Dziś w nocy , leżałam bezsennie w łóżku, robiłam resume z mojego życia, przeanalizowałam je porządnie i postanowiłam nie tracić więcej czasu i więcej się śmiać, a raczej jeszcze więcej niż dotychczas. Generalnie i świadomie, jak najwięcej bawić się , w tym życiu jakie mi jeszcze pozostało.
Stanowczo stwierdzam że nie wykorzytalam w tym sensie, mojego dotychczasowego życia do końca, choć robiłam wszystko w tej sprawie i naprawdę bardzo się starałam.
Nie jestem osobą ani smutną, ani zamkniętą, ani skomplikowaną. Śmieję się łatwo, często i ze wszystkiego, a najczęściej z siebie. Za radością, żartem, przyjemnością, człowiekiem który potrafi mnie rozśmieszyć poszłabym na czworakach na koniec świata, a mimo to uważam że robiłam dotąd w tej sprawie za mało.
Mimo, że całe życie pracowałam bawiąc się. Lekko i z wielką przyjemnością traktowałam i sam mój zawód i wszystkie obowiązki zawodowe, za mało się bawiłam. Owszem cieszyłam się , było mi miło, praca zawsze sprawiała mi przyjemność, ale zbyt dużo „dołowałam” i jest to wina repertuaru który grałam za często, współpracowników, i reżyserów , którzy taktowali nasze wysiłki jak misję dziejową i śmiertelnie serio (z wyjątkiem kilku), a przez to mordowali każdy jaśniejszy płomyk naszej działalności. Nie uważam że można się śmiać z wszystkiego i w każdej sytuacji, ale nadęcie, przesadna powaga i umęczenie umysłu i organizmu w „służbie narodu”, było wielokrotnie naprawdę przesadne, zważywszy na końcowe rezultaty.
Mam ciągle w sobie tyle entuzjazmu , miłości i wiary w mój zawód, że skupienie się , przejęcie , i zagranie tragedii , nie stanowi dla mnie problemu, ciągle płomień się pali i poprowadzenie za sobą publiczności w jakąś smutną, poważniejszą stronę, czy wspólna podróż w historie o wymiarze tragedii, nie jest problemem, ale uważam że nie koniecznie trzeba umartwiać się w tej sprawie 24 godziny na dobę.
Wracając do tematu, stwierdzam że w życiu prywatnym, też nie osiągnęłam dostatecznych rezultatów w sprawie śmiechu. Choć sama opowiadam żarty na okrągło, oglądam świat generalnie przez różowe okulary, umiem zauważyć i docenić śmieszność w każdej sytuacji, otaczam się i kontaktuję najchętniej z ludźmi którzy potrafią się śmiać a ich inteligencja i umiejętność analizowania świata który nas otacza, pozwala im spojrzeć na wszystko z odpowiedniego dystansu, to wszystko za mało. Za wiele dni niepokoju, jak się potem okazuje nieuzasadnionego, za wiele chwil zwątpienia , często bezpodstawnego. Za wiele momentów niepotrzebnego lęku i złych przeczuć. Jak mówią mądrzy ludzie „Martwić się zawsze zdążysz?”
Tyle ostatnio dookoła mowy o depresjach, o starości, o mizerii naszego życia , o niedobrych perspektywach dla Polski a co za tym idzie kultury i przyszłości naszych dzieci. Tyle przerażających wiadomości przynosi nam codzienne życie. A jakby tak, calkowicie tendencyjnie zauważać też i pozytywy? Nie uprawiać propagandy sukcesu, ale kultywować miłe drobiazgi, miłe wydarzenia, choćby interesujące po prostu? Uznawać sukcesy, cieszyć się osiągnięciami, nie podważać autorytetów? Stosować taką naukę milszego życia, małymi krokami?
Zajrzałam przed zapisaniem tego do „Księgi cytatów z polskiej literatury pięknej” panów Pawła Hertza i Władysława Kopalińskiego, co też oni proponują mi w sprawie śmiechu. Jest wiele ciekawych rzeczy ale ze zdumieniem stwierdziłam że powiedzenie (nienajladniejsze jak mi się zawsze wydawało, ale takie które stosowałam przez całe życie i które można by uznać za motto mojej wypowiedzi – ” TU SIĘ ŚMIEJE A TU LEJE” , które zawsze dla mnie oznaczało właśnie wykonywanie wszystkich życiowych obowiązków i powinności w akompaniamencie śmiechu, po pierwsze ,w ogóle nie jest brzydkie, a po drugie pochodzi z wiersza Stefana Witwickiego…
Szynkareczko,
Szafareczko,
Bój się Boga, stój !
Tam się śmiejesz,
Tu miód lejesz
Wprost na kaftan mój.
Nie ważne. Umiem się śmiać, kocham się śmiać, nie śmieję się z byle czego, nigdy śmiechem nie obraziłam ani nie dotknęłam nikogo, a w każdym razie taką mam nadzieję. Nawet jeśli zdarzyło mi się „ zgotować” grając tragedię, a zdarzyło mi się to kilka razy , publiczność tego nie zauważyła i nie odczula, natomiast w komedii zdarza mi się śmiać , całkiem prywatnie, razem z publicznością i nie uważam żeby to było specjalne wykroczenie.
Nigdy tak często się nie śmiałam jak grając moją nieudaną Lady Makbet. Raz zapomniałam umrzeć bo się zagapiłam, i kiedy się zorientowałam było za późno , krzyknął za mnie za sceną przytomny inspicjent i było po wszystkim, kiedyś w tejże roli w scenie obłąkania, które w naszej inscenizacji spowodowane było obsesją na tle nie możności posiadania dzieci z Makbetem, rodząc wyimaginowane dziecko, to znaczy wydobywając spod sukni kilometry zakrwawionego sznurka „urodziłam” też moją żółtą skarpetkę, która zaplątała się w zwoje schowane pod kostium, publiczność tego nie zauważyła, ale ja śmiałam się z tego z rok i bardzo jestem tej skarpetce za to wdzięczna. Często zdarzyło mi się w lżejszym repertuarze wyć ze śmiechu razem z całą salą z jakiejś mojej pomyłki czy zdarzenia, i tu od dawna już nie staram się tego ukryć tylko bawię się z publicznością na całego, a potem podejmuję rolę na nowo. Przykłady mogłabym mnożyć. Myślę, że tak może być , ponieważ pobyt na scenie jest od dawna dla mnie „ nieziemską rozkoszą” , a moja przyjemność udziela się widowni.
A więc będę się śmiać. Generalnie . Nie odchodzę od repertuaru poważniejszego, ale trochę mam go dosyć. Troszkę chciałabym zmienić proporcje. Gdybyby tak tragedią mogli zając się młodsi, bardziej ambitni koledzy, oni mają jeszcze tyle życia przed sobą , jeszcze śmiać się zdarzą, byłabym wdzięczna.
„Życie jest krótkie i skomplikowane” jak mawia odkrywczo moja ciocia. Czy dziwne że w dwóch jego trzecich, chcę się częściej śmiać? A czy można dziwić się publiczności że chce się przede wszystkim śmiać?
Na koniec chciałabym zacytować Żeromskiego, który to cytat bardzo mi tu pasuje, ale wiemy wszyscy że sztuka ma też inne zadania …Jakże człowiek nowoczesny, pracujący cały dzień w banku, w biurze pod okiem pryncypała wielkim sklepie, w wielkich halach, magazynach, po mordowni pracy, wysileniu mózgu, pamięci, zdolności, przytomności, po wyszarpaniu nerwów do ostatniego włókienka – może iść wieczorem dla odpoczynku – na dramat? Jak tu wymagać, żeby taki patrzał na te komiczne nieszczęścia, wydłubane z mózgu, bzdurne i zelgane? Człowiek taki potrzebuje śmiać się aż do korzeni tych znękanych nerwów dla ich stępienia i spokoju – śmiać się z błazeństw absolutnych, śmiechem dla śmiechu, nie dla poprawy obyczajów, śmiać się długo i serdecznie z klowna-brata, który wyrywa wesołość z nicości, a przynajmniej nie udaje kapłana, ani sam siebie, ani nikogo nie oszwabia.