– Dlaczego to Pani zrobiła?
Ach więc rozumiem, mam się tłumaczyć, jak z przestępstwa, wykroczenia, czegoś złego. Dlaczego zagrałam w tym filmie, czy dlaczego oddalam do tego filmu moje życie? Sprzedałam prywatność? Zrobiłam to, bo jestem artystką, w każdym razie za artystkę się uważam. A dlaczego to zrobiłam? Z miłości. Z interesu. Interesownie. Żeby zostało. Żeby zapamiętano. Zrozumiano. Żeby powstało cos więcej, coś wyżej niż tylko zwykłe wspomnienie. To dla mnie więcej niż rola, niż film, niż praca . Zrobiłam to, bo spotkanie z Andrzejem Wajdą po latach, było dla mnie czymś najważniejszym, a Andrzej to sprowokował, pozwolił na to, umożliwił, wyniósł na poziom , przeniósł do innego wymiaru, wreszcie „podpisał”. Bo stało się to czymś więcej dla mnie, niż wszystko co mogłam przewidzieć, wymyślić, niż przygoda zawodowa mogła ofiarować. Zadałam sobie, i zresztą Andrzej Wajda zdał mi to pytanie, jako pierwszy, czy tego chcę i czy jestem gotowa na koszty z tym związane.
-I?
I pomyślałam, że bardzo chcę , bo wiem, jaki prezent mi ofiarowuje los i że koszty, moje , osobiste, nie grają w tym wypadku, roli.
– Koszty czyli wejście w Pani prywatność?
No nie, dużo więcej. Tego się nie bałam. Jestem dużą dziewczynką. Jestem świadoma, pragmatyczna, konsekwentna i dorosła. Bardzo dorosła nawet. Kontroluję swoje działania, ponoszę konsekwencje, biorę odpowiedzialność. Mnie , ani mojej prywatności nie można użyć bez mojej świadomości i zgody, bez mojej akceptacji. Nie było przecież tak, że nagle kamera mnie zaskoczyła, a ktoś wyciągnął ze mnie intymne sprawy. Najpierw zrozumiałam jaki obrót przybierają sprawy. Potem to oceniłam i zanalizowałam, od strony i artystycznej i pozaartystycznej, potem przemyślałam, napisałam, nauczyłam się na pamięć i powiedziałam przed kamerą, wybierając świadomie formę wypowiedzi. A kiedy pisałam, wiedziałam, że piszę monolog do filmu „Tatarak”.
– Dla siebie by Pani tego nie napisała?
Jakoś nie miałam takiej potrzeby. W ogóle od dwóch lata niewiele piszę, nie piszę choćby, albo bardzo rzadko, mojego dziennika internetowego. Nie piszę, nie mogę. Nie mam potrzeby. Poza tym, gdybym to pisała dla siebie, pewnie zapisałabym coś całkiem innego, dużo bardziej intymnego. Ale nie! Co ja mówię ! Ja nigdy nie pisałam nic dla siebie. Zawsze to było dla kogoś. Więc dla siebie nie pisałabym wcale.
– Zapisałaby pani coś jeszcze bardziej osobistego?
Pisałam ten monolog do tego filmu, i tyle. Konkretnie. Pisząc szukałam analogii między tym co przeżywałam prywatnie, podczas dwóch lat rozmów o „Tataraku” i kolejnymi etapami przygotowań, starałam się opowiedzieć najpiękniej jak umiem o moim mężu w tej trudnej sytuacji opowiadając o pracy nad Tatarakiem. Zresztą mój maż nigdy nie uczestniczył w tych przygotowaniach, od początku zdjęcia miała robić Paweł Edelman. Tatarak i moje ówczesne życie, przeżycia to były dwie sprawy, całkiem rozbieżne, a w sposób niezwykły splatające się i przenikające. Powstała więc opowieść o zawodzie aktorki, także.
– Nie pojechała Pani na pokaz filmu na festiwal do Berlina. Czemu?
Udział filmu w festiwalu był dla mnie zaskoczeniem. Miałam w tym czasie od dawna zaplanowaną trasę teatralną na Śląsku. Sprzedane bilety w kilku salach, po kilkaset osób. Takich rzeczy się nie odwołuje. Ale bardzo cieszyłam się, ze film będzie w Berlinie. Lubię ten festiwal. Poza tym Berlin to było jakby miasto mojego męża. Berlin i tamto środowisko filmowe. Zresztą może lepiej, że nie musiała odpowiadać na pytania dziennikarzy. Zresztą tej kampanii promocyjnej filmu w Polsce, która jest moim obowiązkiem też się boję. Nie należy to wszystko do przyjemności. Wywiad z Panią także (śmiech).
– Musi Pani wszystko tłumaczyć. Rozumiem.
Myślę, że poza Polską film w większości odbierany jest w całości jako fikcja. Rozmawiałam z kilkoma dziennikarzami i dystrybutorami z zagranicy – nie mają pojęcia, że mój monolog jest moją osobistą historią. Odebrali film jak każdy inny film fabularny. W Polsce sprawa ma się i będzie się miała zupełnie inaczej. Co zresztą zrozumiałe. Tyle tylko, że media dostały do ręki argumenty, które wykorzystują.
-Ale Pani tam się zwierza, to osobiste wyznanie..
Nie. Ja się nie zwierzam. To ma formę i jest przetworzone dla filmu TATARAK. Dokładnie przemyślane przez Andrzeja Wajdę, Pawła Edelmana i przez mnie. Podjęliśmy decyzje artystyczne a nie osobiste. A ja wybrałam drogę najprostszą i moim zdaniem najszlachetniejszą — prawdę i prostotę. Nic nie udaję i nie staram się grać, ale to nie jest dokument. Jestem aktorką. Poza wszystkim nie naraziłabym widza na coś tak niesmacznego jak wyznanie „na żywo” do kamery. Prywatnie nie jestem sentymentalna tylko pragmatyczna i rozsądna. Nic w moim życiu nie dzieje się bez kontroli. Szczególnie to, co dotyczy zawodu.
– Ale całego życia nie da się kontrolować. Zostaje w nas obraz towarzyszący odchodzeniu najbliższych. Mimowolnie — jakiś cień słońca na ścianie, kolor kwiatów w wazonie, łza na policzku?
Ale to jest moja prywatna sprawa. I nigdy nie oddałabym tego, tego najintymniejszego ani dla filmu, ani w wywiadzie. Oddałam tylko to, co moim zdaniem budowało film. W monologu opowiedziałam jedynie o tym, co chciałam, żeby dotarło do ludzi, uświadomiło im coś. Coś co moim zdaniem jest uniwersalne i dla nich także ważne.
– Gdy oglądałam „Tatarak”, byłam sama w sali. Mogłam się wypłakać do woli. Tak naprawdę płacząc nad umarłymi, płaczemy nad sobą.
Być może. Jeżeli tak Pani zareagowała, to ten jest być może ważny i potrzebny. Tak jak arcydzieło Iwaszkiewicza. W tym opowiadaniu istnieje tak wiele płaszczyzn, i tęsknota i lęk. Dla każdego jest ono o czym innym. O odchodzeniu, o śmierci, o konfrontacji młodości ze starością, o bólu, żalu, że czas mija. Dlatego jest to opowiadanie tak piękne. Dla mnie zawsze było o śmierci. I o miłości w jej kontekście.
– O tym jest „Tatarak”? Filmem o śmierci i miłości, czy o życiu?
Jeśli Pani chce, to i o życiu. Dla mnie też w pierwszej fazie przygotowań do filmu nie wszystko było jednoznaczne. Nie wiedziałam, jaka jest pani Marta z Iwaszkiewicza. Jak ją interpretować. Z czasem wszystko się stawało oczywiste. A decyzje pana Wajdy, scenariuszowe decyzje, wiele spraw jeszcze sprecyzpowaly. Dodanie sceny z Maraia, a co za tym idzie – świadomość widza, że to ostatnie lato kobiety, że jest umierająca, uwypuklenie wątku śmierci synów i tęsknoty za nimi, położenie nacisku na samotność. Wszystko stało się jasne. Przestała być to, jak ją charakteryzowały media, kiedy film wszedł do produkcji, historia o starszej pani zakochującej się w młodym chłopcu.
Miała Pani przeczucie śmierci? Strach przed nią?
Nie, nie. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Nigdy wcześniej też o niej nie myślałam. Ani o chorobie. Planowaliśmy ileś tam lat, już nie tak aktywnych zawodowo. Robiliśmy teatr. W jakimś sensie zaczynaliśmy nowe życie.
– I nagle..
Tak, mam żal do losu, że umarł tak młodo. Ale teraz ja już nigdzie się nie śpieszę.
– Śpi Pani dłużej?
No widzę, że temat mojej bezsenności staje się powoli tematem wiodącym we wszystkich wywiadach. Czy naprawdę śpicie tak długo? Zazdrościcie mi? Że mam tyle życia więcej? Nie śpię i nie spałam nigdy tyle co wy.
W filmie mówi Pani o zdjęciach, które pani zostały. Ogląda je pani?
Często. Sprawia mi to przyjemność. Mam absolutnie wyjątkowy stosunek do zdjęć. Do zatrzymanych chwil. Do zatrzymanych wspomnień. Fotografowałam zawsze. Ale to są moje zdjęcia.
Nie pokaże ich Pani innym?
Nie. Wiele z nich to zdjęcia, których nie pokazałabym nikomu. Pewnie je kiedyś zniszczę, szczególnie te z ostatnich miesięcy.
– A nie obawiała się Pani, że i tak powiedziała zbyt wiele?
Ci, którzy obejrzą ten film sami sobie dopowiedzą na to pytanie. Szczerze mówiąc tego rodzaju opinie, w stosunku do tego filmu, nie mają dla mnie większego znaczenia. Ważne, że ten film powstał. Jestem z tego powodu szczęśliwa.
– Bo zbudowała Pani w nim pomnik mężowi?
Jeżeli chce to Pani tak nazwać..
– Właściwie ja Pani bardzo zazdroszczę.
?
– Takiej wielkiej wspaniałej miłości. Pomyślałam sobie, że jest Pani bardzo szczęśliwą kobietą.
Że zaznałam takiej miłości? Tak, też ta uważam. Niedawno przeszłam rozmowę z moją przyjaciółką, która została zdradzona. W dodatku mąż, odchodząc powiedział jej, że teraz już wie co to jest prawdziwa miłość i w związku z tym jej nigdy nie kochał. Powiedziała do mnie: Jak ja ci zazdroszczę. Masz o wiele lepiej. Jak to lepiej? – spytałam. Gdyby mój mąż umarł, nie dowiedziałabym się prawdy i dalej świat i życie miałyby sens i harmonię. A ja nie wierzę już w nic.
Zdumiewająca analiza. Lepiej być wdową niż nie kochaną.
– Nie tylko Pani przyjaciółka tak mówi. Wiele kobiet myśli podobnie.
No ale tego rodzaju rozważania nie pasują do rozmowy o Iwaszkiewiczu i tym filmie. Przeczytałam ostatnio książkę o małżeństwie Iwaszkiewiczów, opartą na dokumentach, które zostały po nich. Jestem nią wstrząśnięta. Miłość wielka, teoretycznie niemożliwa. Pani Anna umarła o 3 popołudniu, w wigilię. On trzy miesiące później. Samotnie.
– Mąż bardzo panią kochał..
Ale też bardzo go denerwowałam.
-Niedobrze gdy nie ma się z kim pokłócić, spierać, przekonywać?
Ani z kim rozmawiać. To jest najgorsze. Gdy nie ma kogoś takiego, kto rozumie w pół słowa, bez wstępu, kto ma podobne poczucie humoru, z kim się przeżyło tyle rzeczy, że nic już nie trzeba tłumaczyć, kto umie rozbawić, rozśmieszyć. Mój mąż umiał na mnie spojrzeć w bardzo krytyczny, a jednocześnie zabawny sposób. Ja z kolei zawsze podziwiałam go za wiedzę, takt, inteligencję, niezłomny charakter i absolutny brak słabości – co na kobiecie takiej jak ja robiło wrażenie piorunujące. W pewnym sensie był nieskazitelny.
– Strata bliskich uczy nas, by nie odkładać nic na jutro?
To są banały.
– Życie jest banałem.
Nie uczymy się niczego. Prawie wszyscy. Życie daje nam znaki, a my ich nie przyjmujemy do wiadomości. Jesteśmy słabi, próżni, nie odmawiamy sobie niczego. Mój mąż umarł na raka płuc. A my obie – i Pani i ja – palimy..
– Bo wydaje się nam, że nas to nie dotyczy.
O nie. Tak myślałam do niedawna. Byłam chorobliwą optymistką. Ale teraz wszystko się zmieniło. Mam niejasne uczucie, że mogę umrzeć w każdej chwili, i bez przyczyny. Bo zobaczyłam, jakie to łatwe. I w jakimś sensie godzę się z tym. Mówię sobie: trudno, byle tylko pozałatwiać wszystkie moje ziemskie sprawy. Kiedyś, pamiętam, zobaczyłam film o człowieku, któremu pozostał miesiąc życia. Dokument. Uważałam, że on ten cały miesiąc zmarnował. I zaczęłam się zastanawiać, co ja bym zrobiła na jego miejscu.
– Co by Pani zrobiła?
Włączyłabym kamerę i powiedziałabym moim dzieciom wszystko, czego im nie zdążyłam powiedzieć.
– Uczyłaby ich Pani, że w szafie powinien być porządek?
Porządek w szafie to drobiazg. Powiedziałabym im raz jeszcze choćby to, że nie należy źle mówić o innych, cokolwiek by się o nich myślało. Powiedziałabym im jeszcze raz tysiąc prostych, oczywistych rzeczy, których się nie mówi, bo wydaje nam się, że dzieci same to zrozumieją.
– Ależ one to wiedzą.
Chyba powiedziałabym im na przykład, że trzeba się nauczyć „dobrych kłamstw”, żeby nikogo nie ranić. Że należy zawsze stawiać się w sytuacji innego człowieka. Zanim się podejmie decyzję czy ocenę. Bardzo wiele rzeczy powiedziałabym moim synom. Mam nadzieję, że zdążę im to powiedzieć.
– A jak teraz Pani żyje?
Nie staram się robić nic na siłę. Do niczego się nie zmuszam. Proste codzienne obowiązki, do których należy też i granie, stały się moją podstawową przyjemnością. Mam dzieci, którymi muszę się zająć, dorastają. Teraz odpowiedzialność za nich nie dzieli się już na dwie osoby. NO i tyle. I proszę nie oczekiwać ode mnie rozpaczy wdowy.
– W ogóle nie odbieram Pani, jako wdowę. Wdowy są smutne i samotne. A Pani ma dzieci, przyjaciół, uśmiecha się. Jest Pani otoczona ludźmi. No i jest teatr. Janusz Gajos powiedział: Kryśkę trzeba kochać. Kto teraz będzie Panią kochał?
Nie ma takiego przymusu. Mnie w ogóle może już nikt nie kochać. Mnie na tym nie zależy. Olewam to.
– Na zawodzie tez Pani nie zależy? Przyjaciele mówili, ze jest Pani nim opętana. Myślę, że „Tatarak” pobije rekordy oglądalności. Ludzie lubią podglądać czyjeś życie, zwłaszcza słynnej aktorki.
Jeśli myślą, że podejrzą jakieś intymności, wyjdą rozczarowani.
– Jeśli oczekiwali sceny łóżkowej dojrzalej kobiety z młodym chłopakiem, to może ma Pani rację.
To całkiem osobne zagadnienie. U Iwaszkiewicza ten związek jest bardzo skomplikowany. Także jeśli chodzi o fizyczność. Relacja pani Marty z tym młodym chłopcem w kontekście mojego monologu dotyczącego męża postawiła przede mną wyjątkowo trudno zadanie. To było jak balansowanie na ostrzu noża. Każde spojrzenie, każdy niuans, każda decyzja była ważna. I zwyciężyła intuicja Wajdy. Obsadzenie Pawła Szajdy w tej roli rozwiązała wiele problemów.
– Pani Krystyno, nadal potrafi się Pani entuzjazmować życiem? Lubi je Pani?
Lubię. Życie składa się z drobiazgów. Tyle że teraz lubię moje życie samotne. Ludzie mnie przeważnie denerwują. Oczywiście nie c, z którymi pracuję. Wkurzają mnie ci, którzy chcą mi za wszelką cenę pomóc, być ze mną, wypełnić moją pustkę. Uwielbiam tych, którzy potrafią mnie rozśmieszyć.
– Bo trzeba samej to wszystko przeżyć?
Nie denerwują mnie tylko dzieci, bo mają do mnie krytyczne, zdrowe podejście. I tego nauczyli się od ojca. Nie rozczulają się nade mną stosując zimny wychów matki. I dobrze, i to mi się podoba.
– W nikim nie szuka Pani oparcia?
Najważniejsze, że mam przy sobie cały czas swoją mamę. I to jest największy cud jaki mi się zdarzył.
– I nic nie trzeba jej tłumaczyć?
Nie tłumaczę nic nikomu. Nie chce mi się.
-I nie boi się Pani niczego, dlatego, że nie ma się już czego bać?
Nie. Boję się wielu rzeczy. Jak każdy. Wiem tylk, że wszelkie zawodowe rozpacze, histerie, pozorne dramaty nie mają najmniejszego sensu. Także codzienne niepowodzenia życiowe, to pozorne dramaty. Wszystko co nie jest terminalne, jest do załatwienia.
– A co warto?
Warto żyć.
A co jest ważne?
Wiele rzeczy. Choćby zamki nad Loarą. Nigdy ich nie widziałam, Edward zawsze mówił: Musimy obejrzeć zamki nad Loara. A ja: Daj spokój, taki kicz. A teraz żałuję. Mówię sobie: Chyba pojadę, chyba muszę je zobaczyć…
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska