01
Sierpień
2017
06:08

32 OMDLENIA - 200 spektakl 23.07.2017. Fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska

zobacz więcej zdjęć (82)

dziennik 2017-08-01 04:56

Od dawna, od roku, lęk co się dzieje, co nowego, jakie wspaniałości i podłości. Nawet w nocy. Koszmar, można by przeczytać wiersz. A tu proza. Jak napisał jeden z moich przyjaciół: najgorszy będzie moment, kiedy zaczniesz się w tym gównie meblować.

Próby nowego przedstawienia w toku. „Pomoc domowa” Camoletti. Farsa. Zabawa. Jak mówię sobie i aktorom, zabawa na ciężki czas. Ratunek na smutki i trudną jesień. Na pewno będą tacy, którzy będą chcieli z nami zapomnieć… Najlepsza mama: – Krysiu, czy tobie teraz wypada zagrać pomoc domową? – Mnie czy teatrowi mamo? – I to i to. Tak się martwię. – Będę grała pijaną. – No to już całkiem!

Plany artystyczne na ten rok jak zwykle, trudne, ale i wspaniałe. Wrzesień premiera w Och-Teatrze. Potem film. Potem opera. Wiosną nowa rola w Teatrze Polonia a potem Szekspir. I granie, granie, granie. W fundacji, prace nieustanne.
„ Pomoc domowa” – wrzesień. Och-Teatr
„ Wszystkie dzieła Szekspira w skróconej wersji” – listopad. Teatr Polonia
„ Casa Valentina” – luty. Och-Teatr.
„ Zapiski z wygnania” – marzec. Teatr Polonia.
„ Bal manekinów”- maj. Och-Teatr.
„ Przybora” – czerwiec. Teatr Polonia.
„ Trzy dni w deszczu” wrzesień. Teatr Polonia.
Spektakl o Grzegorzu Przemyku – październik. Teatr Polonia.
Spektakl muzyczny jesienią w Och-Teatrze.
Itd. Itd….

Rodzą się dzieci, w tym sezonie aż pięć urlopów macierzyńskich w naszych teatrach. To miłe. Ale niektóre tytuły teatralne będą odpoczywać, aż mamy urodzą i wrócą.

Nowe odkrycia wśród ludzi i książek i coraz większa samotność.

Co będzie dalej z Polską? Wyglądanie na wydarzenia każdego dnia. Protest. Gniew. Niezgoda. Poczucie goryczy i niesprawiedliwości dziejowej. A ludzie jak gołębie a inni jak wilki. Taka nienawiść. Taka agresja. Trudno się pogodzić.

Dziś 1 sierpnia. Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Oto moja adaptacja do przedstawienia realizowanego na zamówienie Muzeum Powstania. Muzykę później napisał Jerzy Satanowski.

Miron Białoszewski
PAMIETNIK Z POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
Adaptacja Krystyna Janda dla Muzeum Powstania Warszawskiego

1 sierpnia 1944.
1 sierpnia 1944.
1 sierpnia 1944 było niesłonecznie.
Mokro.
Było święto słoneczników.
Żółty kolor. W czerwonych tramwajach.
1 sierpnia 1944 roku mama powiedziała że trzeba iść po chleb.
Mama mówiła – taki spokojny dzień.
Taki spokojny dzień.
I widomość – Piąta godzina „W”.
Piąta godzina „W”.
17:00 godzina W.
Powstanie. Powstanie. Powstanie.
To słowo.
To dziwne słowo. Powstanie.
Padał deszcz.
Front rosyjski stał na Wiśle.
Pierwszy powstaniec.
Ja bym mu się oddała – powiedziała Irena..
Na Mazowiecką wjechało 1000 naszych na koniach. Szeptano.
A czołgi były jak kamienice.
Na Ogrodowej zabili dwóch Niemców. Szeptano.
Ludzi było dużo.
Było zamieszanie.
Cały czas nie było spokoju.
Serie strzałów. Bliższe, dalsze , po niebie.

Warszawa w dzień powstania.
Padał deszcz.
Powstanie.

Blokowi. Dyżurni. Kucie piwnic. Przekłuwanie podziemnych przejść.
Nocami. Całymi nocami.
Barykady. Ze wszystkiego.
Zebrania. Narady na podwórkach
– Kto ? Co?
Powstańcy. Powstańcy. Powstańcy.
W poniemieckim co popadło.
Huki. Z dział. Bomby. Karabiny.
Nadzieja na niemiecko – rosyjski front.
Ktoś ranny. Ktoś zabity.
Samoloty.
Bomby.
Często.
Na rogu Chłodnej i Żelaznej z drugiego piętra szafy, krzesła, stoły i na barykadę.
Wyrywane płyty z chodników. Bruk.
Tramwajarze rozdawali łomy.
W deszczu.
Pochmurne dni z deszczem.
Z bombami.
Z pożarami.
Dni ze zbieganiem na dół.
Do piwnic.
Do schronu.
Bo bomby.
Na narady.
Na roboty.
Wywiesić flagę!
Zawiesić flagę!
Wywiesić flagę!
Baczność! Jeszcze Polska nie zginęła!
Jeszcze Polska nie zginęła…
Niemcy strzelali we flagę.
Ulice w chmurach rudych i burych.
Rudoszary pył na drzewach.
I deszcz.
Zmiana na niespokojnie.
Zmiana na coraz gorzej.
Barykady całe w ogniu.
Wszystko żywym płomieniem.
Pomidorowym. Święto pomidorów.
Pomidorowo zachodziło słońce.
Ceglanego pyłu na liściach na centymetr.
Głosy, Głosy. Szeptanie.
Ukraińcy idą od Woli i rżną. Szeptano.
I palą. Na stosach. Szeptano.
W niedzielę Chłodna wolna.
Chłodna we flagach.
Jedna pani w jednej ręce cegłę na barykadę w drugiej torebkę.
Podcinanie drutów tramwajowych, żeby się czołgi zaplątały.
Żeby się czołgi zaplątały.
Czołgi!
Słychać czołgi.
Niemcy gnają ludzi przed czołgami!
Czołgi. Na powstańców.
Matka w żałobie miała jasne włosy.
Matka w żałobie miała jasne włosy.

Krakowskie Przedmieście spalone.
Smutno.
Coraz smutniej.
Coraz gorzej i śmiech.
Papierosy. W takiej chwili. Zawstydzili się .
Papierosy? W takiej chwili. Wstyd.
Na taczkach trupy Niemców.
Rozebrani do połowy.
Wystające brzuchy z taczek.
Pochować i nie robić krzyża.
Pochować i nie robić krzyża.
Pochować i nie robić krzyża.
Bomby! Trupy lecą w dół.
Pańska zbombardowana!
Prosta zbombardowana.
Żelazna. Ludzie. Tłok i uciekanie.
Harcerzyki rządkiem. W zielonych mundurkach. Z butelkami z benzyną. Cichutko.
Skąd się pani tu wzięła!!!
Ach, co to było…!!!!
Co to było!!!
Trzymała za rękę małą dziewczynkę. Już nieżywą.
Trzymała za rękę nieżywą dziewczynkę i płakała.
Powstaniec. Płakała. Z tajnego uniwersytetu.
Zginał w powstaniu. Płakała .
Na Żoliborzu.
I nic z kojenia.
Nic ukojenia.
Nic ze spokoju.

Żydówka. Idzie, głowę krzywi i bokiem idzie.
Żelazna Brama. Ludzie klęczą.
Będą rozstrzeliwać. Szeptano.
Pogorszenie i piekło.
Na Górczewskiej, na Wolskiej, Na Bema, na Młynarskiej. Ludzie paleni na stosach. Szeptano.
Ludzie. Z dachów, martwi, w dół.
I wydobywanie.
I odsypywanie..
I gaszenie .
I pomoc.
I nowe bomby.
I krzyk.
– Najświętsze serce Jezusa, zmiłuj się nad nami.
– Najświętsze serce Jezusa , zmiłuj się nad nami.
Wycie samolotów i bomb.
– Najświętsze serce Jezusa…zmiłuj się nad nami…
I huk! I koniec!
Wszystko zmienione.
Wszystko posiwiałe, czarne, posypane.
Okna puste.
Ona w drzazgach.
Piekło, bez ustanku.
I źle. I źle . I źle.
I śmiech.
I całowanie.
Tłumy. W popłochu.
Z pakami. Tobołami.
Do bramy.
Straszny krzyk.
– Niosą trupy!
– Trupy kładą!
Krzyk.
Czyj krzyk?
– Syna zabito! – Syna zabito! – Był na uniwersytecie! Krzyk.
– Syna zabito! – Syna zabito! Krzyk.
– Syna zabito w szkole na Lesznie! Krzyk.
W kącie dwie kobiety.
Jedna dzieci zostawiła na Pradze.
Druga stawiała karty.
Jak sowy siedziały.
Dzieci zabite wróżyła.
Dziś Przemienienie Pańskie.
Może Pan Bóg coś przemienia na lepsze.
I nagle krzyk-
– Powstanie upadło!
Nieprawda. Szeptano.
– Mój Boże !
– Mój Boże! Powstanie upadło!
Nieprawda.
– Zerwały się piwnice. Schody. Baby. Tłumy. Tyle wysiłku na marne!
– Mój Boże!
– Mój Boże! Niemożliwe.
– Mój Boże – załamywali ręce.
– Niemożliwe! Krzyczeli w podwórzach.
– Mój Boże. -To niemożliwe!
Rozpacz i krzyk.
Rozpacz i płacz.
Rozpacz i szept.
I nagle krzyk – Nieprawda!
Nieprawda! Nieprawda! Nieprawda!
Co za radość! A niedziela zaczęła się dopiero.
W południe. Niemiecki szturm.
Atak,
na Kercelego,
Towarową,
Okopową,
Kercelak upadł.
– Cofamy się ! Krzyk.
Na barykadach na rogu Wroniej.
– Cofamy się ! Rozpacz.
I niemiecki atak. Z piechoty, czołgów, artylerii, karabinów, granatów, miotaczy ognia, pepanców, z nieba – z samolotów, bez przerwy, bez przerwy, bez przerwy, stadami, bomby, na domy, na dom po domu, na oficynę po oficynie. Bez przerwy. Bez przerwy. Bez przerwy.
– Potrzebni do odgrzebywania zasypanych !
– Potrzebni do odgrzebywania zasypanych !
– Potrzebni do gaszenia!
– Potrzebni do gaszenia!
– Chłodna 39. Pali się !
Wody nie ma.
Ziemia do gaszenia.
Kobiety pomagają.
Deszczu nie ma.
– Potrzebni do gaszenia!
Upał. Płomienie.
Ściany w ogniu.
– Gasić bomby! Od bomb płonie!
– Potrzebni do gaszenia!
– Ludzie potrzebni do gaszenia!
Cud. Ugaszone.
Ugaszone w piekle.

Chłopy biją się siekierami.
Bomba. Wstrząs. Nie żyją.

– Chcesz chleba z cukrem? Ja nie mogę nic jeść.
Harmider. Huki. Pociski. Bomby
Nie do wytrzymania.
Ludzie na skrawkach piwnic.
Betonu.
Nie do wytrzymania.
Wszystko siwe od gruzu.
Nie do wytrzymania.
Ukraińcy idą i rżną.
Wszystkich! Szeptano.
Wszyscy o tym mówią.
W sobotę i niedzielę 5 i 6 sierpnia na Woli rozwalono kilkadziesiąt tysięcy osób. Rzucano ich potem na stosy z niedobitymi i podpalano. Wolska róg Wolskiej, Młynarskiej. Ze szpitala chorych żywcem przez okna..
Potem podpalali.
Jak szło.
Żywych i martwych.
– Kto pomoże nieść rannego powstańca?
– Kto pomoże nieść rannego powstańca?
Krzyk.
I nagle po huku cisza.
– Nikt nie pomoże nieść rannego?
– Nikt nie pomoże nieść rannego?
Kobiet ileś set. Mężczyzn też tylu.
Znieruchomiało.
– Nikt nie pomoże nieść rannego?
– Naprawdę nikt?
Kondukt z noszami.
Szli, Szli. Szli i szli.
W stronę Żelaznej. W stronę Sądów.
Do środka miasta.
W południe. Szli.
W niedzielę. W upał. Szli.
Podlatywanie dymu z kurzem.
Blisko pożar czy coś gorącego. Huk.
Kocie łby pod nogami.
I szli. Szybko szli. Raz patrzyli pod nogi. To znów naprzód. To za siebie. To po domach. To po niebie. Latanina. Wysokie kamienice. Barykady w poprzek co i raz.
Gzymsy bez gołębi.
Bo gołębi już nie było.
Gołębi nie było, albo się zdawało.
Zawsze były a nie było.
Bo gołębi nie było.
Na Żelaznej żołnierze leżeli na ziemi i strzelali.
Uciekanie cywilów.
Obrona rozpaczliwa.
Rozpaczliwa obrona.
Wiadomości o paleniach.
O rozstrzeliwaniach wiadomości.
I całowanie i …. śmiech.
Waliło w barykady, w ściany.
Na noszach kobieta w konwulsjach. Cała popielata. I na włosach. I na twarzy. W konwulsjach. Postrzępiona kiecka. Była przysypana. Na Chłodnej..
Mężczyzna na noszach. Miał nogi, miał ręce. Krew kapała z noszy. To krew tak szła.
Ludzie stoją. Na widok płaczą.
Płaczą.
I było źle.
Wszyscy – jak uciekać to na Starówkę!
Przepłynąć Wisłę może.
W Jabłonnie Rosjanie.
Front jakiego w historii świata nie było.
Noc.
Narady, obgadywania. Chyba nawet cisza. Gazetki. Wiadomości. Przekuwania piwnic, przejść.
Z walizkami, dziećmi z plecakami.
Powstaniec z chlebakiem.
Tłoki. Huki. Narady.
Jak uciekać to na Starówkę!
Powstańcy.
Strzelają w stronę Wroniej.
Zmęczeni. Spoceni. Leżą na ziemi. Między jakimiś granatami.
-Tylko zdejmij pantofle żeby nie było słychać.
– Tylko zdejmij pantofle!
Pali się .
Huczy.
Lecą belki.
Szum.
Spadają w ogień.
Z dudnieniem.
Potok ludzi idzie na Starówkę.
A gołębi nie było.
Gołębi nie było? Czy się zdawało?
Szum gołębi w głowie, czy naprawdę?
Nie. Już gołębi wtedy nie było!
Gzymsy gołębi. Miedziane, od ognia. Może tu te gołębie się zrywały?
Gzymsy z Anielicami Corazziego. W girlandach. Tympanony.
Żydówka z workiem pod pachą.
Barykada w poprzek.
Żydów oddzielają. Nas puszczają.
Pałac pod czterema Wiatrami, cały się pali!
Wyje ogień w oficynach! Spadają belki!
Cztery Wiatry na filarach bramy mają złocone skrzydła!
Wiatry tańczą. Świecą. Od ognia.

Starówka.
Niebieskozielona kula na dzwonnicy Dominikanów dopala się.
Dziwne. Bo w dzień.
Starówka.
Dziwny spokój.
Na rogu za Prochownią na chodniku bawią się dzieci.
Już dzień.
Stoi dwóch. Jeszcze z nocy. Z opaskami.
Jeden z czerwoną opaską AL. Drugi z AK.
Poranna modlitwa przy ołtarzu. Raczej od ołtarza. Czyli do ołtarza.
Poranna modlitwa. Pierwsza .
Modlitw dużo.
I śpiewów.
I gęstniały.
W całej Warszawie modlitwa, we wszystkich piwnicach na głos chórami i śpiewami.
Wszędzie. Bez przerwy i wszyscy.
Historia życia na tle śmierci.

Biegną z podniesionymi rękami miedzy czołgami.
Przez Nowy Świat.
Ludzie zaplątani.
Oddzieleni od siebie.
Natarcie od Woli. Na Woli piekło. Tam piekło. Krzyczą.
A tu? Jakby nic.
Drzewa ZOO. Plaża. Most kolejowy. Lato i Wisła.
Pamiętasz noc lipcową
Gorącą…
A córeczce cały sierpień:
Mam…pajaca na sznurku,
Fika w lewo, fika w prawo,
To najlepsza jest zabawa…
I od tego było najsmutniej….
od tej melodii
od tych słów…
nie wiadomo dlaczego.. :
Mam…pajaca na sznurku,
Fika w lewo, fika w prawo,
To najlepsza jest zabawa…

Barykady nad Wisłą inne.
Nie z byle popadło.
Płyty chodnikowe ułożone.
Na dużą wysokość.
Solidne. Ubita ziemia.
Nie do zdobycia.
Oblężenie. Osaczenie. Upał.
Szturm i tłum i skwar.
Nie do wiary. Na Freta czynny sklep. To już ostatni raz .
Potem sklepu ani razu.

Miała 16 lat.
Przystąpiła do AK z chlebakiem.
Leciała na akcję.
On leciał na akcję na czele grupy.
Gęsiego. Szybciutko.
Po kocich łbach Mostowej.
Cichutko.
Zajęci tym na co szli..
Nie żyją…
Harcerzyki w mundurkach.
Na Długiej.
Bo Długa najważniejsza.
Tam urzędy i dowództwo Al.

Dookoła resztki trawy. Głośniki i flagi. I gadanie z głośników. Flagi w każdej bramie i na żelaznych balkonach.
Flagi i ludzie.
I modlitwa.
Dwie baby od ołtarza zrobionego,
dwie świece do odczytywania ewangelii.
Liturgia.
A potem. Z gazetki. Nabożne czytanie.
Gazetki różne. Przez AK i Al. KB.
Przy czytaniu żale, miny.
Załamywanie rąk i wybuchy radości.
Noc.
Tramwajarz z kochanką w mroku kochają się nieślubnie.
Na Wiśle zasieki, czołgi jeżdżą, Wisła z reflektorami ze wszystkich stron.
A tramwajarz z kochanką w mroku, kochają się, nieślubnie .
Ona codziennie do ośrodka zdrowia na Miodową chodziła
Codziennie. Z koleżanką.
Pracować.
Poszły. Ośrodka nie było. I pokładali się ze śmiechu. Że na marne szły..

Na Starej, gdzie biały rumianek tam rósł miedzy kocimi łbami, kolejki do Zakonnic po zupki. Do Sakramentek. Naprzeciwko Dominikanów.
I wszystko białe.
Biały mur, białe habity. Białość w pamięci bo to i upał, i sierpień, i dym i białe niebo od dymu i skwaru.
A 13 sierpnia z zupkami był koniec.
A Matka Boska miedzy latarniami.
Na Boleść.
I kościół Matki Boskiej Loretańskiej.
I wszyscy ginęli razem.
I wszystko było jak złudzenie.
I wszystko było jak złudzenie.

13 sierpnia spadły bomby. Na Stare Miasto.
13 sierpnia spadły bomby na Stare Miasto.
Pierwsze róg Mostowej i Nowomiejskiej.
A Nowe Miasto jest częścią Starego Miasta.
Potem bomby na Muranów.
Na Zakroczymską.
A jeden śmiał się z tego. Jak wariat.

Powstaniec z butelką benzyny przykucnięty. Głodny.
Z jedzeniem źle.
Z jedzeniem bardzo źle.
Utrzymać magazyny na Stawkach.
Utrzymać elektrownię na Powiślu.
Utrzymać. Utrzymać.
Zmęczenie.
Śmiertelne zmęczenie.
Brak światła.
Wodociągi stracone.
Brak wody.
Wola odpadła.

– Mokotów się trzyma! Nie cały.
– Żoliborz się trzyma! Nie cały.
– Powiśle jeszcze ! Nie całe.
– Czerniaków się trzyma! Nie cały.
– Większość Śródmieścia nasza!
– Wycofywać się ze Starówki!?
Modlitw dużo było.
Jeszcze wszyscy byli wierzący.
Jeszcze wszyscy wierzący byli.
Z modlitwą połączenie uczuciowe było.

Łącznicy- dziewczyny albo mali chłopcy.
Kanałami na klęczkach.
Trzeba iść kanałami na klęczkach.

Gazetki. Akowskie. Aelowskie. Palowskie. Warszawianka. Nie rozróżniało się .
Polskie.
Polskie.
Polskie.
W piwnicach dużo ludzi.
Leżeli, gadali. Słuchali świerszczy.
Bo świerszcze siedziały na ścianie.
Strasznie czerwone ściany. I tyle ciemności.
Gdzie iść? Gdzie iść ? Gdzie iść?
Poszli do Sakramentek.
Tam ich zasypało.
Z gorąca i pożarów się zdychało.
– Od bomb i samolotów – wybaw nas Panie.
– Czołgów i goliatów- wybaw nas Panie.
– Od pocisków , granatów – wybaw nas Panie.
– Od miotaczy min – wybaw nas Panie.
– Od pożarów i spalenia żywcem- wybaw nas Panie.
– Od zasypania – wybaw nas Panie…..
Litanie długie.
Długie litanie.
Odmawiane na głos. Przez wszystkie piwnice.
– Proszę państwa, przybiegnijmy sobie, że nie będziemy się kłócili.
– Przysięgamy….Przysięgamy…Przysięgamy…
I Stare Miasto wybuchem jęknęło.
Panika.
I znów to samo.
Miotacze min.
Czołgi.
Miotacze ognia.
Miotacze murami i nami.
Panika.

Płakała. Pocieszaliśmy.
Pocieszaliśmy. Płakała.
Przestali pocieszać. Nie było co.
Płakała. 13 tego. Była niedziela.
I przestali pocieszać . Nie było co.
– Już dwunasty dzień powstania …
– Już trzynasty dzień powstania…
– Już czternasty dzień powstania…
– Już piętnasty dzień powstania…
– I co przed nami?
– Nic innego nie było i nie będzie , tylko powstanie…
– Nic innego nie było i nie będzie, tylko powstanie…
Którego dłużej nie można wytrzymać…
Każdego dnia nie można już dłużej wytrzymać…
Potem każdej nocy nie można było dłużej wytrzymać…
Potem każdych dwóch godzin nie można było wytrzymać…
Potem każdych piętnastu minut nie można było dłużej wytrzymać….
Liczyło się minuty bez przerwy.
Nasłuchiwało.
Z powietrza.
Macało ziemię.
Czy drży. Czy nie.
Gdzie oni są.
Na Starówce łopatami zbierają wnętrzności- mówili.
– O Jezu! Nie deptać!
– Nie deptać ! – O Jezu!
Tu ranni!!!!!!
Uciekać.
Brama z monstrancją u Dominikanów. Śmietnik. W lewo. Na oślep. W tłum. Leżących.
– O Jezu! Nie deptać!
– Nie deptać ! – O Jezu!.
Ranni!!!!!
Biegiem. Po kocich łbach.
Niebieskie niebo i niebieska Wisła.
Strzelają powstańcy.
Na barykadach.
Leżą na barykadach i strzelają.
Wypalone mury szpitali. Sino spalone miasto.
Róg Freta i Mostowej spalony.
A to był wszystko dopiero początek.
Wszędzie daleko.
Nigdy Warszawa nie była taka duża.
Tak skomplikowana.
Taka bez końca.
Tak odległości rozciągnięte.
Brzeg praski, tak daleko.

Hitlerowcy z lornetkami na drzewach w ZOO
Front wschodni na Żeraniu.
Druga rzeczywistość .
Trzecia rzeczywistość.
Ranni. Na podłodze. Na kocykach.
Na papierach.
Pod szarymi pompierami.
Pobandażowani. Z twarzami spalonymi. Na kolor szafy.
W owijakach z gazy.
Ręce poowijane. Jak totemy.
Usta pootwierane. Bez oddychania.
Popaleni żywcem. Żyjący żywcem.
Płakali.
Krew się lała.
A dzieci płakały.
Jedna nędza.
Jeden tłok.
Jedna rozpacz. Jeden płacz. Jedna szarzyzna.
I waliło. Waliło. Waliło. Bez miłosierdzia.
A drzwi jeszcze tylko czasem były.
Powstanie wszyscy myśleli że będzie Sierpniowe.
Że tak nazwane na wieki. Że w całej Polsce.
Ale Polską nie była Warszawa.
Polska żyła swoim życiem. Dla Polski Warszawa paliła się.
Pod Siedlcami krzyczeli – Warszawa się pali a nie – Powstanie.
A Powstanie zostało Powstaniem Warszawskim a nie sierpniowym.

Na oczach ustawiali pod ścianą.
I rozstrzeliwali.
I podpalali.
A miejsca coraz mniej.
Coraz więcej bombardowań.
Domów coraz niej.
Piwnic coraz mniej.
Wycie bomby. Czekanie. I huk.
Potem. Łomot. Trzask, rozsypywanie.
Wycie bomby. I chórem:
Raz, dwa, trzy , cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć , jedenaście, dwa…nas…cie….,
Niewypał.
Wycie bomby i chórem
– Raz, dwa, trzy , cztery, pięć, sześć, siedem, osiem…
Huk!
– raz , dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć ….
Trzask!
Nie.
To obok.
Bo jesteśmy.
– Raz, dwa, trzy, cztery, pięć , sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć ….jede…na…ście…
– O!….
I od razu – raz , dwa, trzy cztery, piec , sześć…
I natychmiast
– raz , dwa, trzy , cztery, pięć …sześć…
I już znowu
– Raz, dwa, trzy, cztery, pięć…
‘O Jezuuuuu! OJezuuuuu!
– Raz , dwa, trzy , cztery, pięć , sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć . o….jede…naście…o….
A nocą . Pokotem. Pokotem. Piwnicami. I potokiem. Piwnicami.
Trzach….trzach….trzach….trzach….tszach…tszach…..
Podmuchy, ogień i rwanie murami…..
I spać…
I znów:
Wh….sz….wh…rsz…wh…..sz….- ogień, podmuchy, latające mury czerwone , z dziećmi na rękach, hurmem, zderzają się , obijają, o siebie,
Na prycze.. na ziemię .
Śpią.
I znów wszch …wszch..
I z dziećmi na rękach
A potem jak stoją , w płaszczach, w ubraniach, z dziećmi na rękach chrapią….

Niedobre noce. Noce od 12 sierpnia to niedobre noce.
Niedobre noce.
Na akcje.
Całe grupy.
Na zawołanie.
Na każde zawołanie.
Do rannych.
Do odsypywań.
Do barykad.
Do przesuwań.
Do umocnień.
Do okopów.
Do gaszenia.
A niektórzy, za ścianę, pod łóżko, za beczkę, za filary, za prycze i nie szli….

15 sierpnia. Wtorek. Święto. Wielkie Święto. Święto uczcić! Na przekór.
Od rana.
Święto kościelne.
Wielkie święto.
Cud nad Wisłą.
Modlenie o cud nad Wisłą.
Czekanie na cud nad Wisłą.
Czekanie…
Żeby już przyszli.
Żeby już weszli.
Żeby już przyszli.
Żeby już byli.
Czekanie.
Macanie ziemi.
Słuchanie.
Idą?
Słuchanie ziemi.

15 sierpnia od rana
– piętnasty dzień powstania…
– Piętnasty dzień powstania..
Piętnasty dzień.
Piekło. Piętnasty dzień Piekła.
Piętnasty dzień w Piekle.
Piętnasty dzień…
Uroczysta msza.
Pod bombami.
Uroczysta suma.
Pięciuset powstańców.
Świece.
Pod bombami.
Naczynia.
Dywan chyba.
Coś do ozdoby…
Pod bombami.
W upał .
I nagle spokój.
Powstańcy.
Tłum powstańców na mszy.
W poniemieckich tygryskach. Kawałkach mundurów, z karabinami,
z hełmami zdobytymi na Niemcach. W rękach.
Ogromny tłum.
Na mszy.
Ksiądz w białym ornacie.
Ksiądz zielonym ornacie.
Msza się zaczęła.
Upał się zwiększał.
Suma trwała.
Ludzie stali.
I był spokój.
Był i był.
Na końcu ksiądz z powstańcami
– Boże coś Polskę….
Śpiew.
Rozeszli się .
Po piwnicach.
Wojsko po kwaterach.
I wtedy nadleciały samoloty…
I bomby za bombami…
I piekło nieprzerwanie
Co noc i co dzień paliło się.
Sakramentki biegały w białych welonach.
Codziennie.
I biły świnie i krowy.
I rozdawały ludziom. Chroniły. Opatrywały. Tysiące ludzi. Sakramentki, co przez kilkaset lat, od Marysieńki, za kartami tyko śpiewały, przez kraty tylko komunię przyjmowały, nagle bohaterkami, oparciem dla Nowego Miasta. Żywiły i ludzi i wojsko. Wojsko rozdawało cywilom. Gotowali. Upał. Smród. Głód. I nie dało się tknąć.

Powstańcy,
zmęczeni na śmierć,
chłopcy i dziewczyny pokotem,
pod wspólnymi kocami.
A baby się oburzały.

– Leszno ciągle w naszych rękach – mówili.
– Nie chodź, nie chodź na Leszno.
– O Jezu, o Jezu, o Jezuuuuu!
– Tu ranni.
– O Jezu, tu ranni!
Trzeba na Leszno.
Z piwnicy w podwórko, w bramę, przeskok, w poprzek mostowej, barykady, na leżąco z kaemów powstańcy. Podwórze, kocie łby. Bure. Duże. Piwnica. Kocia kamienica. Drugie piętro. Parter. Freta. Długa. Barykada u wylotu Miodowej. Z tramwajem i samolotem. I jeszcze barykada. I groźnie. Tam arsenał, siedmiopiętrowy dom, hitlerowcy, pod ostrzałem cała okolica.
Długa, wlot Nalewek, koniec Bielańskiej. Bielańska. Bielańska 16. A tam nie żyją.
-Żyjecie?
– Żyjecie?
– Żyjecie?
– Nie żyjemy.
– A co z mamą?
– Nic nie wiecie?
– Nic nie wiemy.
– Gdzie chcesz dojść?
– Nie dojdziesz.
– Idź. Idź. Jak babcia cię zobaczy będzie płakać.
Babcia łapie, szyję, całować i płacz.
A tam obstrzał Długiej.
Co chwila ktoś w plecy,
i w dół,
i lecą w poprzek.
Nie żyją.
Łączniczka biegnie, jakby nie było nic,
nic sobie nie robi.
Bombowce. Bombowce. Bombowce.
Na dachy,
Bomby.
Już ich nie ma,
już są.
Dalsze. Bliższe. Na oślep. My też. One na oślep. My też. My to ja, z drugim, jak ja, my, tu, ni stąd ni zowąd, bo już. Coś huczy. Brzęka. Cegły lecą. Bombowce paskudzą. Głupi instynkt.
Po stoku.
Na śmietnik.
W dziurę w murze.
Podwórko.
Balkonik.
Czyjeś mieszkanie.
Podwórko.
Przez długą dechę.
Okno.
Znowu czyjeś mieszkanie.
Baby.
Ludzie.
Dziura.
Ciemno leżący.
I bomby.
Wszystko ważne. Ukosami. Z rozpędów. Pomiędzy murami. Osypy. Tynki. Coś. Rynnowo.
Czekać. Czekać nie. Czekać. Byle nie stać. Szszszum. Góra fruwa, może usiąść. My skok. My nic.
A tak chciałem. A tak przeoczyłem. A tak ważne.
Pogoda. Upał. To dzień. To niebo. To upał. To niebieskie. Trawa zielona. I te figury z Pałacu Radziwiłłowskiego. Na trawie. Tu kurzyło, tu zakurzyło, tu strzeliło. W Bank Polski.

Dnia 1 września
Roku paa-miętnego napadł
Wróg na Polskę z nieba
Wysokiego
Najwięcej się uwziął na
Naa-szą Warszawę, oj,
Warszawo biedna, tyś
Jest miasto krwawe.
Byłaś kiedyś piękna,
Wielka i wspaa-niała,
Teraz z ciebie kupa
Gruzów pozostała.

Dwudziestego trzeciego września osiemnaście tysięcy pocisków.
Dwudziestego piątego września od rana do nocy, dwanaście godzin, bombardowanie całej Warszawy.
Dwudziestego szóstego dopalanie się całej Warszawy.
Dwudziestego ósmego było przesądzone.
Dwudziestego piątego ludzie nie wytrzymali.
Dwudziestego siódmego wyleźli z piwnic ci, co ocaleli.
Dwudziestego siódmego wyleźli z piwnic ci, co ocaleli.
Potem.
Wywózki.
Pawiaki.
Obozy.
A pamiętacie Getto?
Ściana na Placu Krasińskich.
Wielki wtorek.
Dwudziestego kwietnia drugi dzień powstania w getcie.
Dwudziestego kwietnia drugi dzień powstania w getcie.
Niemiec strzelał w getto z armaty w Bonifraterską.
Spadali ludzie z murów.
Z murów wielkich, ślepych, z okienkami.
Z tych okienek.
A Niemiec ocierał twarz z potu.
Bohater zmęczył się.

Późna Wielkanoc.
Aryjczycy po kościołach.
A pamiętacie powstanie w getcie? Piekło bez nadziei.
Pamiętacie Wielkanoc 43ego?
Na niebie ogień.
Na Placu Krasińskich lunapark.
Karuzele.
Huśtawki.
Ludzie kręcili się na karuzelach w dymie gęstym, bo dym szedł i szedł.
Z Bonifraterskiej. Nowolipek. Dzielnej. Świętojerskiej. Przejazdu.
Pamiętacie powstanie w getcie!
Trwało i trwało.
Do pierwszych jaskółek.
W maju w tych dymach pierwsze jaskółki piszczały.
Zbiorowe samobójstwo żydowskiego dowództwa?
W bunkrze na Miłej?
Teraz my powstanie.
My powstanie!
Powstanie z nadzieją.
Tak. Powstanie z nadzieją!
A Niemcy byli silni.
Niemcy są silni.
Pierwszy sierpień, dzień krwawy,
Powstał naród Warszawy
…………………………. Amie..
Niemcy już w każdej bramie.
Tatatata tatata tata….
Jakaż rozpacz się w sercu rozpina,
Walczyć nie ma czym.
Idzie na czołg z butelką dziewczyna,
By odpłacić im
Za zburzoną, spaloną stolicę
I za…

Powstanie. Sierpień 44 go.
Wciąż nadzieja.
I tylko te podziały.
Żoliborz.
Mokotów.
Powiśle.
Śródmieście.
Stare Miasto.
Ugaj.
Rybaki.
I najsłynniejsza Reduta, Mennica.
I Stare Miasto.
I strach. I groza. I rumory, tupory, rausy. I granaty.
I handehochy i trzask.
Błysk. Rozprysk. Trzask. Trupie czachy.
Hełmy. Raus. Raus. Groza. Krzyki.
Hitlerowcy. A samoloty, a pociski.
Kiedy i gdzie tu- poza tym?
W tym huku, kotle, potrzasku – coś decydować, o sobie.
Wychodzić? Z czym? Do kogo?
Jak? Którędy?
A tam za Wisłą Rosjanie tuż, tuż.
Na Zachodzie Amerykanie, Anglicy, alianci.
A tu powstanie.

Siedemnasty sierpnia.
Świętego Jacka.
Siedemnasty sierpnia.
Kościół pusty.
Huki od pocisków.
W kościele echo.
Echo za echo za bardzo.
Kościół się trzęsie i już bryzg, przeleciało przez ścianę, środek prezbiterium, dziura na wylot, suchy smak w ustach.
Kościoła nie ma.
Zobaczyć raz jeszcze.
Odwiedzić.
Jeszcze raz.
Zobaczyć się z Katedrą.
Dotknąć.
O Jezu!
Do Katedry!
W Katedrze tłok. Upał. Zapylenie. Prezbiterium. Tłok rzeźb, postaci, figur, Świętych, biskupów, pozłacańców, infułańców tłok. Upał.
Ołtarz. Ołtarz. Rzeźby, postacie, nalepy, narzuty, narośle, łeb w łeb, zebrane, u drzwi na poduszkach oberwane, ocalałe, schronione tu. Zebrane tu.
Z różnych miejsc.
Sądu ostateczność.
Dziś o godzinie … została zbombardowana Katedra – O o o …
Pamiętam – o o o – szło przez wszystkie prycze – o o o , filary, schody – o o o.
A teraz barykady z konfesjonałów.
A jedni tu, a drudzy tu.
Ci tu, ci tu.
I wszystko uparte, długie.
Dni. Noce. Tygodnie.
A w kościele św. Krzyża powstańcy na kościele.
Niemcy na organach.
Rzucanie, wyrywanie,
Organy huczały.
Mennica tak samo.

Zdrowaś Mario, łaski pełna, Pan z Tobą…
Święta Mario, Matko Boża, Módl się za nami, grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
W godzinę śmierci.
W godzinę śmierci.
W godzinę śmierci.
Zdrowaś Mario, łaski pełna..
Teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Teraz i w godzinę śmierci.
Teraz i w godzinę śmierci.
Teraz i w godzinę śmierci.
Odmawianie to mało. Śpiewanie to dopiero.
Pod Twoją obronę
Uuuciekamy sięęę
Paaani …
Wychodzimy z piwnicy.
Do drugiej piwnicy.
Orędowniczko nasza, Pośredniczko
Nasza, Pocieszycielko nasza,
Przechodzimy
Dalej –
O Paaani nasza…
– i już inni śpiewają, dopiero zaczęli.
Za zakrętem..
Z Synem Twoim nas pojednaj,
Nagle głośno, bo bomby
Najświętsze serce Jezusa, zmiłuj się nad nami.
Najświętsze serce Jezusa, zmiłuj się nad nami.
Najświętsze serce Jezusa, zmiłuj się nad nami.
I od ołtarza. Ci, co klęczą.
Za wszystkich tych, którzy zginą tej nocy, i a wszystkich zmarłych
Ojcze Nasz… w niebie… Twoje… Twoje… Twoja… Ziemi…
I bomba, i walenie, i latają ściany.
I trzeba usta zatkać rękami.
Bo pył.
Bo gruz.
Bo siwo.
Czerwono.
Sucho.
Oooo Paaani, oo Paaani nasza….
I nagle „Najświętsze Serce Jezusa” – i raz, dwa, trzy, cztery, pięć… I jest.
Oooo Paani
-O o
-Raz dwa trzy cztery pięć sześć siedem … fiest
Zmiłuj się nad nami.
I coś się wali.
Pocieszycielko nasza…
Raz dwa trzy cztery pięć sześć siedem osiem dziewięć dziesięć…
I niepokój.
I śpiewanie.
I błaganie.
I stanie.
Różańce,
zacierki,
płakanie.
I jedzenie.
I śpiewanie.
I niepokój gdzie być.
Tunele.
Przejścia.
Piwnice.
Piwnice-przejścia-ciągi.
Schrony.
Piwnice piwnic.
Kotłownie.
Drzwiczki.
Podziemne pomieszczenia.
Z betonu.
Z żelaza
Kotły, rury i obniżanie się.
I oni, a potem my, i inni.
Zejście w dół pod Warszawę.
Głód.
Co nie uciekło, nie odfrunęło, nie spaliło się, nie padło, nie zdechło to się jadło..
Koty znikły.
Psy znikły.
Tylko świerszcz na ścianie po ciemku.
I wszy.
I bombardowanie gruzów.
Sakramentki paliły się cały czas.
– Jestem taka głodna – mówi młoda.
Stary mówi: – Niech pani je. Ja nie jadłem dwa dni, ale wytrzymam.

W Warszawie powstańców pięćdziesiąt pięć tysięcy.
W Warszawie powstańców było pięćdziesiąt pięć tysięcy.
W Warszawie powstańców było pięćdziesiąt pięć tysięcy.

Barykada płonie.
Niebo.
Sierpień.
Wrzesień.
Przy barykadzie.
On, i ona.
Młodzi.
Na barykadzie.
Całują się.
I tylko oni.
Jakby nic innego nie miało być.
I wszystko.
A dni w słońcach, upałach, dymach, samolotach, bombardowaniu.
I trojenie się w głowie.
Bo on, i ona, nieżywi.
W bombardowanie trzeba stać.
Nie siedzieć. Stać.
Bo zasypywanie.
Bo odgrzebywanie. Ciał.

– Ludzie, módlmy się do Św. Krzysztofa, on nas wyprowadzi!
Kto się w opiekę odda Panu swemu,
a całym sercem szczerze ufa Jemu
Śmiele rzec może: mam obrońcę Boga,
Nie przyjdzie na mnie, żadna straszna trwoga.

Wycie.
Ziemia drgnęła.
Drugie piętro spadło na pierwsze.
Aniołom swoim każę cię pilnować
Gdziekolwiek stąpniesz będą cię piastować.
I zaczęło sypać i zasypywać.
I krzyk, i płacz.
Na rękach nosić, abyś idąc drogą, na
Ostry kamień nie ugodził nogą.
Zamilkła.
Cisza.
Osunęła się z szumem, szumem, coraz większym.
I wciskała w siebie oczy.
I wciskanie w siebie oczu.

Śmierć.
Czy to już?
Więc to już?
To już.
Tak.
Trudno.
Tylko czy ściśnie od głowy?
I żeby prędko.
I było cicho.
Tylko szumiało i obsypywało się.
Zapałki!
Kto ma zapałki?
Krzyk.
Drzwi. Zasypało.
Okienko zasypało.
Zapałki.
Krzyk.
Nic nie widać.
Krzyk.
Nie, chyba nie ma drzwi.
Krzyk.
Zasypało.
Krzyk.
Nie. Nie. Nie.
Spowiadam się Panu Bogu Wszechmogącemu,
W Trójcy Świętej Jedynemu…
Żem zgrzeszył myślą, mową i uczynkiem – Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina.
Cisza.
A teraz – nagle ksiądz
– Przyjmijmy wszyscy komunię świętą z pragnienia. Modlitwa, cisza, i już.
Powstańcy po okienkach, schyleni, we framugach, czekali, czekali, czekali. Godzinami. Z granatem. Z butelką.
Nie płacz. Nie płacz. I tak umrzesz.
Nie płacz. Nie płacz. I tak umrzesz.
Nie płacz. I tak nie przeżyjemy.
Nie płacz. I tak nie przeżyjemy.

Dwudziesty piąty sierpnia.
Dzień straszny.
– Kto pójdzie kopać okopy?
– Tylko wróć przed świtem.
Góry, rowy,
barykado-ściany, gruzo-barykady,
barykado-ściany, gruzo-barykady,
coś w poprzek i na głęboko.
Nowe Miasto Starego Miasta.
Samo w sobie i nad sobą.
Przepalone żywymi ogniami,
dymione, pylone, bite, huczne, tłuczone.
I było coraz gorzej.
I im więcej, tym gorzej.
Im więcej na prawo.
I im wyżej, tym gorzej.
Od Żerania huk.
Od tamtych.
Zza Wisły.
Front.
Narastało.
To niemieckie też.
I kule.
Coraz gęściej.
Gorąco biło w oczy, bo słońce i ogień.
Warszawa cała w gruzach, ale jakoś jeszcze stała.
A gałęzie i trawy szare.
Pociski.
Front.
Grzmot za grzmotem.
Ludzi pełno z tobołami.
Z garbami.
Z czymś pod pachą.
Z koszykiem.
Z byle czym.
Albo bez.
Rozłupane kamienice. Rozłupane na piony.
W ukosy. Puste. W wióry. W wisiory.
Z wapna, trzciny, desek, cegieł.
Strasznie tego dużo.
Z tego była cała Warszawa.
Te pięciopiętrowe też.
Trzcina. Wapno. Cegła. Dachy. Drzazgi.
Dom po domu.
Wszystko z dziur.
A na całe te gruzy niebo.
Niebieskie, zadymione, czerwone.
Kurz w zębach.
A płacz mechaniczny.
A płacz już mechaniczny.

Tysiąc osób pod kościołem!
Tysiąc osób pod kościołem. Tłok…
I ściany zarysowane.
Tyle bomb już tu trafiło.
W kościół.
A gdzie teraz? To gdzie teraz? Do Panny Marii.
Panna Maria. Czarna dzwonnica.
Pod Panną Marią dwa tysiące ludzi. Dwa tysiące pod kościołem.
A teraz gdzie? Gdzie teraz?
Do Franciszkanów.
Zburzone.
Garnizonowy.
Zburzony.
Paulini.
Zburzone.
Katedra. Jezuici. Dominikanie.
Wszystko w gruzach.

Nie płacz. Nie płacz i tak umrzesz.
Nie płacz. Nie płacz i tak umrzesz.

Kuca baba rozczochrana. Płacze baba rozczochrana.
Baroki. Figury. Roztańczone. Mistyki.
Pod ołtarzami baba rozczochrana. Półleżąca. Po gołym niebem.

– Ludzie kochani, tu trzy tysiące.
Trzy tysiące. Duszą się. Uduszą się.
Szpitale w piwnicach.
Gdzie teraz ? Gdzie?
Nie, na Miodową nie, bo leży pełno zabitych.
Obraz leży ocalały, z Chrystusem na krzyżu. Olejny.
Zostańmy tu. Zostańmy tu. O Jezu! O Jezu, ratunku!
Zabity.
O Jezu, ratunku, ratunku!
Buch na kolana. I modlitwa, i śpiew.
Partyzant na rogu pierze koszule.
Mydła nie ma. Wody nie ma.
Kobieta w halce biegnie.
Pięć dni temu dom się spalił krzyczą.
I ta w halce zabita.
Dom długo stygnie.
Te z powstania ruiny stygły z pięć lat.
I po ośmiu latach jeszcze stygły.
Czołgi przejeżdżały.
Zatrzymywały się przy Kapitulnej.
Pod barykadą.
I waliły.
Miarowo.
Głucho.
Sucho.
Potem już tylko jedzenie raz na dzień.
I różaniec.
Pod koniec sierpnia.
Pod koniec sierpnia z wodą było koniec.
A mosty ciągle stały.
Na Pradze stał czerwony Florian. Z wieżami.
I Cerkiew. Z niebieską kopułą.
I Zygmunt Waza ciągle stał na kolumnie.
Nie uchronili nas nasi królowie.
Ani my nie uchroniliśmy naszych królów.
Tego co po nich.
Wszystkiego. Wszystkiego.
O moja Panno! Od Augustynianów! Od nieszporów! Psalmów! I siedmiu boleści.
Ty jesteś kapłan do końca wieka,
Wedle obrządku Melchizedeka,
Jerozolima, dom nasz, Dom Boży,
Chwała Jego co dzień się mnoży.
Na bramie – „Handlarzom, śpiewakom, muzykantom i żebrakom wstęp wzbroniony.”
Już nie ma śpiewania, i nie ma żydowskich spraw.

– Wiesz, ja mam takie uczucie, że przeżyję.
– Wiesz, ja mam takie uczucie, że przeżyję.
– Ja też.
Tak mówiły i zginęły.

Kolejki.
Kolejki.
Godzinę.
Dwie.
Na wodę.
Z kubłem na wodę.
Od rana do nocy.

31 sierpnia Batalion „Chrobry”, ponad dwieście ludzi, wrócił z akcji. Do piwnicy na Nalewki przy ogrodzie Kasińskich, dziś Bohaterów Getta. Wszyscy rzucili się spać. Nagle bomby i się wali. Ocalało ich tylko czworo, czy pięcioro. Czterech mężczyzn i kobieta.
We wrześniu 1944 roku. W Warszawie, od Ogrodu Saskiego do Żoliborza była pustynia.
Ogród Saski też.
Od Alei Jerozolimskich do Żoliborza pustynia.
I wszędzie chowali ludzi.
Cyja to noga?
Od jakiego ciała?
To była rzecz zwyczajna.
Chowali ludzi nierozpoznanych.
Wydobywali, rozbierali i chowali.
Dnia pierwszego września, roku pamiętnego,
napadł wróg na Polskę,
z nieba wysokiego.
W czterdziestych czwartym napadł z nieba niskiego.
Też było wspaniałe lato.
I też był piątek.

Trzeba będzie kanałami.
Z rannymi.
Na Żoliborzu burzowiec. Porywa do Wisły.
Na Mokotowie trzeba nisko.
Z Czerniakowa na klęczkach.
Wrzucają gazy i granaty.
Zasieki we włazach.
Wpadają. Rżną. Wycofują się.
Światła! Światła! I wody!
Poczucie osaczenia.
Osaczenie do niemożliwości.
A z drugiej przyzwyczajenie,
opanowanie,
coraz większy sposób na sposób.

Pierwszego września człowiek w mundurze powstańczym krzyczał: „Wycofujemy się dziś. Kanałami”!
Ciężko rannych się zostawia!
Lżej rannych trzeba przenieść!
To mój kuzyn, nie mogę go tak zostawić.
Ale się nie da.
Na Długiej, na lewo od Krasińskich jest szpital.
I ranni.
Niemcy zdobywają Stare Miasto.
Do kanałów nie wpuszczają z rzeczami.
W kanałach źle.
W kanałach topią się.
Gubią drogę.
Niemcy wrzucają granaty.
Pod Twą obronę…

1 września 1944 roku. Warszawa.
Upadek Starówki.
Historyczny dzień.
Wycofywać się kanałami!
Kobiety robią krzyżyki na czole, na drogę.
Płacz. Kobiecy płacz.
Trzeba zostawić ciężko rannych i cywilów.
Pilnowanie porządku.
Szykowanie noszy.
Powstańcy, łączniczki, sanitariuszki.
W tej całej metodzie jest szaleństwo.
W tej całej metodzie było szaleństwo.
Ranni półprzytomni.
Jęczeli.
Bolało.
Niektórzy mieli zegarki.
Do kanałów bez przerwy wchodzili.
Latanina, krzątanina, wykrzykniki, rozkazy.
Z rannymi na plecach.
Wszystko bolało.
Kolejka do włazu.
I trzeba przy murze.
Bo bombardowanie i podpalanie.
Pociski.
Od Krakowskiego i Bonifraterskiej.
Bez przerwy.
Ale na myślenie z uczuciem był czas.
Ale na myślenie z uczuciem był czas.
Mimo wszystko.

– Co z mamą?
– Gdzie mama?
Ze Starówki do Śródmieścia kanałami.
Dalej niż z Warszawy do Paryża.
Szybko.
Szybko.
Nad włazem kilku regulowało ruch.
Pociski biły w samo wejście.
Pożar szalał.
Oblepiał.
Ostatni widok.
Kościół Garnizonowy się pali.
Dym. Słońce. Ogień. Pociski.
W kanałach niespokojna Cisza.
Szeptana Cisza.
Martwa Cisza.
W wodzie noga za nogą. Ludzie.
Niespokojna Cisza.
Ludzie. Nieśli świeczki.
I szept.
Idziemy pod Miodową.
Jesteśmy pod Miodową.
Idziemy pod Miodową.
Przechodziło się po trupach.
I już nic się nie czuło.
I otępiałe oczy i nos.
Uuuuu Uuuuuu.
Gasić światło.
Właz otwarty.
Zwolnić kroku.
Otwarty właz.
Gasić świece.
Cisza.
Otwarty właz.
U góry Niemcy.
Krakowskie! Krakowskie! Skręcamy!
Szeptem krzyk.
Kanał mniejszy.
Idą przygarbieni.
Pić. Nie ma wody. Pić.
Pić. Nie wytrzymam.
Niedługo dojdziemy, niedługo dojdziemy.
Uuuuuuuuuu uuuuuuuu.
Pić. Szept.
Nie wolno pić wody z kanału.
Uwaga, uwaga. Włazy.
Gasić światło.
Uuuuu Uuuuuu uuuuuu.
Nowy Świat! Nowy Świat! Nowy Świat!
Idziemy pięć godzin.
Nie wytrzymam.
Weszliśmy o piątej.
Było słońce. Był upał.
Stać. Stać. Stać.
Wychodzimy kolejno.
Stać. Wychodzimy w kolejności.
Stać! Przed nami wychodzi grupa Parasola.
Dwieście ludzi.
I wychodzili i tracili przytomność.
Mają dużo rannych.
Było dużo zostawionych.
Wszyscy czuli się winni.
Cywile to trudno. Ale ci powstańcy?
Ci ciężko ranni. Ci najgorzej.
Bo mundurowi. I bezradni.
A niektórym już było wszystko jedno.
A za nami było wciąż tylu.
Kanały pełne do Planu Krasińskich.
Wychodzić, wychodzić, naprzód!
Zapach powietrza.
Gwiazdy.
Ktoś wyciąga ręce.
– Nie, nie, nie. Ja sam.
– Przecież nie masz już siły.
– Nie, nie, ja poniosę.
– Nie. To już do nas należy – my sanitariuszki.
Nosze skrzypiały, huśtały się, a potem wszyscy pamiętali już tylko siebie.
Warecka. Sanitariuszki ze Śródmieścia.
Z rannymi w Warecką.
I to niebo.
Te gwiazdy.
Śródmieście.
Śródmieście stoi.
Żywe domy z żywymi ludźmi.
Nie pali się.
Cisza.
Szpitalna. Chmielna. Wszystko stoi.
Marszałkowska. Ciemno. Barykady.
Ale domy, ale noc, ale spokój.
Północ. Lato. Ciepło. Wszystko jest.
Chmielna 32 stoi.
A ludzie na piętrach. W pokojach.
Jezusie Maria!!!! Przyszli kanałami z piekła!!!!
Jezusie Maria!!!! Przyszli kanałami z piekła!!!!
Ze Starówki.
Chcecie się umyć?!
Jezusie Maria!!!! Przyszli kanałami z piekła!!!!
Ludzie w łóżkach.
Jesteśmy szczęśliwi. Żyjemy.
Brat jest w AK.
Jest na mieście.
Stare Miasto zaczyna wyłazić!
Starówka, kanały, wszystko, jak nieprawdziwe.
Tylko chce się jeść.
Godzina policyjna.
A cicho i ciepło.
Jak w trzydziestym dziewiątym roku.
Radio nastawione. Na Lublin.
Wanda Wasilewska mówi do Warszawy.
Gdzie reszta?
Na Miedzianej.
Tam jest strasznie.
Przez Ogród Saski front.
Za Nowym Światem strasznie.
Za Ogrodem Saskim ruiny i pustki.
Pięciominutowa Rzeczpospolita Śródmieścia.
Woytowicz na Nowym Świecie, na parterze, w kawiarni. Koncert. Chopinowski.
Dla powstańców. W wieczór. W ostrzał artyleryjski.
Etiuda Rewolucyjna, kiedy pociski walą w Nowy Świat.
Woytowicz nie przerywał.
Nikt się nie ruszył.
Chopina grał.

3 września 44 roku upał. Niedziela.
Jedzenie. Siedzenie. I spokój.
A bombardowanie zaczęło się nagle w poniedziałek.
Nagle.
I nagle ludzie lecący w popłochu i krzyczący.
Powiśle zbombardowane!
Powiśle się kończy!
Niemcy na Powiślu!
Palić, wszystko palić, bo zaraza.
I pełno dymu, i paniki, i lataniny.
– Najlepiej trzymać się za ręce.
Buuuuuu buuuuuuuuuu buuuuuuuu.
Często. Dużo. Dużo.
Uuuuuuuu uuuuuuu uuuuuuu.
I trzask, i huk.
Powiśle padło szóstego września.
Ludzie z Tamki, Okólnika, Oboźnej wybiegali z krzykiem.
Powiśle padło!
Nasza ciągle część Mokotowa, i górnego, i dolnego!
Nasz Czerniaków, Żoliborz i Marymont!
I trzeba będzie godzić się ze śmiercią.
Trzeba się godzić ze śmiercią.
Albo z urwaniem ręki czy nogi.
I że zginiemy razem.
W Śródmieściu domy stały jeszcze po sześć, po siedem pięter. Śródmieście było największą dzielnicą powstaniową.
W Śródmieściu były roboty publiczne.
Zatrzymywania przechodniów z prośbą. Że trzeba to i to.
I wszyscy chętnie.
Takich rzeczy się nie odmawiało.
A ludzi było bardzo dużo.
Chyba ze dwieście tysięcy.
W Śródmieściu było pomieszanie cywilów z powstańcami.
Różni pół-powstańcy.
– Na razie siedzi się i czeka, bo nie mamy broni.
Nagle beztroska, nagle imieniny przygnębiały.
Dużo różności, bałaganu, kręcenia się .
Beztroska to był znak, że złe nadciąga.
– Ratuj tylko ten obraz Matki Boskiej Częstochowskiej za kredensem, zwykły obraz! Ze szkłem w kurzu! Bez koloru. Ratuuuj!
Samoloty.

10 września, niedziela, msza na Wilczej, rano.
Nabożeństwo.
Po mszy spowiedź powszechna.
Dużo ludzi. A warunek jeden.
Trzeba do spowiedzi pojedynczej, w razie przeżycia.
10 września wypadała niedziela.
Potem już o końca, do połowy października nikt nie rozróżniał dni.
Pod Twą obronę Święta…
Oooo Pani, o-o Pani,
Ooo Paani Naaasza
Pooocieszycieeelko Naaasza

– Chodźcie, chodźcie, zobaczcie, trupy leżą na podwórzu.
Na podwórzu prześcieradła. W prześcieradłach ludzie.
Zagrzebywano ich.
Wszystko wyglądało strasznie.
Zawalone. Jak po wulkanie.
I ciągle nowych umarłych odgrzebywali.

A co z frontem?
Sowieckim. Sowieci. Rosjanie. Bolszewicy.
9, 10 września pierwszy nalot na niemieckie dzielnice.
Ludzie wybiegali na ulicę z radości.
13, 14 września pierwszy raz kukuruźnik sowiecki, dwupłatowiec.
Pierwsze zrzuty.
Broń. Żywność.
Powstańcy rozpalali ogniska. I czekali.
Aż stało się.
15 września.
W upał.
Popołudniu.
O czwartej. Może.
Czy piątej.
Zaczęło się.
Nagle.
Wszystko naraz.
I tak już szło.
Organy Stalina.
Niebo obijało się o ziemię.
Niebo rwało się na kawały.
I szło. Tak szło.
Bez zmiany.
Echo nie nadążało za niczym.
Tłumy wybiegały.
Ludzie stawali coraz wyżej.
Na deskach. Na pagórkach. Na gruzach.
Żeby być bliżej.
I nagle wszystko ucichło.
Było już po wszystkim.
Słońce jeszcze świeciło.
Tylko Praga była zdobyta.
I znów nadzieja.
Że koniec naszej nędzy.
Koniec bomb.
Koniec Niemców.
Ta pewność po kilku dniach upadła..

W gazetkach podawali jak trzeba się zachowywać przy wkroczeniu armii radzickiej, nie robić owacji, nie okazywać niechęci, trzeba coś w rodzaju obojętności… zachować milczenie. Po prostu zachować milczenie.
A przecież były prośby o pomoc.
I nic z tego nie wyszło.
Były próby dogadywania się przez Wisłę.
I nie wyszło.
To się czuło.
Nie wyszło.
To się wiedziało.
A radio angielskie. Do broni, Jezus Maria, do broni! I że w Paryżu powstanie. Cztery dni. I Paryż wolny. Holandia. Nazwy oswobodzonych miast. Arnhem. I to zostawało jak gwóźdź.

18 września, w biały dzień.
Niebo zaczęło fruwać.
Nagle amerykańskie samoloty.
Niebo zaczęło fruwać.
Kolorowe spadochrony.
Długo opadały.
My, krótka cierpliwość.
Broń, bandaże i książki.
Większość na stronę niemiecką.
Zwątpienie.
Front strzelał.
Chcieliśmy być zdobyci.
A tu nic.
A Niemcy byli silni.

Padły Sielce,
Marymont wytrzymał półtora miesiąca.
Żoliborz się trzymał. Wypalone Mickiewicza, zbombardowane Centrum. Wilsona. Krasińskiego.
Bronili się przy Dworcu Gdańskim.

– Dziś w nocy wojska radzieckie wylądowały na przyczółku czerniakowskim.
Co za radość! Biec, lecieć, do swoich. Korytarzami. Zakrętami. W podskokach. Co za radość! Więc jednak! Aż nagle huk w głowę. Ból.

Czterdziesty dzień powstania,
czterdziesty pierwszy dzień powstania,
pięćdziesiąty drugi dzień powstania,
pięćdziesiąty drugi dzień powstania.
A jak nadejdzie zima?
I Boże Narodzenie?
Może choinki… Skądś będą.
Pozory i prawda smutna.

Nie płacz, nie płacz. I tak umrzesz.
Nie płacz, nie płacz. I tak umrzesz.
Nie płacz, nie płacz. I tak umrzesz.

Aleje Ujazdowskie. Czarne podwórko.
– Żeby cię cholero pierwsza bomba zabiła!

20 września. Na rogu Wilczej i Kruczej, ktoś z kimś zamienił się zapałkami na pomidor.
Potem ten sam ktoś wyniósł na ten sam róg chleb. Ktoś inny papierosy. Ktoś złoto.
W czasie bombardowania po stronie Chmielnej ktoś bębnił na fortepianie Warszawiankę.
A od piwnic dochodziło:
Od wszelakich złych przygód… Przy-y-y-gód…
O Pa-a-ani Na-asza
A oni walili.
Walili.
Walili.
Niemieckie bombowce.
Radzieckie myśliwce.
Z nadziei wróciła beznadziejność.
Beznadziejność.
Beznadziejność co do frontu i losów powstania.
Czuło się bliski upadek powstania.
Ktoś komuś dał kostkę cukru.
Może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Może kiedyś się jeszcze zobaczymy.
Idzie ktoś ulicą, trzyma w ręku byle co.
Pieniądze były jak śmiecie.
Może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Może się jeszcze kiedyś zobaczymy.

23 września Czerniaków padł.
27 września padł Mokotów.
30 września skapitulował Żoliborz.
W kanałach znaleźli dwieście trupów.
Nam przecież te noce sierpniowe i
prężne ramiona wystarczą…
Ten pierwszy marsz. Ma dziwną moc.
Coś w piersiach drży
i w sercu łka…
I trąbka gra, tratata,
tra-tatata- ta-ta

Żoliborz.
Powązki.
Wola.
Ochota.
Raz seria karabinu do kolejki przy studni.
Gwałty.
Mokotów,
Czerników,
Kapitulacja Żoliborza 30 września,
i upał.
Całe uderzenie na Śródmieście.
A reszta?
W gruzach.
Po reszcie.
Więc co?
Parę na pół i na ćwierć ocalałych ulic, które do ulic podobne tylko.
Kupa gruzów, przebitych piwnic i kupa trupów.
W powietrzu kapitulacja.
Słońce. Kurz.
I waliło, waliło, i huk.
Coś pohukiwało.
Coś leżało wszędzie.
Czuło się dużo ludzi.
Śpiew z okna.
Śpiew przeraźliwy.
Ktoś siedzi na krześle.
Frontem do okna. I śpiewa.
I tylko ten śpiew.
Pięknaś jest cała,
Przyjaciółko moja….
Moja- pół mówione.
I śpiewanie jak ryk.
Jakby wskazówki zegara nazad cofane.
Od tekstu Godzinek,
od intencji,
do uporu.
Godzinki na zakończenie powstania.

Sobota.
Jeszcze tłukli w moździerze, w krowy.
Nocą też.
Nie wiadomo jak.
Nie wiadomo co.
Nie wiadomo kto.
Przywykło się.

Październik.
Trzeci miesiąc.
Trzeci miesiąc powstania.
Sześćdziesiąty drugi dzień.
I wszystko ucichło.
Duży front cicho.
Niemcy cicho.
My cicho.
Cisza.
Nie było takiej od 1 sierpnia.
I nagle zachciało się wszystkim żyć!
Zachciało się żyć!
Żyć! Iść! Wyjść!
Popatrzeć! Na słońce.
I zaczęli ze wszystkich piwnic, dziur, lochów, zaczęli wychodzić.
Na ulicę! Na słońce! Na powietrze!
Ani żałoba. Ani święto.
Nie wiadomo co.
Wszystko naraz.
Wylęgnięcie narodu, na wierzch.
Tłum.
Tłum walił ze wszystkich bram, podwórek, wylotów i przecznic.
Na miasto.
Spotykało się, mijało się.
Gadało. Przystawało się. Patrzyło w niebo.
Wszyscy ze wszystkimi.
Niebem wysoko leciały dwa bociany.
1 października.
A kotów już nie było.
A psów już nie było.
Gołębi nie było.
I to narastało.
Gruzy za gruzami.
Zwały za zwałami.
Gdzieś poł domu, gdzieś półtora.
Nie miało znaczenia.
Nie ma miasta.
Nie ma domów.
Dwieście tysięcy ludzi leży pod gruzami.
Razem z Warszawą.
2 października wszystko już ucichło. Na stałe.
Kapitulacja.
Koniec powstania.
Ogłoszone.
Całe miasto.
Cicha rozpacz.
Powstańcy składają broń.
Ludzie na roboty do Niemiec.
Ludzie, ludzie, ludzie.
Z tobołami, rodzinami.
Od Marszałkowskiej, Koszykowej, Śniadeckich do Politechniki.
Alejami, Towarową, do Palcu Zawiszy.
Tłum na całą szerokość.
Ludzie, ludzie , ludzie. Lecieli, rwali, nieśli, gotowali, jedli, i znów lecieli, i rwali, i jedli.
I żeby chociaż parę dni tu pobyć.
Siedzieli na tobołach.
Szukali swoich.
Zagubionych.
Umówionych.
Umarłych.
Walizy. Dzieci. Wychodzenie.
Wychodzenie z Warszawy.
Sąd ostateczny.
Zbieranie się na Sąd Ostateczny.
Byle nie do Rzeszy.
Byle nie na Zachód.
U Bauera piesek wyje.
Na śniadanie jadł pomyje.
A na obiad kawał flaka,
Żeby szczekał na Polaka.
Oj… Lala-lala-la-la
Tra-lala-lala-la-la
Alala-lala-la.

Co wy? Wychodzicie?
Naprawdę wychodzicie?
Po co? Zostańcie.
Zostańcie z nami.
Może pół roku jeszcze.
Zostańcie w gruzach.
Wychodzenie.
Wychodzenie z Warszawy.
Ostateczne.
To zeszyty szkolne mojej zmarłej córki!
To szkolne zeszyty mojej córki!
Luuuudzie… Dokąd wychodzicie!
Luuuuuudzie!
Trzeci dzień Świąt jak Metafora.
Kończył się dzień kapitulacji.
Dzień, który rano był jeszcze ostatnim, sześćdziesiątym trzecim dniem powstania warszawskiego, 1944 roku.
Czołgi na Marszałkowskiej.
Czołgi przez Nowy Świat.
A pamiętasz tę noc lipcową?
Fika w lewo, fika w prawo…
Cała Warszawa wykrzyknie nam hallo…
Pod rękę przez cały Mokotów…
Do broni, Jezus Maryjna, do broni, do…
Pod twoją obronę…
Na lwa srogiego bez obawy siądziesz…
Ludzie grzebali w gruzach w piwnicach.
Wygrzebywali.
Dokumenty.
Świadectwa maturalne.
Fotografie.
Aparat fotograficzny.
Każdy biały worek na plecy i się szukało..
I szło.
To się przyśpieszało.
Albo się skręcało.
W lewo.
W prawo.
Nie wiadomo po co.
Coś się mówiło.
Wypytywało.
Co dalej.
A od ludzi szedł tylko szum.
I samemu się szumiało.
Nogami.
Mówieniem.
Płynięciem, które było odpływaniem.
Krzyki Niemców.
Nosze za noszami.
Zielone mundury.
Hitlerowskie mundury.
Rozlatane.
Dużo ich.
Na barykadzie biała szmata.
Szukali powstańców.
Powstańcy mieli wyjść na końcu.
I składać broń.
Wszyscy ludzie byli do siebie podobni, i niepodobni do innych.
A świat, jakby go nie było.
Niepewny świat.
Daleki.
Daleki świat i oddzielność.
Wywózki z getta z zachlorowanych wagonach, w których się umierało.
Wywózki do obozów.
Wywózki na roboty.
Pożegnania.
Może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Segregacja ludzi.
W ciemności rozbierali się do naga.

I te wołania, wołania, wołania, wywoływania.
Na głosy.
Adresy.
Nazwiska.
Szuka się wciąż.
Lewe. Prawe. Lewe. Prawe. Lewe. Prawe. Lewe. Prawe.
Adresy.
Nazwiska.
Marszałkowska 35. Jadwiga Szamotulska.
Chmielna 18. Andrzej Polakowski.
Bracka 5. Zofia Węgrzyn.
Malwina Kociela. Mazowiecka 5.
Grójecka 15. Pelagia Wąchocka.
Antoni Marzec. Artur Marzec.
Malawski. Chopina 2.
Kazimierz Czeladź. Hoża 35.
Jadwiga Penetrowa. Poznańska 12.
Mieczysława Puchałowska. Wspólna 43.
Zenon Kołodziej. Marszałkowska 94.
Jerzy i Barbara Porowscy. Złota 7.
Borowska Barbara. Chmielna 5.
Jak z cmentarza w Zaduszki.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej
KONIEC

Warszawa 23 luty 2014

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.