02
Styczeń
2022
13:01

dziennik 2022-01-02 12:52

Taki prezent noworoczny Dziękuję bardzo

https://www.facebook.com/100052209715289/posts/409766924106961/?d=n
Cudowny „Wiśniowy sad” w Teatrze Polskim. Obejrałem w wieczór sylwestrowy, świadomie powierzając się w oszalałej Polsce temu, co niedoraźne, sprawdzone.
Krystyna Janda, która wyreżyserowała ten koncert gry aktorskiej, wątków, zasadnej i budującej świat scenografii i świateł, namalowała obraz. Właśnie tak: patrzyłem na spektakl jak na wspaniały obraz, jak zdarza mi się przed arcydziełami. Wyobrażając sobie i czując wibracje postaci, pulsowanie ich związków i samotności. Co scena, to inna malarska odsłona. A kiedy niezwykła Grażyna Barszczewska – Raniewska – w czerwonej sukni staje na środku sceny, przysięgam (przysięgam!), że przez zmrużone oczy widzę „Panny dworskie” Velazqueza, choć centralna figura to nie doświadczona Raniewska, lecz dziewczynka, i nie w czerwieni, lecz w dekorowanej bieli.
Dramat Czechowa wydał mi się – znowu, ale wybitnie tym razem – rzeczą o wielu samotnościach we wspólnym, rodzinnym lub pararodzinnym przebywaniu. W jednakiej, lecz rozproszonej szamotaninie. Każdy jest niby z innymi, ale każdy jest sam ze swoimi obsesjami, marzeniami, troskami, udrękami. Raniewska jest samotna nawet wobec samej siebie, sama dla siebie niepojęta w swojej rzutkości, nieświadomości. Ledwie dotknięta przez nieuchronność utraty sadu, już jest myślami gdzie indziej, we Francji, ale ciągle w sobie samej, w rozmarzonym oderwaniu od rzeczywistości. Jest w miejscu, gdzie osierocilo ją rozmarzone dorastanie, które to wieczne rozmarzenie sprawia, że myślimy miarą ideałów, nie – miarą życiowej prawdy. Gdzie postępujemy jak we śnie, nie zważając na życie, rozdając złote pięciorublówki nawet jeśli domownicy nie mają co jeść. Jak gdyby trzeba było być bardziej wierny sobie samej, wyobrażonej, niż najbliższym, z kości i krwi…
Jak boleśnie uwikłana w swoją zabieganą troskliwość i poczucie odpowiedzialności za dom rodzinny jest Waria (wielka Dorota Landowska).
Jak silny w działaniu i bezradny w wyrażaniu uczuć jest Łopachin (prawdziwy i wiarygodny Szymon Kuśmider)…
Jak monumentalnie wzruszający jest stary sługa Firs (wspaniały Krzysztof Kumor)…
Wszyscy, powiadam: wszyscy artyści znakomici, poruszani wewnętrzną prawdą i wizją Krystyny Jandy. Świadomi własnego potencjału tragizmu i śmieszności.
Uwielbiam taki teatr. Idący wymierzonym krokiem, mądrością autora, świadomie wyrzekający się ambicji by podążać nienaturalnie wyciągniętą nogą.
Tak, było kilku geniuszy w historii. Czechow, Szekspir… Potrafić im zaufać to wielki dar mądrości i wewnętrznego porządku. Nie trzeba im niczego dorzeźbiać. Wystarczy długo do nich dojrzewać, w splocie z włąsnym artystycznym i życiowym doświadczeniem, i – jak w tradycji ikony – skomponować na nowo w duchu rozmowy z widzem i autorem. Dodając swoje, nienaruszające oryginału, lecz pozostawiające na nim własny znak wodny. Pięknie, Krystyno Kochana. Pięknie, wszyscy Państwo Aktorzy i Twórcy!
Wzruszony byłem przez caly wieczór. Przedstawieniem, obrazami, okrzykami, które tak znacząco wyrywają się postaciom Czechowa. Skrzyżowaniem samotności ze wspólnotą losu tych biednych ludzi.
Aha, jeszcze odkrycie: Dorota Bzdyla w roli Ani. Dojrzała w swojej zakochanej młodości i kruchym rodzinnym losie.
Dziękuję wszystkim i każdym, Jarosław Mikołajewski
A wszystkim i każdym nam – wszystkiego dobrego. Po prostu.

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.