„Tysiące anegdot o „Shirley”
– Gazeta Wyborcza – Stołeczna nr 292 – Co Jest Grane 16-12-2005
Krystyna Janda powraca do „Shirley Valentine” – przeboju, który z powodzeniem grała przez kilkanaście lat w Teatrze Powszechnym. Teraz pokaże ukochany monodram w swoim prywatnym Teatrze Polonia.
«Sztuka Willy’ego Russella to z pozoru jeden z wielu lekkich tekstów, których w Wielkiej Brytanii nie brakuje. Wyznania gospodyni domowej, która przygotowując mężowi jajka sadzone, odkrywa nijakość swego życia i postanawia odnaleźć siebie. Szybko okazało się jednak, że spektakl ma w sobie szczególną sile. Na „Shirley” psychologowie wysyłali swoje grupy terapeutyczne. Na Wydziale Socjologii UW powstała praca na temat fenomenu przedstawienia. Krystynie Jandzie udało się stworzyć postać, która śmieszy, wzrusza, z którą łatwo się utożsamić. Reżyser Maciej Wojtyszko zmienił zakończenie sztuki na bardziej optymistyczne.
Co wieczór za kulisy przychodziły kobiety, żeby podziękować aktorce. Mówiły, że spektakl byt dla nich bodźcem do zmian, początkiem innego myślenia o sobie. Sama aktorka śmieje się, że „Shirley” jest jej szczególnie bliska. Może ją zagrać nawet „na drągu i w przeciągu”, bez scenografii. Była kiedyś na to gotowa w Nowym Jorku. Dekoracje doleciały dopiero w ostatniej chwili, a aktorka już wcześniej obmyślała, jak zagrać z krzesłem i przypadkowym stołem znalezionymi za kulisami.
O „Shirley” Krystyna Janda opowiada tysiące anegdot. Przyznała się kiedyś, że po 400 spektaklach jest prawdziwą mistrzynią w obieraniu ziemniaków. – Proszę sobie policzyć, cztery ziemniaki – czyli mniej więcej pół kilo – obrane na każdym spektaklu… to jest 200 kg ziemniaków obieranych na scenie – opowiada. Ale nigdy nie popadła przez to w rutynę. W trakcie spektaklu zastanawia się, czy odpowiednio dosoliła ziemniaki, i denerwuje się, czy jajecznica jest dostatecznie ścięta.
Przypomina sobie, jak kiedyś grała „Shirley” w Operze Poznańskiej. Nagle uświadomiła sobie, że siedzi sama na ogromnej pięknej scenie kapiącej złotem, wyściełanej aksamitami i… obiera ziemniaki. A patrzy na nią i słucha jej blisko tysiąc osób.
Janda nie ukrywa, że od kiedy odeszła z Teatru Powszechnego, bardzo tęskniła za „Shirley”. Na szczęście udało się jej wejść w porozumienie z Powszechnym i teraz będzie ją grać w Teatrze Polonia.
Czy spektakl się zmieni? – „Shirley” zawsze żyła jakby ze mną i zmieniała się ze mną – mówi aktorka. – Zobaczymy, jak spektakl sprawdzi się w nowej przestrzeni i jaka Shirley ze mnie wyjdzie po tak długiej przerwie. Byle była radość z grania. „Shirley” jest prezentem i dla mnie, i dla tych, którzy lubią ten spektakl.
„Shirley Valentine” Willy’ego Russella. Reżyseria: Maciej Wojtyszko. Premiera w Teatrze Polonia, ul. Marszałkowska 56, wejście od Pięknej – piątek, 16 grudnia, godz. 20.»
Dorota Wyżyńska
http://www.e-teatr.pl/
***********************************************************
Krystyna Janda znów gra Shirley Valentine
14-12-2005
Jako Shirley Valentine Krystyna Janda wychodziła na scenę ponad 400 razy. Teraz wraca do swojego ukochanego przeboju. Już nie w Teatrze Powszechnym, ale w swoim prywatnym Teatrze Polonia
Jak to się stało, że „Shirley Valentine” – lekka, niepozorna sztuka Willy’ego Russella (podobnych powstaje w Wielkiej Brytanii mnóstwo) – stała się w Warszawie aż takim przebojem. Przez prawie 15 lat nie schodziła z afisza Teatru Powszechnego. Aktorka jeździła z tym monodramem po Polsce i po świecie. Co jest takiego w tej trochę śmiesznej, trochę smutnej historii pewnej gospodyni domowej? Nad fenomenem tego spektaklu głowili się już nawet studenci socjologii Uniwersytetu Warszawskiego – powstała tam praca na ten temat. Są widzowie, którzy oglądali „Shirley” kilkanaście razy i znają obszerne fragmenty na pamięć. Na „Shirley Valentine” psychologowie wysyłali swoje grupy terapeutyczne. O tym, co jest takiego w Shirley i dlaczego do niej wraca – opowiada Krystyna Janda.
Dorota Wyżyńska: Dlaczego zdecydowała się Pani powrócić do „Shirley Valentine?
Krystyna Janda: Z wielu powodów, między innymi i finansowych. Jesteśmy w najtrudniejszym momencie budowania Teatru Polonia, gramy na maleńskiej scence w holu teatru, a budowę dużej sceny musimy zatrzymać, bo nie mamy więcej pieniędzy. Utrzymanie tego miejsca z dochodów, jakie przynosi mała scena, jest na dłuższą metę niemożliwe, o remoncie i dalszych pracach w ogóle nie ma z tych pieniędzy mowy. „Shirley” zawsze przynosiła pieniądze, przez całe 15 lat grania tego tytułu w Teatrze Powszechnym cieszyła się nieustannie powodzeniem i zawsze zapełniała dużą widownię przy minimalnych kosztach.
Bojąc się o losy mojego teatru i rosnące zimą koszty utrzymania i ogrzania, myślałam, żeby zdobyć „Shirley” dla tej sceny, tym bardziej że publiczność przychodząca do nas od końca października na inne spektakle wciąż pyta o „Shirley”. Są widzowie, którzy widzieli ją wielokrotnie i pamiętają. Traktowali te wieczory z Shirley przez lata jak swoistą terapię, w momentach spleenów, kryzysów i kłopotów. Mówią, że zwyczajnie przychodzili spotkać się z Shirley i wychodzili z uśmiechem, naładowani na nowo energią i optymizmem. Są tacy, który widzieli ten spektakl kilka, a nawet kilkanaście razy.
Odbiór tej sztuki to swoisty fenomen, zajmował się nim nawet wydział socjologii i kulturoznawstwa na uniwersytecie. A mnie granie Jej od lat bawi, cieszy, sprawia przyjemność. Tęskniłam za Nią po rozstaniu się ze sceną Teatru Powszechnego. Szczęśliwie Teatr Polonia zawarł układ z Teatrem Powszechnym i od 16 grudnia na mocy tego porozumienia będzie grać Shirley u siebie.
Kim jest Shirley w Pani teatralnym życiu?
– Nie wiem. Ewenementem. Chimerą, nieodgadnionym właściwie teatralnym tworem, bytem, który mam wrażenie, żyje już od lat własnym życiem. Mnie samą zdumiewa jej przyjaźń i porozumienie z publicznością.
Czy Shirley bardzo zmieniła się przez te 15 lat od premiery?
– Sama jestem ciekawa, z jaką Shirley spotkam się teraz. Czy stać ją będzie na tak żywiołowe reakcje i śmiech jak dawniej. Trochę się boję tego spotkania. Ona wciąż się zmienia, razem ze mną. To rola, która odbyła przez te 15 lat od premiery prawdziwą wędrówkę. Wciąż ma tę samą konstrukcję, ideę główną, to wciąż są te same opowieści, żarty, budowa psychologiczna, jednak zawsze
każdego wieczora odcień tej roli, klimat, rodzaj ironii i żartu, jakość wzruszenia i smutku są ściśle związane ze mną. Zmieniała się także ze mną przez te wszystkie lata jak każda kobieta, ironia, gorycz, ochota na radość były zawsze na miarę tego, co mogę Jej zaofiarować, co sama mam w środku. Do tej roli chyba najbardziej mogłabym zastosować zasadę, którą kiedyś wpoił mi prof. Aleksander Bardini: „Nie oszukuj ludzi, graj temat i sprawę, ale
tylko tak i na tyle, na ile cię stać każdego wieczora. I zawsze tylko na 99 proc. Nigdy więcej. Ludzie wyczują fałsz i technikę, nie obrażaj ich tylko »zawodowym « podejściem do grania, roli, spektaklu”.
Czy dziś, po dwóch miesiącach działania małej sceny Teatru Polonia i po dwóch premierach („Stefcia Ćwiek w szponach życia”, „Ucho, gardło, nóż”) nie żałuje Pani tej odważnej decyzji? Jak sprawdza się prywatny teatr w naszych realiach?
– Nie żałuję. Nie żałuję niczego. Jest bardzo ciężko i będzie pewnie jeszcze gorzej. Ale każdego dnia zdarza się jakaś radość, a ilość ludzi, którzy stali się naszymi widzami – przyjaciółmi, przez te 45 dni działania teatru jest już naprawdę duża. Odkąd teatr gra, wszystkie problemy są do przełknięcia, straciły aż takie znaczenie. Nawet jak gramy tak jak teraz, jakby tymczasowo, na budowie, bez żadnych atrybutów profesjonalnej sceny teatralnej, bez zaplecza, kulis, w naprawdę trudnych warunkach technicznych.
„Shirley Valentine” Willy’ego Russella, reż. Maciej Wojtyszko. Premiera w Teatrze Polonia – 16 grudnia o godz. 20.
Dorota Wyżyńska