Obsada:
To niesprawiedliwy wybór a przede wszystkim dużo za mało. Coward był potęgą teatralną. Niedawno wdziałam duży film dokumentalny o nim i ilość jego aktywności, losy, także wojenne, dokonania kompozytorskie , fonografia, ilość wstawień jego sztuk i ich powodzenie, oszałamiają. Złotousty, natrafiłam na taki jego bon mot : Mądry mąż cieszy się kobietą , którą pojął za żonę. Ale jeszcze bardziej cieszy się tymi kobietami, z którymi się nie ożenił.Mogłoby to być motto do sztuki , którą z radością dajemy Państwu w prezencie.
Dwie przyjaciółki czekają nerwowo na przyjazd kochanka i upijają się aż do „prawdy” . Podobno tekst oparty był na prawdziwym wydarzeniu , kiedy autor wraz z przyjacielem Gladysem Calpthropem czekali wystrojeni na przyjazd wspólnego przyjaciela. Kto mógłby celnej, bardziej złośliwe, zabawniej, opisać kobiety? W obrębie gatunku teatralnego oczywiście, którego Coward był królem.
Dlaczego tak się cieszę że mogę ten spektakl zaprezentować Państwu jako reżyser? To scenariusz nadzwyczajny do popisu dla dwóch aktorek i cacka do zagrania dla panów. Marzyłam o takiej obsadzie i o zabawie z nimi. Marzyłam także o innych, współtwórcach, tego przedstawienia i „ich miałam”, byli ze mną. Dziękuje wszystkim za radośc przy pracy nad tym słodkim utworem. A teraz śmiejcie się Mili i zapominajcie o codzienności. Kiedy będziecie wychodzić w szarą Warszawę, po przedstawieniu, nocą, przymrużcie oko na wszystko, na noc, na szarość, na codzienność, na smutki, na zawiedzione nadzieje, na wszystko. Unoście ze sobą wrażenie że życie jest przyjemnością, może być rozkoszne i nie do końca serio. Oby się udało i Wam i nam. A ja zazdroszczę im że to grają.
Krystyna Janda
—————————————-
Och-Teatr. Premiera „Upadłych Aniołów”
Rozmowa z Krystyną Jandą, reżyserką spektaklu
Dorota Wyżyńska: To kolejny komediowy tytuł na afiszu Och-teatru.
Krystyna Janda: Tak, tym razem angielska klasyka, Noel Coward, sztuka na świecie znana i lubiana, ale w Polsce wystawiana dotychczas chyba tylko raz. Przez reżyserów zwykle traktowana jako scenariusz do popisu dwóch aktorek, mężczyźni maja w niej role epizodyczne, ale nie mniej „smaczne”. Jest więc to pretekst do popisu aktorskiego, sprawdzian z poczucia humoru, wreszcie konieczność zaprezentowania niemałych umiejętności warsztatowych. Wysoka poprzeczka dla obu pań, które muszą na scenie pokazać pełną paletę emocji, zmieniać je jak w kalejdoskopie. To scenariusz dla dwóch wspaniałych aktorek. I zawsze tak to było na świecie obsadzane, największymi nazwiskami. Publiczności chodziła na „Upadłe anioły”, żeby zobaczyć swoje ulubienice, które niekoniecznie specjalizowały się w tym gatunku, a czasem wręcz przeciwnie znane były z wielkich ról dramatycznych, jak np. Venessa Redgrave, która w „Upadłych aniołach” była świetna. Ale w Ameryce w „Upadłych Aniołach” grały miedzy innymi Susan York i Joan Collins i to były naprawdę ich wielkie sukces. Ja to potraktowałam podobnie.
I też mamy dwie fantastyczne aktorki z Nowego Teatru. Przypomniałam sobie Klarę i Anielę z „Magnetyzmu serca” – słynnego spektaklu Grzegorza Jarzyny. I myślę, wiele osób tak to będzie kojarzyć.
– Bardzo lubiłam tamto przedstawienie. Szukałam dwóch „brylantów’. Wiedziałam, że panie chcą zagrać razem, że się przyjaźnią, że sprawi im ten tytuł przyjemność, a poza tym, co nie jest bez znaczenia przy naszych kłopotach z ustawianiem terminów spektakli, są z jednego teatru…
…z Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego. Na co dzień grają w nieco innym repertuarze.
– O, każda dobra aktorka sprawdza się we wszystkich gatunkach, ważne jest to, że cała obsada, wszyscy państwo, także panowie, naprawdę dobrze się bawią, choć próby są naprawdę trudne i dla pan wymagające fizycznie. Ten tytuł wymaga dużej dozy autoironii także, mówią że nie przyszło im do głowy, że kiedyś będą takie rzeczy wyprawiać na scenie. Tego nie da się grać bez nawiasu, bez cudzysłowu, ale i bez żelaznej dyscypliny. Miejmy tylko nadzieję że publiczność będzie miała równą przyjemność.
A poza tym jest to komedia kostiumowa. Klasyka komediowa. To nie skrzący się zawrotny Cooney, czy przewrotny Chapman. Tu ma być elegancko i przyjemnie. Istnieje wręcz coś takiego jak styl grania sztuk Noela Cowarda. A publiczność wie, że jak Coward, to będzie z „wyższych sfer”, ładnie, pachnąco, że dostaną – jak ja to nazywam – „bombonierkę z czekoladkami”. Czy jest na to czas? Nie wiem, chyba zawsze jest, mimo że wszystko dzisiaj dzieje się brutalniej, wulgarnej, nie tak naiwnie. Tu dostaniemy dwie rozkoszne kobietki, z całym asortymentem śmieszności, zalet i wad, mężami, kochankiem z Paryża i zazdrością. Wbrew pozorom nie jest to łatwe żeby to był udany wieczór teatralny. No i musimy wiedzieć, co gramy!
A kostium, dekoracja?
– Art deco. Kostiumy według projektu Tomasza Ossolińskiego nawiązują do lat 20. Scenografię przygotował mistrz, Maciej Maria Putowski. Mamy na scenie prawdziwe meble z epoki, cudem kupione i każdy szczegół pod kontrolą. Ta epoka i wierność jej, to też element tej teatralnej układanki, tak jak i muzyka Noela Cowarda.
A na plakacie znalazła się reprodukcja obrazu Tamary Łempickiej.
O bardzo mi na tym zależało, to moja ulubiona Łempicka, chciałam, żeby „na mieście” też mieli przyjemność a widzowie wiedzieli na co ewentualnie pójdą do teatru…
Repertuar komediowy sprawdza się na tej scenie. Są nadkomplety. Już kiedyś rozmawiałyśmy o tym, że wszystkie farsy w repertuarze reżyseruje pani sama, żeby nikomu nie oddawać tej przyjemności.
– Tak, tak, tak żartuję, choć coś w tym jest , uwielbiam te miesiące bawienia się takim repertuarem. Ale i powiedzmy sobie szczerze z reżyserami zajmującymi się tym gatunkiem nie jest w Polsce „różowo”. To trudna scena. Wybierając tytuł przede wszystkim sugerujemy się wymogami tego specyficznego układu widowni, publiczność siedzi po obu stronach sceny, musza być , jak to nazywamy – pointy, żart i uczucia, na dwie strony w tym samym momencie. Zdecydowaliśmy o komediowym profilu Och-Teatru i trzymamy się tej decyzji z powodzeniem. Te ściany każdego wieczora rozrywają salwy śmiechu, choć graliśmy tu i Gorkiego i Allbie’go , gram tu „Biała bluzkę” i to tu chciałabym na nowo pokazać Callas.
… spektakl, który kilkanaście lat temu grała pani w Powszechnym
– premierę planujemy we wrześniu 2015 roku, przygotuje ją, tak jak i w Powszechnym Andrzej Domalik. Myślę, że ten tekst w przestrzeni tego teatru się sprawdzi.
A jednocześnie sięga pani po kolejny tytuł tego samego autora?
– Tak, ale dla Polonii i dużo później. Sztuka „Matki i synowie” jest także autorstwa Terrenca McNalli, dotyka problemu związków gejowskich. Oglądałam ją na scenie w Ameryce i od razu uznałam, że trzeba ją sprowadzić do Polski. Postać matki, którą mam zagrać, wypowiada zdania, które słyszę bardzo często w polskich konserwatywnych środowiskach. Te same zarzuty, argumenty. Zrozumiałam, że w Polsce zabrzmi to bardzo aktualnie, szczególnie w tej chwili. Premiera w roku 2016. Wcześniej na scenie w Och-Teatrze Jerzy Stuhr postawi „Na czworakach” Różewicza, także nie – komedię, ale za to, jest to układ budynku, foyer, wymarzony do planowanej przez Jerzego inscenizacji. Sam zagra Laurentego.
Właśnie powstało Towarzystwo Przyjaciół Teatru Polonia i Och-Teatru. Co to znaczy dla Fundacji i obu scen?
– Chcemy sobie stworzyć margines bezpieczeństwa. „ Zakładkę na pomyłkę”, na klapę, czy na trudne , wymagające spektakle. Koszty eksploatacji niektórych inscenizacji, zwłaszcza przy ambitniejszych tytułach, z trudem pokrywają się z wpływami z kasy, co oznacza, że dokładamy do wieczorów, w tym momencie nie można pozwolić sobie na najmniejszą nawet pomyłkę a nie daj Boże dwie pomyłki czy niedochodowe spektakle pod rząd.
Mam wrażenie, że poznałam publiczność warszawską, dość dużo o niej wiem i mogę już pewne sytuacje przewidzieć.
Z góry wiem, jakiej frekwencji możemy się spodziewać, ile razy jesteśmy w stanie zagrać dany tytuł przy pełnej widowni. Nie jest to wcale zależne od inscenizacji i wykonania. A od gatunku, tematu, problemu jaki stawiamy na scenie. Nie chcielibyśmy robić tylko komedii , tylko sztuk małoobsadowych, kierować się kompromisem a nie względami artystycznymi. Udaje nam się dotąd i to z trudem, pozyskiwać tylko 10 % naszego budżetu z dofinansowania. Jesteśmy wdzięczni widzom, że kupują bilety, nasze teatry dzięki temu żyją to jest zależność sine qua non. Powinniśmy napisać na murach naszych teatrów, tak jak jest napisane na Teatrze Polskim w Poznaniu – „Naród sobie…”, bo został on wybudowany przez społeczeństwo Poznania. I mamy dowody na to że wielu naszych widzów … że są osoby tak do nas przywiązane, że bez naszych obu teatrów „trudno by im było żyć” jak mówią. Uważają, że zapewniamy im „obsługę doskonała w kwestii kultury”. I to właśnie do nich postanowiliśmy zwrócić się o jeszcze większa wspólnotę. Zaproponować im, żeby zostali Przyjaciółmi Teatru, jeszcze bardziej, jeśli można to tak enigmatycznie nazwać. Nieśmiało stworzyliśmy taką formułę, wypracowali ją z nami prawnicy. Zobaczymy, jaki będzie odzew. To nie są rzeczy nowe. Loże mecenasów, sponsorów, różne formy pomocy dla kultury, istnieją od lat, na świecie i w Polsce. Są miejsca, gdzie się to udaje. Nieśmiało próbujemy.