGŁOŚCI 1918-2018. Z okazji stulecia, moja absolutnie
subiektywna lista artystów, dla których podziękowania i ukłony za wszystko, co nam
dali. Prawie nie dotykam mojego pokolenia i tych potem, bo się boję oceniać albo boję tego, że tych najbliżej nie widać wyraźnie. Wybaczcie.
Tych o których zapomniałam, przepraszam, nie sposób samej, w jedną długą bezsenną noc, nikogo nie zgubić, być może, nawet tego kogoś naj-, najważniejszego.
MAGDALENA ABAKANOWICZ, WITOLD ADAMEK, KAROL ADWENTOWICZ, JERZY AFANASJEW, KAZIMIERZ AJDUKIEWICZ, DELFINA AMBROZIAK, NINA ANDRYCZ, JADWIGA ANDRZEJEWSKA, JERZY ANDRZEJEWSKI, BEATA ARTEMSKA, JERZY ANTCZAK, PAWEŁ ALTHAMER, ADAM ASNYK, ANNA AUGUSTYNOWICZ, TEODOR AXENTOWICZ, ERWIN AXER, OTTO AXER, IRENA BABEL, GRAŻYNA BACEWICZ, KRZYSZTOF KAMIL BACZYŃSKI, DANUTA BADUSZKOWA, TADEUSZ BAIRD, STEFAN BANACH, EWA BANDROWSKA-TURSKA, TERESA BUDZISZ-KRZYŻANOWSKA, ANDRZEJ BARAŃSKI, HENRYK BARANOWSKI, STANISŁAW BARAŃCZAK, ALEKSANDER BARDINI, BOGUSŁAW BARNAŚ, ELŻBIETA BARSZCZEWSKA, MIROSŁAW BAŁKA, MICHAŁ BAŁUCKI, PIOTR BECZAŁA, ZDZISŁAW BEKSIŃSKI, INA BENITA, WACŁAW BERENT, MAJA BEREZOWSKA, JERZY BEREŚ, JERZY BIŃCZYCKI, JAN BIAŁOSTOCKI, MIRON BIAŁOSZEWSKI, HANKA BIELICKA, BOŻENA BISKUPSKA, JACEK BIERIEZIN, BARBARA BITTNERÓWNA, JACEK BOCHEŃSKI, EUGENIUSZ BODO, ANTONI BOHDZIEWICZ, WALERIAN BOROWCZYK, JERZY BOSSAK, TADEUSZ BOY-ŻELEŃSKI, KAZIMIERZ BRANDYS, MARIAN BRANDYS, STEFAN BRATKOWSKI, EWA BRAUN, TADEUSZ BREZA, FRANCISZEK BRODNIEWICZ,
Pamiętam kiedyś takie spotkanie, kolację, w domu Andrzeja Wajdy i Krystyny Zachwatowicz, w ich otwartym domu na warszawskim Żoliborzu. Zebrało się tam wtedy wielu ludzi ze świata filmu, pisarzy, intelektualistów, także działaczy politycznych „rozbłysłych” po wielkiej zmianie. Wszyscy mówili o nowej Polsce, o tym, co każdy planuje robić.
Był to może 1990 rok ubiegłego wieku. Nowa Polska, wielkie dzieło do wykonania, ogromna praca i każdy wiedział, że trzeba zakasać rękawy i sobie z tym radzić, indywidualnie i zbiorowo, w ogólnym interesie społecznym i państwowym, ale także i własnym. Ojczyzna to wielki zborowy obowiązek, Norwida urzeczywistniało się. „Gruba kreska” premiera Mazowieckiego została ogłoszona, zapominamy o tym, co było, dajemy wszystkim szansę na zmianę, poprawę, zaczynamy od początku, bez urazy. „Rząd który utworzę nie ponosi odpowiedzialności za hipotekę, którą dziedziczy. Ma ona jednak wpływ na okoliczności, w których przychodzi nam działać. Przeszłość odkreślamy grubą linią. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania”. Zmieniało się życie wszystkich i nikomu nie przychodziło do głowy, że ktokolwiek może chcieć źle, że trzeba tylko mądrych wyborów i wspólnej pracy. Ale pewność, że wszyscy pójdą razem w jedną, jasną stronę była silna. Po latach niewoli, wydawało się to oczywiste
Fot. Piotr Blawicki/EastNews
Uważam, że Polska się wali. A raczej nasz świat się wali, mój świat ściślej mówiąc. Wolę mówić o sobie, bo tak jest prawdziwiej. Jestem wielbicielką prawdy. Kiedy mnie pytają co jest dla mnie najważniejsze, od zawsze odpowiadam – prawda. Najtrudniejsza choćby. Kłamstwo jest złem. Kłamstwo jest niedopuszczalne. Kłamstwo świadome, cyniczne, jest największą podłością.
Urodziłam się w roku 1952 i większość życia, do czasu wolności, przyjmijmy symboliczną datę rok 1989, przeżyłam w zbiorowym kłamstwie, Polsce socjalistycznej. W Polskiej Republice Ludowej. Kraju z przewodnią rolą jednej partii, w wielkiej przyjaźni z jednym państwem Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich, kraju zniewolonym, rządzącym się socjalistyczną ekonomią i jednym wielkim kłamstwem, historycznym i wszelkim innym. Kraju, w którym jedni kłamali z miedzianymi czołami, a inni nie zwracali na to uwagi i wiedzieli swoje. Kraju, który musiał mieć narzędzia terroru, media jako propagandę, cenzurę, aby prawda nie przedarła się, bo walka o wolność i prawdę na szczęście trwała.
Andrzej Wajda ze Złotą Palmą 1981 dla Człowieka z żelaza
Tekst przygotowany z okazji specjalnego pokazu na Festiwalu Filmowym w Cannes filmu Andrzeja Wajdy CZŁOWIEK Z ŻELAZA 21.05.2017.
Panie Prezydencie,
Szanowni Państwo,
dziękuję za zaszczyt bycia tu dzisiaj, z okazji uhonorowania Andrzeja Wajdy i przypomnienia filmu „Człowiek z żelaza”. Dziękuję za możliwość powiedzenia tych kilku słów.
Andrzej Wajda odszedł od nas kilka miesięcy temu.
Zostawił dzieło wiekopomne.
Jego filmy uczyły Polski, nie tylko Polaków.
Bez Jego filmów, spektakli, wypowiedzi, artykułów, obrazów, rysunków, interwencji artystycznych i społecznych, kultura i polska i światowa byłaby dużo uboższa.
Małgorzata Markiewicz
Mowa pożegnalna dla Małgorzaty Markiewicz, wielkiej Przyjaciółki Fundacji Krystyny Jandy Na Rzecz Kultury. Od pierwszej chwili istnienia Fundacji Pani Małgorzata i Jej Biuro Architektoniczne czuwały nad budową i remontami w Teatrze Polonia i w Och-Teatrze, które powstały w budynkach dawnych kin warszawskich.
Kochana Małgosiu!
Byłaś wspaniałym Człowiekiem.
Wielką przyjaciółką świata i ludzi.
Dla mnie, wcześniej mojego męża i całej naszej fundacji byłaś człowiekiem opatrznościowym.
Tatarak - Andrzej Wajda
Andrzeju, żegnamy się z Tobą od kilku dni z bólem, miłością, świadomością że straciliśmy z Twoim odejściem, niepoliczone skarby. Że jest to dla nas wszystkich, dla Polski, dla polskiej kultury strata nie do ogarnięcia umysłem. Straciliśmy nie tylko wielkiego człowieka, wspaniałego przyjaciela, straciliśmy Uniwersum, Szymona Słupnika środowisk twórczych, kręgosłup moralny i etyczny. To Ty byłeś miarą i sensem, to ty wyznaczałeś poziom i zamiar, blask i …ciemność – wartą potępienia. To Twoimi oczyma widzieliśmy prawdę i fałsz, piękno i brzydotę. Twoją wrażliwością mierzyliśmy nas samych, Polskę i Świat.
Szanowne Panie, Panowie, Moi Drodzy!
Skończyłam te szkołę dawno temu, w tym roku upłynęło 45 lat mojej pracy artystycznej. Wspominam lata tu spędzone z rozrzewnieniem, ale też pamiętam, ile lęku, obaw i nadziei im towarzyszyło. Ile łez i nieprzespanych nocy, ile szczęśliwych chwil. Jesteście w cudownym momencie, wszystko może się zdarzyć i świat jest przed Wami. Zazdroszczę Wam i współczuję. Zaczynacie tę drogę w trudnym czasie.
Ponad 20 lat żyłam i uprawiałam ten zawód w socjalistycznej Polsce, z cenzurą i brakami w każdej dziedzinie. Przede wszystkim z brakiem dostępu do świata i jego kultury. Dziś dostęp jest nieograniczony, a w Internecie są nie tylko obrazy wszystkich galerii świata, spektakle i filmy, książki, także wszystko lub prawie wszystko, co było zanim Wyście się pojawili, historia sztuki, którą należy znać i szanować. Macie wszelkie informacje i teksty. Można z tego korzystać nieograniczenie. A, jak powtarzam, nie zawsze tak było.
Przez ostatnie kilka lat patrząc na kobiety w moim otoczeniu, przemyka mi przez głowę takie pytanie: Czy wychowanie dziecka wystarczy jako Dzieło Życia? Czy to wystarczy? Czy kobieta patrząca na swoje dziecko, dorosłego, wykształconego, odpowiedzialnego człowieka, może spokojnie odetchnąć i pomyśleć: oto moje DZIEŁO ŻYCIA, teraz mogę spokojnie umrzeć? Czy jeśli nawet nigdy nie pracowała zawodowo, urodziła i wychowała dzieci czy dziecko, czy jej dorobek życia jest wystarczający? Według norm społecznych? Według opinii jej męża, jej dzieci? Rodziny?
….Nie kocham jeszcze, a już drżę i płonę
.I duszę pełną o niego mam trwogi
.Nie kocham jeszcze, a ranki już moje
Po snach mych dziwnie wstają zadumane
Już chodzą za mną jakieś niepokoje.
Już czegoś pragnę i czegoś się boję….W noce niespanie ( Konopnicka)
Zazdrość. Ja ją lubię. Potrafi być siłą, potężną, motoryczną, budującą, cementującą związki. Wydaje mi się, że ludzie, którzy nie odczuwają zazdrości, nie są normalni, są niebezpieczni, wynaturzeni. Zazdrość jest naturalną konsekwencją miłości. To brak zazdrości jest zastanawiający i niepokojący. ( Mówię o zazdrości nie zawiści, która jest uczuciem podłym, wstrętnym, destruktywnym i wstydliwym, choć ludzkim.
– Czy wierzy pani w horoskopy? Numerologię?
– Nie.
– A czy je pani czyta?
– Tak.
– Czy jest pan przesądna?
– Ależ skąd?
– Czy wierzy Pani w przeznaczenie, fatum, nieuchronność zdarzeń?
– Nie.
Wśród moich znajomych jest wielu takich, których dzieci wchodzą w dorosłe życie, wychodzą z domu, wyjeżdżają na studia, zaczynają pracę, wchodzą w związki. Dzieci, które dotąd korzystały z zasobności, statusu majątkowego rodziny i domu rodzinnego w sposób naturalny i oczywisty, zaczynają życie „osobne” i we wszystkich tych rodzinach zapanowuje zamieszanie, do jakiego stopnia dalej dom rodzinny – nazwijmy to tak enigmatycznie, ma to dorosłe życie finansować.
Znów wakacje. Znów Toskania. I znów, kiedy stanę w środku mojego ukochanego Piazza del Campo w Sienie , spłynie na mnie spokój a patrząc na proporcje i harmonię jego architektury ,znów będę w „ absolucie ‘’.Czerwiec. Włochy. Toskania . Spokój. Od kilku lat tak samo i to samo. I od kilku lat , wizyta w Wenecji i obowiązkowe przejście między kolumną św. Marka i św. Teodora , co przynosi nieszczęście ,a bez czego, wydaje mi się że cały następny sezon, bo moje lata to sezony teatralne , będą katastrofą. Potem miesiąc raju gdzieś nad morzem i oby tak było zawsze. Tam myślę, tam planuję, piszę, czytam, kocham człowieka jakim jest , liżę rany po niepowodzeniach. Tam nie dzwonią telefony, nikt ode mnie nic nie chce, i o nic nie ma pretensji.
Wojciech Pokora
Umarł Zygmunt Sierakowski i Iwona Kamińska. O obu śmierciach zawiadomiły mnie ” dobre dusze” . Ci co to ich obchodzi, kontaktowali się, wiedzą. Czują potrzebę. Z Zygmuntem byłam lata w Teatrze Powszechnym. Najbardziej zbliżyliśmy się robiąc i grając ” Kotkę na blaszanym dachu” i moje ” Na szkle malowane” , potem kiedy uczyłam w Akademii Teatralnej i robiłam Ze studentami ” Mieszczan” Gorkiego, poprosiłam Go o asystenturę i zagranie roli ojca.
1-go sierpnia 1944.
1-go sierpnia 1944.
1-go sierpnia było niesłonecznie.
Było mokro.
Było święto słoneczników.
Żółty kolor. W czerwonych tramwajach.
1-go sierpnia 1944 mama powiedziała że „trzeba iść po chleb.”
Mama powiedziała – „taki spokojny dzień.
Taki spokojny dzień.”
OD REŻYSERA
Ile mogłam mieć lat, kiedy zobaczyłam pierwszy raz film Miłość blondynki ? Nie pamiętam. Pamiętam natomiast, jak piorunujące na mnie zrobił wrażenie. Jego stronę artystyczną, niewymuszoną lekkość i czystość formy doceniłam dużo później , pewnie dodały się także wrażenia z innych Jego filmów – Czarnego Piotrusia, Konkursu, Pali się moja panno, wszystkie były kamieniami milowymi w moim dorastaniu, rozumieniu, stawaniu się człowiekiem i kobietą. Za to wymowę tego filmu, refleksję wynikającą z Miłości blondynki, doceniłam od razu. Było to wtedy dla mnie coś bardzo ważnego.
Jerzy Łapiński
Jerzy Łapiński
Skromny, życzliwy, czuły, dyskretny, cichy, zawsze gotowy do pracy, współpracy, wysłuchania, pomocy. Kochany- tak mówi o Nim młodzież aktorska. Kiedy wychodzi na scenę wzbudza poczucie wspólnoty z Nim i czułość. Jak sam mówi – każda rola jest darem losu – a najważniejsze to grać i pracować. Trudno znaleźć aktora, który denerwował by się bardziej w kulisach, przed wyjściem na scenę. Spadkobierca i kontynuator najwspanialszych, najlepszych tradycji teatralnych i aktorskich. Mały – wielki człowiek.
Tak gonimy, tak się śpieszymy, tak staramy się nadążyć, wypełnić obowiązki, pokładane w nas nadzieje, być w porządku wobec ludzi, dzieci, przyjaciół, siebie.
Kiedyś dzień dzieliłam na pół. Jedna połowa była dla pracy, druga dla mnie. Domu i wszystkiego, co w nim, nie uznawałam za pracę. Potem przez długie lata dni dzieliłam na trzy części, dwie oddawałam pracy, jedną reszcie. Teraz najczęściej pracuję cały dzień, noc mam dla siebie, choć i to ostatnio nieprawda, nawet w nocy, kiedy gorzej śpię lub się budzę nocą, czytam to, co potrzebne do pracy a nie to, co miałabym ochotę przeczytać. Coraz częściej, kiedy nie zdążam czegoś zrobić, myślę, po co ja się denerwuję? Jest przecież jeszcze noc, mogę to zrobić nocą.
Ewa Błaszczyk
WEJŚĆ TAM NIE MOŻNA – EWA BŁASZCZYK, KRYSTYNA STRĄCZEK. WYDAWNICTWO – ZNAK.
Ewie Błaszczyk przychyliłabym nieba. Od kilku lat obserwujemy w środowisku tragedię jej i jej dziecka z opuszczonymi głowami, a walkę Ewy o córkę z szacunkiem i podziwem. Ja z fascynacją, choć to może nie najlepsze słowo, należną herosom, półbogom, „nadistnieniom”. Najpierw, kilkanaście lat temu dowiedzieliśmy się i obserwowaliśmy walkę Ewy i Jacka Janczarskiego, jej męża, o życie dwóch zbyt wcześnie urodzonych bliźniaczek, śledziliśmy nowiny ze szpitala wstrzymując oddech, potem na wiadomość o nagłej przedwczesnej śmierci Jacka i gwałtownej kilkudniowej rozpaczliwej bitwie Ewy z czasem, lekarzami i szpitalami o ratunek dla jego serca, byliśmy całym sercem razem z nią jej dziećmi, a po śmierci Jacka, przyjaciela wielu z nas, wspaniałego człowieka, urodził się w nas bunt i protest przeciwko losowi, jaki zgotowało im życie, krzyczeliśmy, dzwoniliśmy, pisaliśmy listy do Ewy, kiedy miesiąc później zdarzyła się tragedia z jedną z dziewczynek Olą, oniemieliśmy ze zgrozy, zamilkliśmy, ucichliśmy, i ten stan trwa do dziś.
Andrzej Domalik
Andrzej Domalik. Byt osobny. Bogaty. Niezależny. Samotny w towarzystwie, towarzyski w samotności. Niesamotny z muzyką, książką, myślą. Nieskory do rozmów o codzienności, gotów zawsze do rozmowy o sztuce.
Jestem zachwycona Jego rozważaniami, choć pełny ich smak czuje pewnie tylko naprawdę „wtajemniczony”. Ten kto Go zna i z Nim milczał.
Żyje w porządku codziennym z uczuciami niecodziennymi. Żywiołowe poczucie humoru gasi na widok poezji.
I znów przychodzi wiosna i szał sadzenia. Czyli ogródki działkowe i grillowanie. Nic tak nie zrobiło kariery w wolnej Polsce, jak ogrodnictwo i kucharzenie. Nie ma programu telewizyjnego, gazety, która nie radziłaby jak coś ugotować albo, co posadzić. Obłęd. Ideologia działki i pracy na świeżym powietrzu jest wspaniała. Towarzyszy jej promocja zdrowego trybu życia. Ruch na świeżym powietrzu i pochłanianie grillowanych potraw popijanych piwem znoszą się moim zdaniem nawzajem, ale nikt nie zwraca na to uwagi, a w każdym razie o tym nie mówi, ani media ani amatorzy życia w zdrowiu i kontakcie z naturą.
O Januszu Morgensternie wspomnienie Krystyny Jandy, aktorki filmu Żółty szalik .
Nie pracowałam z Januszem, raczej znałam go, przyjaźniłam i spotykałam przy różnych okazjach. Od kiedy otworzyłam swój teatr, bywał wraz z żoną na wszystkich prawie premierach. Bardzo lubiłam, gdy przychodził na próby generalne, jeszcze przed premierą, można było z Nim bardzo poważnie porozmawiać o spektaklu i skorzystać z Jego uwag i rad. Bardzo to sobie ceniłam. Zresztą zawsze miałam świadomość, że mam w nim przyjaciela, gotowego do rozmowy, spokojnej analizy wszelkich problemów natury nie tylko artystycznej, udzielającego kiedy trzeba spokojnych mądrych rad, człowieka sprawiedliwego, rozsądnego, artystę wybitnego o wyważonych reakcjach.
Pierwszy monodram zrobiłam jakby przypadkiem, zaproponowano mi zrobienie „ Białej bluzki” Agnieszki Osieckiej z okazji kolejnej edycji Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, był rok 1987 , tuż po stanie wojennym, po bojkocie aktorów, zajęcia zawodowe wciąż zostawiały mi dużo czasu. Nie zastanawiałam się, czy to będzie monodram i co to monodram, wiedziałam, po przeczytaniu tekstu Osieckiej, że warto za wszelką cenę tę historie , ten charakter, osobę, nieumiejąca żyć bez wolności, w niewolnej Polsce, postawić na scenie, opowiedzieć o tym kraju, o tamtym czasie , ustami tej kobiety, że oto mam przed sobą sprawę i tekst ważniejszy niż zwykłe zawodowe zastanowienia i analizy.
Poszłam sobie kilka dni temu do Teatru. Nie żeby zagrać, ot tak, żeby obejrzeć spektakl. Poszłam sama. Lubię chodzić do Teatru sama, ale jak zwykle nie sprawdziłam, o której zaczyna się spektakl i w rezultacie spędziłam godzinę na obserwacji nadchodzącej powoli publiczności. Miła, spokojna, interesująca, godzina. Na pół godziny przed przedstawieniem weszła para.
Co to się dzieje z tymi mężczyznami moja pani – usłyszałam dziś w sklepie- już w ogóle nie można na nich liczyć i robią się już całkiem do niczego. – Aaaa, ja to już dawno machnęłam ręką – odparła druga. Zastanowiła mnie ta spontaniczna wypowiedz kobiet z ludu, bo nie wyglądały one, te panie, na pracownice uniwersyteckie.
I JAK CO ROKU przeżyliśmy Święto Zmarłych i jak co roku czekamy na Boże Narodzenie. Tak, końcówka roku jest zwyczajowo i z potrzeby duchowej i tradycji bardziej refleksyjna i rodzinna. 1 listopada zaczynają się wspomnienia, podsumowania, porównania, spotkania rodzinne przy grobach a potem i do końca roku narady w firmach, akcje charytatywne, przyrzeczenia, harmonogramy zmian, plany na przyszły rok. Boże Narodzenie to najbardziej rodzinny i refleksyjny czas w roku. Wigilia to tajemniczy czas, wieczerza najważniejsza w roku, i znów przywołujemy podczas niej potrzebujących i nieobecnych. Podczas niej także, naprawdę witamy, rodzinnie, nowonarodzonych. I tak co roku.
SHIRLEY VALENTINE JUBILEUSZ
Szanowni Państwo, równo 20 lat gram spektakl pod tytułem „Shirley Valentine”. Grałam to w Teatrze Powszechnym, i tam na tamtej scenie zagrałam około 600 spektakli, wczoraj zagrałam dwusetny już spektakl „ Shirley” w Teatrze Polonia. Razem z wyjazdami będzie około tysiąca spektakli. Jeżdżę też dalej i zawsze jeździłam z tym spektaklem po Polsce, w wielu miastach byłam po kilkanaście razy, grałam to i w Ameryce i Australii, Niemczech, Francji, Szwajcarii, zawsze są pełne sale i zapewne ta rola będzie mi towarzyszyła jeszcze długo.
A – dalej piszę na A bo uważam, że litera A jest piękna.
A – ach jak miło oglądać nocą telewizję kiedy jest ona nareszcie dla mnie. Oglądałam „Nostalgię” Tarkowskiego i wciąż piorunujące wrażenie robi na mnie zdanie z tego filmu – chcesz być szczęśliwa w życiu, są jednak rzeczy ważniejsze…
A – dlaczego lądowali jednak? Oto pytanie wszechobecne. Wiecznie wciąż całe dni i noce stenogramy zapisu z czarnych skrzynek, symulacje, komentarze, specjaliści, komentatorzy. Emocje, emocje, emocje. Sytuacja, okoliczność, uwarunkowania, zależność, emocje….Myślę, że emocje były w głównej roli, a rozsądnego, na zimno myślącego, zabrakło. Wielkie pocieszenie i ulga dla mnie niespodziewana, to, to słowo k… na końcu. A to się wyrwało prawdziwie z człowieka! No i to, że to tak krótko dla innych trwało. Aż się zdziwiłam jak krótko oglądając symulację… Wciąż myślę o tych z tyłu, czy wiedzieli, do jakiego stopnia zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
FELIETON NA A
A dlaczego piszę? Nie wiem. Bo lubię. Bo mnie o to poproszono. Bo podobno kobiecym czułym acz krzywym okiem sprawy opisują się inaczej. Bo podobno kobieta umie zauważyć drobiazgi, które w rezultacie opisują ogół. Bo spodobało mi się, że bez zobowiązań i po prostu na litery alfabetu.
AAAAA- to ogłoszenia zamieszczane przez cwaniaków, którzy myślą, że ich anonse zamieszczone jako pierwsze będą przeczytane pierwsze i pierwsi zrobią interes. Z reguły je pomijam na korzyść tych bez AAAAA. Ale kiedyś rozwalił mnie jeden – AAAAAAAAAA ja, szybko i bez zobowiązań. Aneta
Tak gonimy, tak się śpieszymy, tak staramy się nadążyć, wypełnić obowiązki, pokładane w nas nadzieje, być w porządku wobec ludzi, dzieci, przyjaciół, siebie.
Kiedyś dzień dzieliłam na pół. Jedna połowa była dla pracy, druga dla mnie. Domu i wszystkiego, co w nim, nie uznawałam za pracę. Potem przez długie lata dni dzieliłam na trzy części, dwie oddawałam pracy, jedną reszcie. Teraz najczęściej pracuję cały dzień, noc mam dla siebie, choć i to ostatnio nieprawda, nawet w nocy, kiedy gorzej śpię lub się budzę nocą, czytam to, co potrzebne do pracy a nie to, co miałabym ochotę przeczytać. Coraz częściej, kiedy nie zdążam czegoś zrobić, myślę, po co ja się denerwuję? Jest przecież jeszcze noc, mogę to zrobić nocą.
Było sobie dawne kino. Budynek się walił, przeciekał. Od dawna panowało tam wielokrólewie, wszystko stało otworem. W zatęchłych toaletach ciekła woda, rdzawe rury szumiały, biegały myszy. Na murach nabazgrane tysiące rzeczy, wyzwiska i brzydkie wyrazy, grafitti i niekonwencjonalne wyznania miłosne. Obsiusiany każdy kawałek muru. Przychodzili Menele za swoją potrzebą, przychodzili pijacy wypić flaszkę i zasnąć na trawniku.
Poszłam do fryzjera. Jak zwykle w pośpiechu, miedzy wieloma zajęciami, przed jakimś wywiadem do telewizji czy konferencją… prasową…. Wchodząc pomyślałam oto chwila dla mnie, przy okazji. Znają mnie w tym Salonie od lat, wiedzą ĹĽe jestem klientką specjalną, a raczej specjalnej troski, zakręconą, rozkojarzoną, wiecznie się śpieszącą – mycie głowy szybko, pielęgnacja, czyli te wszystkie preparaty leczące włosy, nie koniecznie a jeśli już to szybko, czesanie ekspresem.
Prof. Jerzy Bralczyk
Profesora poznałam w Milanówku, jako sąsiada. Uroczy i niezwykle ważny dla mnie okazał się to sąsiad. A raczej sąsiedzi. „Sztuka życia” w domu państwa Bralczyków doprowadzona jest do poziomu „arcysztuki”. Sztuka rozmowy, przyjmowania gościu, podawania do stołu, sztuka jedzenia, powitań i pożegnań …
Krystyna Janda
Pojedźcie do Ogrodu Tarota
Ogród Niki de Saint Phalle rzadko jest wymieniany w przewodnikach, przegrywa w konkurencji z zabytkami Toskanii. Dlatego z radością przystałam na propozycję „Polityki”, aby pokazać to miejsce innym.
Gigantyczne, bajecznie kolorowe plenerowe rzeźby Niki de Saint Phalle można spotkać na całym świecie.
W „Człowieku z marmuru” należał do małej ekipy filmowej reżysera Agnieszki, nosił sprzęt, był kierowcą, z filmu pamięta się Jego charakterystyczną lekko pochyloną sylwetkę w białej kurtce i Jego sarkazm. Potem już był cały czas, niedaleko mnie, jako reżyser, felietonista, dokumentalista, autor sztuk teatralnych, kierowca, doradca w sprawach samochodowych, środowiskowych, małżeńskich, towarzysz depresji i sukcesów, świadek wydarzeń.
Podróż. Wyjazd. Jedni lubią podróżować, zwiedzać poznawać, kolekcjonować wspomnienia, wrażenia, zdjęcia, opowiadać potem o cudach, które widzieli, organizować spotkania z przyjaciółmi, pokazywać slajdy, filmy, trofea podróżne. Miałam przyjaciela, znanego profesora, którego sensem życia były jego podróże po świecie. Zwiedził cały świat, pracował po to, aby dwa razy do roku odbyć podróż w nowe miejsce, nieznane, do nowego kraju.
Co to się dzieje z tymi mężczyznami moja pani – usłyszałam dziś w sklepie- już w ogóle nie można na nich liczyć i robią się już całkiem do niczego. – Aaaa, ja to już dawno machnęłam ręką – odparła druga. Zastanowiła mnie ta spontaniczna wypowiedz kobiet z ludu, bo nie wyglądały one, te panie, na pracownice uniwersyteckie. Czyżby to były czytelniczki prasy kobiecej?
Jak to jest z tym chodzeniem do teatru, na koncerty, wystawy, czytaniem książek i orientowaniem się w tak zwanym życiu kulturalnym?
Nie mamy czasu. Wszyscy, generalnie. Mamy trochę, kiedy jesteśmy jeszcze w szkołach, jeszcze trochę na studiach, potem na emeryturze albo, jeśli życie ułożyło się tak, że żyjemy samotnie. A i wtedy bywamy w teatrze, na koncertach rzadko i tylko ci, którzy odczuwają taką potrzebę albo mają partnerów z taką potrzebą, snobizmem czy wszystko jedno, czym, bo powód bywania nie jest ważny w gruncie rzeczy. Ja odkąd prowadzę Teatr żartuję, że na sali są co wieczór samotne kobiety, narzeczeni albo ci tuż po ślubie z rozpędu, nadmiernie wrażliwi z problemami życiowymi, osobowościowymi czasem ci w depresjach.
SUSAN SONTAG ” W AMERYCE”
Krystyna Janda 28-08-2003
O czym jest ta powieść? Jak każda wybitna książka – o wszystkim. O Modrzejewskiej, Ameryce, emigracji, o aktorstwie, karierze, małżeństwie. O „W Ameryce” Susan Sontag pisze Krystyna Janda, Helena Modrzejewska z serialu Jana Łomnickiego
Zaczyna się ta opowieść opisem tajemniczego polskiego towarzystwa pod- patrywanego z ukrycia przez narratorkę podczas bankietu. To obserwacja grupy ludzi mówiących obcym językiem. Jest pośród nich kobieta, która zwraca powszechną uwagę – niewątpliwie królowa i dusza tego towarzystwa.
INGVAR AMBJORSEN
ELLING MAMUSIN SYNEK
Tłum. Maria Gołębiewska – Bijak
Wyd. Replika
Ten film zobaczyłam kiedyś nocą w telewizji. Nie mogłam się oderwać. Długo potem wracał do mnie jako temat, historia, problem. Prościutki, ślicznie grany, okazał się dla mnie ważniejszy niż myślałam. Potem uświadomiłam sobie, że „ Elling” to ten film, o którym się tak dużo mówiło, ten nagradzany na wielu światowych festiwalach, u nas, podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego – „ulubieniec” publiczności, uhonorowany nagrodą przez publiczność festiwalu właśnie przyznawaną.
1.10.2007
Stałam z numerkiem w ręku w urzędzie żeby złożyć wnioski dotyczące budowy. Dookoła rozgorączkowany tłum ludzi spóźnionych z wyrabianiem nowych dowodów osobistych. Wiele bardzo starszych pań i panów, generalnie bez numerków, zachowujących się jak na polowaniu. Siadali na wolnych krzesłach i obserwowali, co się dzieje przy kolejnych okienkach a jak tylko robiła się „dziurka” wymyślali najróżniejsze fortele, i sposoby, aby załatwić sprawy poza kolejnością, co wyraźnie było ich swoistą ambicją.
Szanowni Państwo
Teatr jest sztuką ulotną. Po spektaklach nie zostaje prawie nic, pamięć widzów, recenzje, które są zapisem bardzo indywidualnym. Żadna rejestracja też nie oddaje prawdy o spektaklu, nastoju wieczoru, wrażeń odbieranych w zamkniętej sali.
I to jest w spektaklach teatralnych najpiękniejsze, że żyją chwilę, każdego wieczora się zmieniają, nigdy właściwie się nie powtarzają, nigdy nie są takie same…
Andrzej Łapicki
Kiedy przyszłam do Szkoły Teatralnej i spotkałam pana Andrzeja- prawie zemdlałam. Miałam w oczach Salto, miałam w oczach, uszach jego słynny monolog z tego filmu. Takiego Andrzeja Łapickiego zobaczyłam w szkole i do dzisiaj postrzegam go jako wrażliwego inteligenta, finezyjnego, przewrotnego a równocześnie gorzkiego.
Zazdrość. Ja ją lubię. Potrafi być siłą, potężną, motoryczną, budującą, cementującą związki. Wydaje mi się, że ludzie, którzy nie odczuwają zazdrości, nie są normalni, są niebezpieczni, wynaturzeni. Zazdrość jest naturalną konsekwencją miłości. To brak zazdrości jest zastanawiający i niepokojący. ( Mówię o zazdrości nie zawiści, która jest uczuciem podłym, wstrętnym, destruktywnym i wstydliwym, choć ludzkim.)
Moja Droga B! Tak dawno się do siebie nie odzywałyśmy a ty od razu zaczynasz od awantury. Poleciłam ci tego fryzjera bo mim zdaniem on jest najlepszy w Warszawie, oczywiście w sprawie strzyżenia, ale nie biorę odpowiedzialności za to jak Cię traktował a ni za to że Cię skaleczył w ucho. I tak jesteś szczęśliwa i mówisz że wszyscy znajomi a szczególnie znajome, popadały na Twój widok i ludzie oglądali się za tobą na ulicy , a w kolejce do Podkowy ktoś zapytał u kogo się strzygłaś. To tak zresztą zawsze jest, jak się od niego wyjdzie jest dobrze, a potem po pierwszym umyciu włosów już do tego nie można wrócić, jak on to robi swoją drogą? No ale to dygresja.
Zygmunt Huebner
W pomieszczeniu obok sceny w Teatrze Powszechnym , saloniku, w którym aktorzy czekają na swoje wejścia na scenę, wisi zdjęcie Pana Zygmunta Hubnera , wieloletniego dyrektora tego teatru. Nie pamiętam od kiedy tam wisi, pewnie umieścił je tam ktoś tuż po jego śmierci. Kiedy się przechodzi koło tego zdjęcia, ma się uczucie, że oczy śledzą idącego. Te oczy żyją i obserwują od lat wszystko, co się dzieje w tym budynku. Jestem tego pewna.
– Czy w pani domu straszy ? Bo słyszałam że straszy ?
– Już nie straszy . Odpowiedziałam spokojnie. – Ale przepraszam z jakiej pani jest gazety bo zapomniałam, „Wróżka” czy „Mówią gwiazdy” ?
– Nie, nie, ani z tej a ni z tej, ale wie pani chcielibyśmy być atrakcyjni.
– Ale ja nie mam ochoty odpowiadać na tego rodzaju pytania. Miałyśmy mówić o mojej nowej premierze.
FELIETON NA A
A – dlaczego piszę? Nie wiem. Bo lubię. Bo mnie o to poproszono. Bo podobno kobiecym czułym acz krzywym okiem sprawy opisują się inaczej. Bo podobno kobieta umie zauważyć drobiazgi które w rezultacie opisują ogół. Bo spodobało mi się ze na litery alfabetu i bez zobowiązań.
Wychodzi słynna już dziś, autobiografia pisarza i poety kubańskiego, Reinalda Arenasa „Zanim zapadnie noc”. Cenionego, nagradzanego autora, dysydenta kubańskiego i homoseksualisty, który umarł popełniając samobójstwo w 1990 roku, będąc w ostatnim stadium AIDS, w Ameryce. Książka – autobiografia, słynna dziś głównie za sprawą filmu nakręconego według niej, filmu Juliana Schnabela nagrodzonego na festiwalu w Wenecji, ze wspaniałą rolą Javiera Bardema, także narodzonego na tym festiwalu, nominowanego za tę rolę także do Oskara i do Złotego Globu.
Chciałabym polecić państwa uwadze książkę „ Twarze w tłumie” Iwony Kurz. Książka ma podtytuł „ Wizerunki bohaterów wyobraźni zbiorowej w kulturze polskiej lat 1955-1969” a autorka zajmuje się szczegółowo czterema legendarnymi, gwiazdami tamtych czasów – Jerzym Skolimowskim, Elżbietą Czyzewską, Kaliną Jędrusik oraz Zbigniewem Cybulskim, (choć dużo tam także o Marku Hłasko, Romanie Polańskim, Andrzeju Wajdzie), przyjmując założenie, że niosą oni w sobie jakąś szczególną wartość, kluczową dla świata i czasów, w których żyją a ich „wyjątkowość” z kolei, jest warunkiem koniecznym narodzin legendy.
Wszyscy lubimy czytać pamiętniki, wspomnienia, dzienniki. Na każdym etapie życia z innych powodów. W młodości, kiedy w naszym życiu jeszcze nic nie jest pewne, jeszcze drogi otwarte, perspektywy szerokie, jeszcze szukamy samych siebie, czytamy zachłannie żeby się porównać z innymi, dokonać wyborów i samookreslić w stosunku do innych, w stosunku do innego losu, innego życia, innego sposobu myślenia i „czucia”.
Wczoraj wzruszenie. Na pogrzebie pani Małgorzaty Lorentowicz-Janczar [na zdjęciu], garstka aktorów, starszych aktorów, nikogo z młodzieży, deszcz, kapelusze, spojrzenia, milczące pozdrowienia, szepty była tak wspaniała była tak piękną i elegancką panią świetną aktorką a pamiętacie jej czasy wrocławskie? A czasy Narodowego? Była zachwycająca kochaliśmy się w niej wszyscy.
piątek, 6 maja 2005
Wczoraj, architekt uznał że w żaden sposób wejście do holu dopowiadac Sali teatralnej nie będzie dopowiadać normom europejskim, pod spodem jak się okazało piwnice, na górze jak się okazało jakiś składzik, czyjś, nie wiadomo. Trzeba go posiąść za wszelką cenę i podwyższyć nasze wiejcie dzięki temu. Cały dzień, uganiam się za „składzikiem” miedzy wywiadem dla telewizji niemieckiej w Wilanowie i francuskiej w Bristolu, cholerne szpilki, włosy bo pada, i bark czasu!
Mieszkam tu w Poznaniu, w Teatrze Nowym, w pokoju, w którym podobno mieszkał przez ostatnie dwa miesiące swojego życia TADEUSZ ŁOMNICKI. Z pokoju słychać było ryki, zawodzenia, płacz Lira… Tadeusz wciąż próbował, ćwiczył, sprawdzał – pisze dzisiaj w swoim internetowym Dzienniku Krystyna Janda.
«Próbowano „Króla Lira” [na zdjęciu], premiera miała się odbyć za tydzień, zemdlał po wypowiedzeniu zdania: Więc jakieś życie świta przede mną. Dalej, łapmy je, pędźmy za nim, biegiem, biegiem! (Akt IV, scena 6 przekład Stanisław Barańczak).
Był piątek, 23:25. Stała drżąc z zimna w zakamarku ogrodu. Rozejrzała się kolejny raz dokoła. – Mam nadzieję że mnie nikt nie widzi- pomyślała. Tego by tylko brakowało! Co ja robię? Przecież jestem rozsądną, dorosłą, wykształconą kobietą! A niech tam. Uświadomiła sobie po raz kolejny że jest gotowa na wszystko. Na śmieszność też. Kochała go nieprzytomnie. Trzy lata małżeństwa minęły tak jakby co dzień było święto. Za każdym razem na jego widok, nawet jeśli widziała go przed momentem, czuła wzruszenie. Nie, nie wyobraża sobie bez niego ani dnia, ani chwili. Gdyby rzeczywiście przestał ją kochać, umarłaby.
Rozmowa dwudziesta czwarta – O WAKACJACH
· Jędrusiu jakie chciałbyś spędzić wakacje? Jakie są twoje marzenia?
· Chciałbym pojechać do Londynu, bo nigdy nie byłem, i do Ameryki.
· Do Londynu? A co tam chciałbyś zobaczyć?
· Ja, chciałbym zobaczyć w Tate Galery wystawę Hoppera bo właśnie jest.
· Taaatooo!
Rozmowa dwudziesta piąta – O PRACY
· Jędrek jesteś, nareszcie w gimnazjum, jak mówisz, a zastanawiałeś się już co chcesz robić w życiu w ogóle?
· matko, ciągle to nudne pytanie! Wszyscy je zadają, nawet babcia!
· Bo wszyscy się o was martwią, a chodzi o to żeby teraz jak najszybciej określić zainteresowania, żeby ukierunkować energię i nie stracić czasu na byle co, na marne…
· Motylku, wydaje mi się ze się zakochałaś w Kasprze.
· Nie, ciociu, to on się we mnie zakochał.
· Nie wierzę.
· Ale ja to wiem.
· Ale to ty go ciągle „podrywasz” a nie on ciebie.
· Tak ci się wydaje.
· Piszesz do niego listy, prawda?
· Tak.
Marek Grechuta
Wypowiedzi z książki Wojciecha Majewskiego „Marek Grechuta – portret artysty”
Marek. Jak większość dziewczyn w Polsce oszalała z zachwytu kiedy zaśpiewał: „dam ci serce szczerozłote, dam konika cukrowego”, a potem kolejne piosenki. Pokochałam jego głos i kocham do dziś.
· Co czytasz mamo?
· Książkę , felietony pana Jacka Bocheńskiego.
· A to jest ciekawe?
· Tak, mnie to interesuje , ale dla ciebie jest jeszcze za trudne.
· A o czym teraz na przykład czytasz? Zobaczymy czy za trudne…
· Mamo, kiedy skończysz? Muszę się dostać do komputera.
· Zaraz. Za chwilę.
· A co ty piszesz – Szczęcie jest jedno, tylko każdy inaczej je widzi? Blaise Pascal?…..Co to jest?
· Pascal to wielki filozof francuski z XVII wieku.
· I on to powiedział?
· Tak to jedna z jego myśli. No a co dla ciebie jest szczęściem?
· Dziś? Dobra zabawa. Daj mi szybko coś znaleźć w Internecie, wydrukuję i idę, bo się umówiłem z kolegami.
Nauczycielka powiedziała tacie, że wydaje jej się, że jesteś uzależniony do komputera?
· Bzdura.
· A co wy tam właściwe robicie wciąż w tym Internecie?
· Wchodzimy w jedna grę, od roku.
· W grę?
· W wykreowana wirtualną rzeczywistość. Ale to nie tylko my. Zalogowanych na stałe w tym „świecie” jest 11 tysięcy osób z całego świata, a gra pewnie ze trzy, cztery razy tyle. Mamy tam wielu kolegów i przyjaciół.
Nie potrafię jej ocenić obiektywnie, bo jej bohaterka, której pierwowzorem jest Helena Modrzejewska, jest mi zbyt bliska, zbyt dobrze znana, odczytuję łatwością wszelkie znane mi szerzej historie, zdarzenia, problemy z jej życia, wystarczy mi słowo, znak, nie wiem jak będą ją czytać ci, którzy o samej Modrzejewskiej wiedzą mniej. Nie wiem, nie potrafię tego, ocenić, ale z drugiej strony jest to tak pyszna lektura, że będzie satysfakcjonująca dla każdego, w to nie wątpię. Modrzejewska jest tam tylko aktorką, kobietą, Polką, emigrantką, matką, żoną, przyjaciółką, kochanką, debiutantką w obcym kraju, samotnym wobec wyzwania, przed jakim postawiła ją Ameryka- człowiekiem i artystą.
Pani Honorata
Zawsze mówiłam,że chciałabym napisać książkę o moich gosposiach. Zawsze mówiłam, że gdybym nagle umarła jednego jestem pewna. Moje gosposie, płakałyby nad moją trumną.
Żartuję i nigdy takiej książki nie napiszę, ani nie mam też zamiaru gwałtownie umierać, ale Pani Honorata na pewno godna jest książki.
Spotkałyśmy się na dwa dni przed moim pierwszym ślubem, w kościele. Ona, biednie ubrana, stara kobieta ze śmiesznie zadartym nosem (perkatym jak potem zawsze mówiła) ja, studentka III roku PWST, przerażona, że za dwa dni wyprowadzę się od rodziców i będę musiała poprowadzić samodzielne życie i małe „gospodarstwo”.
Felieton "O karierze", Poradnik domowy, III/2004, s. 50
· Jędrek! Co to dla ciebie jest kariera!?
· To mnie nie interesuje!
· Kariera, czy temat?
· Temat, w każdym razie na razie.
· Ale choć ze mną o tym porozmawiać!
Powtórzono mi, że dziecko znajomych, pytane, co mu się najbardziej podobało w Paryżu, odpowiada: „Pani Ania”. Dziecko, chyba ci coś zapiszę w testamencie.
I proszę: ucieszyłam się. Mimo że znam życie, a jakże, i powtarzam sobie po sto razy dziennie, że mi skłamano (choć niby po co?), a jeśli nie, to dziecko musiało bredzić w gorączce. Poza tym nie wolno mi zapominać, że świat składa się z samych okropności, jak wściekłe krowy, AIDS i coś jeszcze gorszego. (Gdyby ktoś chciał wiedzieć, co jest gorsze od AIDS i wściekłych krów, niech napisze: podam imię i nazwisko.) No, z czego się cieszysz, głupia?
– Felieton?
– O pieniądzach?
– Nie?
– Gazeta bankowa?
– A o czym?
– Czy ja umiem o pieniądzach?
Była niezorganizowana. Osobna. Miała swój świat. Czytała, czytała, czytała. Zachwycała się zdaniami i słowami. Wzruszała wierszami. Rozumiała co czyta. Świat był taki jakim go czytała. Ludzie byli tacy jakimi ich sobie idealizowała. Kochała, kochała, kochała. Pisała listy, nie spała, czasem cierpiała, żyła w uniesieniu. Nie zastanawiała się ile kosztuje mleko i dlaczego drabiny straży pożarnej sięgają tylko do ósmego piętra a mieszkała na dziesiątym, o tym dowiedziała się później przypadkiem.
Pracowała. Żyła. Nie wiedziała nigdy dokładnie, jaka jest data i która godzina. Żyła. Kolejni mężczyźni, przyjaciele, zachwyty, poezja, praca, czasami niekochana płakała. Urodziła dziecko, dziecko miłości, była szczęśliwa, czuła się wybrana.
Ostatnią sobotę spędziliśmy z mężem na cmentarzu w Budapeszcie fotografując najładniejsze nagrobki, albo inaczej takie, które nam się podobają. Dlaczego w Budapeszcie? Bo tam przypadkowo byliśmy. Dlaczego nagrobki? Bo naszym zdaniem tam są najładniejsze.
Od dziecka lubiłam cmentarze, ich atmosferę, zresztą w dzieciństwie mówiłam „smentarze”, bo uważałam, że tak jest logiczniej.
Jadłam niedawno kolację z pewnym niemieckim producentem filmowym, będącym po raz pierwszy w Polsce. Był niesłychanie zaintrygowany reklamą kleju, to znaczy plastikowymi hiperrealistycznymi bocianami z plastiku, uwięzionymi w gniazdach na terenie całego naszego kraju. Opowiedziałam mu wtedy historię prawdziwego bociana, która się podobno zdarzyła zeszłego roku.
Drogie, młode, czytelniczki URODY! Czy wiecie co to są prunelki? Są to pantofelki z atłasu. Ich nazwa pochodzi od nazwy tkaniny. „Prunela, franc. Prunelle – cienka mocna tkanina jedwabna o splocie atłasowym, jednobarwna lub wzorzysta wyrabiana w Europie Zachodniej co najmniej od połowy XVIII wieku z przeznaczeniem na obuwie tekstylne i obicie mebli”, cytuję za „Słownikiem Ubioru” pani Ireny Turnau.
Jechałam miastem, był dzień moich urodzin. Tej nocy miałam skończyć 48 lat. W tym roku upłynęło 25 lat mojej pracy zawodowej. Przypomniałam sobie pewien list, który przyszedł do mnie wtedy, pierwszego roku mojej pracy, na adres teatru. Wtedy Teatru Ateneum. Koperta zrobiona z mapy nawigacyjnej. Nieporadne pismo … Strzegę wodnych granic Polski, żeby mogła Pani spokojnie spać. Wielbiciel Pani talentu. Żołnierz z …. Zaskoczenie i wzruszenie po przeczytaniu tego listu pamiętam do dzisiaj. Gorączkowo zastanawiałam się, dlaczego? Co widział? Jaką rolę? Przecież ja nic jeszcze nie zrobiłam? Czym sobie na taki list, na takie zdanie, zasłużyłam?
Mężczyzno, jeśli zabłąkałeś się na tę stronę, to idź! Uciekaj! Nie czytaj tego dalej, bo zupełnie nie będzie to dla Ciebie. Chcę wreszcie napisać o tuszu do rzęs. Moim odwiecznym zmartwieniu!
Jestem kobietą. Jestem aktorką. Rzęsy to podstawa! Twarz bez rzęs, oko bez rzęs, to twarz bez poezji. A tusz to zdrajca.
Jestem facetem. Udaję kobietę, bo mi tak wygodniej. Udaję słabość, udaję bezradność, bo taki jest mój obowiązek, bo tego się ode mnie oczekuje, bo tak łatwiej mi żyć, ale tego nie cierpię.
– Niech pani spojrzy na mnie zalotnie – mówi do mnie fotograf – jakby pani chciała mnie uwieść. Oszalał? – myślę – jego uwieźć. – A spadaj! – Jak coś takiego mogło mu przyjść do głowy? Ja jestem facetem, to mnie trzeba uwodzić! Zresztą i tak nie specjalnie mnie to interesuje. To mnie nudzi, za dużo wysiłku, komplikacje. Spadaj! – myślę jak każdy normalny facet.
Czy pamiętacie film Oczy szeroko zamknięte Kubricka? Film mi się nie podobał, nie lubię go, ale pomysł, żeby cała ta koszmarna historia zaczynała się, była następstwem, przypadkowego wyznania lekko wstawionej żony, jest rewelacyjny. Kobieta mówi, że kiedyś ktoś podobał jej się, że przez chwilę, że raz go widziała, że przeszedł, że pomyślała, że mogłaby z nim, że nic nie było, że wyjechał, nawet go nie poznała, ale gdyby chciał… I od tego momentu w głowie mężczyzny zaczyna się tworzyć konstrukcja. Uruchamiać wyobraźnia, budzić zazdrość. Raz wypowiedziane nieopatrznie słowa zaczynają niszczyć ich życie. Wielki pomysł! Na film, ale w życiu koszmar!!!
W powitaniu osób przychodzących na moją stronę internetową napisałam: – Dotąd myślałam, że opiekuje się mną Bóg i dobry los, a resztę zrobię sama, teraz okazuje się, jak mi tłumaczą dookoła, że bez internetu, dalej, nie dam sobie rady.
Otworzyłam stronę.
Fachowcy powiedzieli: – Oprócz informacji o pani, to się nazywa CV, musi być kalendarz pani zajęć.
Pojechałam na to spotkanie, sama, taksówką. To miała być rozmowa z publicznością, niezobowiązująca rozmowa, jakby przy okazji czegoś innego. Miałam być atrakcją, niespodzianką, już na koniec jakiejś uroczystości czy święta jakiejś firmy.
Nie lubię prowadzących spotkania, pośredników między mną a ludźmi, dodatkowo to miała być elita miasta, jak mi powiedziano, postanowiłam obyć się bez pomocy kogoś kto miał to spotkanie ukierunkować.
Moja Droga B! Ostatnio z powodu zupełnie zapchanej drogi do nikąd, bo mój dom jest przy drodze, której kresem są Skierniewice czyli „nikąd”, znalazłam sobie zupełnie bezsensowny skrót czyli objazd, za to całkowicie bezludny. Jadę godzinami do Warszawy i z Warszawy, bezkresnymi polami zawianymi śniegiem, małymi śliskimi drogami, błotami, zmagam się z deszczami, wiatrami i samotnością, a w nagrodę nie uczestniczę w chamskim, brutalnym wyścigu kto kogo, obowiązującym na zwykłej drodze prowadzącej do „matki karmicielki”, czyli Warszawy.
Moja Droga B. to wybór feletonów przygotowanych dla Programu I Polskiego Radia. Aktorka opowiada o swym własnym życiu z tym samym darem obserwacji. refleksji i autoironii. jaki zachwycił czytelników jej poprzedniego bestsellera Gwiazdy mają czerwone pazury. Janda nie dzieli spraw na „wielkie” i „małe”: fascynuje ją i widok za oknem. i poezją Haliny Poświatowskiej. Najbardziej jednak sobie ceni spotkania z ludźmi – sławnymi. jak pewien reżyser. albo bezimiennymi. jak owdowiały portier czy mijany w drodze rowerzysta. Felietony Krystyny Jandy mają siłę przekonywania nie mniejszą. aniżeli jej wielkie kreacje aktorskie. A przy tym jej felietonom nie brak dystansu i humoru. Krystyna Janda uświadamia nam. jak niezwykłe mogą być zwykłe zdarzenia. jeśli tylko starczy nam na to wrażliwości i wyobraźni. Jako ilustracje posłużyło kilkadziesiąt zdjęć z archiwum autorki.
Gdyby ktoś mnie zapytał co lubię robić najbardziej, co mi sprawia przyjemność, niewątpliwie jedną z rzeczy wymienionych na pierwszym miejscu byłoby czytanie książek. Co więcej, byłaby to jedna z pierwszych pozycji na liście odpowiedzi na pytania: „Co wydaje się Pani niezbędne w życiu?”, „Bez czego Pani nie wyobraża sobie życia?”, „Co jest dla Pani koniecznością życiową?” itd. I nie mam tu zamiaru wyjaśniać dlaczego, chcę tylko poczynić dość intymne zwierzenie: – Czytanie jest dla mnie po prostu lekarstwem. Jest antidotum na przypadłość, którą odczuwam jako śmiertelną, na…. nerwy. Mój niepokój, lęk, wątpliwości, ból istnienia, otaczające mnie bylejakość, pośpiech, partactwo, chamstwo, zabijam czytaniem. A lekiem wyjątkowo skutecznym i zaczarowanym jest „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta. To jest moja cudowna kuracja, trzymająca mnie w kondycji, ba, trzymająca mnie przy życiu.
Niedawno, wychodząc z teatru, dostałam ten kwestionariusz, z prośbą o odpowiedź na pytania. Odpowiedzi posłużą dziewczynce, która mnie o to prosiła, do pracy magisterskiej, zwieńczającej jej studia na wydziale wiedzy o teatrze w Warszawskiej Akademii Teatralnej. Nie wiem kim była Irena Schiller. Nie ma jej w żadnym słowniku biograficznym Teatru Polskiego. Nie wiem co to jest za kwestionariusz, ale, jak zawiadomiła mnie podana przez tę dziewczynkę kartka, odpowiedzi w roku 1929 udzieliły łaskawie następujące osoby: Wiktor Biegański, Marja Brydzyńska, Helena Buczyńska, Mieczysława Ćwiklińska, Eugenia Drabikówna, Marja Dulęba, Mieczysław Frenkiel, Tadeusz Frenkiel, Wiesław Gawlikowski, Marja Gella, Mieczysław Gielniewski, Alina Halska, Atefan Jaracz, Józef Karbowski, Jan Kurnakowicz, Mariusz Maszyński, Zofia Modrzewska, Hanna Ordonówna, Juliusz Osterwa, Zula Pogorzelska, Janina Romanówna, Antoni Różycki, Wanda Siemaszkowa, Irena Solska, Ludwik Solski, Władysław Staszkowski, Janusz Strachocki, Aleksander Węgierko, Stanisława Wysocka, Aleksander Zelwerowicz.
Moja Droga B.! Dziś tak mi źle, że muszę do Ciebie napisać. Co to była za noc! Wiatr wiał jak oszalały, wściekał się, szalał, ryczał, gwizdał, darł się rozdzierająco. Był tak wściekły, jakby chciał rozwalić, roztrzaskać ten świat. I miał rację.
Moja Droga B.!
Zobaczyłam dzisiaj, z okien mojego samochodu, samotnie idącą ulicą, panią Irenę Kwiatkowską. Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Ile zawdzięczam, uświadomiłam sobie nagle, ile wszyscy zawdzięczamy tej genialnej aktorce! Ile wzruszeń, ciepła i jak wielki obszar naszej wyobraźni wypełnia. To zdumiewające, to nie do przecenienia. Ta drobna, niepozorna, szara, podobna do nas wszystkich kobieta, jak wielu rzeczy nauczyła nas o człowieku, jak dzięki niej uczyliśmy się go kochać i rozumieć, ze wszystkimi jego wadami i śmiesznościami. Czy zdajemy sobie wszyscy sprawę z tego, jak wiele chwil wzruszeń i „zapomnienia” jej zawdzięczamy? Przez ile godzin w naszym życiu, ta drobna kobieta, w swojej genialności, uczyła nas wszystkich być ludźmi?
– Czy w pani domu straszy? Bo słyszałam, że straszy.
– Już nie straszy. Odpowiedziałam spokojnie. – Ale przepraszam, z jakiej pani jest gazety, bo zapomniałam, „Wróżka” czy „Mówią gwiazdy”?
– Nie, nie, ani z tej ani z tej, ale wie pani, chcielibyśmy być atrakcyjni.
– Ale ja nie mam ochoty odpowiadać na tego rodzaju pytania. Miałyśmy mówić o mojej nowej premierze.
Felieton "O przyjaźni", Poradnik domowy, II/2004
· – Chcesz rozmawiać o przyjaźni mamo? To proste.
· – Świetnie. Masz przyjaciela? Masz. Dlaczego on jest twoim
· przyjacielem?
· – Bo dałem mu raz 2 złote, a go nie znałem, prosiłem żeby mi kupił coś w sklepie, a on mi to kupił i oddał reszty.
· – No wiesz! I dlatego się z nim zaprzyjaźniłeś? Każdy by ci oddał.
· – A to się mylisz. Mamo dzieci to sobie nawet nie tylko NIKE kradną jak mnie ukradli, ale nawet śniadania!
– Jakiego mężczyzny szukasz?
– Szukam kogoś, kto umie kochać, jest silny, wierny, niezależny, mądry, czuły, wrażliwy, a kiedy trzeba jest stanowczy, wytrwały i nieustępliwy. Kogoś, kto umie się bawić, cieszyć, smucić, płakać, wzruszać.
– Aby spotkać takiego mężczyznę, musisz najpierw sama posiąść te wszystkie zalety. A kiedy je posiądziesz, spotkasz go na pewno.
Felieton "O zimie", Poradnik domowy, XII/2003
· – Babciu, jak ja bym chciała żeby już zima się skończyła!
· – Dziecko, dopiero się zaczęła.
· – Ale ja się już zabije w tę zimę!
· – Co ty opowiadasz? Dlaczego tak mówisz?
· – Bo ty tak mówisz i mama.
· – Jak? Że się zabijemy w tę zimę?
· – Tak. I w ogóle że się zabijecie.
Felieton "O przemijaniu", Poradnik domowy, XI/2003
· Godz. 20;15
· – Jędrek! Lena! Muszę z wami porozmawiać o przemijaniu. Taka rozmowa listopadowa…
· – Dlaczego o przemijaniu babciu, to jest listopadowe?
· – Bo listopad to miesiąc smutny w tradycji i historii, miesiąc w którym obchodzimy święto zmarłych, miesiąc naszych powstań narodowych, walki o to żeby Polska żyła a nie umarła, istniała, miesiąc jesienny, a jesień to przemijanie, koniec ….
· – Dla mnie nie smutny, ani nie koniec. Ja jestem wesoła i jest mi dobrze..
· – Lenka, bo ty jesteś mała i głupia, a mama mówi o czymś innym, czego ty nie rozumiesz!
Felieton "O kłamstwie", Poradnik domowy, X/2003, s.47
Krystyna Janda rozmawia z synem Jędrkiem
· – Mamo, zauważyłaś, że ja ostatnio dużo mniej kłamię?
· – Nie. A kłamałeś dotąd? I to dużo?
· – Tak.
· – Co ty mówisz? Ze strachu?
· – Nie.
· – To po co?
SUSAN SONTAG ” W AMERYCE”
Krystyna Janda 28-08-2003
O czym jest ta powieść? Jak każda wybitna książka – o wszystkim. O Modrzejewskiej, Ameryce, emigracji, o aktorstwie, karierze, małżeństwie. O „W Ameryce” Susan Sontag pisze Krystyna Janda, Helena Modrzejewska z serialu Jana Łomnickiego
Zaczyna się ta opowieść opisem tajemniczego polskiego towarzystwa pod- patrywanego z ukrycia przez narratorkę podczas bankietu. To obserwacja grupy ludzi mówiących obcym językiem. Jest pośród nich kobieta, która zwraca powszechną uwagę – niewątpliwie królowa i dusza tego towarzystwa.
Panie Tadeuszu !
Z okazji czterdziestej rocznicy istnienia pisma Uroda, którego jestem współpracownicą , przyjaciółką i czytelniczką. a którym pewnie niewiele ma Pan wspólnego, a może nawet dowiaduje się Pan w tej chwili o jego istnieniu, przypadł mi zaszczyt dokonania wyboru , honor przyznania i wręczenia, nagrody ufundowanej przez to pismo w związku z jego jubileuszem.
Oprócz szacunku do jego fachowości i sposobu traktowania każdego zadania, oprócz świadomości, co do jego możliwości zawodowych i talentu, lubię w nim to, że razem z jego przyjściem, przyłączeniem się do „ tematu” ustala się poziom, ważność tego czym się zajmujemy, i spływa na mnie zbawienne poczucie bezpieczeństwa. Wielokrotnie obserwowałam jego spokój i fachowość w rozmowach, precyzję zadawanych pytań , pozorny chłód i skromność i wielokrotnie później, rezultat jego przemyśleń i wyobraźni, zachwycał mnie rozmachem, emocją i temperaturą.
W powitaniu osób przychodzących na moją stronę internetową napisałam :- Dotąd myślałam że opiekuję się mną Bóg i dobry los, a resztę zrobię sama , teraz okazuje się , jak mi tłumaczą dookoła , że bez internetu , dalej, nie dam sobie rady.
Otworzyłam stronę,
Fachowcy powiedzieli : – Oprócz informacji o pani, to się nazywa Cv, musi być kalendarz pani zajęć.
· Dzieci! Co to jest miłość? Jędrek!
· Niech odpowie najpierw Lenka, bo ja się skaleczyłem.
· Teraz, czy miłość cię skaleczyła? Zakochałeś się i ktoś cię zawiódł?
· Nie, no co ty! Teraz, zaczepiłem nogą o framugę i się skaleczyłem.
· Babciu, bo on nie chce mówić o miłości, bo się wstydzi, a miłość to jest takie życie…
· Lenka! A ty jesteś dzieckiem i co ty wiesz o miłości?
· Wiem, co to miłość! Wiesz…
Dziecko, nr 12/2002
· Jędrek, porozmawiasz ze mną o świętach Bożego Narodzenia? Co o nich wiesz? O co to chodzi?
· No normalnie, jak sama nazwa wskazuje Bóg się urodził, Jezus, i to jest rocznica.
· Fantastycznie, ale co więcej?
· No nic, urodził się w stajence i zaświeciła taka super gigantyczna gwiazda i wszyscy się zorientowali, że się stało coś ekstra.
· A dlaczego matka Boża urodziła w stajence w Betlejem a nie w domu w Nazarecie?
· No, bo był spis ludności w Jerozolimie, bo ludzie oszukiwali na podatkach i Józef i Maria też musieli iść na ten spis.
· Bo poród ich zaskoczył, a nikt ich nie chciał przyjąć na tę noc do domu, wskazano im tylko stajenkę…
· Mamo jak to poród może zaskoczyć?
Dziecko, nr 11/2002
· Babciu potem po śmierci, człowiek ma nowe życie. Prawda?
· Co to za pytanie Lena? Nie wiem kochanie. A ty byś chciała żyć po śmierci, raz jeszcze?
· Babciu, każdy chciałby jeszcze raz!
· Lena masz dopiero cztery latka, czymś się martwisz? Śmiercią?
· No mam nadzieję, że prababcia umrze przed tobą a ty przed Jędrkiem a Jędrek przede mną, bo inaczej byłoby niesprawiedliwie, prawda Jędrek?
· Ja mam 12 lat Lena i mogę zginąć jeszcze w tym roku. Może mnie przejechać samochód i co zrobisz? Mogę i ja i ty i Adam umrzeć zaraz, długo przed mamą. Na to nic nie poradzisz. Taki jest los.
Dziecko, nr 11/2002
Dziecko, nr 10/2002
· Dzieci. Co to jest ojczyzna?
· Maaaamoooo!? A po co ci to?
· Nic, chcę z wami porozmawiać o ojczyźnie?
· O Polsce?
· Nie, o pojęciu „ojczyzna”.
· Znam wierszyk, jeden o fladze, ale nie pamiętam, a drugi:, „Kto ty jesteś? Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł biały. Czym twa ziemia? Mą ojczyzną. Czym zdobyta? Krwią i blizną. I dalej coś tam, coś tam..i potem, A w co wierzysz? W Polskę wierzę.”
Dziecko, nr 9/2002
· Chłopcy, chcielibyście żebym się zmieniła? Jaką chcielibyście mieć matkę?
· Taką jak ty.
· Ale może chcielibyście żebym się zmieniła? Jaka waszym zdaniem powinna być matka?
· Taka jak ty.
· Nieprawda. To, dlaczego nie chcecie za mną nigdzie chodzić, a kiedy idę do szkoły na wywiadówkę sprawdzacie, w co jestem ubrana i czy nie jestem za bardzo umalowana, i w ogóle, nagle bardzo was interesuje jak wyglądam, jakbym miała wam przynieść wstyd?
· Ubrana i umalowana sobie bądź tylko nie za bardzo.
Dziecko, nr 9/2002
· – Jędrek, jaki chciałabyś mieć kiedyś dom?
· – Mały, biało–niebieski i spokojny.
· – Co?
· – Nieduży, miły i jasny.
· – W Polsce?
· – W Szwajcarii.
· – Co? Dlaczego w Szwajcarii?
· – Bo tam jest spokojnie, czysto, nie ma się problemów i płaci się małe podatki.
· -Tato a dlaczego się śpiewa „ Czerwone maki na Monte Cassino” a mówisz, że to była wiosna? Przecież maki nie kwietna na wiosnę tylko latem?
· To jest pieśń. Symbol czerwieni porównywany do koloru krwi Polaków, którzy tu walczyli i ginęli, jest znakiem. Dzięki tej pieśni zresztą, w dużej mierze legenda i wiedza o bitwie przetrwała, w czasach, kiedy w Polsce Ludowej chciano historię Polski, historię wojny i Armii Andersa, oraz znaczenie tej bitwy zmienić, umniejszyć.
· Ale generał Anders był Polakiem?
· – Lena, co to jest według ciebie zaufanie?
· -Bo jak ktoś komuś zaufa a ten ktoś kłamie…
· – No nie, to jest odpowiedz na pytanie jak tracisz do kogoś zaufanie, a ja pytam, co to jest zaufanie. Jędrek, co to jest?
· – To jest ufność, że ktoś cię nie zdradzi, nie opuści i ci pomoże jak tego będziesz potrzebowała. Dochowa tajemnicy itd.
· – A do kogo wy macie zaufanie?
· – No na ogół ma się zaufanie do rodziny i przyjaciół…
· – A ty Lena?
· – Ja mam zaufanie do mamy i taty…i do ciebie i do babci-pra i do dziadka i do lalek…
– Jędrusiu, kto to jest porządny, uczciwy człowiek? Co to jest uczciwość?
– Uczciwy człowiek to jest taki, który jak znajdzie portfel na ulicy, z dokumentami, to odnajdzie tego człowieka, którego jest ten portfel i mu odda. A bardzo porządny to taki, co jak się na przykład sprzedawczyni pomyli w sklepie i mu wyda za dużo, a ona tego nie zauważy, to on jej odda, a już taki bardzo, bardzo porządny człowiek to taki, że nawet jak znajdzie coś, co nie wiadomo czyje jest, na przykład broszkę, to nie myśli że ponieważ nie wiadomo czyje to jest, to może sobie to wziąć, tylko szuka tego, kogo to jest i oddaje. Ale to jest już bardzo porządny, no, bo niby mógłby to sobie wziąć.
· No dobrze Jędrek temat przez ciebie zaproponowany. Przyjemność. Co to według ciebie jest przyjemność?
· To jest coś, co robi, że jest mi przyjemnie.
· No rewelacja! To znaczy, że, co się z tobą dzieje?
· Mamo! To jest w głowie. W tyle głowy spływa tak struga ciepła jak płynne żelazo, i łaskocze….
· I kiedy na przykład tak ci spływa?
· Jak budzę się rano i okazuje się ze jest sobota, szósta rano ja mam przed sobą dwa wolne dni i jeszcze mogę zostać w łóżku….
· – Babciu mogłabyś ze mną porozmawiać?
· – A o czym chcesz mówić Lena?
· – O przyszłości.
· – Tak? A masz jakiś problem? O jakiej przyszłości? Twojej?
· – Nie. O całym świecie babciu. I o ludziach.
· – Myślisz o tym? To cię meczy?
· – Tak babciu, bo moim zdaniem z przyszłością jest tak, że jej w ogóle nie będzie.
Stelios Galatopoulos, „Maria Callas. Boski Potwór”. Świat Książki 2002
Śpiewaczka jest instrumentem samym w sobie. Każdy artysta jest instrumentem, na który składają się jego ciało, dusza, nerwy, serce, myśli, wiedza, wrażliwość, wyobraźnia i technika. Jest instrumentem najwrażliwszym na świecie. Wystarczy złe spojrzenie, nieprzespana noc, przykrość, zła myśl i instrument przestaje być sprawny. Nie stroi, fałszuje, milknie.
Siadła koło mnie z wielkim westchnieniem, właściwie zwaliła się na pokrytą aksamitem ławeczkę we foyer Opery, podczas bankietu zorganizowanego z jakiejś tam uroczystej okazji.
– Och, jak dobrze. Od dawna chciałam panią spotkać, zasapała. Moja córka bardzo panią lubi.
– A pani niebardzo? – Pozwoliłam sobie na żart.
– Nie, nikt pani nie lubi, i wreszcie musi pani ktoś powiedzieć prawdę. Ludzie są okropni, wszyscy się pani na pewno podlizują a myślą odwrotnie. Pani mnie nie pamięta, chodziłyśmy razem kiedyś, w jedno miejsce, robić sobie paznokcie.
– Nie przypominam sobie – odparłam.
Moja daleka znajoma popełniła samobójstwo. W depresji. Po jej śmierci okazało się ze wcześniej przygotowała wszystko, zapłaciła wszystkie rachunki, komorne, gaz, wodę, światło do końca roku, zabezpieczyła matkę i jej wpływy, co miesięczne, aby się nie martwiła o pieniądze na spokojną starość, wyrzuciła śmieci, posprzątała dom, zaprenumerowała mamie jej ulubione gazety do końca roku, kupiła zapas jej ulubionych ciasteczek, przygotowała swoje ubranie do trumny i zostawiła telefon zakładu pogrzebowego, w którym wszystko omówiła i uregulowała. Samobójstwo popełniła w lesie daleko od domu żeby mam nie miała problemów z jej ciałem w domu. Miała tylko matkę. Była samotna.
Ten dzień był taki dlatego, że zaczęło się od nieporozumienia. Wyjechałam z domu raniutko, śpiesząc się do pracy, do Warszawy. Dojeżdżając do przejścia dla pieszych zauważyłam, że światła nie działają a człowiek w niebieskim kombinezonie, przechodzący przez ulicę miał już jedną nogę na jezdni. Zatrzymałam się, on się cofnął. Ja czekałam i on czekał. Pomyślałam, nie, nie, on ma pierwszeństwo. Czekałam. Spojrzał na mnie przestraszony. Zdziwiłam się i uśmiechnęłam do niego. Przestraszył się jeszcze bardziej
Mam pierwszy wolny dzień po trzech morderczych miesiącach morderczej pracy. Wszystko się skończyło, premiera za mną, nie przespane noce za mną, napięcie mięśni graniczące z histerią za mną, stosy wypalonych bezmyślnie papierosów za mną. Gratulacje, moje telefony do kasy czy ludzie kupują bilety, za mną, i stosy złych i lekceważących, jak zwykle ostatnio, recenzji, za mną. Wyglądam jak zwłoki wyłowione po tygodniu z wody. Włosy mi wypadają, zęby się ruszają, skóra na całym ciele pęka, cera na twarzy zielona, sińce pod oczami czarne. Ale mam swoją przyjemność, swoją fanaberię, zrobiłam spektakl teatralny. I mam też świadomość że ” cała warstwa produkcyjna społeczeństwa” pracuje żebyśmy my artyści , miedzy innymi i ja , mogli tworzyć te „głupoty”, jak całe życie mówił mi mój ojciec, pracujący w ” warstwie produkcyjnej”.
Zbliża się znów wigilia. 49 Wigilia w moim życiu. 49 razy w każdym z kolejnych domów rodzinnych, mieszkań w których się odbywał się ten najbardziej uroczysty posiłek w roku, na stole było, zgodnie z chrześcijańską tradycją, jedno dodatkowe nakrycie.
Niedokładnie znam korzenie tego zwyczaju, ale od dziecka myślałam sobie, że to na pamiątkę tej nocy Narodzin Jezusa, kiedy Józef i Maria brzemienna nie mogli znaleźć miejsca w żadnym domów, zajazdów, do którego zapukali i w rezultacie Jezus urodził się w stajni w małym Betelem niedaleko od Jerozolimy.
Ta pani z małego miseczka opowiadała babci o swojej córce. Że piękny że Francuz się w niej zakochał, że zabrał do Paryża , że ubrał jak królewnę od stóp do głów, rozpieszczał i traktował jak księżniczkę, że ślub był jak w bajce, że nic jej do szczęścia…..a ona niewdzięcznica, smutniała z dnia na dzień, chudła, milkła, brzydła, aż trafiła do szpitala. Melancholia proszę pani. – Niemożliwe ! – powiedziała babcia. Podobno to choroba, ale to bzdury. To zwykłe fochy i głupota – prychnęła tamta. Ta historia tak mnie przeraziła i opanowała moją dziecięcą wyobraźnię że pamiętam ją doskonale do dzisiaj.
Wysokie obcasy, 25.08.2001, s.4
Odkąd pamiętam słuchałam jej płyt. Odkąd pamiętam jej sposób wymawiania imion męskich na tych płytach fascynował mnie i podobał mi się najbardziej. Marylin Monroe, Edith Piaf, Juliette Greco, Ella Fietgerald, Ewa Demarczyk, wszystkie one w moim dziecięcym jeszcze uchu, płakały, prosiły, zaklinały, błagały mężczyzn o miłość. Marlena w tym samym czasie zachrypniętym, nonszalanckim głosem wysyłała ich po papierosy.
Miałam kiedyś ukochaną gosposię. Prostą kobietę. Była najwspanialszą, jaką znałam, przedstawicielką polskiego ludu. Mówiła gwarą. Czytać i pisać nauczyła się już w Warszawie. Posiadała wspaniałą inteligencję życiową. Była wierną, bezrefleksyjną katoliczką i Polką z naturalnym brakiem tolerancji dla wszystkiego, co inne i obce. Nie jadała przed komunią, pościła dwa dni w tygodniu, męża sobie wymodliła. Bóg nie dał jej dzieci, ale w dzieciach upatrywała największy skarb życia i powołanie kobiety. Kataiła, jak mówiła, czyli pracowała ciężko całe życie.
Moja Droga B! Czy wiesz co to są prunelki? Są to pantofelki z atłasu. Ich nazwa pochodzi od nazwy tkaniny. „Prunela, franc. Prunelle- cienka mocna tkanina jedwabna o splocie atłasowym, jednobarwna lub wzorzysta wyrabiana w Europie zachodniej co najmniej od połowy XVIII wieku z przeznaczeniem na obuwie tekstylne i obicie mebli”, cytuję to dla Ciebie ignorantko w sprawach mody, za „Słownikiem Ubioru” pani Ireny Turnau.
Uwaga! Wersja tego felietonu poszła do Madam Figaro jako Moja Droga B!
Drogie, młode, czytelniczki URODY! Czy wiecie co to są prunelki? Są to pantofelki z atłasu. Ich nazwa pochodzi od nazwy tkaniny. „Prunela, franc. Prunelle- cienka mocna tkanina jedwabna o splocie atłasowym, jednobarwna lub wzorzysta wyrabiana w Europie zachodniej co najmniej od połowy XVIII wieku z przeznaczeniem na obuwie tekstylne i obicie mebli”, cytuję za „Słownikiem Ubioru” pani Ireny Turnau.
Moja Droga B! Cieszę się że znów mogę do Ciebie pisać! Nie masz pojęcia jak mi tego brakowało. Tego, właśnie tego. Pisania . Ciebie mam cały czas, mogę do Ciebie zadzwonić, pojechać, porozmawiać, ale to nie to samo. Te listy bez tak zwanej „sytuacji”, to coś naprawdę wyjątkowego. Listy pisane z potrzeby, w samotności, propozycja porozumienia na warunkach piszącego.
Czy pamiętacie film „ Oczy szeroko zamknięte” Kubricka? Film mi się nie podobał , nie lubię go , ale pomysł żeby cała ta koszmarna historia zaczynała się, była następstwem, przypadkowego wyznania lekko wstawionej żony, jest rewelacyjny. Kobieta mówi że kiedyś, ktoś podobał jej się, że przez chwilę, że raz go widziała , że przeszedł , że pomyślała że mogłaby z nim, że nic nie było, że wyjechał, nawet go nie poznała, ale gdyby chciał…..I od tego momentu w głowie mężczyzny zaczyna się tworzyć konstrukcja . Uruchamiać wyobraźnia, budzić zazdrość. Raz wypowiedziane nieopatrznie słowa, zaczynają niszczyć ich życie. Wielki pomysł ! Na film , ale w życiu koszmar!!!
Było tak. Siedziałam z nimi przy stole w pewnym domu w Niemczech. Było późno. Nasze dzieci oglądały jakiś film na video.
– Ja mieszkałem wtedy w Łodzi, u takiego doktora, co był wtedy, pamiętam, najlepszym ginekologiem – mówił Kurt Weber, operator filmowy, były profesor mojego męża, przed 68 rokiem prodziekan wydziału operatorskiego w Łódzkiej Szkole Filmowej.
– Co ty opowiadasz, najlepszym ginekologiem w Łodzi był profesor… cholera, zapomniałem, jak on się nazywał… on miał gabinet na Piotrkowskiej – zaprotestował Wiktor Szacki, nasz przyjaciel, chemik, od 68 roku pracujący i mieszkający w Niemczech.
– Mamo!!! Daj nam cherry-coli! – krzyczały moje dzieci z sąsiedniego pokoju.
– Edward – odezwałam się do męża – Kurt mi dzisiaj na nartach opowiadał o niezwykłej książce.
Dziś w nocy , leżałam bezsennie w łóżku, robiłam resume z mojego życia, przeanalizowałam je porządnie i postanowiłam nie tracić więcej czasu i więcej się śmiać, a raczej jeszcze więcej niż dotychczas. Generalnie i świadomie, jak najwięcej bawić się , w tym życiu jakie mi jeszcze pozostało.
Stanowczo stwierdzam że nie wykorzytalam w tym sensie, mojego dotychczasowego życia do końca, choć robiłam wszystko w tej sprawie i naprawdę bardzo się starałam.
Moja Droga B! Tak dawno się do siebie nie odzywałyśmy a ty od razu zaczynasz od awantury. Poleciłam ci tego fryzjera bo mim zdaniem on jest najlepszy w Warszawie, oczywiście w sprawie strzyżenia, ale nie biorę odpowiedzialności za to jak Cię traktował a ni za to że Cię skaleczył w ucho. I tak jesteś szczęśliwa i mówisz że wszyscy znajomi a szczególnie znajome, popadały na Twój widok i ludzie oglądali się za tobą na ulicy , a w kolejce do Podkowy ktoś zapytał u kogo się strzygłaś. To tak zresztą zawsze jest, jak się od niego wyjdzie jest dobrze, a potem po pierwszym umyciu włosów już do tego nie można wrócić, jak on to robi swoją drogą? No ale to dygresja.
Pierwszej nocy po przylocie do Toronto ,nie mogliśmy z Jędrkiem spać.- Jędrek, mój ośmioletni syn towarzyszący mi w podróży zawodowej, po to żeby coś zobaczyć, zapamiętać , rozszerzyć horyzonty.- Ja aktorka ,nie mająca dostatecznej ilości czasu żeby konwencjonalnie i spokojnie wychować dzieci, w związku z czym zabieram je do Kanady, Ameryki, gdzie bądź, myśląc za każdym razem że to je naprawdę wzbogaci i rozwinie.
Moja Droga B! Cieszę się że znów mogę do Ciebie pisać! Nie masz pojęcia jak mi tego brakowało. Tego, właśnie tego. Pisania . Ciebie mam cały czas, mogę do Ciebie zadzwonić, pojechać, porozmawiać, ale to nie to samo. Te listy bez tak zwanej „sytuacji”, to coś naprawdę wyjątkowego. Listy pisane z potrzeby, w samotności, propozycja porozumienia na warunkach piszącego.
Dziś w nocy , leżałam bezsennie w łóżku, robiłam resume z mojego życia, przeanalizowałam je porządnie i postanowiłam nie tracić więcej czasu i więcej się śmiać, a raczej jeszcze więcej niż dotychczas. Generalnie i świadomie, jak najwięcej bawić się , w tym życiu jakie mi jeszcze pozostało.
Stanowczo stwierdzam że nie wykorzytalam w tym sensie, mojego dotychczasowego życia do końca, choć robiłam wszystko w tej sprawie i naprawdę bardzo się starałam.
Poznałam ich w Wielkanoc 1985 roku, para młodych ludzi, entuzjastów teatru, poezji, życia,. Przyszli do mnie po którymś z przedstawień „ Wieczernika” , granych w kościele na Żytniej. Wzruszeni, spłakani, przejęci. Powiedzieli że się kochają. Że trudno im się pogodzić z Polską tamtych lat, tamtego systemu , że należą do młodzieży zgromadzonej wokół jednego z kościołów warszawskich ,że zaangażowali się w pracę w konspiracji. Mieli po 17 lat. Byli piękni, młodzi, czyści, prostolinijni, naiwni, najładniejszą i najczystszą naiwnością młodości.
Dziś imieniny mojego ulubionego, nieżyjącego już profesora, Aleksandra Bardiniego. Wiele mu wszyscy zawdzięczamy, my, których uczył, którzy się z nim zetknęli. Profesor z zewnątrz przez niektórych był postrzegany jako zbyt surowy i złośliwy nauczyciel, naprawdę był niezwykłej łagodności i delikatności serca człowiekiem, który dzięki przenikliwości i mądrości traktował studentów, uczniów w sposób „nie dający im nadziei”, to znaczy nie budował zamków z lodu i piasku, na temat każdego, nic nie obiecywał, natomiast zniechęcał, mówił prawdę, nawet bolesną, ale dzięki temu jego uczniowie, aktorzy, wchodzący w ten zawód, mocno stali na ziemi, byli przygotowani do walki i niepowodzeń, mieli świadomość, dzięki Profesorowi, kim są i jakie są ich ewentualne atuty i braki.
A teraz, kiedy jest już spokojniej na Jego temat, kiedy Oskar już na półce, kiedy skończyły się te ciągłe telefony: – A co pani dał Wajda? – Wszystko. – A co dla pani znaczy Wajda? – Wszystko. – A co by było gdyby pani nie spotkała Wajdy? – Nic by się nie zdarzyło. – A czy może pani opowiedzieć jakąś śmieszną historyjkę o Wajdzie?
No więc, kiedy to się skończyło, opowiem Wam o Nim tak jak mi to przychodzi do głowy, pozwolę sobie na całkowitą swobodę i przypadkowość. Strumień świadomości.
Siedziała przede mną zdenerwowana. Widziałam pobielałe, zaciśnięte, drżące pięści. Była piękna. Urodą kobiet które dojrzewają do piękności, z latami. Mogła mieć 3o lat. Ciemna, z wydatnymi ustami, długimi włosami zwiniętymi w luźny węzeł, i pałającymi, podsinionymi oczami, co dodawało jej urody i niezwykłości. Zawsze lubiłam takie kobiety. One piękne są zawsze, nie muszą się starać. Są piękne we śnie, kiedy się budzą, pracują , pięknieją zmęczone i wypoczywając. Naturalne piękno. Jasna cera, ciemna oprawa oczu, czerwone usta, drżące wargi, wrażliwa inteligencka twarz, długa szyja, naturalny wdzięk i dystynkcja przy poruszaniu się, cudowne dłonie. Patrzyłam na nią z zainteresowaniem, przyjemnością i bezinteresowną zazdrością.
Uroda, nr 11/2000, s.30
Uwielbiam tak zwane trasy. Od ponad dziesięciu lat jeżdżę ze wszystkimi swoimi przedstawieniami, koncertami po Polsce i Świecie. Jeżdżę z największą przyjemnością i szacunkiem dla siebie, tego co przyjechałam zaprezentować, a przede wszystkim dla publiczności dla której gram, gdziekolwiek by to było. Nigdy nie przyszło mi do głowy grać inaczej, np. wolniej, czy mniej finezyjnie dla Polonii, czy mniej wyrobionej publiczności gdzieś na prowincji. Prawdę, wiarę, zaangażowanie i rzetelne aktorstwo, docenia każda publiczność, a zdobywanie ich za wszelką cenę, odrzuca i takimi artystami w rezultacie pogardza i ich nie szanuje. I to tyle mądrzenia się. Kocham trasy. Nigdy nie brałam udziału w tzw. „składankach”.
Pojechałam na to spotkanie, sama, taksówką. To miała być rozmowa z publicznością, niezobowiązująca rozmowa, jakby przy okazji czegoś innego. Miałam być atrakcją , niespodzianką, już a koniec jakiejś uroczystości czy święta jakiejś firmy.
Nie lubię prowadzących spotkania , pośredników miedzy mną a ludźmi, dodatkowo to miała być elita miasta, jak mi powiedziano, postanowiłam obyć się bez pomocy kogoś kto miał to spotkanie ukierunkować.
Uroda, nr 9/2000, Felieton
SPADAJ!
Jestem facetem. Udaję kobietę bo mi tak wygodniej. Udaję słabość, udaję bezradność bo taki jest mój obowiązek, bo tego się ode mnie oczekuje, bo tak łatwiej mi żyć, ale tego nie cierpię.
– Niech pani spojrzy na mnie zalotnie.- mówi do mnie fotograf. – Jakby pani chciała mnie uwieść- . Oszalał? – myślę, – Jego uwieźć- , – A spadaj! Jak coś takiego mogło mu przyjść- do głowy ? Ja jestem facetem, to mnie trzeba uwodzić- ! Zresztą i tak nie specjalnie mnie to interesuje. To mnie nudzi, za dużo wysiłku, komplikacje. Spadaj! – myślę- jak każdy normalny facet.
Pamiętacie Państwo całkiem niedawno, panowało ”szaleństwo wahadełka”, pamiętacie ?
Wahadełko można było kupić w sklepie, dostać w prezencie, można je sobie było, poza tym, zrobić samemu jeśli ktoś wstydził się je kupować. Wszyscy uważali, że mają w dłoniach cudowną moc i posługiwali się wahadełkiem na co dzień i w każdej sprawie.
Kocham mój telefon komórkowy. Nie wyobrażam już sobie życia bez niego. Zawsze miałam tendencje do nadawania przedmiotom martwym z którymi mam często styczność cech istot żyjących , ale to co czuję i myślę na temat molego telefonu to już przesada. Proszę mnie jednak zrozumieć, tak wiele mu zawdzięczam. Dzięki niemu jestem mniej samotna, mam mniej lęków, dał mi poczucie bezpieczeństwa i zmniejszył ciągle dręczące wyrzuty sumienia że nie ma mnie tam gdzie powinnam właściwie być, przede wszystkim.
Ewangelia wg. Mundka
Najpierw pokroili za moją zgodą szminki do ust na plasterki. Potem, puder w kamieniu potłukli na miał i wąchali. Rozpruli walizki, przeszukali ubrania, odpruli listwę w spódnicy i dalej nic nie mogli zrozumieć. Szukali bomby. Podejrzana aktorka, legitymująca się paszportem polskim, z trudnym do uzyskania pozwoleniem na pracę w Ameryce, o którym nawet nie wiedziałam że je mam, co robiło na nich największe wrażenie. Nic nie rozumieli.
Dzielę życie z psem, który ma zupełnie inny charakter niż ja. Już kiedy go wiozłam, małego , spod Częstochowy, samochodem, zajmowałam się nim cały czas, on mną w ogóle. Później , to zawsze ja miałam większy entuzjazm do nowości, zabaw , on dużo mniejszy. Patrzył ze zdziwieniem jak skaczę i biegam z kolejnymi kupowanymi dla niego, zabawkami, jak z entuzjazmem udaję psa i pokazuję mu, jak można biegać za kolejnymi piłkami. Siedział i cierpliwie śledził moje wysiłki , zmęczony nimi niewymownie. Czekał zawsze na mój powrót z Warszawy, przy bramie, ale na widok gości wysiadających z samochodu, zamiast cieszyć się i machać ogonem jak pies, wzdychał z rezygnacją. . Ewidentnym było od początku , że jesteśmy niedopasowani.
Znów wakacje. Znów Toskania. I znów, kiedy stanę w środku mojego ukochanego Piazza del Campo w Sienie , spłynie na mnie spokój a patrząc na proporcje i harmonię jego architektury ,znów będę w „ absolucie ‘’.Czerwiec. Włochy. Toskania . Spokój. Od kilku lat tak samo i to samo. I od kilku lat , wizyta w Wenecji i obowiązkowe przejście między kolumną św. Marka i św. Teodora , co przynosi nieszczęście ,a bez czego, wydaje mi się że cały następny sezon, bo moje lata to sezony teatralne , będą katastrofą. Potem miesiąc raju gdzieś nad morzem i oby tak było zawsze.
Nie mam zupełnie czasu. Wolny wieczór jest świętem i tęsknotą. . Dzieci zdumiewa moja obecność w domu w ciągu dnia . Wspólne śniadanie o siódmej trzydzieści, przed ich wyjściem do szkoły, to jedyne co mamy i czego bronię jak lwica. Zaczynają się drobne problemy wychowawcze. Moje wyrzuty sumienia w stosunku do całej rodziny doszły zenitu. Nie wiem jak dalej żyć. Wiem że czekają mnie poważne decyzje , których podjąć nie umiem. Jestem dorosłą, rozsądną, odpowiedzialną, pragmatyczną kobietą, która coraz gorzej radzi sobie z życiem a na szaleństwo, bo takie życie jest szaleństwem, coraz mniej mnie stać.
Dzwonię do jednej z moich licznych koleżanek mieszkających za granicą: – Co słychać ? – A co może być słychać ? odpowiada pytaniem na pytanie, zrezygnowany głos, bez nadziei na cokolwiek. Szwajcaria , myślę sobie , nudno, i opowiadam jej na pociechę ,jeden z krążących ostatnio po Warszawie dowcipów : Spotyka się dwóch mężczyzn, jeden mówi do drugiego : – Ty wiesz jak ja się okropnie przejęzyczyłem ?! Żona kupiła sobie taką dziwną torbę, chciałem jej powiedzieć , jaką ty masz dziwną torbę a powiedziałem , jaką ty masz dziwną mordę. Straszne. – To jeszcze nic , mówi drugi, gdybyś ty wiedział jak ja się przejęzyczyłem , wczoraj siedziałem z moją żoną przy stole, chciałem do niej powiedzieć, – podaj mi sól, i ty wiesz co powiedziałem ? Zmarnowałaś mi całe życie ty stara małpo. Pośmiałyśmy się z moją znajomą, powzdychałyśmy, kolejny raz powiedziała mi że dla niej Polska to ja i pożegnałyśmy się.
Znów wszyscy mają kryzysy w małżeństwach, dookoła znów moda na rozwód. Mówią, że co siedem lat nadchodzi taki czas, w moim wypadku, w wypadku pierwszego małżeństwa się sprawdziło. Za drugim razem miałam więcej szczęścia, choć co siedem lat, a kończy się właśnie trzecia siódemka, wzmagam czujność, łagodzę konflikty, chucham na zimne i na wszelki wypadek wszystkie błędy i winy biorę na siebie. A co mi zależy. Umiem już dzisiaj spojrzeć na wszystko z lotu ptaka i nie uwzględniać drobiazgów.
Przypomniałam sobie pewien wiersz Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, nazywa się Niedole miłości
Ostatnie z moich dzieci idzie do komunii, Jędrek.
Z każdym z nich przeżywamy to inaczej. Marysia spowiadała się pierwszy raz tak długo, że zrobiła się za nią ogromna kolejka. – Boże! Ile ona ma grzechów, płakałam w habit siostry zakonnej. Nie, niech pani nie płacze, pocieszała mnie, pani dziecko jest po prostu dokładne.
Adaś, mimo że spędził cztery lata w przedszkolu Urszulanek, w ogóle tego nie zauważył, do komunii poszedł grzecznie, do dziś spowiada się z szybkością czelendżera, odmawia pokutę i jest… wolny.
Nagrywam dla telewizji „ Fizjologię Małżeństwa „ Balzaca. Czytam i czytam, godzinami. W średnim planie, w pełnym planie, na zbliżeniu. Całymi dniami, umiem już tę książkę na pamięć.
Jest to fascynująca lektura, zdumiewająca. Książka napisana pozornie przeciwko kobietom. Przewrotna, czarująca, błyskotliwa i dowcipna analiza zachowań kobiet, ubrana w formę poradnika dla mężczyzn – mężów. Jak je zdobywać, zatrzymać tylko dla siebie i żyć z nimi .Z kobietami . Z kobietą ! Skarbem największym dla mężczyzny.!
Było tak. Siedziałam z nimi przy stole w pewnym domu w Niemczech. Było późno. Nasze dzieci oglądały jakiś film na video.
-Ja mieszkałem wtedy w Łodzi, u takiego doktora, co był wtedy pamiętam, najlepszym ginekologiem, -mówił Kurt Weber, operator filmowy, były profesor mojego męża, przed 68 rokiem prodziekan wydziału operatorskiego w Łódzkiej Szkole Filmowej.
Dzwonię do jednej z moich licznych koleżanek mieszkających za granicą: – Co słychać ? – A co może być słychać ? odpowiada pytaniem na pytanie, zrezygnowany głos, bez nadziei na cokolwiek. Szwajcaria , myślę sobie , nudno, i opowiadam jej na pociechę ,jeden z krążących ostatnio po Warszawie dowcipów : Spotyka się dwóch mężczyzn, jeden mówi do drugiego : – Ty wiesz jak ja się okropnie przejęzyczyłem ?! Żona kupiła sobie taką dziwną torbę, chciałem jej powiedzieć , jaką ty masz dziwną torbę a powiedziałem , jaką ty masz dziwną mordę.
Skromny, życzliwy, czuły, dyskretny, cichy, zawsze gotowy do pracy, współpracy, wysłuchania, pomocy. Kochany- tak mówi o Nim młodzież aktorska. Kiedy wychodzi na scenę wzbudza poczucie wspólnoty z Nim i czułość. Jak sam mówi – każda rola jest darem losu – a najważniejsze to grać i pracować. Trudno znaleźć aktora, który denerwował by się bardziej w kulisach, przed wyjściem na scenę. Spadkobierca i kontynuator najwspanialszych, najlepszych tradycji teatralnych i aktorskich. Mały – wielki człowiek.
Nic na to nie poradzę, stał się dużą częścią mojego życia, spędzam z nim wiele czasu, gramy razem, jeździmy razem, są tygodnie w czasie których prawie w ogóle się nie rozstajemy. Jest skromnym, ciepłym , pracowitym człowiekiem. Bardzo go lubię i szanuję.
Nie cierpi kiedy się do niego mówi, Janek, jeszcze bardziej Janek Kos. Nie lubi jak się wspomina rolę w „ Czterech pancernych” jako jego sztandarowe osiągnięcie zawodowe, nie dziwię się, a jednak…..
Felieton - Uroda, nr 11/1999
Dziś rano mama powiedziała po prostu: – Już nie mogę! Musimy wyrzucić ten tapczan!
Wybałuszyliśmy oczy! Tapczan!? Ten tapczan!? Jak to? Przecież, ten tapczan zawsze, odkąd… Myśmy wszyscy chcieli dawno ten tapczan…. Ale zawsze ojciec, a potem mama, że taki tapczan!!! A teraz, nagle! Ale natychmiast! Oczywiście! Nieważne, że niedziela!
Zdarzyła mi się rzecz okropna. Poniżajaca. Sytuacja o której myślę z zażenowaniem. Co więcej zdarza mi się to po raz trzeci.
Robiłam zakupy w jakimś sklepie w Rzeszowie czy Gdańsku,/ nie ważne dużo jeżdżę po Polsce /, w pewnym momencie do sklepu weszła elegancka młoda kobieta i zapominając że za nią idzie jej małe dziecko, nie przytrzymała dużych sklepowych , szklanych drzwi . Drzwi uderzyły małego i przewróciły w błoto przed wejściem. Dziecko zaczęło płakać, a matka wybiegła i wyzywając je od niezdar, okropnych bachorów zbiła, wciągneła szarpiąc i popychając płaczące, do sklepu i zajęła się czyszczeniem drogiego skafandarka .
Ostatnią sobotę spędziliśmy z mężem na cmentarzu w Budapeszcie fotografując najładniejsze nagrobki , albo inaczej takie które nam się podobają. Dlaczego w Budapeszcie ? Bo tam przypadkowo byliśmy. Dlaczego nagrobki ? Bo naszym zdaniem tam są najładniejsze.
Od dziecka lubiłam cmentarze, ich atmosferę, zresztą w dzieciństwie mówiłam smentarze bo uważałam że tak jest logiczniej.
Jubileuszowy numer „URODY”. Czterdzieści lat w życiu człowieka to bardzo dużo. W życiu gazety… ?
Byłam ciekawa jak wyglądał pierwszy numer URODY. Leży przede mną. Odbity na ksero. Na okładce ktoś – jakaś kobieta, krótko ostrzyżona, zupełnie nie umalowana, nie patrzy w obiektyw, uśmiecha się tajemniczo i nieśmiało. Jakby zawstydzona. Koło niej cyfra 1. Na dole groźnie rok 1957… pod spodem napis URODA. Koniec.
Boję się samotności. Nie chcę być sama. Nie lubię być sama. Robię wszystko żeby nie być sama. Sama w sensie dosłownym bo samotna nie byłam nigdy, nie jestem i pewnie nigdy nie będę. Za dużo mam dzieci, rodziny , przyjaciół, zwierząt i ludzi którzy mnie z jakichś powodów potrzebują, za co im dziękuję.
Zdumiewające jest to że nawet przed wyjściem na scenę nie lubię być sama, wszyscy to wiedzą i w mojej garderobie, w czasie kiedy inni aktorzy szukają ciszy, momentu skupienia , koncentracji , ja , albo to coś co we mnie dygocze, chwyta się rąk, śmiechu, problemów i radości znajomych „ z miasta „ którzy wpadają żeby się ze mną zobaczyć, garderobianych , fryzjerek, które przesiadują u mnie tłumnie, wiedząc że to lubię. Wychodzę w samotność na scenie ze s[potkań, małych uroczystości i wigilii urządzanych w mojej garderobie a i tak zanim tam dotrę, zaglądam do pani która siedzi w portierni, plotkuję z inspicjentem, śmieję się z muzykami, albo ktoś towarzyszy mi w kulisie do ostatniego momentu , do kroku w światło i samotność.
Jadłam niedawno kolację ,z pewnym niemieckim producentem filmowym,będącym po raz pierwszy w Polsce. Był niesłychanie zaintrygowany, reklamą kleju, to znaczy plastikowymi hiperrealistycznymi bocianami z plastiku, uwięzionymi w gniazdach na terenie całego naszego kraju. Opowiedziałam mu wtedy, historię prawdziwego bociana , która się podobno zdarzyła zeszłego roku. Bocian ów, przyfrunął wiosną z Egiptu, założyć rodzinę w Polsce i śmiertelnie zakochał się w jednej z tych plastikowych przyklejonych piękności. Cierpiał, zalecał się, marnował czas, nic nie rozumiejąc. Zatracił się zupełnie, stracił widoki na potomstwo i do tego stopnia popadł w depresje że oszalał i trzeba go było leczyć.
Przyjemny dreszcz…
Telefon. Redakcja URODY: Pani Krystyno, dziękujemy za ostatni felieton, dostaliśmy go w nocy faxem, podoba nam się, ale jest cały pisany dialogiem, a my mamy listy od czytelniczek z prośbami żeby nie pisała pani felietonów w formie dialogów, bo mają problemy ze zrozumieniem. Acha, i jeszcze jedno, ten następny będzie na maj. Czy nie napisałaby pani o swojej pierwszej miłości?
Ja: O mojej pierwszej miłości? Musiałabym kłamać.
Serce nie sługa…..jedna z moich przyjaciółek, pogodzona z tym popularnym przysłowiem, którego sama nie używa bo jest zbyt nowoczesna, znów jest zakochana, i znów śledzę ten kataklizm z niepokojem. To trzeci raz, za mojej świadomości, a moja świadomość, jej dotycząca, trwa około trzydziestu lat bo znałyśmy się już w szkole, więc to już trzeci raz nawiedza mnie, ta jej choroba i…. szczęście. I trzeci raz martwię się o nią i po raz kolejny nie mogę pomóc, jak to mówią, zaradzić w porę, zainterweniować, bo znów kocha bezprzytomnie, a obiekt uczuć, jak za każdym razem, nie jest na to przygotowany i….. aż tyle się nie spodziewa.
Felieton-Uroda, nr 6/1999
Pomyliłam niedawno toaletę damską z męską i weszłam do męskiej. Pomyliłam, bo pod jej drzwiami stały trzy dziewczyny, nie spojrzałam na znaczek na drzwiach i weszłam, a one tak były zajęte jakimś namawianiem się, że mnie nie zauważyły. Kiedy byłam już w kabinie, z dwu innych wyszli chłopcy- sąadząc po głosie młodzi mężczyźni – i nie myjąc rąk zaczęli rozmowę:
Siedziała przede mną zdenerwowana. Widziałam pobielałe, zaciśnięte, drżące pięści. Była piękna. Urodą kobiet które dojrzewają do piękności, z latami. Mogła mieć 3o lat. Ciemna, z wydatnymi ustami, długimi włosami zwiniętymi w luźny węzeł, i pałającymi, podsinionymi oczami, co dodawało jej urody i niezwykłości. Zawsze lubiłam takie kobiety. One piękne są zawsze, nie muszą się starać. Są piękne we śnie, kiedy się budzą, pracują , pięknieją zmęczone i wypoczywając. Naturalne piękno.
Uwielbiam tak zwane trasy. Od ponad dziesięciu lat jeżdżę ze wszystkimi swoimi przedstawieniami, koncertami po Polsce i Świecie. Jeżdżę z największą przyjemnością i szacunkiem dla siebie , tego co przyjechałam zaprezentować, a przede wszystkim dla publiczności dla której gram, gdziekolwiek by to było. Nigdy nie przyszło mi do głowy grać inaczej , np. wolniej , czy mniej finezyjnie dla Polonii , czy mniej wyrobionej publiczności gdzieś na prowincji. Prawdę , wiarę , zaangażowanie i rzetelne aktorstwo, docenia każda publiczność , a zdobywanie ich za wszelką cenę , odrzuca i takimi artystami w rezultacie pogardza i ich nie szanuje.
Otwieram pocztę co wieczór . Rozpoznaję nadawców po kopertach, po charakterze pisma , po sposobie adresowania. Chorzy psychicznie. Nie muszę ich listów otwierać żeby to wiedzieć, ale czytam , fascynujące, obsesyjne zapiski, bez konstrukcji, rozpoznaję nawet etap choroby. Anonimy. Nie otwieram, zostawiam to mężowi . Prośby o pomoc i zapomogi finansowe. Rozpoznaję je po wypadających, odcinkach rent, czy zaświadczeniach lekarskich . Odsyłam do zajmujących się tym instytucji. Zbieracze autografów. Rozkoszni . Od profesjonalistów , do dzieci…lubię panią, proszę mi napisać pięć autografów… Listy od tych co piszą latami, z całego świata, anonimowych widzów , którzy stali się starymi znajomymi, dzięki tym listom.
Uroda, nr 4/1999, Felieton
Tak chciałam wreszcie napisać o Fedrze . O micie, archetypie, problemie, którym zajmuję się od jakiegoś czasu. O kobiecie, dotkniętej przekleństwem występnej kazirodczej miłości, miłości do syna swojego męża, miłości do młodszego mężczyzny, miłości odbierającej rozum i sens życia. Chciałam pisać o poprzednich polskich inscenizacjach . O Racinie uznawanym za ojca psychologii w teatrze. O przedstawieniu londyńskim, które widziałam kilka miesięcy temu i o Dianie Rigg grającej Fedrę, a raczej o problemie wieku w tej roli.
Otwieram pocztę co wieczór . Rozpoznaję nadawców po kopertach, po charakterze pisma , po sposobie adresowania. Chorzy psychicznie. Nie muszę ich listów otwierać żeby to wiedzieć, ale czytam , fascynujące, obsesyjne zapiski, bez konstrukcji, rozpoznaję nawet etap choroby. Anonimy. Nie otwieram, zostawiam to mężowi . Prośby o pomoc i zapomogi finansowe. Rozpoznaję je po wypadających, odcinkach rent, czy zaświadczeniach lekarskich . Odsyłam do zajmujących się tym instytucji. Zbieracze autografów. Rozkoszni . Od profesjonalistów , do dzieci…lubię panią, proszę mi napisać pięć autografów… Listy od tych co piszą latami, z całego świata, anonimowych widzów , którzy stali się starymi znajomymi, dzięki tym listom.
Felieton - Uroda, nr 1/1999
Ten felieton nie będzie miał formy, konstrukcji czy specjalnej myśli. Jest tylko i wyłącznie wynikiem mojej głębokiej depresji w którą wpędziło mnie młode światowe niezależne kino.
Jestem od ośmiu dni na Festiwalu Filmowym w Manncheim- Heidelbergu. Oglądam jako członek jury po trzy, cztery filmy dziennie. Filmy reprezentujące młode, zaangażowane kino światowe. Doprowadziło mnie to skrajnego stanu rozpaczy, smutku i przygnębienia. Myślę, że ci, którzy muszą obejrzeć wszystkie te filmy jednocześnie, powinni dostać rekompensatę za utratę zdrowia, albo bezpłatne leczenie psychiatryczne.
Panie Tadeuszu!
Z okazji czterdziestej rocznicy istnienia pisma Uroda, którego jestem współpracownicą , przyjaciółką i czytelniczką. a którym pewnie niewiele ma Pan wspólnego, a może nawet dowiaduje się Pan w tej chwili o jego istnieniu, przypadł mi zaszczyt dokonania wyboru , honor przyznania i wręczenia, nagrody ufundowanej przez to pismo w związku z jego jubileuszem.
Kocham mój telefon komórkowy. Nie wyobrażam już sobie życia bez niego. Zawsze miałam tendencje do nadawania przedmiotom martwym z którymi mam często styczność cech istot żyjących , ale to co czuję i myślę na temat molego telefonu to już przesada. Proszę mnie jednak zrozumieć, tak wiele mu zawdzięczam. Dzięki niemu jestem mniej samotna, mam mniej lęków, dał mi poczucie bezpieczeństwa i zmniejszył ciągle dręczące wyrzuty sumienia że nie ma mnie tam gdzie powinnam właściwie być, przede wszystkim.
Zwrócił moją uwagę tym że co chwila oglądał długą nadwiędniętą czerwoną różę. Koniec łodygi był owinięty w małą mokrą ligninkę i umieszczony w malutkiej plastikowej torebce. Dotykał tej róży , troszczył się o nią , obserwował z jakąś nadzwyczajną troskliwością , delikatnością i wdziękiem. Siedzieliśmy w końcu samolotu lecącego do Toronto. Przed nami było jeszcze siedem godzin lotu. Przyjrzałam mu się, był dziwny, miał jakby za dużą głowę, dziwne oczy i nieśmiały uśmiech, był chudziutki a raczej wychudzony , ale naprawdę uwagę zwracały niezwykłe dłonie, piękne, które w jakiś niespotykanie czuły sposób, dotykały wszystkiego.
Uroda, nr 7/1998, Felieton
Jadę do Petersburga. Ostatni raz byłam tam dokładnie dwadzieścia trzy lata temu i kiedy stamtąd wyjeżdżałam, przysięgałam sobie, że to był ostatni raz, że nigdy już tam nie wrócę. Nazywał się wtedy Leningrad.
Teraz niby wszystko się zmieniło. Jadę do Petersburga. Grać „Callas”. Muszę! Teatr! Obowiązek! Wyjeżdżam niechętnie.
Felieton - Uroda, nr 2/1998
Nagrywam dla telewizji „Fizjologię Małżeństwa” Balzaca. Czytam i czytam, godzinami. W średnim planie, w pełnym planie, na zbliżeniu. Całymi dniami, umiem już tę książkę na pamięć.
Jest to fascynująca lektura, zdumiewająca. Książka napisana pozornie przeciwko kobietom. Przewrotna, czarująca, błyskotliwa i dowcipna analiza zachowań kobiet, ubrana w formę poradnika dla mężczyzn – mężów. Jak je zdobywać, zatrzymać tylko dla siebie i żyć z nimi. Z kobietami. Z kobietą! Skarbem największym dla mężczyzny!
Felieton - Uroda, nr 1/1998
– Nie możesz spać?
– Tak.
– Dlaczego?
– Wydaje mi się, że wszystko jest bez sensu. Wszystkim się martwię. Może to jesień. A ty nie masz problemów?
– Nie. Chciałbym tylko, żeby ten kret wyprowadzil się z naszego ogrodu.
– Nie śpij, porozmawiaj ze mną!
– O czym?
Felieton-Uroda, nr 11/1997
Nie palę od dwóch miesięcy. Poprzednio nie paliłam trzy razy po półtora roku. Za każdym razem kiedy byłam w ciąży i karmiłam. Za każdym razem dla kolejnego dziecka gasiłam bez żalu ostatniego papierosa i spokojnie zapalałam po odstawieniu go od piersi. Zapalałam z rozkoszą nieziemską, nieludzką. Wracałam do swojego życia. Teraz przestałam palić, bo miałam poważną miażdżycę.
Felieton - Uroda, nr 8/1997
Ostatni raz o Callas. Przysięgam! Niedługo premiera, więc skończy się ten obłęd. W samochodzie Callas, w domu Callas. Od trzech miesięcy zawsze i wszędzie śpiewa Callas. Nie znałam muzyki operowej. Z przypadkowo usłyszanymi fragmentami nie kojarzyły mi się żadne tytuły, historie, namiętności zapisane w tych nutach. Znałam to co trzeba było, z obowiązku, z pobytu w szkole muzycznej. Teraz weszłam w ten świat całkowicie. Mogę opowiedzieć wszystkie opery, w których śpiewała, porównuję wykonania, słucham innych śpiewaczek, o których mówię w roli, jako Callas (najczęściej pogardliwie).
Felieton - Uroda, nr 8/1997, s.112
Nie cierpię festiwali. Denerwują mnie. Ale w tym roku Rysio wynagrodził mi wszystko.
Lubiłabym festiwale, gdybym mogła spokojnie po prostu oglądać filmy, zwyczajnie, bezinteresownie, a nie jak „konkurencja” albo na przykład juror. Niecierpię oceniać innych.
Niestety. Moja obecność na festiwalach związana jest ze „ściganiem się”, co pociąga za sobą obowiązek uśmiechania się, odpowiadania, bez prawa odmowy, na wszystkie pytania, bywania na bankietach, fotografowania się z każdym kto ma na to ochotę, itd., itd…
Felieton-Uroda, nr 7/1997
I znów czekam na nową gosposię. Po raz któryś, nowy człowiek w domu, po raz któryś, niewiadoma. Po raz któryś, ciekawość z kim przyjdzie dzielić dom .
Miałam gosposię od zawsze, pierwszą zaangażowałam jeszcze podczas studiów, kiedy zaczęłam łączyć obowiązki studentki i młodej żony, siódmym zmysłem przeczuwając że to będzie moje zbawienie i przekleństwo , a w każdym razie warunek sine qua non mojej przyszłej pracy. Pani Honorata, ukochana, z którą przeżyłam 11 lat, która zapewniła mnie i mojemu dziecku spokój i poczucie bezpieczeństwa na tak długo. Ale o Honoracie napisałam kiedyś duży felieton w Szpilkach, mogłabym napisać książkę, ciągle ją wspominam, cytuję, nie mogę dalej bez niej się obejść.
Uroda, nr 7/1997
Uroda, nr 6/1997, Felieton
Zajmuję się sztuką o Callas. Tekstem „Kurs Mistrzowski”. Cały pierwszy akt Callas nie pozwala nikomu zaśpiewać albo przerywa po pierwszym dźwięku. Wszystko jest źle, wszystko jej się nie podoba, jakby nie mogła znieść, że ktoś śpiewa – „profanuje” jej ukochane arie, muzykę, z którą wiążą się jej największe triumfy, która przypomina jej najwspanialsze momenty z życia.
Felieton - Uroda, nr 5/1997, s.8
Nie rozumiałam Jej
Tak się urodzić, w niedzielę wieczór
Nie chcieć, nie poczuć, nie przeczuć,
Być jak przesyłka, jak paczka mała,
Sama chciała, sama chciała.
Uroda, nr 3/1997, Felieton
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam napis SOLIDARNOŚĆ, doznałam niejasnego przeczucia, że jest mi bliski i skądś go znam. Już to gdzieś widziałam, pomyślałam. Później za każdym razem, czerwone, beztroskie, wesołe, spuchnięte literki, uśmiechające się do mnie z ulic, transparentów, gazet, koszulek, a potem z tytułu filmu „Człowiek z Żelaza”, dawały mi do zrozumienia, że mam z napisem SOLIDARNOŚĆ, jakiś specjalny, intymny związek. Coś małego, bezpiecznego, jak chusteczka w misie z dzieciństwa, i że wiem to tylko ja i one / te literki/.
Co to jest piosenka aktorska? Ilość definicji czy prób definicji, która powstała, najlepiej świadczy o niemożności jednoznacznego określenia tego co się kryje pod tym „hasłem”, a ironiczna definicja, którą powtarza lub wymyślił Wojtek Młynarski… piosenka aktorska – tzn. aktor gra że śpiewa… zawiera w sobie i to, że trudno zdefiniować to zjawisko, lekką pogardę do tego gatunku, i ocenę aktorów, którzy usiłują śpiewać.
Uroda, nr 6/1996, Felieton
Miałam pisać o jakiejś sprawie typu torebka damska a wszechświat i znów nie mogę. Umarł Krzysztof Kieślowski. Nigdy nie byłam zbyt blisko Niego, nie sadzę, aby ktokolwiek tak naprawdę był, poza najbliższymi. Znałam Go od bardzo dawna. Mieszkałam obok Niego. Odwiedzaliśmy się. Bardzo Go lubiłam. Nie byłam jednak jego aktorką.
Od początku imponowało mi jego myślenie, dystans wobec wielu rzeczy i spokojny mądry sposób, w jaki okazywał, że mu się coś podoba oraz jak o tym mówił.
Szpilki, nr 25 z 20.06.1991, Felieton
Szanowni Państwo!
Po raz trzeci zabieram się do pisania o dziennikarzach, prasie, reklamie i znów rano ( pisze tylko nocą, w dzień nie mam czasu) leży koło mnie nagryzmolone bez sensu kilka stron. Chyba nigdy tego nie napiszę. Nie umiem. A temat zamówiony. I niby trzeba.
Dziś po długiej przerwie znów zgodziłam się na wywiad. Jest tyle nowo powstających gazet, tyle zmian, dostaję tyle telefonów z prośbą o wywiady, nowy tytuł, trzeba pomóc, czemuś, komuś… że to ważne…Zgadzam się. Kolejny raz. Niechętnie. Mając nadzieję, że może nareszcie się uda zrobić coś interesującego i kolejny raz pada pierwsze pytanie…
Szpilki, nr 24 z 13.06.1991, Felieton
Szanowni Państwo!
Zaczęło się już samolocie. Nie, nieprawda, jeszcze banku, gdzie oboje wstydziliśmy się podjąć po 400 dolarów z własnych rachunków, na wyjazd, w momencie, kiedy tłum obok, kłębił się, błagał i kombinował jak wycofać, choć 100 z zablokowanych kont.
Połowa stycznia 1982 roku, stan wojenny trwał trzy tygodnie, a my oboje dowiedzieliśmy się, od urzędników z Filmu Polskiego, którzy podpisali nasze kontrakty, że musimy jechać do Francji. Inni marzyli, żeby się jakoś wydostać, pracownicy ambasad i ich rodziny czekali na pierwsze wolne miejsca w samolotach, w nielicznych startujących z Warszawskiego lotniska samolotach, a my oboje upokorzeni otrzymaniem paszportów, musieliśmy lecieć.
Felieton - Szpilki, nr 16/1991
KLAUS
Mam wrażenie , ze wszystkie gazety zwariowały na punkcie ankiet, quizów, krótkich wypowiedzi na różne tematy. Przynajmniej raz dziennie mam telefon, który brzmi mniej więcej tak:
– Dzien dobry, tu Albertyna Prustowska, jakim samochodem pani jeździ?…
Ja na to przerażona:
– A dlaczego pani pyta, nie zapłaciłam może OC, czy coś się stało?…
Szpilki, nr 9 z 28.02.1991, Felieton
Szanowni Państwo,
Jestem aktorką, pisać, wydaje mi się nie umiem zupełnie, w każdym razie nie próbowałam, a mimo to zgodziłam się na opisanie kilku zabawnych(?) historii z mojego życia. (Zabawnych, jako że mam do czynienia z pismem satyrycznym czy… nie wiem jak to nazwać). Najchętniej pisałabym o moim środowisku i kolegach, ale po niemiłych lekturach różnych alfabetów itd. myślę, że „smaczniej“ będzie śmiać się z samej siebie.
Była niezorganizowana. Osobna. Miała swój świat. Czytała, czytała , czytała. Zachwycała się zdaniami i słowami. Wzruszała wierszami. Rozumiała co czyta. Świat był taki jakim go czytała . Ludzie byli tacy jakimi ich sobie idealizowała. Kochała , kochała , kochała. Pisała listy, nie spała, czasem cierpiała, żyła w uniesieniu. Nie zastanawiała się ile kosztuje mleko i dlaczego drabiny straży pożarnej sięgają tylko do ósmego piętra a mieszkała na dziesiątym , o tym dowiedziała się później przypadkiem. Pracowała. Żyła. Nie wiedziała nigdy dokładnie, jaka jest data i która godzina. Żyła.
Pojechałam na to spotkanie, sama, taksówką. To miała być rozmowa z publicznością, niezobowiązująca rozmowa, jakby przy okazji czegoś innego. Miałam być atrakcją , niespodzianką, już a koniec jakiejś uroczystości czy święta jakiejś firmy.
Nie lubię prowadzących spotkania , pośredników miedzy mną a ludźmi, dodatkowo to miała być elita miasta, jak mi powiedziano, postanowiłam obyć się bez pomocy kogoś kto miał to spotkanie ukierunkować.
Jechałam miastem , był dzień moich urodzin. Tej nocy miałam skończyć 48 lat. W tym roku upłynęło 25 lat mojej pracy zawodowej. Przypomniałam sobie pewien list który przyszedł do mnie, wtedy, pierwszego roku mojej pracy, na adres teatru. Wtedy Teatru Ateneum. Koperta zrobiona z mapy nawigacyjnej. Nieporadne pismo…..” Strzegę wodnych granic Polski żeby mogła Pani spokojnie spać. Wielbiciel Pani talentu. Żołnierz z …..” Zaskoczenie i wzruszenie po przeczytaniu tego listu pamiętam do dzisiaj. Gorączkowo zastanawiałam się, dlaczego? Co widział? Jaką rolę? Przecież ja nic jeszcze nie zrobiłam? Czym sobie na taki list, na takie zdanie, zasłużyłam?
Mężczyzno jeśli zabłąkałeś się na tę stronę, to idź ! Uciekaj ! Nie czytaj tego dalej, bo zupełnie nie będzie to dla Ciebie. Chcę wreszcie napisać o tuszu do rzęs. Moim odwiecznym zmartwieniu!
Jestem kobietą . Jestem aktorką. Rzęsy to podstawa! Twarz bez rzęs, oko bez rzęs, to twarz bez poezji. A tusz to zdrajca.
Była niezorganizowana. Osobna. Miała swój świat. Czytała, czytała , czytała. Zachwycała się zdaniami i słowami. Wzruszała wierszami. Rozumiała co czyta. Świat był taki jakim go czytała . Ludzie byli tacy jakimi ich sobie idealizowała. Kochała , kochała , kochała. Pisała listy, nie spała, czasem cierpiała, żyła w uniesieniu. Nie zastanawiała się ile kosztuje mleko i dlaczego drabiny straży pożarnej sięgają tylko do ósmego piętra a mieszkała na dziesiątym , o tym dowiedziała się później przypadkiem. Pracowała. Żyła. Nie wiedziała nigdy dokładnie, jaka jest data i która godzina. Żyła. Kolejni mężczyźni, przyjaciele, zachwyty, poezja, praca, czasami niekochana płakała.
Poznałam ich w Wielkanoc 1985 roku, para młodych ludzi, entuzjastów teatru, poezji, życia,. Przyszli do mnie po którymś z przedstawień „ Wieczernika” , granych w kościele na Żytniej. Wzruszeni, spłakani, przejęci. Powiedzieli że się kochają. Że trudno im się pogodzić z Polską tamtych lat, tamtego systemu , że należą do młodzieży zgromadzonej wokół jednego z kościołów warszawskich ,że zaangażowali się w pracę w konspiracji. Mieli po 17 lat. Byli piękni, młodzi, czyści, prostolinijni, naiwni, najładniejszą i najczystszą naiwnością młodości.