03
Listopad
1990
16:11

SHIRLEY VALENTINE - 1990

zobacz więcej zdjęć (87)

SHIRLEY VALENTINE

Autor: Willy Russell
Reżyseria: Maciej Wojtyszko
Tłumaczenie: Małgorzata Semil
Scenografia: Ewa Bystrzejewska
Prapremiera: 3 listopada 1990 na Małej Scenie Teatru Powszechnego w Warszawie
Spektakl wyprodukowano przy współpracy z Centrum Sztuki IMPART.

http://www.youtube.com/watch?v=EtGF2m102Wg

Krystyna Janda jako kura domowa?!!! To całkiem możliwe… ale nie do końca. Znudzona i zahukana żona przy mężu otwarcie wyznaje:Wiesz, co ja sobie całe życie mówiłam? Dzieci dorosną to ja se stąd pójdę. Dzieci dorosły, a ja, co? Nie ma gdzie iść! A poza tym to wiesz, co ludzie mówią? „Po czterdziestce to tak jakby już wszystko było i nic człowieka nie rajcuje.” Tylko, że u mnie to szybciej poszło! Ja to się tak czułam jak miałam dwadzieścia pięć!Pewnego dnia decyduje się na szaleństwo. Mając powyżej uszu małżeńskich powinności, wszystko postanawia zacząć od nowa. Pragnie się jeszcze cieszyć życiem i, mimo że lat jej nie ubędzie, zamiast mówić: „Boże, mam czterdzieści dwa lata” woli wykrzyknąć: „Shirley, masz dopiero czterdzieści dwa lata, jak to cudownie!”

Willy Russell jest również autorem innego teatralnego przeboju, „Edukacji Rity” (zrealizowanego w wersji filmowej przez Lewisa Gilberta z rolami Micheal’a Caine’a i Julie Walters). Historia ta opowiadaja o dziewczynie z zakładu fryzjerskiego, która zaczyna studiować na uniwersytecie.

Russell przez kilka lat pracował jako fryzjer w zakładzie damskim. W jednym z wywiadów przyznał się kiedyś, że w swoich sztukach wraca do opowieści, anegdot i problemów, z których zwierzały mu się klientki.

Fragmenty z dzienników:

Na wszystkich zdjęciach z Shirley wyglądam tak jakbym sobie bimbała, odpoczywała, miała miło, ba, rozkosznie! Bawiła się z wielką przyjemnością i w całkowitym rozluźnieniu. I co więcej, to prawda. A dziś po tylu godzinach na scenie z Nią, przygodach, zdarzeniach, podróżach (trzy razy w Ameryce, Australii, Kanadzie), po tylu salach teatralnych w Polsce, mogę ją grać zawsze, wszędzie i właściwie w każdej kondycji, w przeciągu i na drągu. Byłam kiedyś na Manhattanie bliska zagrania tego bez dekoracji i rekwizytów, bo siedziała cała sala a ciężarówki ze wszystkim nie dojechały. Zagrać jako – ćwiczenie z nieistniejącym przedmiotem. Nie miało to dla mnie już większego znaczenia. Na szczęście, kiedy weszłam na scenę, żeby objaśnić publiczności z jak dziwnym niespodziewanie spektaklem będą za chwilę mieli do czynienia, spostrzegłam, że jeden z maszynistów, w desperacji, nie szukając już tylnego wejścia, przedziera się przez salę z kuchenką gazową na plecach. Właściwie żałuję, byłoby to ekscytujące przeżycie taki spektakl, taka próba.

Porcja wzruszeń, humoru i nadziei w monodramie o czterdziestolatce zaczynającej nowe życie obecna jest na afiszu Teatru Powszechnego nieprzerwanie od ponad TRZYNASTU lat (niemal pięćset przedstawień)!

To tekst Shirley zapisany przeze mnie z głowy, po 12 latach grania. To taki żart, poważnie różni się on od oryginału .

Cześć ściana.

Twoje zdrowie!

Dobre wino. Czasem to mi się trafi taki kwasieluch, że gębę wykrzywia. A to jest dobre. Twoje zdrowie!

Kiedyś to w ogóle nie piłam wina. Pamiętasz to?

Milandra mnie namówiła. Mówi któregoś dnia: – Mamo, dziś już nikt nie pije Cuba Libre! Nalej se wina!

No i z tym winem to poszło od razu jak cholera jasna. Te dzieci! Nie? Ledwie toto się od ziemi oderwie, a już się mądrzy!

Milandra to była wtedy na etapie odstawiania intelektualistki. Pamiętasz to? Ona i ta jej koleżanka Szaron Luis. Obie nic, tylko Bruce Springsteen i białe wino. Intelektualistki! Przestały latać do tych klubów w mieście, zaczęły chodzić do tego bistro, co tam się schodzą ci wszyscy artyści. Raz nawet był tam ten… Widziałaś to? Żeby go cholera jasna wzięła! I za każdym razem jest to samo, dochodzi do nazwiska i jest za każdym razem koniec!… Żeby go cholera nagła wzięła!… Ściana! Ale czy to już są lata? Czy co to jest? … Henry Adams! Żeby to cholera! Henry Adams! I Szaron podobno poprosiła go o autograf. Na śniadanie pewnie też się załapały. Ale im przeszło. Bogu dzięki! Bo jak to miały to tu siedziały, w tej kuchni, tak cały dzień, tu, przy tym stole, i tak jedna mówiła do drugiej: – Ty, wczoraj to w tym bistro, to było, no nie? … A ta druga się budziła i mówiła: – Głupia jesteś! Szałowo było! I zapadały w trans. A po pół godzinie znowu tamta się budziła: – No nie?

A ja tak cały dzień chodziłam po tej kuchni i zastanawiałam się – A co może być takie szałowe w takim bistro! Może te śniadania! Ale im przeszło. Bogu dzięki.

Wiesz co? Bez tych dzieci to człowiek jest taki sam. Milandra i Sharon wynajęły mieszkanie gdzieś do spółki. Brajan mieszka gdzieś na dziko. Ten też dobry. Bo ja mu mówię: – Synku, jak już chcesz mieszkać na dziko, to se coś wyszukaj w dobrej dzielnicy. A on na to: – Matka, a jaki poeta mieszka w dobrej dzielnicy?!Poeta. Temu to już całkowicie odbiło. Poeta. On mi mówi, że on będzie pierwszym na świecie ulicznym poetą.

– Dziecko! A jest na to jakieś zapotrzebowanie? Można na tym zarobić?

– Matka, ty tego nie rozumiesz, bo to nowe pokolenie idzie! To są takie protest-wiersze!

No oczywiście, że idzie i jasne, że ja tego nie rozumiem. Ale co on tam wypisuje? Jakich on tam słów używa? Jak on to tu siedzi i czyta?

– Nie cierpię zasranych żonkili! Protest! – Wśród których słowik nocą kwili. Poeta! Już mu tak całkiem równo odbiło, że nie wiem! Ale z drugiej strony dobrze, że przestał z tym łucznictwem! Cośmy się Ściana cały tamten rok takim tematem zajmowały. Łucznictwo! To był temat! Pasjonujący!

A ja cały czas o tych dzieciach! Samą mnie to nudzi.

Siedzę i gadam głupoty, a tu zaraz przyjdzie Pan i Władca, i ten mi dopiero da! Popalić! Wiesz, jaki on jest? No, tobie to chyba już nie muszę mówić, jaki on jest? Aleś się Ściana w życiu napatrzyła! Naprawdę! Trafiło ci się, wyjątkowo! Gratulacje. A, jest, jaki jest. Staje w drzwiach, a micha ma się tu dymić! Niech bym mu raz spróbowała nie podać kolacji dokładnie w tym samym momencie, co on stawia tę swoją cholerną nogę na tej swojej cholernej wycieraczce! Dałby mi dopiero.

Ale ty pamiętasz, że ja mu na początku to tłumaczyłam? Boże! Jaki człowiek głupi był! Pamiętasz to?

– Joseph! Jeśli jakiś facet nie zjada kolacji codziennie o tej samej porze… Pamiętasz to?… To jeszcze nie znaczy, że jest koniec świata! Albo na przykład, że funt leci na łeb! To znaczy tylko tyle, że jeden z miliardów…, miliardów… – tłumaczę mu – mieszkańców tej ziemi zje kolację trochę później!

Ale co to pomogło. Jakbym mówiła do ciebie. O, to dokładnie to samo.

Wiesz, co ja sobie całe życie mówiłam? Dzieci dorosną to ja se stąd pójdę. Dzieci dorosły, a ja, co? Nie ma gdzie iść! A poza tym to wiesz, co ludzie mówią?

– Po czterdziestce to tak jakby już wszystko było i nic człowieka nie rajcuje.

Tylko, że u mnie to szybciej poszło! Ja to się tak czułam jak miałam 25.

Yyy…, co tam narzekać! Zły jest? Są gorsi. Ale jak się tak ściana naprawdę zastanowić to jest beznadziejny. Beznadziejny! A który jest z drugiej strony dobry?! Każdy jest dobry na początku, jak się zaleca, a dorwie się toto do miodu. Poooszłoooo!

Teraz to taką reklamę w telewizji wymyślili. Słuchaj, leci toto na okrągło. Co to za debil wymyślił? Życia nie zna! Nie możesz tego widzieć, bo to w tamtym pokoju. Facet w tej reklamie rzuca się ze skały do morza. Pruje to morze, ze dwie mile. Po co? W życiu byś Ściana nie wpadła, po co! Żeby jednej pani mianowicie doręczyć bombonierkę!!! Tę panią to tam widać na chwilę na ekranie. Ona to nogi tak ściska razem, o tak! Inaczej on by w ogóle nigdzie nie skoczył i nic nie pruł. Pojechałby autobusem i z pustymi rękami. A jak by mu powiedziała: – O, a kiedyś to przyjeżdżałeś z czekoladą! No! To by dopiero usłyszała! Koniec z czekoladą! Tyjesz! Jakby się facetki mniej szanowały to by wszystkie fabryki czekolady zbankrutowały!

Ale mi hasło wyszło! Do rymu. Piszę do telewizji.

Co ja tak dzisiaj narzekam? Co mie tak dzisiaj ściana przeciwko chłopom wygina? Co to ja jestem jakaś feministka czy co? Ściana! Przeciwko chłopom nic nie mamy, nie?! Niech se żyją!

Ta moja koleżanka, co ja się z nią niedawno zapoznałam, ta Dżejn. Ta, co ci o niej mówiłam. Ta to jest feministka! Ale ona tych chłopów nienawidzi! Tak na nich nadaje. Lubię się z nią spotkać. Tak se człowiek posłucha to lepiej się człowiekowi robi. Ona to ich tak nienawidzi. Mówi, że każdy chłop to świnia! Każdy! Nawet papież. I każdy jeden może cię zgwałcić. Może. Mnie nie próbowali. Ona to, słuchaj, tak ich nienawidzi, że się z mężem rozwiodła. Ja to tego męża tam nie znałam, bo myśmy się zapoznały, jak już było po tym rozwodzie. Ale to prawdopodobnież była taka historia! To znaczy ona mi tego nie opowiadała. Jedna jej koleżanka mi to opowiadała. Ta Dżejn to nawet nie wie, że ja to wiem. To było prawdopodobnież tak, że ta Dżejn wraca któregoś dnia z roboty, po trzeciej zmianie. A ten jej mąż!… On leży z mleczarzem w łóżku! Co miała robić? Została feministką.

Najlepszy to był numer jak raz siedzimy razem w kawiarni. Ona tak nadaje na tych chłopów. Strasznie zajęta. Przynosi nam kelner kawę, herbatę. Ja chce jej usłużyć. No, bo ona strasznie zajęta tym nadawaniem. I tak jej tę kawę przyrządzam. A ta przerywa:

– Coś ty mi mleka… do kawy nalała?! Ja w ogóle mleka nie używam!

Myślałam, że umrę ze śmiechu. Przecież ja wiem skąd ta awersja do mleka.

Wiesz co, ściana? Jakby nie ona, no i nie ty, to bym już dawno zwariowała. Bo tylko z wami, dziewczynki, tak mogę sobie trochę porozmawiać. No nic. Wiesz, że ona wyjeżdża niedługo do Grecji? Nie na długo, na dwa tygodnie, za miesiąc. Ja mówię do niej:

– Jane, tak się do ciebie przyzwyczaiłam, co ja będę bez ciebie robiła?

A wiesz, co ona mówi do mnie?: – Jedź ze mną! Dobre? Jedź ze mną! On by mi dał! Grecję! Ja idę na trzy minuty do ubikacji, a on myśli, że mnie terroryści porwali.

Ale… co tam narzekać. Ważne, że jest dobre wino. On to w ogóle nie pije wina! – Takie tankowanie z picowaniem – mówi. A mnie pasuje! Niech się odwali. Tylko, że wiesz. Ja to bym chciała pić wino w takim kraju, gdzie rosną winogrona. Na przykład w takiej Grecji. Ale w życiu! On w życiu nie pojedzie za granicę! W życiu! My jeździmy dziesięć lat na wakacje w to samo miejsce, a on za każdym razem ma Reisefieber. Za każdym razem! Co roku? Przyjeżdżamy, a on się tylko stoi i się rozgląda. Co się rozgląda? Zna to miejsce. Czego się rozgląda?! A następnego dnia rano wstaje i taka mu tu żyła stoi. Co roku tak jest. Kurcze! – Wracamy! – mówi.

Słuchaj, on w sąsiedniej dzielnicy czuje się toto jak na obcej planecie. Ale co poradzisz? No, co poradzisz?

A wiesz, co mi Dżejn mówi? – Jedź ze mną!

Kurcze. Jedź ze mną!

To jest logiczne i trzyma się kupy, że se możesz pojechać! To głupia dopiero. To jej powiedziałam, że w małżeństwie to nie ma, co szukać logiki. W małżeństwie to jest jak na Bliskim Wschodzie, nie ma rozwiązania. Trochę się postawisz, trochę ustąpisz, dopiero jak pieprznie to lecisz z gaśnicą. A tak? Przemykasz się pod ścianami i modlisz się, żeby nikt nie naruszył chwilowego rozejmu. I wiesz, co ona zrobiła? Dała mi do ręki odbezpieczony granat! No mówię ci, nic niby wielkiego nie zrobiła, poszła i kupiła mi bilet do Grecji. Powiedziałam jej:

– Jane, czy ja ci nie mówiłam, że nie mogę jechać z tobą? Czy ja ci tego nie tłumaczyłam?

A ona wiesz, co na to?:

– Mam trochę forsy, bo sprzedałam dom, a mam ochotę jechać z tobą.

Akurat! Ja ci teraz ściana powiem, jakie są feministki. Jak coś taka może przeciwko jakiemukolwiek chłopu zrobić, to kurde, niech kosztuje a pójdzie i zrobi!

Dzisiaj mi dała bilet na samolot. Kurcze, Ściana, wzięłam, bo nigdy nie miałam biletu na samolot! Zobacz! Widziałaś to?! No nic, troche se potrzymam i jej oddam. Kurcze, czytam ten bilet i czytam. Uważaj!: Bredszoł! Czyli ja. Shirley. I teraz uważaj, Mysys! Mysys Bredszoł! A co? Mysys! Kurcze. Ciekawe, dlaczego to Mysys jest na końcu? A, wiem, że jaka płeć do samolotu wsiada. Ale co tam. Mysys! Mysys Bredszoł!

Teraz uważaj, 19 czerwca, 19.00! Wyobrażasz sobie? Z Man do Kor! Debile! To, to nie wiem, co to jest! Jakimś szyfrem piszą kurcze, w tych biletach. No nic. Z czegoś do czegoś. Mysys Bredszoł!

Ty sobie wyobrażasz, jak ja mu mówię, że jadę do Grecji, Ściana?! Przyszedłby tutaj, nie? Jak co wieczór. Na posiłek. A ja mu mówię:

– Kochany! Jadę! Do Grecji, kurcze! Zapisz se to w kalendarzyku! 19.00 z Man do Kor!

Ściana! Co tu mówić o jechaniu, jak ja w ogóle nie potrafię sobie wyobrazić, że ja mu mówię, że jadę!

Powiedziałabym mu tak:

Kochany. Mam nadzieję, że dasz sobie radę sam z praniem i z gotowaniem?! Zresztą to jest dziecinnie proste, bo to białe tam to lodówka, a to brązowe, w głębi, to kuchenka. Tylko, Matko! Nie pomyl! Bo byś se narobił! Naleśników ze skarpetkami!

Ściana, jak ja bym mu powiedziała, że ja jadę do Grecji, to on by od razu pomyślał, że to jest dla seksu!

A oczywiście, że by tak pomyślał! Bo, po co? Dwie samotne baby jadą do Grecji, to po co? Dla seksu!

Aaa, niech se myśli, co chce! Ja za seksem to nie przepadam. Przereklamowana sprawa! Żebyś ty Ściana wiedziała, ile to jest stękaniny! Kotłowaniny! I co się z tego ma? Chyba że ja bym się urodziła w jakimś innym pokoleniu. Jak moja Milandra. Ale oni odkryli klitorisa! Za moich czasów to nikt o żadnym klitorisie nie słyszał! Wszyscy myśleli, że wystarczy wsadzić, parę mocnych ruchów w przód i w tył, a ziemia zadrży, a niebo się otworzy! Akurat! Drżała. Szafka nocna. No, ale nikt o żadnym klitorisie nie słyszał. A przecież był. Zawsze był. Co, nagle się skądś wziął? Był, tylko o tym nikt nie słyszał. Teraz to jest takie bardziej klitorisowe pokolenie. A, co tam, niech mają, co im żałować. Ale za moich czasów, to w życiu o tym nikt nie słyszał.

Wiesz, przez kogo to wszystko Ściana? Zygmunta Frojda. I taką ciemnotę jak on wcisnął to rzadko! Ty wiesz, co ten facet wymyślił? Że kobieta to może osiągnąć orgazm na dwa różne sposoby. Jeden taki ważny przez poruszanie mięśni w środku, a drugi taki oooo, to przez tego klitorisa! Masz pojęcie! Dwa rodzaje orgazmu! Ja to w gazecie przeczytałam. Miałam ze 28 lat, dziesięć lat w małżeństwie! Dwa rodzaje orgazmu! Taką ciemnotę wcisnąć?! I wszyscy mu uwierzyli!

A z drugiej strony, kto się będzie z takim Zygmuntem Frojdem kłócił? Też byś mu uwierzyła. – Ściana! Chciałabyś mieć orgazm!? Nie wstydź się! Każdy by chciał. Ty, to ja ci teraz powiem prawdę. Wyobraź sobie Ściana, że stoisz na przystanku autobusowym. Koło ciebie stoi ten Zygmunt Frojd. I jedzie autobus. Ty podchodzisz do tego Frojda i mówisz:

– Przepraszam pana bardzo, czy ten autobus to dojeżdża do wie pan? Wesołego miasteczka?

A ten Frojd ci mówi: – Tak. Dojeżdża. I mówi ci, że inne też tam jadą. I co? Nie wsiadłabyś? Każdy by wsiadł! A ja ci teraz powiem prawdę Ściana! Żebyś ty wiedziała, ile ty byś musiała mieć szczęścia, żeby w ogóle tam trafić, do tego miasteczka! No, ale ci Froid mówi!?

Kurcze, taką ciemnotę zasunąć! Dwa rodzaje orgazmu!!! To tak jakby mówili, że są dwa Mont Eweresty. Jedni przypadkowo trafiają na ten prawdziwy, a reszta baranów się rozpędza, po chwili stoi na jakimś pagórku. I se myśli. O Boże! To to jest taki widok?! Nieszczególny!

Kurcze! Dwa rodzaje orgazmu! Bo to jest to samo, co oni tak mówili, że szpinak to jest takie zdrowie! Ściana, dziesięć lat żrę szpinak z Dżo! I nic! Dwa rodzaje orgazmu!

A po drugie, czytasz se gazetę, posprzątane, pozmywanie, mąż zadowolony siedzi, czyta, co on tam czyta? „Motor”, czy co tam. A tu obce słowo ci piszą „clitoris”. Od razu Ściana jesteś gorsza. Ani nie wiesz, jak się to czyta, jak się to wymawia, piszą ci, że to masz nie wiesz gdzie! No takie dno! A ty wiesz, co ci jeszcze piszą na końcu?! Że od tego zależy twoje szczęście! Ściana! Słuchaj! Od razu jesteś gorsza.

A wiesz, żartów nie ma, bo jak ja byłam mała to na naszym podwórku mieszkał taki chłopczyk, co miał Guj na imię! No normalnie Guj go matka na imię nazwała! Była w ciąży. Nie wiedziała, jak temu dziecku dać na imię. Przeglądała se gazetę, i patrzy Guj, imię takie pod zdjęciem podpisane. I tak mu dała na imię. Wyobrażasz sobie, jak ona go wołała!? Myśmy w ogóle nie wiedzieli, gdzie uciekać na tym podwórku! Biedny chłopczyk, życie przechlapane przez takom matke. Se wyobraź Ściana: – Guj, kolacjaaaa! Dobre? A Guj podwieczorek!? Jeszcze lepsze.

Ale wiesz co? Klistoris to by było ładne imię? No nie? Wiem, dla dziewczynki. Ej, jakie ładne imię! Takie romantyczne. Dzień dobry Klitoris. Dobranoc Kiltoris. O matko! Jak mi się podoba takie imię?! Tobie się nie podoba? Ściana, ty to jesteś taka głupia! Tobie to by się podobało takie imię Makryna! No nieważne.

Jak ja ten artykuł w tej gazecie przeczytałam, to mie taki trafił szlak, idę tam do niego, do saloniku, gdzie on czyta, i mówię: – Joe! Czy ty słyszałeś coś o jakimś clitorisie? No, bo jeszcze nie wiedziałam jak się to czyta. A on na to: – Uhum! Ale Ford Taunus ma lepsze przyśpieszenie! Wyobrażasz sobie? Ford Taunus! I żebyś se za dużo nie wyobrażała! Ford Taunus!

Powiedz mi, co on zrobi jak zobaczy, ze dziś sadzone? Będzie się wściekał, latał tutaj po całej kuchni! Jaki dzisiaj dzień tygodnia, Ściana? Czwartek! A co powiedział Mojżesz? Jedenaste przykazanie? Czwartego dnia tygodnia karmić chłopa mielonym! Bo jak nie, to będzie wściekły jak cholera!

Mięso nawet kupiłam, ale dałam psu!

Nie, nie żartuję. Wiesz, ci ludzie, u których ja pracuję, oni mają psa. Posokowiec hanowerski się toto nazywa. Ja w życiu czegoś takiego nie widziałam. Wielkie bydlę. Oczy toto ma takie! Ci ludzie to są jarosze. Kurcze, jarosze! Świrosze! Te kiełki to im na mózgu zakwitły! Oni zrobili z psa jarosza?! Czy widział ktoś kiedyś psa jarosza? Jakby Pan Bóg chciał stworzyć psa jarosza, to by go nie nazwał Posokowiec hanowerski! Nazwałby go jakiś Sokowiec marchewkowy, albo co ale …

Słuchaj! Ja dziś wchodzę do przedpokoju, ten pies tam stoi, gapi się na mnie, a oczy toto ma taakie! Ja mam mielone w siatce! No, sytuacja!!! Przecież toto ma węch! No nie?

Aaale, warto mu było dać. Tyle ci powiem. Boże! Jak on się zdziwił!!! Powiem ci, że jak on jadł to mięso to mnie aż… Wiesz tak, se siadłam w kuchni i patrzyłam, jak on to jadł, to normalnie mi taka gula w gardle tu urosła… Ściana, jak on to jadł! A ja se myślę: Ludzie to takie świnie są!? Tak takiemu psu zrobić? Że on tyle lat żyje na świecie i on w ogóle nie wie, że coś takiego jest! Ściana! No normalnie, że …

Teraz będę mu musiała ciągle kupować! A co tam. Raz się żyje. Co to nie stać mnie ostatecznie na mięso dla psa?

Dżo to będzie miał inne zdanie! Powie: Ty świrze! Ty debilu jeden! Co ty spasłaś psa moim mięsem?! On tak o mnie mówi! Naprawdę! On przy ludziach nawet tak mnie nazywa. O, Zosia, Henia, Józek, a to o… Mój Debil!

A ja, co mam robić? Udaję, że fajny żart! Fajny! No, ale co ja mam robić przy ludziach?

A tak, Dżozefie! Jestem Debil! Wiesz? Jestem Debil!!! Odbiło mi!!! Całkowicie! Bo patrz na ten bilet. Dżejn mi podarowała dwa tygodnie wolności! A ja, co? Ale konsumuj sobie spokojnie swoje sadzone! A ja idę dopilnować pakowania swojego kufra Dżozefie!

Akurat! Chciałaby dusza do raju!

Spotkałam też mojego Brajana dzisiaj na mieście. Pokazuję mu ten bilet, żeby sprawdził czy tam się to wszystko zgadza, w tym bilecie. A on mówi:

– Matka, to jest prawdziwy bilet!

– No wiem, że jest prawdziwy! Już takim debilem to ja nie jestem! Tylko zobacz, czy tam się to wszystko zgadza.

A on na to: – I co ty masz zamiar zrobić?

– No właśnie, dziecko, co ja mam robić?

– Matka! Ty wsiadaj i leć! Na nic się nie oglądaj! Jeśli tylko ty masz na to ochotę to leć. A na ojca to już w ogóle nie patrz! Na niego to na końcu!

No, dobre rady! To trzeba umieć tak się niczym nie przejmować i robić to, na co ma się ochotę. Brajan?! Całe życie. Robił tylko to, na co miał ochotę! Ale może tak trzeba? Może tak trzeba żyć? Niczym się nie przejmować i robić to, na co ma się ochotę. Może się tego trzeba nauczyć?

Co to miał Debil zrobić? A, pozmywać. Pamiętasz ten numer w szkole, pamiętasz to? Ile mógł mieć Brajan lat? Siedem, osiem? Co to był za numer!

Oni tam w tej szkole w pewnym momencie machnęli na niego ręką. Ja się tam nie przejmowałam. Niech mają i niech się cieszą. Tylko strasznie mnie denerwowali tymi telefonami tutaj. I nagle przyszedł jakiś nowy dyrektor. Młode toto przyszło, psychologie chyba toto skończyło. Jak ten tu zaczął do mnie wydzwaniać! I któregoś dnia tak tu do mnie dzwoni i mówi:

– Wie pani, ja tak to pani dziecko obserwuję.

Se myslę: No ciekawe co zaobserwował. Nie? A on:

– Wie pani? Że w tym dziecku to nie ma ani odrobiny zła? Wie pani?

To mnie dopiero szlak trafił! No jak nie ma, to czego do mnie dzwonisz, głowę mi zawracasz? A on mówi:

– Wie pani, tylko że zdaje się, że do niego nie dotarło, że z każdego działania wynika jakiś skutek? Wie pani? Postanowiłem dać mu odpowiedzialne zadanie i dać mu główną rolę w naszym przedstawieniu wigilijnym, rolę świętego Józefa.

No, jak się ten dowiedział, że on ma grać główną rolę! To się zrobił dumny jak paw. Myślał, że oni go wybrali, bo on jest taki fantastyczny aktor. A ja mu nic nie mogłam powiedzieć, bo ty wiesz, że ta cholerna psychologia nawet działała? Nagle zaczęło toto działać! Zaczęły się próby i nagle wszyscy z niego zadowoleni. Nauczyciele zadowoleni. Dyrektor. Ja z niego zadowolona. Ale ja to nieważne, ja to zawsze byłam z niego zadowolona. Bo to było takie zawsze dobre dziecko. Nie, Ściana? Od samego początku. To było takie dobre dziecko. A on sam to już taki z siebie zadowolony. Siedział tam u siebie na górze i powtarzał role: – Jesteśmy utrudzonymi wędrowcami. Zmierzamy do Betlejem. Moja żona spodziewa się dziecka, szukamy noclegu. Takie tam było coś w podobie.

W dzień przedstawienia ubrałam się ładnie, no bo nie chciałam mu robić wstydu. Przychodzę, sala udekorowana! Nabite tych rodziców, oficjele w pierwszych rzędach, dyrektor. Fajnie się zaczęło, bo weszły aniołki i pomachały mamusiom. Fajny początek. No i kolej na Brajana! Wchodzi. Ciągnie osła na sznurku. Takiego konia na biegunach, ale mu takie kółeczka dorobili. Na ośle Najświętsza Panienka, ale mama tej dziewczynki to ze dwa tygodnie nie spała. Loki toto ma ukręcone, rzęsy sztuczne przywalone, suknia!…. Taaka, falbanki. Hiszpanka jedzie! Siedzi toto na ośle i macha do matki. A Brajan, widzę, że jest wkurzony! I ma rację. Bo, jak się jest na scenie, to nie ma co machać do matki, tylko trzeba zagrywać. A ten! Jakby kandydował do Oskara! Klepie tego osła po pysku! Karmi go sianem co chwile. Dochodzi do drzwi oberży. Takie wielkie drzwi zrobili, i Brajan puka: PUK! PUK PUUK!!! Kurcze. Wychodzi taki mały oberżysta. Fajnego takiego chłopczyka dobrali. I Brajan zaczyna to swoje: JESTEŚMY UTRUDZONYMI WĘDROWCAMI! ZMIERZAMY DO BETLEJEM! MOJA ŻONA SPODZIEWA SIĘ DZIECKA, SZUKAMY NOCLEGU!(Nie wiem, kto to wyreżyserował). Na to ten oberżysta zaczyna to swoje: Niestety, niestety, nie mamy tu wolnych miejsc. Na co Brajan miał powiedzieć: – Musimy znaleźć jakiś nocleg. Choćby nędzną stajenkę. I miał wziąć osła, Najświętszą i pójść. W ogóle tego nie zrobił. Nie wiem, czy tak go wkurzyła ta Najświętsza? Czy nagle się zorientował, że rola świętego Józefa to nie jest jakieś wielkie mi co? Odwraca się do tego oberżysty i mówi: – JAKIE ZAJĘTE? CO MI TU ZAJĘTE? CO TO MOŻE JA TU REZERWACJI NIE ROBIŁEM?

Ściana! Co się na tej sali zaczęło dziać!? Ten oberżysta to tak zgłupiał! Broda mu zaczęła latać jak na sprężynie. Ta Najświętsza się zalała łzami! Loki się jej od razu rozkręciły, rzęsy odkleiły! Ryczy toto na tym, ośle! A Brajan? W ogóle nie przestaje! Udaje tatusia, którego coś ugryzło: – JAKIE ZAJĘTE? CO MI TU ZAJĘTE? REZERWACJE TU MIAŁEM! ŻONA BĘDZIE MI TU ZA CHWILE RODZIĆ, ZASPY, ŚNIEŻYCA DOOKOŁA. GDZIE JA TERA BEDE CZEGO NOWEGO SZUKAŁ W OKOLICY!?

Dyrektor do mnie macha. No, co? Gupi? Co mam lecieć na scenę i go zlać? Zwariował czy co? Najlepszy był ten oberżysta, bo on się kapnął, że z moim Brajanem dalej z wyuczoną rolą nie ujedzie. No nie ujedzie. Robi krok do mojego Brajana i mówi: – Aaa, koleś! Ostatecznie! Jak już macie się taką ochotę przespać, to co to za sprawa? Wzięli osła, najświętszą, poszli, zamknęli drzwi. Koniec! No, nie było dalej co grać!

Teraz to, jak to z Brajanem wspominamy, to się śmiejemy. Ale wtedy? Ja myślałam, że ja się na tej sali pod ziemie zapadnę! Wszystkie gazety o tym następnego dnia napisały! Takie były tytuły! JÓZEF I MARIA NIE DOTARLI DO BETLEJEM!

No, ale może tak trzeba. Może tak trzeba żyć! Robić to, na co ma się ochotę i się w ogóle nie przejmować! Ściana! Ja miałam w życiu jedno marzenie! Chciałam podróżować! Patrz na ten bilet! No, ale może to kara za moje dzieci. Że Józef i Maria…!

Ja to chciałam być jakomś przewodniczkom, bo to fajne! Ale już naprawdę to stiuardesom! Bo to to dopiero fajne! No nie? No, ale żeby się załapać na takom robotę to trzeba być prymusem w szkole. A na moim świadectwie Dyra napisała takom poufnom uwagę: Panna Szirlej Walantajn (bo ja jestem z domu Walantajn, no nie?), Panna Szirlej Walantajn, nie zajdzie w życiu daleko, i to chyba dobrze, bo z taką znajomością geografii to by zabłądziła.

Stara krowa! O matko! Jak ja jej nienawidziłam? Ona przychodziła co rano do auli i zadawała pytanie. Kto odpowiedział na to pytanie, dostawał 100 tysięcy punktów i błogosławieństwo samego papieża! U nas taka była w klasie. Się Mażori Mażor nazywała. Ona na wszystko znała odpowiedź! Wymiotować się chciało, co rano. A jeszcze matka przez całą szkołę posyłała ją na takie lekcje poprawnej wymowy. No, pod koniec szkoły to ona miała tyle punktów! Nie wiedziała, co z tym robić! Z kieszeni wypadało!

Raz jest taka sytuacja, że przychodzi ta Dyra… Matko! Jak ja jej nienawidziłam?! I mówi:

– Dzieci moje kochane! Mam dla Was takie pitanie … (Ona ma pitanie dla nas, krowa jedna!) … który z wynalazków człowieka był najważniejszy?

Kto tam był na tej sali to podniósł rękę. Ja też, bo wiedziałam. Przypadkowo wiedziałam, trzeba było trafu, że wiedziałam. Jak raz wiedziałam. A ta tylko zauważyła, że ja rękę podnosze, że ja zaczynam rękę podnosić i mówi:

– Ty, opuść rękę Szirlej. Ty nie wesz!

A ja wiem. I to wiem dobrze. Wiem, bo mi tata powiedział. A tata wiedział, bo przeczytał w Encyklopedii Brytanice, no to jak! I kiedyś mówił o tym wynalazku, a to było takie proste, że jak raz zapamiętałam.

Aaaa, mój tata i Encyklopedia Brytanika to w ogóle jeszcze całkiem inna historia. Mój tata to nic tylko Encyklopedia Brytanika i Encyklopedia Brytanika! On nam kupił te Encyklopedię, a ile on miał z nią zabawy!? Czytał toto cały czas i jak tylko się taki ktoś nowy pojawił, to jak on się popisywał tymi historyjkami z tej encyklopedii. Ja to go tak kochałam, tego mojego ojca, że nie wiem. To był taki facet! Teraz to już w ogóle nie ma takich facetów! On umierał i o tym mówił. Umiera, umiera któregoś dnia i mówi tak:

– Boże, dlaczego ja mam takie głupie dzieci, przecież ja im kupiłem Encyklopedię Brytnnikę!

I umarł. No, ale każdy kiedyś umrze. Matko, jak ja go kochałam!

No i wtedy ta Dyra, słuchaj, ona przeszła wtedy te salę ze sto tysięcy razy i ten raz nikt nie wiedział! Nikt! Prymusy nie wiedziały. Mażori Mażor nie wiedziała, nikt! Takie gupoty odpowiadają. Sputnik, dioda. Jeden mi się podobał, bo trzymał ręke, bo trzymali, nie? A ona:

– No proszę.

Kurcze. A ten… Plecak! fajnie nie? Strasznie mi się on z tym plecakiem spodobał. No i słuchaj, ja jedna się z tą ręką zostałam. A ta patrzy tak na mnie i mówi:

– No trudno! Ty sobie wyobrażasz? – No trudno! Skoro mi się nie udało usłyszeć żadnej poprawnej odpowiedzi… sobie wyobrażasz?Poprawnej odpowiedzi … To już do kompletu… czy ty masz pojecie? … Niech usłyszę i twoją, Szirley. Pamiętasz pytanie, dziecko? … Ja myślałam, że jak podlece, jak ją walnę! A ta: – Który z wynalazków… itd. Ja robię pauzę, bo wiem, i to wiem dobrze. Wiem, że zaraz na mnie te punkty, te błogosławieństwa… I mówię:– Koło. Cisza. Ja myślałam, że ona nie usłyszała, no to sobie mówię, tak powiem całym zdaniem jak mnie tu uczą w tej szkole: – Proszę panią … Uuueee! Jak się ta zaczęła drzeć! – A skąd ty to wiesz!!!! – A skąd ty to wiesz!!!! Ktoś ci to musiał powiedzieć!!!!

Kurcze! Jasne, że mi powiedział. Tata mi powiedział.

Słuchaj. Żadnych punktów. Żadnego błogosławieństwa. Dała znak tej kretynce od muzyki i moje błogosławieństwa się rozpłynęły w chóralnym śpiewie: – Radość serca nam przepełnia. Łaskę życia dał nam Bóg … I od tej pory to już był taki koniec ze szkołą! Że koniec! Koniec! Nosiłam kiecki! O! Dotąd! Byłam radosna jak szczypiorek na wiosnę. Żułam gumę od rana do wieczora i na wszystko mówiłam: – Uuuy, toto to dno. Uuuy toto to nudne. Tamto nudne. To mnie nudzi. A tak naprawdę to nic mnie nie nudziło. Nudziłam sama siebie. I tak naprawdę to chciałam być taka jak ta Mażori Mażor. Ale co zrobić, jak Bozia nie dała? … Ja tej Mażori to nigdy nie spotkałam, w ogóle nie wiedziałam, co się z nią dzieje, aż któregoś dnia… Ty pamiętasz, jak ja taka zapłakana wróciłam z miasta? Pamiętasz to?

Ale z drugiej strony, zawsze jak ja mam takie zakupy do zrobienia, takie wiesz, raz w miesiącu na cały miesiąc. Pół dnia w mieście. To jest za każdym razem oberwanie chmury i autobusy wymiata! Ile lat żyję, ile lat chodzę na takie zakupy, to jest tak za każdym razem. Już któregoś dnia to sobie tak tu siadłam w tej kuchni i myślę: Boże! Czy się ktoś dowiaduje wcześniej, że ja idę? No, bo to niemożliwe. Za każdym razem!?

No i normalnie. Ide. Leje jak z cebra. Włosy strąki. Plastikowe siaty. Ty wiesz jak po tym deszczuwa spływa. Tusz z rzęs kapie mi po butach. Dno! Podchodzę do przystanku, nie ma autobusu. Se myślę, koniec! Pójde se raz pod Ekselsiora, wezme se taksówkę, raz se w życiu wróce do domu taksówką. Podchodzę do Ekselsiora. Nie ma taksówki! Stanęłam na brzegu krawężnika, zaczęłam szukać w torebce małego ostrego przedmiotu, żeby popełnić samobójstwo, i ty wiesz, co się dzieje? Zajeżdża biała limuzyna. I ty wiesz, co się dzieje? Połowa kałuży, przy której ja stoję, ląduje na mnie a połowa na moich zakupach! Słuchaj, jak ja rozdarłam ryj! Ale mówię ci, jak ja wrzeszczałam, na całe miasto. Było mi wszystko jedno, jak się to skończy. Mogła mnie policja zgarnąć. Ale to był taki dzień! Tak miałam dosyć! Było mi tak źle! Ja bym chciała, żebyś ty słyszała, co ja tam wykrzykiwałam! I ty wiesz, co się dzieje? Wysiada z tej limuzyny facetka… Ale jaka?! Mówię ci, Ściana!!! Ona idzie prosto na mnie. Deszcz leje równo. Ja patrzę, a ją wszystkie krople omijają!!! Normalnie, na moich oczach się to dzieje. Podchodzi do mnie, przeprasza, że mnie o mało nie utopili, i pyta:

– Czy pani nic nie mówi nazwisko Walantajn? Szirlej Walantajn?Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, a ta się drze: – To ty! Szirley, to Ty!I ciągnie mnie do kawiarni w tym Ekselsiorze, ale jakiej kawiarni?! Ściana! Ta kawiarnia to jak ze dwa boiska piłki nożnej! Siadamy w tej kawiarni i jest takie dno!!! Tu, koło mnie, o taaaka góra plastikowych siat. Deszczówka mi spływa po plecach. Włosy strąki. Tusz z rzęs mi kapie po kolanach. Po dwóch minutach siedze normalnie w bajorze. A ta? Jak z „Powrotu do Edenu”! I gapi się gupkowato na mnie! W ogóle się nie odzywa. Ja se myślę. Krowo! Aleś się zemściła! Długo czekałaś, to ci trzeba przyznać, ale zrobiłaś to w najlepszym stylu. O cholera! Se myślę….

Nie dam się tak długo dręczyć! Mówię: – No już. Starczy Mażori! Opowiadaj, jak to jesteś stewardessom w Konkordzie!

Słuchaj. Skąd mi to przyszło do głowy, że ona jest tą stiuardessom? Nie wiem. Ja byłam pewna. Czasami tak się człowiekowi zrobi. A ta? Nic! Gapi się tylko na mnie i uśmiecha głupkowato. Nudno jest jak cholera jasna, bo ta się nie odzywa. Przychodzi kelnerka. Przynosi nam to co ta zamówiła, kawa, herbata. Nudno jest, więc ja mówię do tej kelnerki: – Cześć! Pracujesz tu? Fajnie! Patrz. Koleżanka z budy. Aaale! No nie! Jest stiuardessom w Konkordzie. A ta się nagle odzywa: – Ja? Stiuardesą? A skąd ci to Szirlej przyszło do głowy? A cóż to za pomysł? Skąd ci to przyszło do głowy? Cha, cha, cha! Szirlej, ty jesteś cudowna! Przecież ja jestem KURWĄ!

I ona przy kelnerce to wali, na całą tę restaurację!

– Jezus Maria, Mażori. A mama się tyle wykosztowała na lekcje poprawnej wymowy!…

Kto by to pomyślał? Mażori Mazor luksusową dziwką?

Ściana! Jak mnie z nią było fantastycznie w tym Ekselsiorze? Ani nie starała mi się imponować, ani nic. No mówiła, że dużo pracuje, że podróżuje, o miastach, w których pracuje, o Bahranie, Monachium, o Nowym Jorku… Ty wiesz, co ona mi tam powiedziała w tym Ekselsiorze? Że ona w szkole to miała jedno marzenie… Zgadnij! … Ona chciała być taka jak ja! Wyobrażasz sobie! No, jakie dzieci są okrutne! A mogłyśmy być przyjaciółkami!

Słuchaj! Jak mnie z nią było dobrze! Jak ona ze mną rozmawiała! Prawdziwie! Rozumiesz to? Naprawdę. Ja już nie pamiętam, kiedy tak ktoś ze mną ostatni raz rozmawiał. Że to było takie naprawdę!!! Ja to mogłabym z nią siedzieć w tym Ekselsiorze do końca świata, ale ona musiała lecieć. Miała w torebce bilet do Paryża. I to ci mówię, widziałam ten bilet na własne oczy Paryż – Francja! W ogóle jej się nie chciało lecieć! Mówiła, że wolałaby ze mną zostać i się tak nagadać. Wiesz, jak ktoś się tak długo nie widział, to wesz jak to jest. A potem na koniec to jeszcze się ze mną tak pożegnała! Ale tak prawdziwie, tak mnie pocałowała w policzek, i też nie pamiętam, żeby ktoś mnie tak pocałował, tak szczerze, tak naprawdę. Potem mnie wzięła za ramie i tak gapi się na mnie… gapi… i mówi: – Waaalaaantajn! Szirley Waaalaaantajn! Czy ty w ogóle wiesz, jaka ty jesteś fantastyczna?

Słuchaj! Jak ja płakałam, jak jechałam do domu autobusem. A taki głos mi w głowie mówił: Ty głupia ty! Ty kiedyś byłaś Szirlej Walantain. A kim ty jesteś teraz?

A pamiętasz Szirlej Walantain? Ściana, pamiętasz, jaka była? Jak często się śmiała? A pamiętasz, jak cię malowali z Dżo na żółto? Jak się pobili pędzlami? Jak się całowali? Jak się potem kąpali? W jednej wannie? I myśleli, że to jest taka perwersja.

On mówi, ze mnie kocha. Kurde! Jak kłamie!

Oni powinni takie tabletki sprzedawać z napisem KOCHAM CIĘ. Człowiek by połknął, to by się lepiej człowiekowi robiło. No nie?

Słuchaj, z tym KOCHAM CIĘ, to jest taki numer wykołowany, ze to mózg staje. Ktoś ci mówi, że cię kocha i może cię automatycznie od tego momentu traktować gorzej! Gorzej! Od tych, których nie kocha, albo w ogóle olewa. Normalnie gorzej! Może nie przychodzić, spóźniać się, być dla ciebie niedobry, mówić ci, co mu do głowy przyjdzie, nawet cię uderzyć może, a jak mu się poskarżysz, to mówi: – No to co? Ale ja cię kocham. Mówię ci, to facet wymyślił!

Na przykład, jak ja bym była tom paniom, co mu krzyżówki sprzedaje, albo nie, naszym sąsiadem z naprzeciwka! Matko! Jaki on byłby dla mnie miły! Żart by mi opowiedział co jakiś czas. Dzień dobry by mi powiedział. A ty pamiętasz, kiedy on się do mnie odezwał ostatni raz? To dobrze. Bo ja nie.

Ja wiem, co ty mi powiesz. Dlaczego go nie rzucę?

O, bo ja się boję. Boję się, ze za ścianą nie ma już dla mnie miejsca. Jeszcze tam do niedawna trzymali dla mnie miejsce, ale jak się zorientowali, że nie przychodzę, to se dali spokój. Oddali je komuś młodszemu, piękniejszemu, inteligentniejszemu… Wiesz co, Ściana! Jak ja byłam mała, to skakałam z dachu naszego domu, tak dla żartu! A teraz? Idę ulicą. Dochodzę do krawężnika i… kręci mi się w głowie.

Słuchaj, jak ja tym razem nie pojadę? Jak tym razem….

Wiesz, a z drugiej strony, jak tak zacznę o tym myśleć tak naprawdę… to sobie myślę – a na cholerę co mi ta Grecja? Jakaś zasrana ruina? Akropol. My sroce spod ogona też nie wypadliśmy. Jesteśmy zgrywny naród! Nie taki jak tam w tej Grecji. W Grecji to każdy udaje Greka i….. A w ogóle, jak ja jeszcze wypiję jednego, to mogę być i w Grecji! Dużo mi nie brakuje! Patrz, jaka szczęśliwa facetka! Jest sobie w Grecji. Pije wino. Patrzy w niebo. W kraju, gdzie rosną winogrona! I w cholerę! Bo… I wiesz, bo… Do cholery jasnej! Bo…

(Dzwonek do drzwi)

No już! No idę! No czego się tam drzesz?!

[ŚWIATŁA GASNĄ]

(Pokazuję walizkę) Na kółkach. Dżejn przyjedzie w pół do czwartej. Taksówką. Matko! Ściana, jak mi niedobrze! Ten „awiomarin” to jest takie beznadziejne lekarstwo! Wzięłam cztery i nic. I tylko mnie gania w te i nazad, cały dzień.

Dam mu cztery piwa, nie? Niech ma.

Matko! Ściana, jak mi niedobrze?

Nie! Nie?

O Matko! Ściana!

Paszport, bilet, pieniądze!

Paszport, bilet, pieniądze. Paaaszporrrt. Biiilet. Pppieniiąądze.

Paszport, bilet … nie.

Pieeeniądze. Biiiilet. Paszport. O! Na cały świat! W tym roku do Grecji, a przyszłym? Kto wie?! O Matko! Ściana, jak mi jest niedobrze! Panie Boże! Czego ty mnie tak mordujesz? Czego żeś się tak przyczepił? Ja wiem, że to, co robię, jest niedobrze! Ja wiem, że będę musiała za to zapłacić! Ale, po powrrrocie! Nie każ mi za to płacić teraz!

Ja cały miesiąc się szykowałam. Jak w obozie, z podkopem pod podłogą. Ledwo szmerek, myślisz – Gestapo! Odkryli podkop!

Panie Boże, ja cały miesiąc prałam, sprzątałam, zmywałam, układałam, gotowałam, zamrażałam w zamrażarce, mama przyjdzie tu co wieczór, odgrzeje mu; jak dobrze pójdzie, on w ogóle nie zauważy, że mnie nie ma! Ja ci to mówię! I opiekuje się Brajanem! I… Milandrą. A Dżo, to jak by ci już tak bardzo zależało. O Matko! Jak mi jest niedobrze!

Ściana! Zostawię mu jakąś wiadomość! Nie mogę tak pojechać. O Matko! Zobaczy kwiaty i pomyśli, że ktoś umarł!

Napisze mu, że… co ja mam mu napisać?

Jest mi tak niedobrze! Ściana, widzisz ten płaszcz? Widzisz go? Patrz. Zobacz. Sama se taki kupiłam!

Boże, co ja mam mu napisać? Dżo! No nie? No w każdym razie Dżo. Uuuuuyyyy! Jak mi niedobrze! Dżo!… Dżo… Jestem w Grecji. Wracam za dwa tygodnie. S.

Ściana, mogłam mu powiedzieć. Przynajmniej nie byłoby mi tak niedobrz… Boże, jaka ja jestem głupia! Wiesz Ściana, że ja sobie kiedyś sama krzywdę zrobię! Jestem taką kretynką! Tyle lat z nim żyję! Tyle lat! I jednej prostej rzeczy nie mogę zrozumieć! Że gdybym powiedziała to bym nie jechała! Debil!!! Normalny Debil!!!

Pamiętasz te jajka w ten czwartek!? Pamiętasz?!

Co? Fermowe były!? Wiejskie jajka. Wszystko było w porządku. A ten? Przyszedł, stanął i stoi! Jakby szukał sensu życia w tych garach!

Ja tu chodzę po tej kuchni, świruję, a ten się odwraca i pyta: – CO TO JEST?! Ja mówię: – No co to jest? Dżozef? No, co to jest? Na patelni robiłam sadzone. W garnku gotowałam ziemniaki. To, co to jest? Jeśli ty nie jesteś czarodziejem i ja nie jestem czarodziejką(bo już mi całkiem odbija), to są to sadzone z ziemniakami! I idę. Żeby dotrzymać mężowi towarzystwa przy posiłku. Jak co wieczór.

A ten mi to szmorg! Łapą przez stół, i mówi: – Nie będę jadł gówna!!!

Siedzę. Ziemniaki mam na kolanach. Żółtko mi ścieka po łydce. Wzięłam flamastra i napisałam na ścianie wielkimi literami G R E C J A. W ogóle nie zauważył! Przemawiał. Zawsze jak się wkurzy to przemawia, do kuchenki, do zlewozmywaka, do kominka w tamtym pokoju: – Człowiek tu haruje cały dzień! … tak klaruje tej kuchence … A ona co mu daje na kolację? … Zapytuje ją. A ona mu nie odpowiada. To on sam jej odpowiada: – JAJKA! JAJKA! Po całym dniu pracy JAJKA daje człowiekowi na kolację!!! Po raz pierwszy w życiu odważyłam się w takim momencie wyjść z domu. Włożyłam płaszcz, buty, i poszłam w cholerę!!! W ogóle nie zauważył, że wychodzę!!! Przemawiał. Jak Riczard Barton do senatorów?!!

Jak mnie było źle w tym mieście! Chciałam pójść do Milandry – pocałowałam klamkę. Chciałam zadzwonić do Dżejn? – Wszystkie telefony… WSZYSTKIE TELEFONY SĄ W MIEŚCIE ZEPSUTE!!! NAWET CHULIGANI SIĘ NA TO SKARŻĄ!!!! Wreszcie zaszłam na jakąś zajezdnię autobusową! Zaczął padać deszcz! Stoję i myślę – Czy to jest moje życie? Czy to naprawdę jest moje życie? Kiedyś, kiedy byliśmy młodsi, mieliśmy jakiś znajomych, sąsiadów, ktoś przychodził, mogłam się komuś poskarżyć, pożalić, a teraz? Jak wygląda moje życie? Ściana i Dżozef! Dno po prostu! Poszłam do domu. Co miałam robić!? Ten przyniósł se z chińskiej restauracji kolację, je toto, pokazuje mi ten napis na ścianie i mówi: – Co to jest?

Se myślę: Co to jest! No Dżozef, no co to jest? Audio-tele? No?

– A KRAJ! Wiesz! KRAJ, do którego ja się wybieram!

– Ja nie jadę do żadnej Grecji – mówi. Jak zbierasz sobie na zagraniczne wycieczki i oszczędzasz na moim żarciu, to możesz se to wybić z głowy!!!

Boże, jak ja się śmiałam. Turlałam się tu ze śmiechu!

A on wziął te gary, wsadził do zlewu i poszedł. A ja się śmiałam, bo wiedziałam jedno… że ja jadę! Tym razem jest za dużo i ja po prostu jadę! Aaa, w cholerę! Miesiąc minął. Wszystko mi dobrze poszło! Mam paszport. Mam bilet. Mam pieniądze. Ściana! Jak oni mi ten paszport dawali? Ja myślałam, że komunie biorę!

A wczoraj to se tak jeszcze myślę, pójdę se zrobię zakupy. Co to tak dużo jeżdżą to tak w telewizji opowiadają: – Aaa, tak w ostatniej chwili to jeszcze kupiłam takie drobiazgi. Przed wyjazdem. (zakładam okulary słoneczne) – No nie!!!

Słuchaj, przechodze wczoraj koło wystawy Marksa i Spensera, patrze, jedwabna bielizna! Ale, Ściana! Jaka! Jedwab, koronki. No wiesz. Słuchaj, w życiu se czegoś takiego nie kupiłam! W życiu. No bo wiesz, całe życie mówiłam… pod spodem, nie widać, no to wiesz… Stoje przed tą wystawą i se mówię: – Patrz! Kup se. Podoba ci się. Zobacz, jedwab. Koronki. Zobacz. Cena przystępna. Podoba ci się. A idźże i se kup.

Ściana! Nic. Nie chciało mnie popuścić z tego miejsca. Człowiek, słuchaj, nawyku nie ma.

Stoję, se tłumacze: Kretynie! Podoba ci się, a idźże se i kup! Nic. Ściana! Jakby mnie przybetonowało przed tą wystawą. Nic. No normalnie to jest już groźne, no bo człowiek nawyku nie ma.

Wiesz, jak se przetłumaczyłam? Debilu! W Grecji jest gorąco. To jest jedwab! To cię będzie chłodzić!

Ściana! Poszłam, wybrałam se stanik, halkę, majtki. CZARNE! Na ten upał! Stoję, czekam, że mi to zapakują i normalnie jestem w raju. Dwie minuty w raju. Dżilian idzie. Znasz Dżilian? Mówi ci dzień dobry, oddechu ci żałuje. Co to jest za babsko? Jaki to ma charakter!? Widzi, że ty jesteś w raju. No normalnie w raju. Dwie minuty w raju. Ona ma od razu bilet miesięczny Ziemia-Raj. Normalnie jeździ w te i nazad: Ziemia-Raj, Ziemia-Raj, Ziemia-Raj. Taki toto ma charakter. Ciebie przykładowo boli głowa. Kochana! Ona ma od razu raka mózgu! I nie żeby się przechwalała! Skąd! Taki ma charakter. Widzi te rzeczy, co ja sobie wybrałam i mówi: – Zobacz, czego to oni nie robią już z tych sztucznych włókien! Jak się ktoś nie zna, no to normalnie się nie pozna. A ja mówię do siebie: Nie odzywaj się. Jak z nią nie wygrasz, to po co masz się odzywać? A ona wzięła tę halkę, co ją sobie wybrałam, i ciep! Ją tak. I mówi: – Ooo, ale dla Milandry to w sam raz! I nagle usłyszałam swój głos, który mówił: – To nie jest dla Milandry, Dżilian! To dla mnie. I wcale nie mam zamiaru tego nosić dla własnej przyjemności, tylko dla kochanka! Słuchaj, jaką ona minę zrobiła! No normalnie szczęka jej opadła, dotąd! Na butach jej się oparła! Ona pierwszy raz w życiu nie wiedziała, co ma człowiekowi odpowiedzieć! A ja zasuwałam dalej, i chyba trochę przesadziłam, bo mówię: – Jedziemy do Grecji. Wiesz? I będziemy się tam tarzać w słońcu! W piasku! W taramsalcie! Zresztą, w czym tylko będziemy chcieli. Aha, a może wiesz, gdzie można dostać takie paski do pończoch? Ta zrobiła minę. A ja mówię: – Nieważne! Sama se znajdę! I poszłam, zanim nie zaczęła opowiadać o swoim dwuletnim romansie z Robertem Retfordem! No, bo by mi na bank coś takiego opowiedziała.

Jadę autobusem, i sama się do siebie śmieję. Ludzie się normalnie gapią, no bo ja sama się śmieję na głos do siebie. I se mówię: Ty kretynko! Po coś ty jej taką rzecz opowiedziała? To ty nie wiesz, jaka ona jest? Lepsza niż Agencja Roitera. Nie zdążysz jeszcze wyjechać, a ona tu od razu przyleci i opowie to Dżo! To masz jak w banku!

Dojechałam do domu i o wszystkim zapomniałam. O Grecji. O kochanku. O wszystkim.

Milandra, siedzi na schodach przed domem z całym swoim majdanem i z daleka się drze:

– Mamo! Jak ja cię kocham, to ty po prostu pojęcia mamusiu nie masz!

– A co się stało!

– Nic, mamusiu. Ale ta Szaron to jest taka gupia, mamusiu! Sprowadzam się z powrotem do was!

No dobrze. Otworzyłam drzwi. Ta wnosi swoje rzeczy. Mówi: – Mamo, a zrobisz mi kakałka z pianką? Jak dawniej, mamusiu?

No to ja do kuchni! Kakałko z pianką. Idę tam do niej na górę. Ta się już wwaliła do łóżka. Czyta stare czasopisma. Normalnie. Mówi: – To kakałko to coś gorzkie. Dosłodzisz mi z łyżeczkę? A ja na dół, dosłodziłam łyżeczkę, lecę tam na górę! Nie minęły trzy minuty a zrobiła ze mnie od razu Auto-Matkę! A ja jak debil! Z punktu A do punktu B. Z punktu B do punktu C. Przejaśniło mi się w głowie, jak ona powiedziała, żebym jej przyniosła kolorowy telewizor, do niej do pokoju. Siadłam tam u niej na łóżku i mówię: – Dziecko! Jak ja cię kocham to ty to dopiero pojęcia nie masz!

– Mamo, o co ci chodzi?!

– A o nic mi nie chodzi, tylko jak cię nie było to ja tak za tobą tęskniłam. Zresztą ja się nie skarżę, uważam, że dzieci mają prawo do swojego własnego życia, ale ty przez cały ten czas ani razu mnie nie odwiedziłaś. Miałaś swoje sprawy, swoje tematy, swoje towarzystwo, swoje problemy…

– Mamo! O co ci chodzi? W sobote sobie wszystko odbijemy mamusiu! Pójdziemy se do miasta, do kinka, nazwierzamy się sobie, kupimy se jakiś ciuch!

– No właśnie dziecko. Ja cały czas marzyłam, żebyśmy sie sobie nazwierzały, poszły do miasta, ale ty przez cały ten czas ani razu…

– Mamo! W sobote se wszystko odbijemy!

– Właśnie, dobry sobie termin wymyśliłaś na to wprowadzenie się, bo trzeba się będzie trochę zająć ojcem.

Minę zrobiła taką, jakby jej puścił korek w termoforze w tym łóżku.

A co to mu się stało?

– A nic mu się nie stało, tylko mnie tu nie będzie, on jest nie przyzwyczajony, trzeba mu będzie trochę pomóc.

– A gdzie ty będziesz?

– Ja jadę z Dżejn, na dwa tygodnie do Grecji.

– A po co? A na co?

– No, na dwa tygodnie.

– A co na to ojciec?

Jak się dowiedziała, że on nic o tym nie wie! Jak się zerwała z tego łóżka! Jak zaczęła pluć po tym pokoju! Dwie baby? Do Grecji? Tfu!

Ja myślałam, że ja śnię. Moja córka zrozumiała to wyłącznie tak, jakby zrozumiał to jej ojciec. Ja jadę do Grecji na wycieczkę pt. „Przelecieć staruszkę”. Nic innego nie przychodzi jej do głowy. Ja myślałam, że ja tam zwariowałam! Chciałam powiedzieć jej, co o tym myślę, ale ona doleciała do telefonu i melduje Szaron, że do niej wraca!

No, pomyślałam sobie, że to jest przesada! Chciałam jej powiedzieć, co ja o tym myślę, ale słyszę, że drzwi frontowe trzasnęły!

Wychylam się z okna, a ona ładuje już swoje rzeczy do taksówki!

Ja na tej ulicy mieszkam naprawdę parę lat i mnie tam znają, ale na całą ulice zaczęłam wrzeszczeć: – Tak córeńko! Ja jadę do Grecji po SEKS! SEKS na obiad! SEKS na kolację! SEKS na śniadanie i SEKS na podwieczorek!

Ona udała, że nie słyszy, taksiarz się tylko wychylił i mówi:

Ty! To fantastyczna dieta!

– Dieta Cud! Nie słyszałeś o tym KOCHANY!

Ta trzasnęła drzwiami i odjechali.

A ja zostałam tam u niej w pokoju i se myslę: Boże Kochany! Czy to jest moje życie? Czy ja naprawdę to przeżywam? Tyle się szykowałam! Cały miesiąc sprzątałam, zmywałam, układałam, gotowałam, zamrażałam w zamrażarce, wmawiałam sobie różne rzeczy – że mam w biodrach mniej niż mam! Że rozstępów na brzuchu nikt nie zauważy! W sklepie sportowym dałam se wcisnąć bikini, Debilka! I nagle zwierzyłam się córeczce! A powiedziała: – Ej, stara! Nie skacz z tego dachu, bo skręcisz kark! Zostań tu, zapisz się do koła emerytów i hoduj bratki!

Dzieci mają wyjątkową umiejętność odbierania człowiekowi odwagi i wiary w siebie. Po prostu wyjątkową.

A z drugiej strony, ja wiem dlaczego tak się stało. Dlaczego ona tak zareagowała. To dziecko nigdy nie widziało mnie w takim stanie. Takiej… jasnej. Takiej… podnieconej… takiej… Ale Boże! Ja pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, jak się zacznie i jak się skończy następny dzień!

Ja myślałam, że mogę tam pojechać. Zobaczyć, jak to wygląda, ta Grecja. Jakie tam jest to niebo, to morze! Jaki to ma wszystko kolor, zapach… Dlaczego ja akurat nie mogę?

Ale siedziałam tam w tym pokoju i nagle pomyślałam, że ona ma absolutnie rację!

Jestem jeszcze jedną starą głupią babą, która szuka jakichś wrażeń, emocji, przygód… Co mi źle? W tej kuchni!?

Zeszłam na dół do telefonu, chciałam zadzwonić do mamy, że nie musi się starać, nie musi przychodzić; do Dżejn, że nie jadę, że nie mogę… Dzwonek do drzwi. Dżilian stoi w progu. Pyta, czy jest Dżo. Nie ma. Ale jak byś mu chciała o tym kochanku opowiedzieć to siadaj, kurcze, i czekaj, na dzisiaj to będzie komplet!

A ta zaczyna płakać i mówi: – Szirley, ja mam dla ciebie prezent i chciałabym, żeby nikogo przy tym nie było, jak ja ci to będę dawała. Jak ja ci zazdroszczę!

Ja nie wiedziałam, czy ja mam powiedzieć prawdę, czy siąść i płakać razem z nią? Było mi tak głupio, tak przykro! Wymyśliłam historie o kochanku, ale że ktoś w to tak uwierzy to to mi ogóle nie przyszło do głowy.

Daje mi taki mały pakunek. Ładnie to jest zapakowane. Mówi: – Szirley, ja to kupiłam dawno, dawno temu, i czy ty masz pojęcie, że przez te wszystkie lata ja w ogóle nie miałam odwagi tego przemierzyć? Jaka ty jesteś fantastyczna. Tak trzeba żyć! Trzeba się odważyć i tak żyć! Ty jesteś nadzwyczajna. Jak ja ci zazdroszczę? I odwraca się, i wychodzi! Ściana, jak mi się zrobiło głupio!

Odpakowuje to. Koszula nocna. Ale jaka? Ściana! Taka była ta koszula, że ja też nie miałam odwagi jej przymierzyć. Jedwab. No, to po pierwsze. Prawdziwy jedwab. To, że to jest prawdziwie, to widać na pierwszy rzut oka, że to to jest prawdziwe…

A potem poszłam do lustra i zaczęłam w nim szukać kobiety, którą zobaczyła we mnie Dżilian. No, szukałam i szukałam… A potem pomyślałam, że to w ogóle nie ma znaczenia, że ja tej kobiety nie widzę. Najważniejsze jest to, że ktoś w to uwierzył. Że taka historia z kochankiem w oczach kogokolwiek, wydała się prawdopodobna. Poszłam, przymierzyłam se tę koszulę…

Ściana! Jak ja się zobaczyłam w tej koszuli, to se myślę… Jedź!

Jadę i pierwszy raz w życiu będę robiła wszystko to, na co nigdy nie miałam odwagi. Będę się kąpała. Opalała. Jadła oliwki! Ja nienawidzę oliwek! Ale się ZATNĘ i będę je jadła! I będę sobie mówiła: Szirlej jest nieźle!

Mam paszport! Mam bilet! Mam pieniądze!

Dżejn przyjedzie w pół do czwartej! Taksóweczką!

…….

Jest w pół do drugiej! Ja nie dotrzymam!

[PRZERWA]

Cześć! To jest grecka skała. Mówię do niej cały czas. Ni cholery! Nic nie rozumie!

Opowiadam od początku. Pierwszego dnia chciałam iść na plażę, i poszłabym na te plaże, gdybym nie była sama, tylko z Dżejn, a Dżejn zapoznała jednego faceta. Ale jakiego! Ja to go zauważyłam jeszcze w Londynie na lotnisku. Mówię: – Zobacz Dżejn, siedzi taki facet. Oczy ma przekrwione. To na pewno kibic Liwerpulu! Mam u niej przechlapane za to pewnie do dzisiaj, ale się w ogóle nie przejmuję. Miałyśmy być na tych wakacjach razem. Wszystko miałyśmy robić razem. Opalać się razem. Kąpać razem. A ta poszła siusiu na chwilę, w samolocie, wraca i mówi tak:

– Słuchaj, nie gniewasz się? Mam zaproszenie na kolację.

– Że co ty masz?

– Taki siedzi pan na końcu samolotu. Ma zakwaterowanie po drugiej stronie wyspy. Zaprosił mnie na kolację. Nie gniewasz się?

Ja tak patrzę za to okno, czy nie wysiadać! Jak bym miała spadochron, to bym się w ogóle nie zastanawiała.

A ta ma łzy w oczach, i mówi:

– Błagam cię! Pozwól mi iść!

– Boże! A idź! I wyciśnij z niego, co się tylko da! Wiadomo, że nie miałaś lekko, jak ci ten mąż poszedł z mleczarzem!

No dosłownie łzy miała w oczach.

– Dziękuję, jaka ty jesteś wyrozumiała.

– Tylko ty uważaj, bo ty w tym momencie to przechlapałaś Nagrodę Feministek Roku!

No. Pierwszego dnia nie wróciła. Cztery dni ją widziałam gdzieś tak na horyzoncie. A potem w ogóle zniknęła. No widać dużo się dało z niego wycisnąć. A ja znowu zostałam sama.

Ale trening w samotności to ja mam, tylko jest taka jedna rzecz, że jak jakaś facetka jest sama to się strasznie wszyscy denerwują.

W tej restauracji, gdzie mieliśmy zakwaterowanie, oni mi dali taki dwuosobowy stoliczek. Trans rozkoszy! Siedziałam sobie, o czymś marzyłam, myślałam. Takie sobie miejsce znalazłam, do kąpania, do opalania. Trans rozkoszy.

Ale jak wchodziłam do tej restauracji to się taka cisza robiła! O, idzie ta… ta… SAMA.

Tej facetki, co się do mnie któregoś dnia dosiadła, to w ogóle na tym turnusie wcześniej nie zauważyłam.

Ktoś coś do mnie mówi.

Patrzę, siedzi taka naprzeciwko. Łzy ma w oczach: – Taka pani samotna. Jak raz mamy wolne miejsce z mężem przy stoliku. Może by się pani do nas dosiadła?

Ja patrzę. Co takiej babie przychodzi do głowy?

Ale widze, że cała ta restauracja zawisła i czeka, że mnie ta uratuje od tej samotności!

Cholera! Myślę sobie, chyba trzeba będzie wstać i iść! No, mało że kelnerki i kelnerzy brawa nie zaczęli bić, że mnie ta uratowała. Dżanet i Dagi z Menczesteru. Siedzimy przy tym stoliku, jest takie dno! W ogóle nie doszliśmy do żadnego jeszcze jedzenia, a ja już wiem wszystko: kolor kuchenki mikrofalowej u nich, wiem, typ zlewozmywaka, jakiego używają, znam, zawartość lodówki w dniu wyjazdu, znam. Jakby na pierwsze danie była zupa, to bym umarła śmiercią marynarza przez zanurzenie w niej głowy. No dno!

Przy drugim daniu zauważają, że jesteśmy w Grecji, iiii się zaczyna. E… Grecja to mmm – za grecka! Morze – mokre! Słońce – gorące! No dno. Koło nas stoi kelner – Grek, przecież rozumie ten facet po angielsku! I wysłuchuje o tej swojej ojczyźnie, jakby to było jakieś zadupie w piątym świecie. Wstydu po prostu nie mają!

Ja bym to wszystko wytrzymała, gdyby nie facet od sąsiedniego stolika, co się przysiada do tego Dagiego i mówi: – Panie tego, a widział pan te ich łódki! Co oni mają poprzycumowywane po tych zatokach? Panie tego. Na każdej takiej łódce jest napisane, że jom Noe zrobił!

I śmieją się na całą restauracje. No to mnie taki szlak trafił! Mówię:

– A telewizję pan ogląda?

– No.

– No. A w tej telewizji olimpiade pan widział?

– No.

– No. No to grecy olimpiade wymyślili. Wie pan? I oni jeszcze to wymyślili najważniejsze, co wymyślił człowiek!

Nie wiedziałam, kto wymyślił koło, ale mi było normalnie już wszystko jedno. I już się orientuję, że nie mówię tylko krzyczę. Ale naprawde! Aaaa se myśle, idę na całość! Bo mnie tak ci Anglicy tam od jakiegoś czasu denerwowali, że se myślę, idę na całość. I do całej już restauracji:

– A wiecie, co robili Anglicy, jak Grecy budowali drogi i świątynie? Latali! W przepaskach na biodrach! Wyli! I orali ziemię kością z tyłka żyrafy!

Ale się zrobiła cisza. Głupio mu się zrobiło. Znowu się przesiadł. Plecami do mnie usiadł. Angielski dżentelmen!

Kelner nam w międzyczasie podał drugie. Odchodzi. Dagi zagrywa taktycznie i woła z powrotem tego kelnera. No, bo faktycznie jest taka głupia sytuacja…

Ale też świnia z tego Dagiego, no bo ten kelner ma z nami kupe roboty, a ten go woła: – Haaalo! Panie starszy! Halllooo! Te Zorba! Chodźno tu!

Podchodzi kelner. Grek. Miły facet. A ten mówi do tego kelnera: – Co my tu mamy na tych talerzach?

No to kelner mówi:

– Riba.

– Ryba? A to nie wygląda na rybę! Co to za ryba?

– No riba. Rodzaj riba.

– A czy to przynajmniej świeża ryba? Bo moja żona ma tu chory żołądek…

Tu, chory żołądek! No wstydu po prostu nie mają!

– My tu musimy uważać!

Tu muszą uważać! No po prostu! A kelner mówi:

– Riba. Świezi riba. Rodzaj riba. Mój tat złowic dzisiaj ten riba na łódka co się naziwa NOE!

Odciął się. I dobrze! Dopiero im się głupio zrobiło!

Teraz ja chcę ratować sytuację. No, bo teraz dopiero to się głupio zrobiło! Jemy a ja mówię:

Mmmm, jak smaczna ta kałamarnica. Nie?

Przestali jeść.

– Co jest smaczne – mówi Dagi – bo ja nie rozumiem?

– No smaczna ta kałamarnica. Kto by pomyślał, że to jest takie smaczne.

– Ale co jest smaczne, bo ja nie rozumiem?

– No, ośmiornica jest…

Boże kochany! Ja w ogóle nie wiedziałam, że można tak zemdleć jak ta Dżanet! Patrzyła na mnie, patrzyła, takie jej się zrobiły nagle oczy wielkie jak filiżanki. I nagle KLAP. Klapła! Złożyła się w osiem w zwolnionym tempie. Ja nawet chciałam ci przepraszam jak ona się ocknęła. Aaaale! Zanim się zorientowałam, to już nikogo przy mnie nie było. A Dżanet i Dagi to się od tego momentu przenieśli na wyżywienie tam za róg. Gdzie można zjeść coś porządnego. Hamburgera na przykład! Inni wszyscy Anglicy poszli do baru. A ja znowu zostałam sama. Trening w samotności to ja mam, to się w ogóle nie przejmowałam. Poszłam wtedy na spacer i poznałam… Krzysztofa Kolumba!

Dlaczego ja go nazywam Krzysztof Kolumb?

Mmm…

Bo ma łódkę! To nie jego łódka tylko brat łódka, ale on pływa na ta łódka.

A po drugie… Myśmy odkryli… klitorisa.

Ja wiem, co ty mi powiesz – Stara baba! Dorosłe dzieci! Czego jej się zachciewa? To Dżejn mi tak mówi. Tak ją trzepie ze złości! Zachowujesz się – mówi – jak jakaś siksa! Może mi jeszcze powiesz, że ci ziemia zadrżała? Zadrżała! To było TRZĘSIENIE ZIEMI! 10 w skali

 

Przestań! – mówi – Przestań! Oszczędź mi szczegółów! To jej oszczędziłam. Jak by nie uwierzyła w fałszywy seks tego faceta od tego pepsodentu, to ja bym w ogóle nie spotkała mojego Krzysztofa Kolumba. To, do kogo ta pretensja?!

Ja nie wiem, jak mam o nim opowiedzieć, bo trochę mi głupio. Troche się wstydzę.

CAŁOWAŁ… MOJE… w życiu nie powiem co. W życiu! Bo mi głupio!

Nie, musze powiedzieć, bo jak bym nie powiedziała to nie mogę dalej opowiadać.
Całował moje… ROZSTĘPY!

I MÓWIŁ… że to jest TAK FANTASTYCZNIE, ŻE JA TO MAM!

Co to za facet! Rewelacja!!! Kłamie kobiecie i sam w to wierzy!!! Rewelacja!

Bo taki normalny facet to w ogóle nie umie rozmawiać z kobietami, trzeba mówić o tym, o czym on chce, on przewodniczy w rozmowie, a po trzecie, każdy mówi jakieś słowa i w ogóle nie ma rozmowy… Jaki tu dać przykład? Tak na przykład.

A co ja tak na przykład mogę mówić do jakiegoś obcego faceta?

– Ooooo… Jak ja lubię jesień. Nie?… A taki normalny facet to by się od razu zdziwił…

– Naprawde? Bo ja wolę lato. Każdy woli lato!

A nie było o porach roku, ani co on woli, tylko, że ja jestem taka romantyczna i oryginalna i tajemnicza, że lubię jesień!… Niewaażne! Darujmy im.

A z drugiej strony, jacy faceci są fałszywi!?

Pewnego dnia on widzi, że ja widzę, że on ma rozstępy. I co może .. mówił… Fajnie, widzisz, fajnie, ja żyję? Akurat! Był taki wściekły, że ja to zauważyłam, że nie wiem. Nieważne.

Opowiadam od początku.

Wtedy poszłam na ten spacer. Wszędzie już było ciemno, nikogo. Światła pogaszone. Tylko jedna tawerna, otwarta, świecą się przed nią światełka, krzesełka, stoliki. Ja siadam. On wychodzi, żeby mnie obsłużyć.

– Wie pan co? Czy ja mogłabym sobie takie krzesło i taki stół przenieść na brzeg morza?

A on mówi: – To tobie się nie podobać moja tawerna?

– Ma

1 stycznia 1 (145) / 2010 | teatr

Dawid Klachacz
KOBIETA, KTÓRA ROZMAWIA ZE ŚCIANĄ

Spektakl pt.: „Shirley Valentine,” wystawiany w Polsce od prawie dwudziestu lat, stał się wielkim fenomenem. Podobne sukcesy sztuka ta odnosi na całym świecie. Widz ma do czynienia z niezwykle prostą historią o zwyczajnej kobiecie, gospodyni domowej, której nijakość życia w kuchni, przy garnkach, staje się ciężarem i powodem do odkrywania siebie. Cóż więc urzeka w tej prostej, gawędziarskiej historii? Dlaczego już kilka pokoleń kobiet i mężczyzn ogląda wciąż na nowo ten sam monodram?

Zacznijmy od podstawowego tworzywa – słowa. Autor dramatu Willy Rusell zanim napisał sztukę, przez kilka lat był fryzjerem. Mogę się tylko domyślać, że właśnie historie i anegdoty pojawiające się w monodramie, zasłyszał w trakcie rozmów z klientkami. To nie przypadek, że dialogi są tak doskonale skonstruowane. Wyczucie szczegółu – zmiana tonu, barwy, rytmiki wypowiedzi, dysonanse i zająknięcia sprawiają, że dialog zamienia się w sytuacje, zdarzenie. Przedstawione w tekście historie nie mogły być po prostu wymyślone, a tym bardziej ich sposób wypowiedzi, tak charakterystyczny dla „pogawędki” u fryzjera, w sklepie czy na ulicy.

W monodramie, czyli gatunku teatralnym, gdzie cały spektakl oparty jest na wypowiedzi jednej postaci, słowo odgrywa niebagatelną rolę. To właśnie słowo buduje postać kobiety w średnim wieku, z zardzewiałymi marzeniami i stygmatem zgorzknienia. Nie dajmy się zwieść pozorom, że postać jest budowana tylko przez słowo, które wypowiada o sobie samej. To zasłyszane anegdoty, historie, do których ustosunkowuje się bohaterka, jej wspomnienia, najlepiej naświetlają fragmenty rzeczywistości, w której egzystuje. Shirley Valentine poznajemy nie przez to, co mówi sama o sobie, lecz poprzez konteksty, które jak mozaika układają się w narrację jej życia i jej postaci.

W rolę Shirley Valentine wcieliła się Krystyna Janda, która w roku premiery miała trzydzieści osiem lat i ogromne doświadczenie w odgrywaniu ról kobiet będących „na zakręcie”. Niewątpliwie ten bagaż doświadczeń wniosła do sztuki, budując z dokładnością szczegółu postać Shirley. Dzięki poprzednim rolom w monodramach Janda dobrze wiedziała, jak ważne jest słowo oraz wyczucie przestrzeni, która jest zagospodarowywana i kreowana przez to słowo. Swoją rolą potrafiła objąć przestrzeń, nie tylko sceny, ale i widowni, swoim głosem, energią i przedstawioną historią wypełniła i zagęściła przestrzeń sali, jej powietrze, skłaniając widza do reakcji, ale przede wszystkim do identyfikacji z bohaterką. Tutaj szczegół, gest, mimika, szept, czy nawet zająknięcie wiele znaczy, toteż przestrzeń oraz gra aktorska musi spełniać najwyższe wymogi profesjonalizmu. Ten monodram jest niezwykle czuły na takie warunki. Ironia nie wybrzmi, kiedy zaburzy się ją niewłaściwą mimiką, czy zbyt dosadnym akcentem głosu. Przykładem tego jest gra z rekwizytem – Shirley, kiedy zwierza się swojej ścianie popija wino, sprawdza jego nazwę, smak, wlewa, co jakiś czas nową porcję i cieszy się, że jest słodkie „a nie jakiś kwasieluch, co mi się zawsze dostanie”. Robi to wszystko mimowolnie, jakby od niechcenia, jej ruchy są płynne, reakcje naturalne, te szczegóły nie nabrałyby swojej barwy przy źle zagospodarowanej przestrzeni, czy też przy mało profesjonalnej grze – niedogranej roli lub naddatku stylistycznym.

Krystyna Janda z precyzją szczegółu potrafi świetnie dokonywać obniżeń tonu głosu, zawieszeń, gestów zapominania, intensywnego zastanawiania się nad czymś. Kiedy dochodzi do kwestii tragikomicznych, umiejętnie posługuje się rejestrem mowy potocznej i wulgaryzmami. Kreacja Shirley w wykonaniu Jandy to przedstawienie postaci zahukanej, ale z drugiej strony doświadczonej i przenikliwej, która łapie konteksty, interpretuje świat po swojemu i to prowadzi do sytuacji zarówno komicznych, jak i smutnych czy melancholijnych. Jak już wcześniej wspomniałem powierniczką kobiety jest ściana. Zdaje się, że pierwszą ścianą był sam scenarzysta Willy Russell, który wysłuchiwał zwierzeń kobiet w swoim zakładzie fryzjerskim, następną ścianą są widzowie, którzy oglądają przedstawienie jednego aktora – jednej postaci i wielu problemów. To właśnie pozorne budowanie czterech ścian kuchni, w których Shirley zwierza się, a następnie burzenie czwartej ściany zmniejsza dystans między aktorem i widzem – sztuka staje się na wskroś konfesyjna. Na burzenie czwartej ściany wpływa również gawędziarska stylistyka wypowiedzi, ironia, no i oczywiście sam temat, który bliski jest wielu ludziom.

Można by zapytać, czy w tym gatunku teatralnym, a szczególnie w tym spektaklu potrzebna jest jeszcze scenografia. Przesadna scenografia rozcieńcza akcent psychologiczny sztuki i jej „monodramowość”, natomiast rekwizyt go wzmacnia, wzmacniając również skupienie się na samej postaci, gdyż to ona jest fundamentem spektaklu. Krystyna Janda w większości spektakli grała w przestrzeni, gdzie kuchnia była ornamentem, a stolik na pierwszym planie. Taka relacja i kompozycja scenografii wzmacnia efekt monodramy, na przykład, kiedy widz czuje zapach smażonej jajecznicy, czy widzi, jak Shirley kroi marchewkę. W tak skonstruowanej scenografii akcent cały czas skupiony jest na bohaterce, a dekoracja nie rozprasza tego efektu, ale go podkreśla.

Bardzo istotne jest to, że kompozycja całej sztuki dzieli się zasadniczo na dwie części. Pierwsza, kiedy poznajemy Shirley, która właśnie przygotowuje obiad, popija wino i zwierza się ścianie. Druga część to moment, kiedy Shirley postanawia „rzucić wszystko w cholerę” i wyjechać na wakacje do Grecji, gdzie rozgrywa się przelotny flirt. Jeśli chodzi o zakończenie, w wersji Wojtyszki mamy pewne przesunięcie w stosunku do dramatu. U reżysera zakończenie jest bardziej optymistyczne. Shirley nie zrezygnowała. Czeka na męża z radością. Wierzy, że spróbują na nowo. Wojtyszko tym samym dał namiastkę uczucia katarktycznego. Na szczęście Janda wygrała postać tak, aby nie zaburzyć całego sensu sztuki i jej nie spłycić mimo optymistycznej doczepki.

Należy podkreślić, że postać Shirley zmieniała się i dojrzewała wraz z rozwojem emocjonalnym samej Krystyny Jandy. Można zauważyć, że przez lata postać nabrała nonszalancji, która nie wiąże się bynajmniej z automatycznym odgrywaniem, ale raczej ze znalezieniem pewnego klucza do wygrywania tych efemerycznych miejsc w spektaklu, niepowtarzalnych imponderabilii. Monodram na poziomie samego tekstu, scenariusza może wydawać się prosty, zbyt prosty, z tendencją do kiczu w realizacji. Natomiast wysoki poziom Wojtyszki i Jandy doprowadził do głębokiej wymowy tej sztuki.

Nad fenomenem odbioru sztuki podjęto nawet refleksję naukową, terapeuci i psychiatrzy zaczęli wysyłać swoich pacjentów na spektakl, a sama Janda mówi, że dostawała wiele listów od ludzi, którzy tak mocno utożsamili się z samą Shirley, że wywołało to poważne zmiany w ich życiu osobistym. Tak więc od niespełna dwudziestu lat sztuka cieszy się rzadko spotykaną popularnością. Co jest tego powodem? Być może to, że „Shirley Valentine” Willy’ego Russella trafiła w problemy polskich kobiet. Kobiet, które czekają z obiadem na męża, czują się samotne, zabiegane, zmęczone. A może bardziej uniwersalnie, dlatego, że Shirley Valentine tak doskonale pokazuje samotność i brak samorealizacji, które tkwią w wielu ludziach. Tego nie wiem. Gdybym chciał jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, przekroczyłbym i tak już nadwerężony próg pretensjonalności. Toteż posłużę się jedynie zdaniem, które po spektaklu skierowała do mnie pewna osoba: „Wiesz, ja też rozmawiam ze ścianą.”

Willy Russel „Shirley Valentine”. Reż. Maciej Wojtyszko . Scenografia: Ewa Bystrzejewska. Teatr Powszechny w Warszawie, premiera: listopad 1990. Teatr Polonia, premiera: 15 grudnia 2006.

 

Shirley Valentine bawi i inspiruje
Katarzyna Małecka – autor serwisu Wiadomości24.pl, 21.05.2010r.

Monodramat Krystyny Jandy porusza, skłania do zastanowienia się nad sobą i swoim życiem. Równocześnie pobudza do śmiechu, gdyż okazuje się, że nawet największe problemy można rozwiązywać na wesoło.

Sfrustrowana żona i matka, a przede wszystkim: kobieta. Kobieta, która podczas codziennych zajęć w kuchni podsumowuje swoje życie. Potrafi z humorem spojrzeć na swoje dotychczasowe osiągnięcia, ma wielką wewnętrzną siłę i umie śmiać się sama z siebie. Najczęściej rozmawia ze… ścianą – której rolę gra niejako publiczność – ponieważ tylko w ten sposób może wyrzucić z siebie tłoczące się myśli.

Myśli, których jest sporo. Nie tylko na temat jakości własnego życia, męża i rodziny. Bohaterka zastanawia się nad losami kilku znajomych osób, zastanawia się nad sensem życia w ogóle. I dociera do ważnej dla siebie prawdy. Uświadamia sobie, że kiedyś potrafiła marzyć. Tymczasem teraz, aktualnie – umiejętność ta gdzieś się zagubiła. Krocząc obraną w swoim czasie drogą, przez parędziesiąt lat, Shirley zgubiła swoje marzenia.

Okazuje się, że rodzina to ważna dla bohaterki wartość. I właściwie, na pierwszy rzut oka, wszystko jest w porządku, prawie idealnie. Nie ma patologii, głodu, cierpienia fizycznego. Przynajmniej nie na tyle dużo, by był to problem. A jednak, rodzina Shirley nie jest taka, jaką chciałaby mieć. Dzieci dorosły i opuściły już dom. Nawet gdy znajdują się blisko – zajęte są egoistycznie własnymi potrzebami. W przypadku konfliktu interesów, gdy okazuje się, że matka także myśli i czegoś pragnie – dzieci odsuwają się od niej, nie akceptują decyzji Shirley.

Mąż, kiedyś wspaniały facet, teraz pragnie od życia tylko tego, by parująca kolacja czekała na stole, codziennie wieczorem. I nic więcej: żona przecież jest, to fakt, który się nie zmieni. Żonę można obrazić, uderzyć – ponieważ się ją kocha, a miłość bywa trudna, lecz wiele wybaczy. Nie trzeba się starać, nie trzeba rozmawiać. Więc… Shirley i jej mąż nie rozmawiają. Nie mają o czym. Każdy dzień mija według dawno ustalonego schematu. Nie ma miejsca na spontaniczność, nie ma miejsca na zmiany. Nie ma miejsca na… marzenia.

W momencie, gdy Shirley uświadamia sobie klęskę swoich dawnych pragnień, zaczyna zauważać schemat, rolę w która została wtłoczona jakby nieświadomie dawno temu. I wtedy zaczyna rodzić się bunt. Chęć zmiany, która rodzinie jawi się jako destrukcja, a dla Shirley jest ostatnią deską ratunku. Tylko w ten sposób może odnaleźć samą siebie.

Czy odnajdzie? Trzeba zobaczyć!

Wspaniała rola Krystyny Jandy!

Aktorka wciela się w rolę Shirley Valentine od wielu lat, jednak na scenie, widz zauważa jej zaangażowanie oraz… radość z gry. Krystyna Janda bawi się podczas spektaklu równie dobrze, jak publiczność… jeśli nie lepiej!

Aktorka w wywiadzie na temat od dawna granej roli Shirley, powiedziała: „Myślę, że spektakl zmienił się na tyle, na ile ja zmieniłam się przez te lata. Został temat, problem, konstrukcja, powód dla którego opowiadam tę historię, a Shirley zmienia się razem ze mną. Zresztą ja już tego nie gram. Ja nią jestem. Staję się nią, przekraczając linię sceny i kulis, a co więcej – dzieje się to już i dla mnie samej niezauważalnie. A przyjemność bycia Shirley, radość, którą ja odczuwam – mam wrażenie – przenosi się na publiczność”.

Właśnie dzięki temu spektakl przyciąga zarówno nowych widzów, jak też ma grono stałych, co jakiś czas wracających do teatru fanów Shirley. I nie dziwi mnie to, gdyż obejrzenie Shirley Valentine dało mi motywację do… marzeń. Do realizacji zwłaszcza tych marzeń, które czasami nawet przerażają, tak bardzo odbiegają od utartego… schematu. Dokładnie tak! Refleksja nad sobą i nagła chęć działania – to wartość dodatkowa, którą daje obejrzenie sztuki. Nie tylko dobra zabawa i porcja śmiechu, ale też zaduma nad sobą. To oraz wspaniała gra aktorska, według mnie decydują o niesłabnącej popularności spektaklu.

 

27 września o godz. 20.00 w Teatrze Polonia odbędzie się 200. spektakl „Shirley Valentine”. Spektakl Willy’ego Russella w reż. Macieja Wojtyszki miał premierę w Teatrze Powszechnym w Warszawie 20 lat temu. Monodram Krystyny Jandy zyskał szybko miano kultowego i był prezentowany na scenie Powszechnego blisko 600 razy.
W grudniu 2008 roku Shirley Valentine została przeniesiona na deski nowopowstałego Teatru Polonia Krystyny Jandy i jest grana z nieprzerwanym sukcesem do dziś.

Błyskotliwie napisana historia czterdziestolatki, nazywającej siebie Świętą Joanną od Zlewozmywaków i wyzwalającej się spod tyranii męża, coraz bardziej angażuje widza. Przedstawienie, jakkolwiek opowiada o nieudanym małżeństwie, jest znakomitą zabawą, choć zaprawioną nutką zadumy nad zawikłaniami losu. Shirley w brawurowym wykonaniu Krystyny Jandy jawi się w nim jako niezmiernie sympatyczna, żywiołowa kobieta, która spróbowała buntu, by przerwać swoje osamotnienie. Błyskotliwy monodram Krystyny Jandy nie szczędzi wielu gorzkich prawd o życiu.

Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita
http://kultura.wp.pl/title,Shirley-Valentine-po-raz-200,wid,12704202,wiadomosc.html?ticaid=1af5d

 

Shirley jest jednak pełna nadziei, uczy jak żyć. A ty masz odwagę żyć?

17 SIERPNIA 2017

Oglądam po raz kolejny Shirley Valentine, monodram (znakomity!) Krystyny Jandy w Teatrze Polonia. Co kilka lat powtarzam tę przyjemność, tak samo śmieję się, wzruszam i zachwycam, a jednocześnie zdumiewa mnie jej ponadczasowość. A o co chodzi?

Ona, klasa średnia, matka, żona, przez większość czasu rozmawia ze ścianą. „Słuchaj ściana, a pamiętasz?”, „Ściana, ale to było wydarzenie!”. Ściana to synonim samotności. Które z nas na różnych etapach związków nie rozmawiały ze ścianą? Ja tak.

Gotuje, sprząta, chodzi na zakupy, jej życie ogranicza się do sumy tych samych czynności, które są częścią życia większości z nas. Mąż wraca do domu, rozkłada gazetki o motoryzacji i czeka aż będzie mu do stołu podane (trochę taka parabola stereotypowego małżeństwa). W sumie chodzi jej w życiu o odrobinę uwagi.  Brzmi znajomo, prawda?

Raz w miesiącu robi większe zakupy, jedzie autobusem na drugi koniec miasta, wraca objuczona siatami. Zawsze wtedy pada? Dlaczego? Dlaczego tego dnia właśnie pada? Czy świat jest przeciwko niej? Czasami płacze. Płacze tak mocno, że zalewa się łzami, właściwie nie ma powodu by tak płakać. Jest mąż, nie bije, są dzieci, nie siedzą w więzieniu, wystarcza na ziemniaki i sadzone. Więc o co chodzi?

Dużo opowiada ścianie o przeszłości. Wtedy, gdy miała marzenia i odwagę. Była kolorowa i nosiła obcisłe sukienki. Głośno się śmiała. Przeszłość jest znacznie bardziej interesująca niż teraźniejszość. Mówi, że po pięćdziesiątce każe się kobietom umierać.

A potem dzieje się coś. Jedna decyzja, która zmienia wszystko. Wcale nieskomplikowana, niezbyt oryginalna, prosta jak drut, na wyciągnięcie ręki dla ciebie lub dla mnie. Bo wbrew naszym wyobrażeniem, to głównie małe zmiany pociągają za sobą większe.

Jak to się dzieje? Po prostu pewnego dnia postanawiasz zrobić coś inaczej. Najczęściej wiesz, że nikt nie będzie cię w tym wspierał, no może tylko psycholog lub daleki znajomy z FB. Bliscy najczęściej życzą nam dobrze, pod warunkiem, że to nie narusza ich komfortu. A przecież niewiele można zmienić nie naruszając terytorium innych. Czyli pat. Córka Shirley na wieść o tym, że ma zająć się ojcem, wyprowadza się do koleżanki. Co za wygłup mieć na „starość” marzenia.

Także tak. Resztę znasz. Z opowieści innych, ze sztuki Shirley Valentine lub ze swojego życia. Gdy raz coś zrobisz inaczej, gdy staniesz nad morzem i zachwyt złapie cię mocno za gardło, gdy poleją się łzy i pomyślisz „co tak głupio płaczesz, przecież jest pięknie”, a przecież płaczesz właśnie dlatego, że jest pięknie, a ty tak rzadko tego doświadczasz.

„Dlaczego tyle życia zmarnowałam?”- pyta Shirley. Można dyskutować, co to znaczy zmarnować życie, czy „produkowanie”: dzieci, mebli, jedzenia, podróży, produktów, pracy jest bezsensowne. To takie życie na taśmie. Dzień za dniem. Miesiąc za miesiącem. I rok za rokiem. Ale produkcja tworzy gospodarkę przecież.

Z drugiej strony twoja „produkcja” przyczynia się do rozwoju gospodarki. Dzięki temu istnieje i wzrasta rodzina. Ściana, powiedz, że to ma sens. Dlaczego milczysz ściana?

Shirley jest jednak pełna nadziei. Wzruszająca. Radosna. Słodko-gorzka. Uczy jak żyć.

A ty masz odwagę żyć?

Małgorzata Ohme

http://ohme.pl/lifestyle/shirley-jednak-pelna-nadziei-uczy-zyc-a-odwage-zyc/

 

 

—————————— ——————- ——————————– —————

Shirley Valentine. Opowieści (nie)zwykłej kury domowej

Spektakl Krystyna Janda Shirley Valentine – Malta Festival Poznań fot. M. Zakrzewski
Mimo, iż Festiwal Malta odbywa się w trochę innej formie, to nie mogło na nim zabraknąć Krystyny Jandy. Tym razem artystka przyjechała do nas ze swoim kultowym monodramem.
Na plenerowej scenie Malty zagościł spektakl wyjątkowy. Swoją premierę miał w 1990 roku w Teatrze Powszechnym, a w 2005 roku został przeniesiony na deski nowo powstałego Teatru Polonia Krystyny Jandy. To fenomenalne, iż jeden spektakl grany jest przez 30 lat i nadal pozostaje aktualny.
Shirley to przeciętna kobieta, która przesiadując w kuchni z braku ciekawych towarzyszy mówi do ściany. Opowiada o swoim życiu i rozterkach. Pretekstem do tych rozważań staje się urlop w Grecji, na który bohaterka chce pojechać. Okazuje się, że to nie jest tak łatwa decyzja. Właściwie to rewolucja w życiu Shirley, która może całkowicie odmienić jej życie.

Będąc absolutnie szczerym, muszę przyznać, że to najlepszy i najzabawniejszy monodram jaki widziałem. Urocze anegdoty i przemyślenia Shirley na temat życia rozbawią każdego. Porównanie małżeństwa do sytuacji na Bliskim Wschodzie, opowieść o jamniku veganinie, czy historia o najważniejszym wynalazku w historii będą mnie bawić jeszcze bardzo długo.
Pod płaszczykiem dobrej zabawy, kryje się także całkiem poważna treść zmuszająca widzów do refleksji. Może być odtrutką na trudy dnia codziennego. Pozwoli przepracować skrywane problemy i z optymizmem spojrzeć w przyszłość. Nawet ja, czyli osoba pozornie nie mająca z Shirley nic wspólnego, zacząłem po spektaklu rozmyślać o własnym życiu i poszukiwaniu swojego urlopu w Grecji.

Genialny tekst nie uderzałby z taką mocą, gdyby nie brawurowa rola Krystyny Jandy. Bez wątpienia jest to rola wybitna. Tak naturalna, szczera i prawdziwa. Kupuje nas od samego początku i nie sposób oderwać od niej wzroku, aż do samego końca. Końca, który jest nieoczywisty, otwarty, może zaskakujący, ale przede wszystkim zmuszający do zastanowienia się co dalej?
W ostatnich latach widziałem kilka dobrych sztuk teatralnych, ale tutaj miałem do czynienia z dziełem wybitnym. Było wszystko czego poszukuję w teatrze. Znakomity scenariusz, porywające aktorstwo, dobra zabawa i chwila refleksji. Mam nadzieję, że tegoroczna Malta przyniesie mi więcej tak wyjątkowych wrażeń.

26.06.2020

Shirley Valentine. Opowieści (nie)zwykłej kury domowej

———————— ————————– ——————————-

© Copyright 2024 Krystyna Janda. All rights reserved.