Spektakl „Danuta W.” stał się wydarzeniem – nie tylko teatralnym. Teatr Polonia działa od siedmiu lat i ma się doskonale. Krystyna Janda – jego mózg, serce i dusza – w grudniu kończy sześćdziesiąt lat. Jest piękna i pogodna jak letni dzień. Spełniona pod każdym względem. Brawo!!!
Nie byłam na przedstawieniu „Danuta W.” i szybko nie pójdę, bo do końca roku wszystkie bilety są wyprzedane. Ale recenzje czytałam – mówią o szarlotce, którą pieczesz przez całe przedstawienie.
Krystyna Janda: Nieprawda. Nie we wszystkich recenzjach mówią o szarlotce. Ukazało się dotychczas 10 recenzji i w ośmiu pisze się, że jest to współczesna historia Polski. Kazimierz Kutz stwierdził nawet, że to antyczna tragedia. Gdybyś zobaczyła spektakl, nie zadałabyś, Basiu, takiego pytania.
Szkoda… W ten sposób poprosiłabym cię o nawiązanie do grudniowego tematu Klubu Kobiet Skarbu, czyli codziennych małych cudów. To skrót pięknego cytatu: „Miej oczy szeroko otwarte, aby nie umknęły ci małe cuda, które Bóg czyni codziennie”. Święta to dobry czas, aby przypomnieć sobie, ile dobrego nas spotyka. I innym okiem spojrzeć na ludzi wokoło.
Zadaj mi pytanie, Baśka! (śmiech)
Wałęsowa z szarlotką, prawdziwy bocian, który zakochał się w sztucznym umieszczonym na słupie w celach reklamowych, pochwała telefonów komórkowych z wnioskiem, żeby dzieci miały dwie opcje: mama i tata (zapamiętałam z twoich felietonów w „Urodzie”). To mieszanie wielkiego z małym jest bardzo kobiece, nie sądzisz?
Nie wiem… Jeżeli tak myślisz? Ale wtedy co powiedzieć o Prouście, który opisuje tylko szczegóły? I smak, i zapach, i kolor? Życia i samotności także, ale jednak tylko przez szczegół.
Że jest po męsku przyczynkarski!
Że Proust był kobietą… Często piszę o drobiazgach, bo gdybym zaczęła się rozwodzić, ile jest problemów ze mną, z moim życiem, z prowadzeniem dwóch teatrów, to nikt nie chciałby tego czytać. Po prostu małe jest apetyczne.
Co cię ostatnio ucieszyło? Przeczytałam w twoim dzienniku, że posadziłaś kilkadziesiąt drzew i krzewów.
ZA SZCZEROŚĆ I PROSTOTĘ
To było w przeddzień premiery „Danuty W.”. Zabrałam się do sadzenia drzew tylko dlatego, żeby nie myśleć o tym, co będzie następnego dnia.
Było wspaniale. Same zachwyty. Po tylu latach grania, reżyserowania, kierowania teatrem nie wiedziałaś, że tak będzie?
To nie takie proste. Nie wiedziałam. Co więcej nie byłam do końca w pełni władz umysłowych z nerwów i niepokoju, jak będzie i jak przede wszystkim jak przedstawienie zostanie przyjęte. Przez cały czas czułam, jaka to wielka odpowiedzialność – zagrać tę historię, to życie, ten spektakl w Gdańsku, w obecności pani Wałęsy, pana Wałęsy i tych wszystkich ludzi, którzy to przeżyli. Tym bardziej że byłam autorką adaptacji, a adaptacja to przecież interpretacja. To było naprawdę trudne.
Podobno przeniesienie przez ciebie książki na scenę to pomysł pani Wałęsowej?
Tak! Mnie to by nie przyszło do głowy! Miałam za mało wyobraźni, kiedy czytałam te książkę ze zwykłej ciekawości.
Słyszałam, jak pytano ją w radiu, czego się spodziewa po tym spektaklu, czego się obawia, czy zastrzegła sobie możliwość wpływu na to, jaka będzie w twojej interpretacji. Odpowiedziała jednym zdaniem, że ci ufa.
Już na początku zapowiedziała, że nie będzie się wtrącać do spektaklu. Powiedziała z właściwą sobie prostotą – ja się na tym nie znam, pani Krysiu, a pani tak. Dlatego tak się denerwowałam przed konfrontacją. Pani Danuta czytałs adaptację, ale nie wiedziałam, czy jest przygotowana na interpretacje sceniczną.
Zdecydowałaś się opowiedzieć o niej, a nie wcielać się w tę postać.
Zdecydowaliśmy – tu jest potrzebna liczba mnoga, spektakl ma reżysera, Janusza Zaorskiego – że nie mogę udawać pani Wałęsowej.
No tak, film o Margaret Thatcher okazał się plakatowy, choć Meryl Streep gra genialnie.
Film to zupełnie innym medium. Teatr dopuszcza absolutną niedosłowność, metaforyczność. Film jest brutalną sztuką obrazu i albo jest coś w obrazie, albo tego nie ma. Grałam kiedyś w teatrze Małą Steinberg, dziesięcioletnią dziewczynkę chorą na autyzm. W filmie byłoby to niemożliwe.
Za co podziwiasz panią Wałęsową?
Za wiele rzeczy. Za odwagę szczerości i prawdy. Nabrałam ogromnego szacunku do tego, jak opowiedziała swoje życie. Podziwiam ją także za prostotę. Za to, że nie stara się udawać nikogo, kim nie jest. A mogłaby.
Ja – po lekturze książki – za to, że nie dała sobie zamieszać w głowie przez tyle lat i wciągnąć w polityczny światek.
Miała tyle obowiązków i kłopotów, choćby ze zdrowiem, z podołaniem temu, co przed nią stanęło, że chyba nie było takiej kwestii. Obok tej historii, tych wydarzeń, tego męża. On jej nie opowiadał, ona nie pytała. Miała swoje zadania, jej zdaniem równie ważne. Choć gdy jego internowano na ponad rok, musiała zacząć też pełnić funkcje społeczne, publiczne. Przez rok musiała być rzecznikiem męża, a kwituje to tak: Robiłam to najlepiej, jak umiałam.
Ale też ma żal do siebie, że nie zaznaczyła wyraźniej swojej obecności.
Nie tak dosłownie. Mówi: Byłam tam, były dzieci – ale nikt nie zwracał na nas uwagi. I to ją do dziś trochę boli. Wychowała ich ośmioro w mieszkaniu, w którym przez 12 lat było biuro Solidarności, ciągły podsłuch, kontrola SB, ani chwili intymności. Ona się nie skarży. Opowiada, jak to wyglądało z jej perspektywy. Pokazuje drugą stronę medalu tej wielkiej historii. Nie odbiera mężowi chwały ani zasług.
CIEKAWOŚĆ ZAWODOWA
Różne grasz kobiety. Czy teraz, na tym etapie życia, któraś z nich jest ci szczególnie bliska?
Wszystkie i żadna. Jestem aktorką. Każdą z tych kobiet gram jakby w innej sprawie. Dietrich, Callas, panie Stańczakowa i Wałęsowa – wszystkie są mi bliskie, ale każda inaczej.
A moja ulubiona Shirley Valentine?
Ona jest fikcyjna.
Nie szkodzi.
Jeżeli tak rozmawiamy, to grałam również Medeę, Elektrę i Magi, czyli Kotkę na gorącym blaszanym dachu. Zagrałam ponad sto ról kobiecych.
Mam wrażenie, że portretujesz je z coraz większą wyrozumiałością, coraz łagodniej i pogodniej. Długa jest droga od Agnieszki z „Człowieka z marmuru” do pani Wałęsowej.
Tak? No nie wiem… Nigdy nie występuję przeciwko roli, którą gram. Jeżeli nawet jest to morfinistka z O’Neilla, do czego się właśnie przymierzam. Została świetnie napisana. To po prostu ciekawość zawodowa i okazja do porozmawiania z publicznością. Choćby o Medei, która morduje dwoje dzieci. Jest półboginią, nie obowiązują ją prawa ludzkie ani ziemskie, a jednak chciałam przedstawić jej racje. Ale to wszystko nie ma nic wspólnego z moimi poglądami i przekonaniami.
A reżyseria?
Tak samo. Opowiadam jako reżyser historie warte moim zdaniem opowiedzenia. Żeby zastanowić się, porozmawiać w ten sposób z ludźmi, wymienić myśli. Żeby ich wzruszyć, rozśmieszyć, poczuć się razem ludźmi.
WYBIŁAM SIĘ NA NIEPODLEGŁOŚĆ
A ty? Na jakim jesteś etapie?
W grudniu kończę 60 lat i mam się świetnie. Nikomu nie muszę udowadniać, że jestem lepsza, zdolniejsza, mądrzejsza, niż jestem. Jestem, jaka jestem. Nieskromnie powiem, że wszyscy wiedzą, jaka jestem i co umiem. I jako człowiek już się nie zmienię, mam nadzieję. Niczego nie żałuję i jestem z siebie dość zadowolona. Ale prywatnie nie zamęczam sobą ludzi, wolę być sama. Wybiłam się na tzw. niepodległość i to jest wspaniałe. Jestem pogodzona ze światem i z sobą.
Można cię nazwać kobietą spełnioną?
Chyba tak.
Czy jesteś gdzieś aktywna poza teatrem?
Nigdzie. Prowadzenie dwóch teatrów (w których również gram i reżyseruję) angażuje mnie całkowicie. Do tego czytam codziennie przeciętnie dwie, trzy sztuki – przeważnie nieznanych autorów. Teatr nie ma kierownika literackiego, więc czytam ja. Zresztą i tak ja decyduję, więc kierownik literacki byłby mi potrzebny ewentualnie po to, żeby mnie od czegoś odwieść, jak mi się spodoba. Tak naprawdę jestem tu na kilku etatach i na żadnym. To moje miejsce, mój dom, moje teatry, takie, jakie mi się podobają.
Spodziewałaś się, że twój teatr stanie się tak ważnym miejscem, że przyciągnie tłumy ludzi?
Chyba nie. Zakładałam go z mężem i z córką, jak pamiętasz. Byliśmy założycielami Fundacji Krystyny Jandy na rzecz Kultury i fundatorami, spodziewałam się, że może mi to dać interesujące życie. Ale wiedziałam też, że żaden prywatny teatr w okresie międzywojennym nie przetrwał dłużej niż dwa lata.
Gratuluję Polonii i Och-Teatrowi, bo są teraz te dwa teatry, i tobie. A masz jeszcze czas na życie?
Jakie?
Osobiste, rodzinne?
Tak. Takie, jakie mi odpowiada. Synowie się wyprowadzili, mieszkam z mamą. Mam przyjaciół, z którymi jeżdżę na narty, na wakacje. Ale całą swoją energię ładuję w teatry.
A teatr w ciebie…
Wydaje mi się, że udało mi się zrobić fajne miejsca. Ważne. Inspirujące. Potrzebne ludziom i dla ludzi. Teatry bezpretensjonalne, ale na dobrym poziomie, niegłupie i dobrze grane.
Wyglądasz pięknie. Wcale mnie nie dziwi, że jesteś twarzą Sorayi.
O! Soraya jest świetna! Naprawdę używam ich produktów. Od trzech lat Soraya zaopatruje także nasz teatr – wszystkie aktorki i aktorzy mają w garderobach ich kosmetyki. Do malowania, rozmalowywania, mycia, pielęgnacji. Mamy od nich wszystko, czego aktorom w tej materii potrzeba. Doskonałej jakości, co w każdej chwili może potwierdzić kilkadziesiąt osób sprawdzających te kosmetyki w ekstremalnych scenicznych warunkach. Nie tylko ja.
Jak ty to robisz, że jesteś taka młoda? I chyba nigdy nie będziesz stara…
Jak mam odpowiedzieć na takie pytanie? (śmiech) Nie robię nic, żeby utrzymać młodość. Wręcz odwrotnie: nie wysypiam się, nie odpoczywam specjalnie, nie odmładzam się w SPA. Palę papierosy i pracuję. Robię regularnie badania – tym się mogę pochwalić. Robię je ze strachu, że jak mnie zabraknie, to nie wiem, jak oni tu sobie dadzą radę (śmiech).
Powiedz na koniec, co byś wystawiła w Polonii, gdybyś miała górę pieniędzy?
Szekspira „ Jak wam się podoba” i „Dom otwarty” Bałuckiego. 23 osoby na scenie… Za dużo, bilety nie pokryją kosztów wieczoru. Szekspira z tych samych powodów nie mogę wystawić. Chociaż za jego czasów teatr działał na podobnych zasadach, ale aktorzy grali w tym, co mieli na sobie, w jakiejś budzie, prawie bez dekoracji, na stojąco, a raczej na biegająco. Dzielili się tym, co się zebrało za bilety, i rozchodzili się.
No tak, pora do obowiązków…
Odprowadzę cię do wyjścia.
Do pana w kasie:
Naprawdę nie ma biletów? Tylko zaproszenie z puli dyrektorskiej? Dobrze! Proszę tam wpisać: Barbara Żmijewska. Zapraszamy cię, Basiu.
Dziękuję. Za mały cud (śmiech).