SZCZĘŚLIWY DZIEŃ BECKETTA
„Szczęśliwe dni” w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Paweł Sztarbowski w Newsweeku Polska.
Wybitne role Krystyny Jandy i Jerzego Treli podtrzymują wiarę w to, że Beckett wytrzyma próbę czasu.
Minął właśnie Rok Beckettowski. Harold Pinter, laureat Nagrody Nobla z 2005 roku, tak określił jego bohatera: „Jest on najodważniejszym, najbardziej bezlitosnym spośród współczesnych pisarzy. Im bardziej wpycha mi nos w gówno, tym bardziej jestem mu wdzięczny”. Najważniejsze realizacje mijającego roku pokazały jednak, że ta dramaturgia trąci już myszką. Nieprzypadkowo największym wydarzeniem związanym z Beckettem w mijającym roku okazała się awantura w krakowskim Teatrze im. Słowackiego. Krytyk literacki Michał Paweł Markowski spoliczkował tłumacza dzieł Becketta Antoniego liberę w czasie prób do spektaklu „Urodził się i to go zgubiło”.
Przedstawienie, które łączy trzy jednoaktówki, przejdzie do historii teatru jako anegdota, a nie wydarzenie artystyczne. Rozczarowało także wcześniej wyreżyserowane przez liberę „Czekając na Godota” w Teatrze Narodowym. Warszawski spektakl to zaledwie precyzyjne odtworzenie wskazówek zawartych w didaskaliach, bez scenicznej wizji całości. Należy pamiętać, że prapremiera „Czekając na Godota” w 1953 roku była początkiem rewolucji w teatrze. Sztuka redukowała wszelką widowiskowość i odrzucała dotychczasowe reguły dramatyczne. Niestety, to, co wtedy było nowością i szokiem, dziś jest tylko akademicką poprawnością. Spektakle Libery są właśnie tylko poprawne, ale też chłodne, wyprane z emocji i śmiertelnie nudne.
Gdy wydawało się, że dramaty Becketta należy odstawić do lamusa, bo na dzisiejsze chaotyczne czasy są zbyt precyzyjne, a wszelkie próby rozbicia żelaznej struktury kończą się klęską, nadeszły „Szczęśliwe dni” w reżyserii Piotra Cieplaka w Teatrze Polonia (premiera 12.01). W przedstawieniu zwyczajność zastępuje napuszoną metaforę. Nie ma tu kopca, w którym siedzi zagrzebana Winnie. Jego ekwiwalentem okazuje się zwykły stary fotel i nogi owinięte kołdrą. Winnie to jedna z najlepszych ról Krystyny Jandy – skupiona na szczególe, zdyscyplinowana W spektaklu Cieplaka nie ma aktorki, która gada sama do siebie dla zabicia czasu. Janda stworzyła coś w rodzaju monologu pozornego, który tak naprawdę jest ciągłym szukaniem dialogu z partnerującym jej Jerzym Trelą (Willie). Oboje kreują bogate postaci prawdziwych partnerów, gdzie właściwie nie wiadomo, czy to Winnie swoją paplaniną wypełnia milczenie Williego, czy też Willie milczeniem dopełnia gadulstwo partnerki. Piotr Cieplak odszedł od didaskaliów Becketta. Być może dzięki temu udało mu się stworzyć żywych bohaterów, którzy nie funkcjonują jak postaci z teatru absurdu, ale zwykli ludzie z teatru codzienności. Obok „Szczęśliwych dni” w reżyserii Cieplaka z Roku Beckettowskiego w Polsce warto będzie pamiętać Festiwal Transpozycje zorganizowany w Teatrze Łaźnia Nowa we współpracy z Schauspielhaus w Zurychu. Wydarzeniem była „Ostatnia taśma Krappa”, z którą wystąpił Rick Cluchey, były więzień San Quentin w Kalifornii, skazany na dożywocie. Jego życie zmieniło się pod wpływem kontaktu z dramaturgią Becketta w więziennej grupie teatralnej; w rolę Krappa wciela się od 1977 roku. Spektakl był wymyślony i wyreżyserowany przez samego Becketta. Cluchey przyznaje, że wciąż jest wierny tym wskazówkom. Przyjaźnił się z Beckettem aż do śmierci pisarza w 1989 roku, a swojego syna nazwał Samuel. Nie wiadomo, czy ten spektakl jeszcze jest teatrem, czy już stał się życiem. „Ostatnia taśma Krappa” znana jest w Polsce głównie dzięki legendarnej roli Tadeusza Łomnickiego. Do niedawna mogliśmy tylko marzyć o takich mistrzach, którzy genialną interpretacją potrafią odkryć zakamarki tej piekielnie trudnej i zwartej dramaturgii. Dramaty Becketta miały kiedyś siłę rażenia bomby atomowej – najnowsza premiera Piotra Cieplaka pokazuje, że mogą mieć ją nadal, pod warunkiem że nie traktuje się ich jak obiektu muzealnego.
„Szczęśliwy dzień Becketta”
Paweł Sztarbowski
Newsweek Polska nr 3/21.01
15-01-2007