03
Czerwiec
2016
06:06

dziennik 2016-06-03 06:48:08

Przenoszę z FB kilka wpisów, bo tam się zrobiło gorąco a  tutaj cisza. Jest wielu ludzi, którzy czytają tylko dziennik, nie zaglądają na FB, więc kopiuję. Co to za czas?

Panie Ministrze Kultury i Sztuki oraz Dziedzictwa Narodowego,

zwracam się do Pana publicznie, ponieważ wywiad jakiego Pan udzielił na temat, MOJEGO teatru, jak Pan to nazywa, był publiczny, a jak z niego wynika nie ma Pan zielonego pojęcia jak działają „MOJE PRYWATNE TEATRY”.

Panie ministrze, to NIE SĄ MOJE PRYWATNE TEATRY. W sensie formalnym to są TEATRY FUNDACJI i państwa. Fundacji założonej 11 lat temu. FUNDACJI KRYSTYNY JANDY NA RZECZ KULTURY mającej jako cel statutowy prowadzenie dwóch teatrów warszawskich Teatru Polonia i Och-Teatru oraz propagowanie i upowszechnianie kultury.

Czyli – zysków nie biorę do kieszeni. (przepraszam za ten zwrot, ale nie wiem jak to mogę wyraźniej nazwać, żeby wytłumaczyć) WSZYSTKIE ZAROBIONE PIENIĄDZE IDĄ NA CELE STATUTOWE! (produkcje spektakli, remonty, zakup sprzętu, koszty stałe)

Dotychczasowa pomoc ze strony państwa przez te 11 lat działalności to nie więcej niż 10% naszego budżetu (wszystko razem), resztę wypracowujemy sami.

Gramy klasykę, debiutuje u nas wielu młodych artystów, zatrudniamy ludzi. Płacimy gigantyczne podatki państwu i prawa ZAIKSowi. A konkurs w którym złożyliśmy cztery wnioski 1) na dofinansowanie premier w tym sezonie 2) na spektakle na ulicy 3) pomoc w zakupie stolu do światła 4) remont wejścia do Teatru Polonia, w sumie 1,5 miliona, był konkursem publicznym czyli DLA WSZYSTKICH.

Nasze teatry grają 880 spektakli w roku (w tym poza Warszawą około 120) i dotąd dawaliśmy 10 premier rocznie (koszty jednej premiery od 150 000 – do 250 000)

Ceny biletów do naszych teatrów nie odbiegają od cen biletów do teatrów państwowych i stajemy na głowie, żeby je utrzymać na tym poziomie.

Gramy spektakle nieprzerwanie, bez przerwy wakacyjnej, a do tego nieszczęsnego roku, także spektakle na ulicy, na Placu Konstytucji i na ul. Grójeckiej, za darmo, latem, dla około 15 tys. widzów każdego roku. Widzów, których często na bilet do teatru zwyczajnie nie stać. 10 tytułów repertuaru „ulicznego”, każdego roku premiera, specjalnie na tę okoliczność. Spektakle dla dzieci. W tym roku latem grać nie będziemy latem, z powodu braku pomocy od państwa.

Wszystkie dokumenty, rozliczenia, sprawozdania są w urzędzie ministerstwa, może Pan do nich zajrzeć.

Jeszcze tylko powiem, że miałam kilkakrotnie propozycje objęcia dyrektury teatrów państwowych z wielomilionowymi dotacjami, nie przyjęłam ich, ponieważ podjęłam zobowiązanie wobec mojej Fundacji, dzieła mojego życia, bo tak to traktuję.
Stworzyłam Fundację jako partnerstwo dla Państwa i jego obowiązku pomocy kulturze, bo chciałam grać repertuar ambitny, trudny, kontrowersyjny także. Gdybym myślała inaczej otworzyłabym spółkę z o.o.
Poświęciłam tym teatrom wszystkie swoje siły, wiedzę, energię, optymizm, wiarę i umiejętności. Oddałam Fundacji mój dorobek, nazwisko, wszystko. Pracuję od 11 lat niezmordowanie po 12 godzin na dobę i więcej, wspierając, kiedy sytuacja tego wymaga, wszystkie przedsięwzięcia moimi prywatnymi pieniędzmi.
Aby stworzyć pierwszy Teatr Polonia, sprzedaliśmy z mężem dom, kupiliśmy upadłą salę kinową i w dużej części wyremontowaliśmy ją prywatnie, po czym, oddaliśmy na działalność teatru, pobierając od niedawna 2500 miesięcznie za „wynajem” tej sali, dla porównania sala Och-Teatru jest wynajmowana od województwa warszawskiego w sumie za 45 000 miesięcznie.

TO NIE SĄ MOJE PRYWATNE TEATRY PANIE MINISTRZE I NIGDY NIE BYŁY!!!!

Gdybym dziś podjęła decyzję o zamknięciu Fundacji, według prawa jakie obowiązuje, muszę przekazać cały jej majątek innej fundacji o podobnych celach statutowych lub teatrowi państwowemu, natomiast wszystkie zobowiązania fundacji na które fundacji byłoby nie stać, zapłacić z własnych PRYWATNYCH pieniędzy. I w tym sensie jest to MOJA FUNDACJA i MOJE PRYWATNE TEATRY. Są PRYWATNE tylko jeśli chodzi o ryzyko i zobowiązania. Takiej odpowiedzialności i ryzyka nie ponosi żaden z dyrektorów państwowych instytucji kultury.

Z wyrazami szacunku. Krystyna Janda.

Post Leszka Balcerowicza na jego Facebookowym profilu:

Odpowiedź pana Jana Lityńskiego:
Lityński: Jak przed wojną na Bałkanach

Krystyna Janda udzieliła wywiadu „Gazecie Wyborczej”. Czytając go, czułem, że jest to jeden z najważniejszych tekstów, jakie powstały w ostatnim czasie.Oto wybitna artystka opisuje atmosferę w Polsce. I jest tym zaniepokojona. Więcej – jest przerażona. Bo oto na naszych oczach, jak mówi, „wychodzi na wierzch to, co było ukryte, mniej tolerowane, potępiane – ksenofobie, antysemityzm, brakuje zupełnie miejsca na odmienność i tolerancję. Wszystko podporządkowuje się jednej, mnie przerażającej, perspektywie”. Konrad Kołodziejski w swym felietonie „Ratujmy Krystynę Jandę” wyciąga z tego wniosek, że Janda padła „ofiarą jakiegoś zjadliwego wirusa”, podobnie jak „niewielka grupa ogromnie nieszczęśliwych osób”. Dowodzi więc, że polska wolność nie jest zagrożona, ponieważ nikogo nie aresztowano, a przecież „ulice są zablokowane przez antyrządowych manifestantów”, w wyniku czego musiał przesiąść się z auta do metra.
Zaiste, modelowy przykład prorządowej dialektyki – niewielka grupa chorych psychicznie blokująca ulice. Publicysta nie jest w swym przekonaniu odosobniony. Oto uznany psychiatra w tygodniku „Do Rzeczy” opisuje podobnie antyrządowe schorzenie umysłowe – obłęd udzielony. I proponuje terapię.
Pomysł przedni, acz metoda terapii nie nowa. Stosowano ją już przed laty w moskiewskim Instytucie Serbskiego wobec tych, którzy wątpili, że Związek Radziecki jest rajem na ziemi. I diagnoza brzmiała podobnie – schizofrenia bezobjawowa. Opisał to Janusz Szpotański w poemacie „Caryca i zierkało”:
„A jeśli ktoś zbyt głośno piśnie,
że twarda ręka zbyt go ciśnie,
gdy się zbuntuje czy rozpłacze,
to zaraz się zjawiają wracze
i za te krzyki, fochy, dąsy
biorą go na elektrowstrząsy”.
Prawdą jest, że w Polsce nadal mamy wolność słowa, prawo do demonstracji, wciąż wychodzą opozycyjne gazety, nikogo nie aresztowano z powodu poglądów, zaś opozycjonistów nie zamyka się w szpitalach psychiatrycznych. To mamy. Lecz to, co niepokoi Krystynę Jandę, leży znacznie głębiej. I tego redaktor Kołodziejski nie rozumie.
Być może nigdy nie był w teatrze „Polonia”, który stworzyła Krystyna Janda. Rezygnując z apanaży z działań komercyjnych, podjęła się ciężkiej pracy na rzecz narodowej kultury. Jest dyrektorką, aktorką, reżyserem.
Redaktor prawdopodobnie w tym teatrze nie był, a jeżeli był, to i tak chyba nie zrozumiał. W granym tam przez Krystynę Jandę monodramie „Oko, gardło, nóż” artystka wciela się w kobietę z dawnej Jugosławii, która staje się ofiarą wojny. Tamta wojna zaczęła się od słów. Słów wzajemnej nienawiści, pogardy dla ludzi innej narodowości, nacjonalistycznej tromtadracji. Za słowami poszły czyny. I spektakl Jandy jest protestem przeciwko tworzeniu atmosfery, w której drugi człowiek staje się obiektem do likwidacji, w której dialog zostaje zastąpiony przez wrzask i potok wyzwisk, przemoc i nienawiść.
Można mieć nadzieję, że w Polsce jesteśmy odlegli od sytuacji na Bałkanach z początku lat 90. Tyle że zanim wybuchła tamta wojna, atmosfera, język używany przez politycznych przywódców i część środków masowego przekazu niepokojąco przypominał język dzisiejszej władzy i jej propagandzistów.
Oto dziennikarka wzywa do przywrócenia kary śmierci i skazania na nią byłego premiera; na stadionie pojawiają się transparenty wzywające do wieszania ludzi o odmiennych poglądach. Ze strony obozu władzy ani słowa potępienia, raczej traktuje się to jako niewinny wyskok. Do stadionowych gróźb dołącza posłanka PiS przygotowująca stryczki dla zdrajców. Milczenie panuje ze strony przywódców obozu rządzącego, gdy gdańska radna mówi o opozycyjnej posłance: „Trzeba to złapać i ogolić na łyso”. Premier polskiego rządu grzmi zaś w Sejmie o targowiczanach, zaś jej ministrowie oskarżają poprzedników o zdradę narodową i kilka innych przestępstw. Wcześniej ludzie tej formacji palili kukłę Lecha Wałęsy, nie reagowali, gdy wygwizdywano na cmentarzu Władysława Bartoszewskiego. Lubią nazywać siebie obozem patriotycznym. Słowa niczym u Orwella zamieniają się w swoje przeciwieństwo.
Zresztą według słów pani minister w Kancelarii Premiera dzisiejsze swobody zawdzięczamy jednemu człowiekowi: „I tak uważam, że pan prezes Kaczyński w swej dobroduszności, gdyby chciał, to ta słaba opozycja już dawno ległaby w gruzach” – stwierdza pani minister, bezwiednie trawersując wypowiedziane przed 60 laty słowa szefa rządu PRL, który po czerwcowym buncie robotników poznańskich w 1956 roku grzmiał: „Kto odważy się podnieść rękę przeciwko władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie”.
Krystyna Janda zna wagę takich słów i groźby, które z sobą niosą. Dlatego protestuje. Marzy się jej społeczeństwo i kraj, w którym jest miejsce i szacunek dla wszystkich –„dla tych z KOD-u i z PiS-u”. Redaktora Kołodziejskiego to wyraźnie drażni. Próbuje aktorkę potraktować protekcjonalnie. „Pani Janda – mówi – tkwi w mrocznym świecie. Pani Krystyno, czy można pani jakoś pomóc” – pyta retorycznie. Sprawia wrażenie człowieka, który podskakuje i chce artystkę poklepać po plecach. Nie doskakuje. Za wysokie progi, szanowny Panie Redaktorze.

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.