Zdzisław Pietrasik
Tatarak
Recenzja filmu „Tatarak”, reż. Andrzej Wajda
POLITYKA
Historia powstawania tego filmu zasługiwałaby na film. Najpierw pojawił się pomysł ekranizacji opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, pisarza, z którym Andrzej Wajda ma jak najlepsze doświadczenia („Brzezina”, „Panny z Wilka”). Ale „Tatarak” to utwór zwięzły, przy nadzwyczajnych wysiłkach scenarzysty dałoby się może nakręcić film 40-minutowy, ale nic więcej. Podejmowano zatem próby dopisania dodatkowych wątków do oryginału, angażując autorów tak znanych jak Olga Tokarczuk, lecz rezultaty nie były do końca zadowalające. Wtedy do sztuki wmieszało się życie. Krystyna Janda zaproponowała, że opowie o śmierci swego męża, operatora Edwarda Kłosińskiego, z którym Wajda współpracował wielokrotnie i który miał robić zdjęcia do „Tataraku”. Reżyser, który nieprzypadkowo na ostatnim festiwalu w Berlinie dostał nagrodę za „wyznaczanie nowych perspektyw sztuki filmowej”, zrozumiał natychmiast, że to jest owo uzupełnienie Iwaszkiewiczowskiego opowiadania, którego dotychczas bezowocnie poszukiwał.
Monolog aktorki doskonale wpisuje się w klimaty „Tataraku”, w warstwie fabularnej opowiadającego o fascynacji starszej kobiety młodym chłopcem, ale w istocie o przemijaniu i śmierci. W rezultacie mamy na ekranie trzy główne uzupełniające się wątki: rozbudowany w niektórych momentach oryginał, wyznania Jandy oraz film o tym, jak powstaje film. Ta trzecia warstwa, pomijając prolog, w którym twórcy czytają początek opowiadania Iwaszkiewicza („Tatarskie ziele ma dwa zapachy…”), jest chyba najsłabsza. To, co zostało wzięte wprost z oryginału, Wajda przekłada w swoim stylu na język obrazów. Niech się Mistrz nie obrazi, ale najważniejsza w tym filmie jest Krystyna Janda. Gra Martę z Iwaszkiewicza, a wprost do kamery opowiada przejmująco historię umierania męża, aż do samego końca. Nie dajmy się jednak zwieść pozornej spontaniczności tych sekwencji – to nie są bowiem improwizowane monologi, to jest najprawdziwsza aktorska kreacja. Kto Jandzie grającej Jandę uwierzy, tego film głęboko poruszy. Kto nie uwierzy, będzie zapewne rozczarowany. Ja uwierzyłem.