TRZEBA GRAĆ
Aktorka filmowa, teatralna, reżyser, założycielka teatru Polonia. Jako jedyna zdobyła statut gwiazdy. Zagrała m.in. w takich filmach jak: „Człowiek z marmuru”, „Dyrygent”, „Golem”, „Człowiek z żelaza”, „Mefisto”, „Przesłuchanie” (nagroda dla najlepszej aktorki na Festiwalu Filmowym w Cannes), „Dekalog II i V”, „Matka swojej Matki”, „Pestka”, „Przedwiośnie”, „Wróżby Kumaka”, „Parę osób”, „Mała rzecz”.
Z Krystyną Jandą, aktorką, rozmawia Marta Sztokfisz
– Jakie to było uczucie, pierwszy raz zagrać w swoim własnym teatrze?
W ogóle nie myślałam, że to jest mój teatr, tylko czy będzie dobry wieczór, udany spektakl. Szczerze mówiąc, podobnie myślałam przed wejściem na scenę w Teatrze Powszechnym, ale w moim doszło wiele innych problemów. Pierwsze spektakle graliśmy w ekstremalnie trudnych warunkach – na budowie.
– Był pot, ból i łzy? Nie tak Pani sobie to wyobrażała?
I radość, że ruszamy, że niemożliwe stało się jednak możliwe. Stojąc na scenie w każdym innym teatrze myślałam wyłącznie o roli, a grając tutaj, także o tysiącu różnych rzeczy: czy reflektor komuś nie świeci w oczy, ponieważ wydawało mi się, że pierwsze rzędy są za bardzo oświetlone, czy ktoś nie trzaśnie drzwiami, bo gramy w holu, czy widzowie będą dobrze obsłużeni w szatni… Oczywiście mam takie aktorskie doświadczenie, że potrafię się na scenie opanować i skupić na roli.
– Dobrze, że rodzina Panią wspiera, widziałam, jak wielu spraw doglądali mąż i córka.
Mąż cały czas prowadził remont, niestety, teraz wyjechał. Robi dwa filmy: amerykański i niemiecki, więc do następnego sezonu muszę sobie radzić bez niego, ale z kierownikiem budowy. Poza rodziną jest duża grupa oddanych ludzi, którzy włączyli się w prace teatru. Niektórzy zmienili całe swoje życie. Przyjechali do Warszawy z różnych miast. Roman Osadnik, był dyrektorem administracyjnym Teatru Rozrywki w Chorzowie, u nas prowadzi całe to przedsięwzięcie, łącznie z rozbudową. Małgorzata Wójcik, która była dyrektorem teatru w Częstochowie, zajęła się sprawami organizacyjnymi. Również z Częstochowy przyjechał pan pracujący w kasie. Panią, która sprząta, znam 30 lat: była bufetową w Teatrze Powszechnym, potem wychowywała moje dzieci. Nikt tu nie jest przypadkowy, kilka osób przytuliło się do nas z miłości do atmosfery, np. bileterami są studenci prawa, polonistyki, anglistyki, archeologii.
– To ci, którzy kochają Krystynę Jandę?
Nie. Niektórzy nawet mnie wcześniej nie widzieli na scenie. Przyszli wiedząc, że można zarobić, i chcieli się przy mnie uczyć teatru. Pracujemy w grupie starych i nowych przyjaciół, jedni od drugich się uczą, a wszystkim zależy na powodzeniu tego przedsięwzięcia.
– Krystyna Janda, wielka aktorka, a zarazem symbol niespożytej energii, powie-działa niedawno „Gdybym była rolnikiem, zaorałabym całą Polskę”. I co, więcej Pani teraz zagra, więcej wyreżyseruje, stworzy dużą scenę, potrzebną teatrowi?
Mam nadzieję, bo bez zbudowania dużej sceny, teatr się nie utrzyma. Koszty stałe są znaczne: ogrzewanie, światło, obsługa, bileterzy, sprzątanie, hole są wynajęte od miasta… Wszyscy chcą od nas pieniędzy! Nikt nas nie traktuje ulgowo.
– Nie wliczyliście w koszta, że to jednak komercyjny teatr?
Nie do tego stopnia. To był szok, terapia wstrząsowa. Najlepiej zachowuje się publiczność, ponieważ rozumie sytuację. Ludzie siedzą na twardych krzesełkach, a po przedstawieniu mówią. „Przyjdziemy drugi, trzeci, nawet piąty raz na to samo, żeby mogła pani zbudować dużą scenę. Wiedzą, że jak kupują bilet za 50 złotych, przyczyniają się do jej powstania. Mam tu swoją publiczność z Powszechnego, starszą z Ateneum. To nadzwyczajne, że ludzie przyjeżdżają z całej Polski, żeby obejrzeć spektakl i nas wesprzeć.
– Starania o dotacje nie przyniosły rezultatu?
Powtarzam urzędnikom wiele razy, a mimo to nie rozumieją, że z własnych środków robimy reformę teatru, która powinna być przeprowadzona 10 czy 20 lat temu. Mówią, że nie ma podstaw prawnych, aby nam pomóc. Występujemy w różnych konkursach o dotacje obok innych mających pomysły. Konkurujemy z gimnazjalistami, amatorami… Za poprzedniego Ministra Kultury nasza fundacja dostała środki na lampy. Moje i męża pieniądze się skończyły, ale liczę, że obecny minister pomoże nam zbudować mury, na których te lampy zawisną.
– Już nie jest Pani tylko aktorką, ale też menedżerem. Weszła Pani w tę rolę, nauczyła się prosić?
Na naszej stronie internetowej i w programach wymieniamy 20 firm, które z nami budowały, dając znacznie więcej niż było w umowie. Partnerem najnowszej premiery został Plus GSM. Poprosiłam, zgodził się bez namysłu, ponieważ wiedział, że bez tego wsparcia nie zrobimy spektaklu, który zapowiada się na artystyczne wydarzenie. Jest to monodram Kasi Figury o trudnej miłości, o kobiecie z Ukrainy, która stara się zdobyć pozycję w Ameryce. „Badania terenowe nad ukraińskim seksem” Oksany Zabużko – reżyseruje Małgosia Szumowska.
– Największy sukces w teatrze zdobyła Pani w rolach komediowych, sama byłam na Shirley Valentine trzy razy. Gdzie szuka Pani dobrze opowiedzianych historii?
Od 10 lat jestem też reżyserem, czytam wszystko, co ciekawego się pojawia. Mam również doradców znakomicie zorientowanych w literaturze obcej. Co roku dostaję z Ameryki główny katalog teatralny z opisem tego, co choćby mignie na scenie w obszarze języka angielskiego.
– „Ucho, gardło, nóż” – relacja dramatycznego życia 50-letniej Chorwatki – ma nadkomplety. To było zaskoczenie?
Wielkie. Wiedziałam, że na otwarcie teatru ta sztuka jest sporym ryzykiem. Co prawda przedtem pokazałam „Stefcię” – zabawkę sceniczną, którą tak wyreżyserowałam, żeby ludzie mieli to, na co czekają: oryginalny tekst, bałkańskie poczucie humoru. Natomiast „Ucho…” było moją wizytówką. Wchodziłam trudnym i ryzykownym tekstem. Nieskromnie mówiąc, wierzyłam, że przyjdzie moja publiczność, u której mam kredyt zaufania, ponieważ wie, że jak coś robię, to nie z błahego powodu. Nawet jak będą zbulwersowani czy na mnie obrażeni, to poruszony problem zasługuje na ich mocne reakcje. Dużo jeżdżę z tym przedstawieniem, mam za sobą Wrocław, Łódź, Legnicę, Kielce. Czeka mnie Śląsk i 6 innych miast. Wszędzie przyjmują ten monodram nadzwyczajnie. W marcu zagram dla Polonii amerykańskiej, co jest wielkim ryzykiem, a jednak znaleźli się organizatorzy, którzy uważają, że warto.
– A gdyby widzowie, nieprzywykli do takich słów i gestów na scenie, wychodzili, byłoby Pani przykro?
Ja to zrozumiem. W moim teatrze prosiłam, żeby od razu zwracano im za bilety.
Uprzedzamy jednak, że sztuka jest drastyczna, i tylko dla dorosłych.
– „Jak nie stworzę sobie miejsca do grania, to nie będę grała”. Tak Pani powiedziała, więc co teraz? Jakie wizje, plany?
Mniej teraz myślę o sobie jako aktorce niż wówczas, kiedy tylko grałam. Z nowej perspektywy przyglądam się kolegom, którzy u nas występują. Widzę, jakie mają problemy, jak się denerwują premierami… I się uśmiecham. Zrobiłam tu dwie premiery w ekstremalnie trudnych warunkach: na budowie, nocami, przy dźwiękach młotów pneumatycznych i do głowy mi nie przyszło zaprotestować. Aktorzy, którzy ze mną zaczynali, zmieniali kostiumy przy robotnikach, którzy wlewali cement do dołu.
Nie myślę już, co dobrego zagram. Kombinuję, jak przetrwać wakacje, sezon działkowy, kiedy ludzie uciekają z miasta. Na pełnych obrotach teatr działa 6 miesięcy. Od kiedy debiutując „Pestką” zostałam reżyserem, poświęcam role dla dobra dzieła. Już się do tego przyzwyczaiłam, tyle rzeczy zresztą już zagrałam. Teraz ta scena dyktuje mi to, co mamy grać, a marzenia spełniają tu inne aktorki. Kasia Figura mówi, że dostała tekst życia, Ewa Kasprzyk za chwilę będzie tu robić swój monodram. Na otwarcie dużej sceny, pokażemy „Boga” Woody Allena – żartobliwą opowieść o teatrze, która wyznaczy nasz repertuarowy kierunek. Jest tam miejsce dla gwiazdy – mężczyzny. Zaproszę więc do udziału któregoś z przyjaciół, a przy gwieździe zagra 17 debiutantów.
– Trzydzieści lat temu zagrała Pani Agnieszkę w „Człowieku z marmuru” i wtedy narodziła się gwiazda.
Kompletnie tego nie czułam. Przez 10 lat moim domem był plan filmowy. Do teatru sobie przychodziłam zagrać Ritę w „Edukacji Rity”, a to Doriana Greya, Ninę w „Mewie”… Dopiero później okazało się, że to nie film, tylko teatr jest moim prawdziwym domem, miejscem, gdzie do dzisiaj czuję się najlepiej. Po 30 latach zawodowego życia pomyślałam, że także starość chciałabym spędzić w teatrze. Dłużej nie mogłam się już denerwować, że ktoś mi nie pozwala grać tego, co chcę, albo tak, jak chcę, że pukam do drzwi dyrektorów Teatru Telewizji z ciekawymi projektami, a oni nie wierzą we mnie, mówią, że to niedobre. Dlatego musiałam mieć swoje miejsce, własny teatr, w którym to ja będę decydowała, co jest dobre. A ta Agnieszka z filmu Andrzeja Wajdy ciągle we mnie pobrzmiewa, widać ją w tym, co robię. Staram się, żeby to było nowe, choć piekielnie trudne, ale własne, w kontrze do utartych schematów, tendencji czy mód, których nie cenię. Nie sprzeniewierzyłam się tej postaci. W życiu osobistym jestem kobietą szczęśliwą, spełnioną żoną, matką, córką. Prowadzę życie konwencjonalne, mieszczańskie, uporządkowane i bez ekscesów. Wiem, jak gospodarować czasem, jak odpoczywać. Emocje zawodowe nie ponoszą mnie do tego stopnia, żebym traciła rozsądek. Nie jestem typem szalonej artystki, która wszystko poświęci dla sztuki. Broń Boże! Właśnie dlatego robię ten teatr, ponieważ wiem, że we wtorek ma przyjechać monter, kafelki będą kładzione w środę, dzisiaj zaczynamy próby… I nie ma co dyskutować o sztuce, tylko trzeba grać.
Marta Sztokfisz