STOLICA
* Pani Krystyno, ile godzin liczy Pani doba? To zagadka fascynuje wiele osób.
KJ: Chciałabym żeby miała więcej. Można by wiele spraw zrobić lepiej z większym namysłem. Rzetelniej. Można by bardziej pożyć. Zamyślić się, nie na temat. Trochę więcej czasu przeznaczyć na czytanie rzeczy nieobowiązkowych. Choć i teraz zdarza mi się czytać poezje, ot tak dla przyjemności. Wracać do dawnych fascynacji. Ogadać filmy Felliniego jak ostatnio, dla sentymentalnego przypomnienia.
* Pani Marysiu, da się pogodzić wychowanie dzieci, którym trochę brakuje do dorosłości- z dyrektorowaniem i współpracą z tak wymagającym … no właśnie… szefem, partnerem, mamą? Niepotrzebne skreślić.
MS: Pogodzenie tak intensywnej pracy z rzetelnym wychowaniem dzieci jest praktycznie niemożliwe. Ale ta sytuacja ma też dobre strony, moje dzieci są samodzielne, mają dość szybko swoje światy, swoje życia, są rozsądne i odważne. Wychowują się w rodzinie pasjonatów, to szczęście.
* Fascynująca jest zależność między dwiema Dyrektorkami i stojącymi za nimi placówkami. Jakim najwłaściwszym słowem można określić tę zależność: partnerstwo, współpraca, podległość?
KJ: Wszystkie trzy określenia są zasadne, w naszym wypadku. Czy to jest fascynujące? Może tak. Oba teatry to jedna firma, Fundacja , którą obie też wspólnie z moim nieżyjącym mężem, zakładałyśmy. Wspólna sprawa, wspólna walka, wspólna przyjemność. Ale nie różni się to diametralnie od wielu innych rodzin , które pracują razem i prowadzą razem różne firmy, sprawy, pomysły. Różnica jest tylko w tym że nasze przedsięwzięcie jest wyjątkowo utopijne. Ale też i wyjątkowo potrzebuje serca i emocji, bez tego nie istnieje teatr i to co robimy także zawodowo. Nasze zależności i stosunki w związku z tym są bardzo niekonwencjonalne, nie proceduralne nie do określenia i unormowania. To gorąca linia telefoniczna. Dziś mamy wspólną premierę „ Związku otwartego” na Palcu Konstytucji. Pierwszy raz reżyserowałyśmy razem. To nowe doświadczenie, wydaje mi się bardzo owocne. Ja szkic i pomysł, Marysia wykonanie i mozolna praca z młodymi aktorami. Rezultat jest satysfakcjonujący.
* Kto w Waszym tandemie podejmuje decyzje?
KJ: Ja mam słowo pierwsze i ostatnie, ale cały środek to Marysia, Ostatnie słowo jest rezultatem tych „środkowych konsultacji”. Marysi życie zawodowe, przyjaźnie i wiedza dotykają spraw, o których ja nie mam zielonego pojęcia, bo inaczej postępowała moja bardzo indywidulana, hermetyczna i jednak wyjątkowa, kariera zawodowa. Bardzo cenię Marysi doświadczenia, obserwacje, znajomość środowiska i aktorów, reżyserów, którzy już nie byli moimi. Dzięki niej poznaję sposoby myślenia i poglądy , które mnie są obce lub dla mnie nowe. Wszystkie decyzje, właściwie od najdrobniejszych do tych ogólnych, podejmujemy razem, choć są terytoria, w które nie wkraczam zupełnie, cała muzyczna strona działalności Och-teatru, kabaretowa, codzienna, organizacyjna logistyka. Fundacja ma dyrektora obu teatrów – panią Katarzynę Błachiewicz: młodą, wykształconą także w Niemczech w kierunku zarządzania kulturą, osobę. Marysia i Kasia są w dużo większej komitywie i zależności , we współpracy, panowaniu nad całością niż ja. Ja zajmuję się generalnie sprawami artystycznymi, głównie.
* W „Polonii” i w „Och- teatrze” praca wre, podczas gdy większość teatrów już odpoczywa. Dlaczego tak harujecie. Chcecie, lubicie, musicie?
KJ: I chcemy, i musimy. Oba teatry generują koszty stałe, także kiedy nie grają. Musimy grać, żeby na te koszty zarobić. Ale gramy także dlatego, że lato to świetny sezon dla teatru, miedzy innymi to, że zostajemy prawie sami w mieście, inne teatry nie grają, to daje nam wyjątkową sytuację , przywiązuje do nas widownię. Przecież oprócz około 200 spektakli latem granych w teatrach gramy także 80 spektakli na zewnątrz, na Palcu Konstytucji i na Grójeckiej, przed budynkiem Och-teatru. To wszystko owocuje. Zarabiamy, żeby trwać, produkować i grać. Ale granie kosztuje i to bardzo dużo. Skomplikowane jest to wszystko, nie mam szczerze mówiąc ochoty o tym mówić, wolałabym mówić o tym, co gramy, jak i dlaczego. Mamy naprawdę wspaniałe spektakle. To wszystko – te zadania, czynności i problemy które się rozgrywają do momentu podniesienia kurtyny, są nudne.
,
MS: …choć mnie interesują coraz bardziej.
Lubię to, że wakacje są w naszych teatrach tak intensywne. Cieszę się, że możemy też dzięki pomocy Ministerstwa zagrać 60 spektakli w plenerze ze wstępem wolnym, że przy tej okazji nie musimy się martwić o frekwencję i bilety, to nasza wakacyjna przyjemność.
* Jakie są reperkusje występów teatru na rzecz Warszawiaków na placu Konstytucji? Doceniacją, kochają, szanują, są wdzięczni, chcą więcej?
Kj: Po pierwsze każdego dnia gromadzi się na naszych spektaklach od 200 do 500 osób. To jest nieprawdopodobne. Gramy na zewnątrz, jak ja to nie najładniej nazywam, od 5 lat. Ludzie czekają na te popołudniowe zdarzenia, co roku dajemy im premierę, a przyjemności są różnorodne, mamy na Plac bardzo zróżnicowany repertuar. Potem jesienią wielu widzów z Palcu, z ulicy, już się z nami nie rozstaje, przychodzą na nasze spektakle repertuarowe, na wszystkich scenach. Dla mnie jest to poza wszystkim tak ważna sprawa, ten teatr na ulicy! To jest naprawdę teatr – literacki, inscenizacyjny, z historiami, poruszający problemy społeczne ludzkie, bardzo dobrze grany, nie powstydziłyby się tych spektakli żadne sceny. Ludzie to widzą, doceniają, często dzięki tym spektaklom zakochują się w teatrze, zaczyna im go potem brakować.
* Komuś może przeszkadza ta- w mojej opinii- hojna inijcatywa? Ale może nie wszyscy ją doceniają…
KJ: Już drugi rok borykamy się z kłopotami podczas starania się o finansowanie spektakli, które gramy w plenerze. W tym roku gramy dzięki Ministerstwu Kultury oraz Narodowemu Centrum Kultury. Dziwię się co roku, że Warszawy nie stać na podpisanie z nami dłuższej umowy, choćby trzyletniej, gwarantującej istnienie naszego teatralnego lata na ulicy. Nie wiem, co będzie w przyszłym roku.
* Podziwiam tempo: plany i pomysły, premiera za premierą. Co was goni- szefowe dwóch bardzo lubianych przez warszawiaków teatrów? To prawdziwie wakacyjny „ukrop teatralny”
KJ: Do teatru chodzi określona ilość osób w tym mieście. Po kolejnych premierach pojawiają się wciąż ci sami. Jest ich około 25 tysięcy. Żeby sale były pełne , przy graniu z taką częstotliwością , musimy tej publiczności dawać wciąż coś nowego. Teraz jeszcze dodatkowo, zmieniamy profil sceny w Och-teatrze, na lżejszy. Musieliśmy zrobić kilka tytułów to zapowiadających. No nic… jest miło, interesująco, zabawnie . To słodki ciężar.
MS: Och od jakiegoś czasu pęka ze śmiechu, śmiech publiczności rozbrzmiewa co wieczór na sali, to jest fajne!
* Czy fakt, że obie panie łączą tak bliskie więzy czyni egzystencję obu placówek łatwiejszą, trudniejszą? Nie ma wpływu?
KJ: Najważniejsze jest, że obie jesteśmy niezłymi aktorkami i dla nas wyłącznością są nasze sceny. Gdyby tak nie było, trudno byłoby ułożyć repertuar. Jesteśmy do dyspozycji 24 godziny na dobę , bez warunków i z przyjemnością . A to że jesteśmy sobie tak bliskie, tylko pomaga.
* Teatry prywatne choćby np. Karolaka, czy Żebrowskiego- mocno się różnią. Gdzieś przeczytałam, że w obliczu kryzysu (czytaj: ludzie mają mniej pieniędzy na kulturę, czy ambitna rozrywkę, ) szefowa Poloni zmienia profil teatru na, określmy to neutralnym słowem „lżejszy”. To okazało się dobrym kierunkiem?
KJ: Profil jednej ze scen – tak. Oczywiście, to bardzo nawet pomogło. Moja „ Biała bluzka” która trzymała w pewnym momencie Och-teatr , przekroczyła sto prezentacji, na Warszawę to dużo, bardzo dużo. „Mayday” i „Weekend z R.” zapełnił salę na nowo na wszystkie wieczory. Trzeba tylko spojrzeć, jak to jest grane i jakie są te przedstawienia. To odpowie na wszelkie wątpliwości. Nie wystarczy tylko zadeklarować zmianę. Trzeba jej dokonać dając teatr, rozrywkę i przyjemność na najwyższym poziomie.
* Za bilet na „”33 omdlenia” zapłaciłam 150 ZŁ. To dużo. Cena biletu bywa barierą frekwencyjną?
KJ: To nasze najdroższe bilety, a spektakl zupełnie wyjątkowy. Zresztą w innych teatrach takie ceny biletów nie są rzadkością . Bywają i droższe. A u nas? Powrót pana Jerzego Stuhra na scenę , po tak długiej nieobecności i niestety na ograniczoną ilość spektakli, wymusił poniesienie cen biletów na to przedstawienie. Zresztą, telefony się urywały, ludzie stali od rana w kasach, klękali, błagali o wpuszczenie na sale za każdą sumę. Myślę, że miała Pani szczęście. Bo mogliśmy zagrać tylko trzy razy.
MS: Do naszych teatrów można przyjść też za 35 zł, podała Pani najdroższą cenę biletu. Są też na każdy spektakl wejściówki.
* Och-teatr dostał nagrodę warszawskiego ośrodka telewizyjnego. Nagrody ciesza, mają praktyczne przełożenie na jakość życia teatru?
Kj: Nie wiem, czy mają konsekwencje konkretne, ale cieszą bardzo. Bardzo. Każdy znak, że to, co robimy, jest doceniane, ma dla nas znaczenie. Ale prawda jest też taka, że dziękujemy i wracamy do pracy, tyle tylko, że bardziej uśmiechnięci.
* Polonia i Och-teatr podróżują ze swoimi spektaklami poza rogatki stolicy? Jeśli tak, to gdzie kiedy, z czym?
KJ: O, ze wszystkimi spektaklami, każdego miesiąca po 4, 5 wyjazdów, zapraszają nas z całej Polski: festiwale, organizatorzy niezależni, dyrektorzy teatrów. Jeździ prawie cały repertuar. Polska to, jak mówię, nasza dodatkowa, wielka scena. Bardzo o nią dbamy.
* Znany aktor mi wyznał: „Janda płaci (tu chwila namysłu) może …. nie najwięcej, ale solidnie, punktualnie. Jest niezawodna.
KJ: To miłe. Rekompensatą dodatkową dla aktorów może być to, że gramy naprawdę dużo.
MS: Cieszę się, że nie zawodzimy.
* Najtrudniejsze chwile obu placówek, takie, gdy ich los wisiał na włosku.
KJ: Decyzja o audycie wewnętrznym. Poznanie prawdy i odejście kilku osób. Rany z ich działalności liżemy do tej chwili. Uratowaliśmy się . Dzięki czujności Marysi. Dzięki jej uporowi, skrupulatności, uważnemu czytaniu umów. Jestem jej za to bardzo wdzięczna.
MS: Mam nadzieję, że to już za nami.
* Władze miasta doceniają Polonię i Och- teatr? Co pomaga, co szkodzi we wzajemnych relacjach?
KJ: Stosunki są poprawne. Nie gorące. No, ale Oni tam mają zdaje się podstawowe problemy ze wszystkimi innymi podległymi im teatrami. Na nas nie bardzo zwracają uwagę. Niewiele ich kosztujemy, a podatki płacimy dużo, dużo większe niż wynosi dotacja z konkursu trzyletniego.
* Pani Krystyno, Pani Mario, to kiedy i gdzie jadą Panie na zasłużony urlop?
KJ: Ja już za chwilę . Potem Marysia. Wymienimy się. O wyjeździe wspólnym nie ma mowy. Któraś musi być na miejscu.
Artykuł w formacie pdf: Wspólna walka, wspólna przyjemność