SCENA PRYWATNA
– Reforma teatrów w Polsce powinna być przeprowadzona dawno, zaraz po przemianie ustrojowej. Nikt się jednak na to nie odważył. Nadal więc obowiązują zwyczaje i mentalność z czasów socjalizmu – mówi KRYSTYNA JANDA, aktorka, reżyserka, właścicielka Teatru Polonia w Warszawie.
Irena Maślińska: Teatr Polonia, który pani stworzyła w tak błyskawicznym tempie, już zaistniał na teatralnej mapie stolicy. Wystawia wspaniałe spektakle, choć budowa wciąż trwa.
Krystyna Janda: Żyję teraz z dnia na dzień w szalonym pędzie, zajmując się jego organizacją, budową i codziennym graniem – żeby go utrzymać. Na razie jest co wieczór pełno, a publiczność wydaje się zadowolona i wdzięczna. To fantastyczne uczucie dostawać potwierdzenie, że ludzi to interesuje i ma dla nich znaczenie.
IM – Pomysł na własną scenę zrodził się, gdy odeszła pani z Teatru Powszechnego. A może marzyła pani o niej już wcześniej?
KJ – Od kilku lat narastało we mnie przeświadczenie, że organizacja życia teatralnego powinna wyglądać inaczej. Teatr trzeba uwolnić ze smyczy, musi on być dużo bardziej elastyczny, żywy, reagujący szybciej na to, co się dzieje dookoła, uwolniony ze struktur. Reforma teatrów w Polsce powinna być przeprowadzona dawno, zaraz po przemianie ustrojowej. Nikt się jednak na to nie odważył. Nadal więc obowiązują zwyczaje i mentalność z czasów socjalizmu. Kiedy więc odeszłam z Teatru Powszechnego, uświadomiłam sobie, że jest to moment, by spróbować stworzyć własne miejsce, gdzie nie musiałabym prosić, konsultować się z wieloma ludźmi, aby coś zrealizować. Mogłabym wtedy podjąć ryzyko i wziąć za wszystko odpowiedzialność. Od ponad dziesięciu lat reżyseruję, od trzydziestu lat gram bez przerwy, ukształtowałam swój gust i styl, etykę, moralność zawodową i znalazłam kontakt z publicznością. Postanowiłam więc wykreować teatr, gdzie mogłabym pracować zgodnie z moją twórczą osobowością, a także dać szansę młodym artystom, zbuntowanym, zadziornym wilkom, którzy nie mogą się zmieścić w starych strukturach.
IM – Zaczęła pani szukać odpowiedniego budynku…
KJ – Na początku myślałam, że coś wynajmę i zaadaptuję. Kino Polonia musiałam jednak kupić. Było tylko na sprzedaż. Stanęłam do przetargu. Kupiłam dużą salę, hole natomiast wynajęłam od miasta, które jest ich właścicielem. No i zaczęłam gruntowny remont, bo też nie było innej drogi.
IM – Sprzedała pani dom. To ryzykowne zagranie.
KJ – Tak. Mamy jeszcze dom pod Warszawą, w którym mieszkamy, a sprzedaliśmy warszawski – ten droższy. Wydaliśmy też wszystkie oszczędności uskładane przez lata pracy, moje i mojego męża. Mam wobec niego i całej mojej rodziny ogromny dług wdzięczności.
IM – Ale też efekt jest spektakularny. Na przedstawienia na małej scenie publiczność wali jak w dym. A przecież wystawia pani ambitny repertuar, proponuje trudne tematy.
KJ – Na zaufanie publiczności pracowałam latami. Ci, którzy dobrze się bawili na „Shirley Valentine”, przychodzili potem także na „Małą Steinberg”, trudną sztukę o autystycznym dziecku, którą zagrałam już 150 razy na dużej scenie warszawskiego Teatru Studio. Projekt realizowany obecnie w Teatrze Polonia to cykl spektakli pod nazwą „Kobiety z Europy” – sztuki i adaptacje książek pisarek z Czech, Chorwacji, Ukrainy, Niemiec. Wszystkie te przedstawienia mówią o najbardziej aktualnych problemach współczesnego świata. Poprosiłam do współpracy aktorów, młodych reżyserów, kompozytorów, scenografów. Myślę, że na widzów możemy liczyć nadal, jednak z tak małej widowni teatru nie utrzymamy. A sytuacja jest trudna, na remont należących do miasta pomieszczeń wydaliśmy już wszystkie nasze pieniądze. Przez cały ubiegły rok, gdy pytano, z czego za to wszystko płacę, odpowiadałam: z torebki. Teraz jednak „torebka” jest już pusta.
IM – Nie otrzymała pani żadnej pomocy od państwa?
KJ – Od Ministerstwa Kultury nasza fundacja dostała część pieniędzy na sprzęt ruchomy, lampy i aparaturę dźwiękową. Miasto dało nam minimalną pomoc na wyprodukowanie pierwszych czterech spektakli. Aby ją uzyskać, startowaliśmy w konkursie razem z wieloma innymi projektami, także z amatorami i studentami. Złożyliśmy właśnie znów wniosek do Ministerstwa Kultury, staramy się o fundusze operacyjne, aby skończyć remont dużej sceny. Ani województwo, ani miasto nie mogą nam podobno pomóc. Według nich nie jesteśmy instytucją kultury.
IM – Jak to?
KJ – W naszym kraju instytucję kultury może powołać tylko państwo. W związku z tym nie ma podstaw prawnych, aby państwo mogło dofinansować prywatny teatr. Natomiast ustawa o partnerstwie prywatno-państwowym nie doczekała się jeszcze wytycznych i jest ustawą martwą, po prostu nie działa.
IM – A pieniądze z Unii Europejskiej, czy choćby te w ramach rewitalizacji Śródmieścia?
KJ – Niestety, wnioski będą tu rozpatrywane dopiero pod koniec roku, ponadto jest ich bardzo wiele. Nie możemy czekać, licząc na pieniądze, których może nigdy nie dostaniemy.
IM – Jaka suma jest konieczna na budowę dużej sali?
KJ – Dwa miliony, czyli tyle, ile wynosi budżet, i to nieduży, jednego filmu fabularnego.
IM – O pani teatrze jest coraz głośniej. Ponadto część budynku należy do miasta. Pomoc z jego strony byłaby więc jak najbardziej naturalna?
KJ – Jeśli gramy od października, w trakcie budowy, to tylko dzięki temu, że został tu włożony ogrom pracy, serca, łez, nerwów. Wydaje się, że jeśli ktoś taki jak ja czynem daje dowód, że powstanie tego teatru stało się celem mego życia, jeśli stoję za tym całym moim dorobkiem, nazwiskiem, etyką zawodową, wszystkim, co sobą od 30 lat w tym kraju reprezentuję, to można mi uwierzyć, że będzie to ważne miejsce. Warte być może ryzyka, tych cholernych pieniędzy.
IM – Rozmawiamy w trudnej dla pani chwili, jednak z tego, co się wokół Teatru Polonia dzieje, płynie chyba przecież wiele radości i optymizmu?
KJ – Tak. Chyba jestem szczęśliwa. Gramy. Robimy – mimo kłopotów – nowe rzeczy. Mamy, zważywszy naszą sytuację, ambitne, wręcz oszałamiające plany artystyczne. Pomaga nam wiele firm, polskich i zagranicznych, nie licząc się z czasem i kosztami. Z braku miejsca wymienię tu tylko Knaufa, Górażdże Cement i Centrostal Gdańsk. Brak mi wprost stów uznania i wdzięczności. Także widzowie bardzo nam pomagają. Niektórzy specjalnie przychodzą na spektakle po kilka razy, przyprowadzają rodzinę i znajomych. Sekunduje nam prasa. Można powiedzieć, że atmosfera jest nadzwyczajna, jednak potrzebnych pieniędzy nie mamy skąd, ot tak, wziąć.
IM – Przeciera pani nowe szlaki, a to zawsze jest bardzo trudne.
KJ – Z naszych obliczeń wynika, że dużą salę musimy otworzyć w połowie roku. Z wszystkim innym damy sobie radę sami. Tu jednak ktoś musi nam pomóc. Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Repertuar na dużą scenę jest już gotowy. Chcemy zacząć „Bogiem” Woody’ego Allena. W przedstawieniu zadebiutowałoby siedemnastu młodych aktorów.»
„Scena prywatna”
Irena Maślińska
Kaleidoscope nr 4
28-04-2006