fot.Andrzej Rybczyński/PAP
– Muszę myśleć o tym, żeby ten teatr był stale pełny, ponieważ my żyjemy z tych pieniędzy i produkujemy kolejne spektakle – mówi Krystyna Janda, dyrektorka Teatru Polonia w Warszawie.
Na scenie Teatru Polonia Krystyny Jandy zobaczymy w kwietniu spektakl „32 omdlenia”. Jest to połączenie trzech nowel Czechowa: „Niedźwiedź”, „Oświadczyny” i „Historia zakulisowa”. PAP rozmawia z Krystyną Jandą o nowej sztuce i teatrze.
PAP: Jakie ma znaczenie dla współczesnego teatru, jakim jest Polonia, wystawienie takiego klasyka jak Czechow? Czy jest u niego, dla nas, współczesnych, jakieś istotne przesłanie?
Krystyna Janda: To jest tekst ponadczasowy, tym bardziej że ten spektakl jest zabawą, opowieścią o teatrze. To nie jest klasycznie robiony Czechow. Ten spektakl jest wyjęty z dekoracji, jedyne co zbliża tę sztukę do realiów, w jakich pisał Czechow, to kostiumy. To opowieść przede wszystkim o aktorach, o sztuce aktorskiej, o tradycji. Używamy wszelkich środków wyrazu, ale obranych z całego tego entourage’u. Będzie pusta scena, trzy krzesła, światła i my. Ten spektakl jest głosem w jakiejś sprawie, a nie tradycyjnym wystawieniem Czechowa.
PAP: W „32 omdleniach” na scenie towarzyszą pani Jerzy Stuhr i Ignacy Gogolewski. Co wyniknie ze spotkania tak wielkich osobowości teatralnych na scenie Polonii?
K.J.: Myślę, że przede wszystkim przyjemność dla publiczności oraz przypomnienie repertuaru, który nie był grany na warszawskiej scenie od wielu lat. „Niedźwiedzia” i „Oświadczyn” nie grało się w takiej formie chyba od lat 50. Oczywiście aktorzy znają ten repertuar, ponieważ te sztuki są elementarzem aktorstwa. W szkole teatralnej na nich uczy się dialogu, charakterystyczności, budowania charakteru, rytmu, przebiegu psychologicznego. A dla publiczności to jest totalna nowość, a szkoda takie perły trzymać w szufladach.
PAP: W orędziu na 50. Międzynarodowy Dzień Teatru napisała pani: „Teatr jest najszczęśliwszym i najbezpieczniejszym miejscem na świecie”. Jak możemy to rozumieć?
K.J.: Myślę, że te słowa trzeba rozumieć dosłownie. Na ulicy jest niebezpiecznie, w tramwaju jest niebezpiecznie, w szkole jest niebezpiecznie, na świecie jest niebezpiecznie. Nikt się tam nie zastanawia się nad czymś takim jak przyjaźń, miłość, tradycja, moralność, szacunek. Każdy tekst teatralny, każde przedstawienie proponuje zastanowienie się nad elementarnymi, ludzkimi, humanistycznymi pojęciami, cokolwiek by to nie było. Do tego ten dialog odbywa się w bezpiecznym świecie, gdzie widza czeka tylko i wyłącznie wysiłek emocjonalny i intelektualny. To jest naprawdę piękne. Nie ma już takich miejsc. Wszędzie, gdziekolwiek jesteśmy, wpływ na to, o czym rozmawiamy, jak rozumujemy, mają jakieś czynniki zewnętrze. A teatr jest kompletnie bezinteresowny, to jest propozycja przeżycia czegoś razem. Już nawet w kinie nie jest tak bezpiecznie i komfortowo.
PAP: Patrząc na teatr dzisiaj, myśli pani, że mamy co świętować? Dobrze jest z naszym teatrem?
K.J.: Nie jest źle. Nie wiem, czy jest bardzo dobrze, ponieważ gram 300 spektakli rocznie i wszystkiego nie widziałam. Wiem, co dokładnie dzieje się u nas. Ale udaje mi się czasem wyjść do teatru i mimo tego, że mogę się z kimś zgadzać lub nie, to widzę, że ta dyskusja trwa. Dyskusja o kobietach, dyskusja o miejscu kobiety. Czy oglądam Moliera w Narodowym, czy współczesne rzeczy w innych teatrach, czy idę do teatru amatorskiego, to za każdym razem jest to dla mnie wielka przyjemność i cokolwiek by to nie było, jest to elegancki sposób zajmowania się życiem i sobą samym.
PAP: Jest pani doświadczoną aktorką z mnóstwem nagród, ma pani swoje teatry, jest pani po prostu Krystyną Jandą. Czy czegoś więcej trzeba?
K.J.: To, że można tak powiedzieć, wymaga wiele pracy. Czasem zdumiewa mnie to, że przechodząc nagle zwracam uwagę na to, że ktoś inaczej wyczyścił abażur w teatrze i nagle się okazuje, że to ma wpływ na wiele innych rzeczy. Każdy wyrzucony na podłogę papierek, przypadkowo usłyszane zdanie jest tak samo ważne jak decyzja o tym, czy uruchamiamy kolejną wielką produkcję. Wszystko jest ważne i wymaga takiej samej pracy. W naszym teatrze nie ma kierownika literackiego. Nie chciałabym, żeby był, ponieważ to ja muszę przeczytać te wszystkie rzeczy. Gdyby ktoś zreferował mi ten tekst, to nie powstałoby takie uczucie, że z jednego przeczytanego tekstu wynika pewność, że należy zrealizować inny. Mówię o tym, że czasem nie w tych najważniejszych decyzjach jest to coś. Mówi się o tych moich teatrach i nagrodach. A nagrody to jest po prostu konsekwencja. Miło, że są, ale trzeba pamiętać, że są wynikiem właśnie tysiąca różnych drobiazgów.
PAP: Dawniej teatr miał skłaniać widza do przemyśleń, miał dawać mu tak zwane oczyszczenie. Czy dzisiejszy teatr taki jest?
K.J.: Miał skłaniać do przemyśleń, ale nie zapomnijmy, że teatr także bawi. Bawi, uczy i sprawia przyjemność. To widać najlepiej po naszym repertuarze. Staram się to wymierzyć, wyważyć, tak jak to powinno być. Mam uczucie, że na tych naszych obu scenach pracujemy dla jednej grupy widzów. Czuję, jakbym pracowała cały czas dla tej samej grupy widzów, którzy widzieli już „Kobietę w sytuacji krytycznej”, więc powinni zobaczyć „Dowód”, a jak już to zobaczyli, to chcieliby zobaczyć musical, jak już zobaczyli, to trzeba im dać Krzyśka Maternę z jego refleksjami na temat show-biznesu. To nie jest tak, że ja robię ten repertuar dla abstrakcyjnych ludzi. Czasem wychodzą wzruszeni, z niecodziennym uczuciem, a czasem rozbawieni. Muszę myśleć o tym, żeby ten teatr był stale pełny, ponieważ my żyjemy z tych pieniędzy i produkujemy kolejne spektakle. Żeby się to udało, to nasza publiczność musi być zadowolona i zostać z czymś w sercu, kiedy wychodzi z teatru.