http://www.tvp.pl/kultura/magazyny-kulturalne/weekendowy-magazyn-filmowy/wideo/21022009-aktorski-kunszt-zmudatrzebiatowska-dorocinski
http://www.tvp.pl/kultura/magazyny-kulturalne/weekendowy-magazyn-filmowy/wideo/28032009
Akcja filmu, rozgrywa się w dwóch planach czasowych – we wczesnych latach 50. ubiegłego wieku oraz współcześnie. Główną bohaterką jest Sabina, „szara myszka”, która właśnie przekroczyła trzydziestkę. W jej życiu wyraźnie brakuje mężczyzny. Matka wie o tym najlepiej, dlatego próbuje za wszelką cenę znaleźć dla swojej córki odpowiedniego kandydata na męża. Całą sytuację kontroluje babcia, ekscentryczna dama o ciętym języku, przed którą nie uchowa się żadna tajemnica. W przedwojennej kamiennicy pojawiają się kolejni adoratorzy. Żaden z nich nie wzbudza jednak zainteresowania Sabiny. Pewnego dnia, „jak spod ziemi”, zjawia się uroczy, inteligentny i diabelsko przystojny Bronisław. Jego obecność rozpocznie serię zaskakujących zdarzeń, które ujawnią drugą stronę kobiecej natury…
Janda, Buzek, Polony, Leonenko gwiazdami „Rewersu”
24 lutego w Warszawie rozpoczną się zdjęcia do filmu zatytułowanego „Rewers”, będącego pełnometrażowym debiutem Borysa Lankosza. Twórcy trzydziestominutowego „Obcego VI” udało się zaprosić do współpracy uznanych artystów. W głównych rolach pojawią się między innymi: Krystyna Janda, Agata Buzek oraz Anna Polony
O planach realizacyjnych projektu Lankosza pisaliśmy już w październiku minionego roku. Autor opowiadając o filmie podkreślał wówczas, że chciałby aby rzecz cała utrzymana była w poetyce charakterystycznej dla twórczości braci Coen. Nawet nazwał „Rewers” białą tragedię. W obrazie nie zabraknie także elementów charakterystycznych dla mrocznego thrillera. Jego istotą ma być także stylistyka. Ogromna część filmu powstanie w studyjnych wnętrzach na tle niebieskich ekranów. Nad całością dominować ma ponadto czarno-biała tonacja. Jako że sama historia rozgrywa się zarówno dziś, jak i w przeszłości, kolor użyty zostanie jedynie do sekwencji współczesnych.
To film o kobietach i pojawiających się w ich życiu różnych mężczyznach – dodaje obecnie reżyser.
Fabuła „Rewersu” rozgrywa się głównie w roku 1952 roku. Jej bohaterkami są trzy kobiety, w role których wcielają się właśnie Agata Buzek, Krystyna Janda i Anna Polony, reprezentujące trzy pokolenia: córkę matkę, i babcię. Centralna postacią pozostaje jednak Sabina – trzydziestoletnia, niezamężna kobieta, pracownica wydawnictwa, którą bezwzględnie zaczyna osaczać Urząd Bezpieczeństwa.
Obok wymienionych aktorów na planie spotkają się także Marcin Dorociński, Adam Woronowicz, Jacek Poniedziałek, Jerzy Bończak, Bronisław Wrocławski i inni. Ponadto w filmie pojawi się także ukraińska pieśniarka, która od kilku już lat zawodowo związana jest z naszym krajem, Olena Leonenko. W „Boisku bezdomnych” Kasi Adamik wcieliła się między innymi w postać Śpiewającej bezdomnej.
Film, do którego zdjęcia zrealizuje Marcin Koszałka jest produkcją Studia Filmowego „Kadr” będącego od paru miesięcy pod kierownictwem Jerzego Kapuścińśkiego. Współproducentem, a jednocześnie dystrybutorem obrazu jest firma Syrena Films.
Rozpoczęły się zdjęcia do filmu Lankosza
wtorek 24 lutego 2009
Krystyna Janda na planie „Rewersu”
Dziś padł pierwszy klaps na planie „Rewersu” – debiutu filmowego Borysa Lankosza z Agatą Buzek, Krystyną Jandą i Anny Polony w rolach głównych. Produkcja zapowiada wielki powrót Studia Filmowego Kadr, które tym razem oddaje głos młodym twórcom.
„Rewers” to przewrotna opowieść o trzech pokoleniach kobiet, która jest jednocześnie filmowym spotkaniem trzech znakomitych aktorek – Agaty Buzek, Krystyny Jandy oraz Anny Polony. Reżyser, zapytany o to, jak udało mu się zgromadzić tyle aktorskich znakomitości, odpowiada nieskromnie: „Ten scenariusz jest tak mocny i tak oryginalny, że każdy, kto go przeczyta, po prostu chce brać w tym udział”.
W obsadzie pojawiają się również Jacek Poniedziałek, Jerzy Bończak, Bronisław Wrocławski, Łukasz Konopka, Błażej Wójcik oraz Krystyna Tkacz.
Autorem zdjęć do filmu „Rewers” jest Marcin Koszałka („Pręgi”, „Rysa”). Premiera filmu planowana jest jesienią 2009 roku.
Akcja filmu rozegra się we wczesnych latach pięćdziesiątych oraz współcześnie. Główną bohaterką jest Sabina (Agata Buzek), „szara myszka”, która właśnie przekroczyła trzydziestkę. W jej życiu wyraźnie brakuje mężczyzny. Matka (Krystyna Janda) wie o tym najlepiej, dlatego próbuje znaleźć dla swojej córce męża. Całą sytuację kontroluje babcia (Anna Polony), ekscentryczna dama o ciętym języku. W przedwojennej kamiennicy pojawiają się kolejni adoratorzy – żaden nie wzbudza zainteresowania Sabiny. Pewnego dnia, „jak spod ziemi”, zjawia się uroczy, inteligentny i diabelsko przystojny Bronisław (Marcin Dorociński). Jego obecność rozpocznie serię zaskakujących zdarzeń…
Dziennik
Buzek, Janda i Polony weszły na plan filmu „Rewers”
Dziś padł pierwszy klaps na planie „Rewersu” – debiutu filmowego Borysa Lankosza z plejadą polskich gwiazd. Produkcja zapowiada wielki powrót Studia Filmowego Kadr, które tym razem oddaje głos młodym twórcom. Współproducentem obrazu jest WFDiF oraz firma Syrena Films, która jest także dystrybutorem filmu.
„Rewers” to przewrotna i pełna ironii opowieść o trzech pokoleniach kobiet, która jest jednocześnie filmowym spotkaniem trzech znakomitych aktorek – Agaty Buzek, Krystyny Jandy oraz Anny Polony. W filmie zobaczymy także Marcina Dorocińskiego oraz zupełnie nową kreację znanego z roli księdza Popiełuszki – Adama Woronowicza.
Akcja filmu, rozgrywa się w dwóch planach czasowych – we wczesnych latach pięćdziesiątych oraz współcześnie. Główną bohaterką jest Sabina (Agata Buzek), „szara myszka”, która właśnie przekroczyła trzydziestkę. W jej życiu wyraźnie brakuje mężczyzny. Matka (Krystyna Janda) wie o tym najlepiej, dlatego próbuje za wszelką cenę znaleźć dla swojej córki odpowiedniego kandydata na męża. Całą sytuację kontroluje babcia (Anna Polony), ekscentryczna dama o ciętym języku, przed którą nie uchowa się żadna tajemnica. W przedwojennej kamiennicy pojawiają się kolejni adoratorzy. Żaden z nich nie wzbudza jednak zainteresowania Sabiny. Pewnego dnia, „jak spod ziemi”, zjawia się uroczy, inteligentny i diabelsko przystojny Bronisław (Marcin Dorociński). Jego obecność rozpocznie serię zaskakujących zdarzeń, które ujawnią drugą stronę kobiecej natury…
Premiera filmu planowana jest jesienią 2009 roku.
Informacja nadesłana przez producenta
Filmweb
Stopklatka
przez nat Cz, 17.09.2009 13:40
Pierwszy mocny kandydat do Złotych Lwów
środa 16 września 2009 10:17
„Rewers” Lankosza rzucił Gdynię na kolana
Najmocniejszych akcentem pierwszych dni 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni był debiut fabularny Borysa Lankosza. To film, jakiego dawno w Polsce nie było. „Rewers” jest lekki, ale nie błahy, łączący politykę z prywatnością, ale nie historyczno-rozliczeniowy. Wysmakowany i genialnie opowiedziany!
Bohaterką „Rewersu” jest mimozowata Sabina (Agata Buzek) pracownica działu poezji w dużym wydawnictwie. Jest rok 1952 – wywodząca się z przedwojennej inteligencji rodzina młodej kobiety albo próbuje ignorować rzeczywistość, pijąc na umór i pracując na usługach
partii jak jej brat malarz, albo zachowując pozorną zgodę na nowe czasy, stara się robić swoje – jak matka (Krystyna Janda) i babka (Anna Polony). Życie trzech kobiet kręci się wokół wysiłków wydania za mąż nieporadnej w tych sprawach Sabiny. Do czasu, kiedy pojawia się Bronisław (Marcin Dorociński) – męski jak Humphrey Bogart i waleczny jak Tyrmandowski Zły. Związek tych dwojga zmienia film z komedii obyczajowej w rasową komedię kryminalną.
W „Rewersie” wszystko jest na najwyższym poziomie – obsada, kostiumy (Magdalena Biedrzycka), muzyka (Włodek Pawlik) – momentami przypominającą motyw z teatru sensacji Kobra. Każdy kadr jest fantastycznie zakomponowany i sfilmowany w czerni i bieli przez Marcina Koszałkę. Lankosz nigdy nie traci kontroli, każdy element filmu jest precyzyjnie spleciony z pozostałymi, a rozgrywającą się w tle historię – budowę Pałacu Kultury czy ostatnie podrygi stalinizmu – umie doskonale i zaskakująco wykorzystać dla fabuły. Ma też reżyser to, co trudno znaleźć w polskim kinie: słuch na dowcip i wyborne poczucie humoru.
Głośno będzie też w Gdyni o filmie powracającego po dziesięcioletniej przerwie do kina Mariusza Grzegorzka. Bohaterką jego filmu „Jestem twój” jest Marta (Małgorzata Buczkowska), 30-letnia dobrze sytuowana dentystka, która nie potrafi ułożyć sobie relacji z mężem. Przypadkowy seks z nieznajomym byłym kryminalistą Arturem i niechciana ciąża komplikują Marcie życie. Do tego do jej domu wprowadza się siostra Alicja, a jednorazowy kochanek i jego matka pragną odebrać jej dziecko. Wszystko u Grzegorzka jest grane na wysokim C, bohaterowie nie mówią – krzyczą, nie chodzą – biegają, nie rozmawiają – tylko się okłamują. Ich nerwowość, kompletny brak kontroli nad emocjami i czynami podkreśla reżyser zabiegami technicznymi, nerwowym ruchem kamery, przestrzeniami, zbliżeniami na twarz. Grzegorzek to twórca manieryczny, napastliwy w swoich filmach, męczący. Trzeba się przyzwyczaić do jego sposobu opowiadania, do psychoanalitycznych i teatralnych ciągot. Do programowej sztuczności. „Jestem twój”. Przyznam, że to, jak opowiada swój film Grzegorzek, mnie nie przekonuje, ale nie jestem w stanie przejść obojętnie obok tego, co chce powiedzieć.
Podobny problem mam też z filmem „Las” Dumały. Wybitny animator po raz pierwszy zdecydował się nakręcić film aktorski, by podzielić się z widzem doświadczeniem opieki nad umierającym ojcem. Choć film jest niewątpliwie prawdziwy, a męka, którą przechodzą obaj mężczyźni, została wyestetyzowana do roli przykuwających wzrok obrazów w obiektywie Adama Sikory, to jednak coś w nim zgrzyta, a pokłócenie porządków naturalistycznego i symbolicznego jeszcze bardziej rozbiło film wybitnego animatora.
O relacjach ojciec – syn, ale tym razem nie przez pryzmat wyszukanych symboli, lecz przyziemnego nałogu opowiada w „Helu” Kinga Dębska. Główną rolę lekarza psychiatry, który nie radzi sobie z własnym życiem, w jej fabularnym debiucie zagrał znakomicie Paweł Królikowski. Dębskiej udało się bardzo dobrze uchwycić sceny szpitalne – terapię, niekiedy rozbrajająco śmieszną, niekiedy kończącą się prawdziwymi tragediami. Choć jej film jest złamany w finale i tak stanowi ciekawą propozycję kina psychologicznego. Twórcy młodszego pokolenia pokazali więc w Gdyni, że mają swój wyraźny charakter pisma, wiedzą, o co im chodzi, i nie boją się eksperymentować. Filmy polskie są też wreszcie profesjonalnie zrobione i artystycznie mające coś do zaproponowania.
Magdalena Michalska, Gdynia
___________________________________________________________________________________________
Kolorowy czarno-biały „Rewers”
Pokazany wczoraj „Rewers” Borysa Lankosza na podstawie scenariusza Andrzeja Barta okazał się odkryciem festiwalu w Gdyni. Sporo emocji wywołała również premiera najnowszego filmu Mariusza Grzegorzka „Jestem twój”.
– Czy od początku wiedział Pan, że chce nakręcić film czarno-biały? – zapytał Borysa Lankosza na konferencji prasowej prowadzący ją Paweł Sztompke. – Tak – odparł z pewnym uśmiechem reżyser. Nie było jednak w tej lapidarnej odpowiedzi ani grama butnej bezczelności, była to jedynie próbka stylowego poczucia humoru debiutującego w fabule dokumentalisty. Jego „Rewers” jest bowiem inteligentną – jak chcą producenci – „czarną komedią”, opowieścią o zamieszkującej w stalinowskich czasach jedno małe mieszkanie trzech pokoleniach inteligenckiej rodziny w osobie babci (Anna Polony), mamy (Krystyna Janda) i Sabiny (Agata Buzek). Określenie „czarna komedia” jest jednak nieco mylące i nie oddaje w pełni specyfiki tego filmu, w którym znajdziemy również elementy komedii kryminalnej, filmu gangsterskiego czy kina noir. Zabawa z konwencją? Tak, ale jest w tej piekielnie dobrze napisanej historii (Andrzej Bart – jeśli ten film nie zdobędzie Złotych Lwów, to będzie nagroda za scenariusz) coś więcej, niż tylko niewinne igraszki miłośników kina.
„Rewers” rozpoczyna się ujęciem sali kinowej i migoczącego snopu światła z kabiny projekcyjnej. Główna bohaterka Sabina siedzi w kinie i ogląda fragmenty kroniki filmowej. Jesteśmy w kinie – zaznacza już na początku Borys Lankosz, by łatwiej było widzom zaakceptować konwencję jego filmu. Przez cały czas będziemy mieli bowiem do czynienia z pastiszem. To historia, która nie tylko wydarzyła się w latach 50. XX wieku, lecz również została opowiedziana w sposób, w jaki wtedy opowiadało się w kinie historie. Stylizacja jest totalna (przypomniał mi się „Dobry Niemiec” Stevena Soderbergha) – kreacyjność świata przedstawionego przypomina jednak nieco bajkowość „Amelii” Jean-Pierre’a Jeuneta. Pomyślałem o tej paraleli w scenie, w której Sabina połyka złotą monetę („znalazła skrytkę, o której nawet siły diabelskie mogłyby nie wiedzieć”). Jest wtedy duchową krewną Amelii Poulain.
„Rewers” jest filmem, który w każdym szczególe zachwyca kompletnością. Kostiumy Magdaleny Biedrzyckiej, charakteryzacja m.in. Waldemara Pokromskiego, scenografia Magdaleny Dipont, zdjęcia Marcina Koszałki, jazzująca muzyka Włodka Pawlika, scenariusz Andrzeja Barta, wreszcie – aktorstwo (genialny Marcin Dorociński w roli Bronisława, stylizowany na stalinowskiego Humphreya Bogarta), wszystko buduje jakość tego filmu, którym po 14 latach milczenia wraca do produkcji studio filmowe „Kadr”.
– Jerzy Kawalerowicz byłby dumny – powiedział twórcom jeden z dziennikarzy na konferencji prasowej. Co było specyfiką najlepszych filmów „Kadru”? Scenariusz. „Rewers” świetnie ogląda się nie tylko dlatego, że jest sprawnie wyreżyserowany. Ten film zachwyca dlatego, że jest genialnie napisany.
Wczoraj premierę miał w Gdyni także najnowszy film Mariusza Grzegorzka „Jestem twój” – adaptacja sztuki Judith Thompson, która podzieliła krytykę. To bowiem „gorące” kino, zrealizowane na „permanentnym dualu” (Grzegorzek, określając osobowość Thompson oraz powoływanych przez nią do życia postaci, użył właśnie tego określenia: „W tym samym momencie wciąga kokę i pije melisę” – scharakteryzował). Jest w kinie Grzegorzka pewna nerwowa niekonwencjonalność – jaki inny polski reżyser pozwoliłby sobie na nieostre zbliżenie twarzy? (przypomniał mi się Anton Corbijn, ten od „Control”). Jest pstrokata popkulturowość – jaki inny polski reżyser tak wyraźnie ustylizowałby głównego bohatera na Dave’a Gahana? (Mariusz Ostrowski w roli Artura jest ozdobą tego filmu). Wreszcie – przesadna teatralność. Ogląda się „Jestem twój” jak teatr (Grzegorzek adaptował już na scenie dwa teksty Thompson). Ale określenie „teatralność” ma tu inne od potocznego znaczenie.
W „Jestem twój” Grzegorzek próbuje bowiem nie tylko opowiedzieć historyjkę, jak to ma w zwyczaju polskie kino , ale diagnozuje też – jakkolwiek banalnie to nie brzmi – kondycję współczesnego człowieka. W tym polski teatr ostatnich lat zdecydowanie przewyższa kino – jest drapieżny, odważny, niebojący się podejmowania trudnych tematów, eksperymentujący – często na granicy kiczu, ale jeśli podejmujemy ryzyko, to do końca, na całego. „Teatralność” filmu Grzegorzka stanowi w moim mniemaniu o jego sile, nie słabości.
Bohaterowie Grzegorzka (i Thompson) są trochę z innego świata, niż przyzwyczaiło nas do tego polskie kino. Pełni sprzeczności, targani przeciwstawnymi emocjami, irracjonalni, histeryczni, na granicy szaleństwa. Przypominają bohaterów Andrzeja Żuławskiego. Jest w tym sporo psychodramy, ale też pole do aktorskiego popisu. Małgorzata Buczkowska-Szlenkier, Roma Gąsiorowska, Ireneusz Czop, wspomniany Mariusz Ostrowski czy wreszcie rewelacyjna mama reżysera – Dorota Kolak – wszyscy kreują tak wyraziste postaci, że nie zdziwię się, jeśli któraś z aktorskich nagród powędruje do któregoś z nich. O ile jury doceni ekstrawagancję Grzegorzka – „Jestem twój” nie został bowiem pierwotnie zakwalifikowany do konkursu gdyńskiego festiwalu (do pary z „Lasem” Piotra Dumały), jako zbyt hermetyczne kino.
Niczego dobrego nie da się niestety powiedzieć o reżyserskim debiucie realizatorskiej pary Bolesław Pawica – Jarosław Szoda. „Handlarz cudów” z główną rolą Borysa Szyca – alkoholika, który postanawia odbyć pielgrzymkę do Lourdes. Pomysł na ten film zrodził się w głowie Grzegorza Łoszewskiego – autora „Komornika”. Tak jak w filmie Feliksa Falka, tak samo w „Handlarzu cudów” uparte podążanie za wskazówkami z podręcznika dla scenarzystów kończy się schematycznym tekstem, który swą przewidywalnością (zawiązanie akcji, rozwinięcie, rozwiązanie) potrafi zachęcić widza do opuszczenia kina przed czasem. Gdyby to jeszcze było jakoś z sensem wyreżyserowane. Gdzie tam? Aranżacja co dynamiczniejszych scen (jak np. ucieczka granego przez Szyca Stefana przed pacjentami odwyku) nie dorównuje nawet realizacyjnemu poziomowi „M jak miłość”.
Jeśli do tego dodamy ckliwą historię o nawróconym grzeszniku (Borys Szyc uwija się w aktorskich konwulsjach jak w ukropie), który postanawia nielegalnie przewieźć do Francji dwójkę dzieci z Czeczeni (tak, tak, trafia mu się taki przymusowy bagaż) – mamy niezamierzoną parodię pokazywanego w Gdyni dwa lata temu „Wszystko będzie dobrze” Tomasza Wiszniewskiego.
Tomasz Bielenia, Interia.pl
____________________________________________________________________________________________
34. FPFF. „Rewers” olśnił i zachwycił…
15 września 2009
„Rewers” Borysa Lankosza zachwycił festiwalową publiczność i udowodnił, że w polskim kinie można debiutować mówiąc odważnie i swoim własnym głosem.
Ten film ma w sobie urok kina noir z akcją umiejscowioną w socrealistycznym krajobrazie Warszawy lat pięćdziesiątych. I już tylko ten czysto stylistyczny element czyni zeń propozycję niecodzienną, dopracowaną w najdrobniejszym szczególe oraz bezkompromisowo śmiałą na tle innych rodzimych produkcji. I chociaż rozgrywa się on w miarę dalekim, pozornie tylko rozwojowym okresie, niesie w sobie świeże, wyraziste i przede wszystkim współczesne spojrzenie na czasy spowite ponurą aurą komunistycznej monarchii. Borys Lankosz, debiutujący w pełnym metrażu, nie zrobił przy tym filmu rozliczeniowego, mimo iż wskazuje na stosunkowo jeszcze niedawną patologię tego państwa. Wykonał kawał solidnej roboty, czerpiąc z tekstu Andrzeja Barta – autora scenariusza, by opowiedzieć historię wieloznaczną. Dotyka on w swoim obrazie ironii losu, paradoksu przypadku, wreszcie potrzeby uczucia. Wpływ historii wydaje się być z kolei nieunikniony. Ona zawsze decydowała o życiu tu i teraz oraz dniu jutrzejszym. A właśnie przez pryzmat teraźniejszości główna postać filmu, Sabina, patrzy na swoją pogmatwaną przeszłość.
W „Rewersie” zwraca uwagę konwencja. Film jest po trosze komiksem, innym razem czarnym kryminałem to znów taką naszą, czarno-białą, Amelią. Jest to barwna mieszanina, chociaż partie sprzed ponad 50-ciu lat to zdecydowanie wysmakowana, uwodząca oko, czarno-biała fotografia autorstwa Marcina Koszałki
A wszystko po to by opowiedzieć historię o trzech kobietach, które w dobie kryzysu jednostki, za to triumfu mas, próbują stawić czoła sytuacji absurdalnej, ale koniecznej. Uwaga skupia się tutaj na Sabinie, najmłodszej z trzech mieszkających pod jednym dachem kobiet. Dziewczyna jest młoda, nieśmiała, lubiąca poezję i z niej żyjąca. Konkretnie z pracy w dziale: poezja, w wydawnictwie „Nowiny”. Jej problemem, wciąż nie rozwiązanym, są mężczyźni. Matka z babcią chcą ją jak najlepiej wydać za mąż, tylko kandydaci jacyś tacy mało odpowiedni. W końcu jednak los sam uśmiecha się do Sabiny, kiedy w jej obronie przed dwoma oprychami staje przystojny, ubrany w prochowiec jakby żywcem ściągnięty z samego Humphreya Bogarta, tajemniczy mężczyzna. Dopiero w tym momencie fabuła „Rewersu” rozpoczyna się tak naprawdę na dobre.
Borys Lankosz błyskotliwie bawi się kinem nie zapominając jednocześnie o tonach serio. Znajduje on miejsce i na farsę i dramat, dzieląc akcenty w wyważonych proporcjach. Nad całością przeważa jednak duch dobrej, inteligentnej zabawy, zatem powodów do mimowolnego uśmiechu jest znacznie więcej. Czemu nie należy czynić zarzutu. Akurat to komediowe ujęcie w jakiś przewrotny sposób pozwala poczuć wyraźnie to, co było złe w okresie, w którym toczy się cała intryga. Śmiech jest zdrowy, pozwala z bezpiecznego dystansu spojrzeć na sprawy gorzkie, ponure, stanowiące złe wspomnienie o naszych dziejach.
Doskonale czują to także aktorzy, w grze których jest wiele swobody, ciepła i niewymuszonego humoru. Idealnie wydaje się być dobrana odtwórczyni głównej roli Agata Buzek, która eksponuje swoją Sabinę, osobę skrytą, zakompleksioną, z radosną ekspresją. Czuje się od niej to nieskażone dobro, dobrotliwą naiwność, ale też ukrytą siłę, która potrzebuje jedynie stymulującego bodźca. Idealnie wypadają w filmie także Krystyna Janda w roli matki i Anna Polony jako babcia. Janda ma ponadto to szczęście, że to jej przypada w udziale wypowiedzenie chyba największej ilości dowcipnych partii tekstu. A że zawsze pozostaje przy tym poważna, efekt ironiczny trafiony jest bez pudła. Polony to z kolei klasa sama w sobie. Wreszcie Marcin Dorociński jako tajemniczy, PRL-owski macho. Aktor nie stroni tu od grubej kreski, ale w tym przypadku inaczej po prostu nie można. Na pewno jest to inny Dorociński niż w ostatnich jego filmowych odsłonach.
Chyba nie będzie przesadą stwierdzenie, że „Rewers” stanowi przedsięwzięcie ponad normę. Wysmakowany, perfekcyjnie skonstruowany, kunsztownie wyreżyserowany i bezbłędnie zagrany, prezentuje jakość godną najwyższej klasy rozgrywek, gdyby tak zechcieć rzecz całą odwołać do terminologii sportowej. Bardzo dobra rozrywka i tylko pozornie mimo chodem, sugestywna lekcja historii. Udał się debiut Lankoszowi, trzeba mu to przyznać. Powstało kino dla smakoszy, ale nie tylko. Dobra robota i spory krok do przodu.
Artur Cichmiński, Stopklatka
____________________________________________________________________________________________
Prosto z Gdyni: Jest faworyt!
16.09.2009
W Gdyni można zaobserwować ciekawe zjawisko: wielu debiutantów i początkujących reżyserów ani myśli opowiadać o swoich czasach, nie chcą mówić „głosem pokolenia”.
Jacek Boruch akcję swojego filmu umieścił w stanie wojennym, Jacek Głąb w roku inwazji na Czechosłowację, Michał Rogalski – niby współcześnie, ale z nostalgią opowiada o powstańcach warszawskich. No i jeszcze „Rewers” Borysa Lankosza: najlepszy, jak dotąd film festiwalu, przyjęty tu z prawdziwym entuzjazmem – a entuzjazm w Gdyni jest równie częsty, jak śnieg w lipcu. Lankosz i jego scenarzysta (wielkie brawa dla pisarza, Andrzeja Barta – dzięki niemu znów można uwierzyć w sens współpracy filmu i literatury) opowiadają historię, która dzieje się w stalinowskiej Polsce, z drobnymi tylko wtrętami współczesnymi. To czarno-biały film, bo jak mówił jego twórca, tak postrzegają tamte czasy ci, którzy znają je tylko ze zdjęć i telewizyjnych kronik. A jednak nie ma w nim nawet cienia stylizacji – jest nakręcony na wskroś współcześnie. Bohaterkami „Rewersu” są trzy kobiety: babcia (Anna Polony), matka (Krystyna Janda) i wnuczka (Agata Buzek) mieszkające razem i razem starające się przetrwać. Sabinka pracuje w wydawnictwie, „na odcinku poezji”, największą troską jej matki jest wydanie zahukanej myszki za mąż. Schorowana babcia uważa jednak, że lepiej być samą, niż znaleźć się w nieodpowiednim towarzystwie. Szybko okaże się, że miała rację – w domu pojawia się bowiem tajemniczy Bronisław (Marcin Dobrociński znów w roli amanta, ale podszytego diabłem).
Relacja trzech kobiet zbudowana jest kapitalnie, dzięki świetnym dialogom i oczywiście utalentowanym aktorkom, które genialnie balansują między powagą, a delikatną ironią. To również ich zasługa, że film ma w sobie niesamowitą lekkość, choć zarazem w pełni oddaje grozę stalinowskich czasów. Kontrapunktem do historii jest muzyka Włodka Pawlika: jazz, który wnosi do dusznej opowieści powiew wolności i anarchistycznego ducha.
„Rewers” to i zgrabny thriller i czarna komedia. Śmiech, który co i rusz rozbrzmiewa na kinowej sali, w pewnym momencie niemal zupełnie zamiera. Ale to też kapitalna opowieść o pokoleniu „bękartów stalinizmu”, ludzi urodzonych w latach 50., z zakłamaną czy raczej zafałszowaną, przetraconą biografią. Kapitalny film – w kinach zobaczycie go już w listopadzie.
Małgorzata Sadowska
przekroj.pl
http://www.przekroj.pl/kultura_film_artykul,5507.html
____________________________________________________________________________________________
W fundamentach PKiN, czyli stolica odgrywa role
16-09-2009
Wielki dół, z którego dopiero wyłoni się Pałac Kultury, pomnik Chopina o poranku i kino Moskwa z „Czasem apokalipsy” – to tylko niektóre obrazki Warszawy na FPFF w Gdyni.
Po trzecim dniu 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych można już powiedzieć, że w tym roku nie tylko kino prezentuje się tu wyjątkowo różnorodnie. Także wizerunki Warszawy, jakie może oglądać festiwalowa publiczność, warte są zauważenia. A niektóre szczególnego docenienia.
W najlepszym jak dotąd obrazie festiwalu – debiutanckim „Rewersie” Borysa Lankosza – stolica pojawia się w czarno-szaro-białych kolorach. To nie pomyłka. Szarości są w tej komedii noir z czasów stalinowskich, bardzo ważne. Właśnie w nich zarówno scenarzysta Andrzej Bart, twórcy scenografii (Magdalena Dipont), kostiumów (Magdalena Biedrzycka), charakteryzacji (Waldemar Pokromski), jak i reżyser – w ścisłym porozumieniu z operatorem Marcinem Koszałką i genialnie wpisującymi się w konwencję aktorami – oddają niuanse stylowej historii z początku lat 50.
Historii niosącej intrygę i komizm, niczym z „Arszeniku i starych koronek”, przemieszaną jednak z grozą czasów, w jakich przyszło żyć trzem głównym bohaterkom: babce (Anna Polony), córce (Krystyna Janda) i wnuczce (Agata Buzek). Bardzo ważną postacią jest w tej opowieści czarujący „zły” (Marcin Dorociński).
To określenie nie pojawia się przypadkiem. Filmowe kadry czerpią z amerykańskiego kina noir, dawnych komedii typu „Ewa chce spać”, ale też klimatem nawiązują właśnie do prozy Tyrmanda. Choć bliżej im do „Dziennika ’54” niż do „Złego”.
Marcin Koszałka po mistrzowsku łączy stylizowane ujęcia z fragmentami dawnych kronik (m.in. fundamenty pod Pałac Kultury i Nauki, ruch na Krakowskim Przedmieściu i zamarłe ulice w dniu śmierci Stalina) z obrazami dzisiejszej stolicy. We współczesnej perspektywie – wraz z kolorem wypełniającym kadry – pojawia się zaskakujące domknięcie intrygi.
Istotną rolę pełni w nim jeden z robotniczych posągów spod PKiN. Warszawa w „Rewersie” stanowi nie tylko tło, ale i komentarz do rozgrywającej się na ekranie historii. Podobną rolę pełni w „Ostatniej akcji” Michała Rogalskiego. Pojawia się tu w stylizowanej na lata 60. dowcipnej czołówce. Przede wszystkim jednak dopełnia intrygę szerokimi ujęciami warszawskiej panoramy.
W wielu pokazywanych na festiwalu produkcjach stołeczna scenografia jedynie towarzyszy akcji, od czasu do czasu eksponując jakiś znaczący detal.
W romansowym „Nigdy nie mów nigdy” debiutant Wojtek Pacyna na malowniczych schodach parku Frascatti stawia dziecięcy wózek. W pierwszej z nowel filmu „Demakijaż” Marysia Sadowska pomnikowy wizerunek Chopina i jego muzykę konfrontuje z clubbingujacą bohaterką. W oczekiwanym filmie Janusza Morgensterna „Mniejsze zło” pojawia się m.in. wskrzeszone do życia kino Moskwa, skadrowane jak na słynnym zdjęciu Chrisa Niedenthala z początku stanu wojennego. Niestety, w przypadku tego filmu nawet scenografia chwilami zawodzi.
Jolanta Gajda-Zadworna
Życie Warszawy
http://www.zw.com.pl/artykul/1,402253.html
___________________________________________________________________________________________
Kino rozlicza się z historią
16-09-2009
Gdynia 2009: Nareszcie pojawiły się filmy, na jakie czekaliśmy: mocne, niejednoznaczne, unikające zbyt łatwych osądów
Filmowcy rozliczają PRL. Coraz ciekawiej. Doświadczenia lustracyjnych pomówień i krzywd, przez które przeszliśmy w ostatnich latach, pozostawiły ślad w naszym myśleniu o przeszłości. Ośmieszyły czarno-białe podziały. Twórcy nie rezygnują z ostrych ocen, ale dostrzegają złożoność tamtego czasu. Szukają nowego spojrzenia na historię.
Film Borysa Lankosza „Rewers” jest w Gdyni na ustach wszystkich. 36-letni debiutant, który wcześniej zrealizował kilka interesujących dokumentów (m. in. obsypany nagrodami „Rozwój” i „Obcego VI”) zrobił film, który nowocześnie żongluje między dramatem psychologicznym, thrillerem a czarną komedią. Jego bohaterką jest spragniona miłości stara panna z inteligenckiej rodziny, którą zaczyna się interesować przystojny mężczyzna.
Dziewczyna jest w siódmym niebie, ale amant okazuje się funkcjonariuszem UB i szantażem próbuje zmusić ukochaną do donoszenia na kolegów z pracy. Jednak są granice, których Sabina nie przekroczy. Zdesperowana zdecyduje się raczej na zbrodnię niż na niegodziwość i sprzeniewierzenie własnym zasadom. Niestety, życie dopisuje sprawie własny epilog. Sabina spodziewa się dziecka, którego ojcem jest ubek. Całą tę historię będzie wspominać stara kobieta, która na lotnisku czeka na syna.
W moralnym bagnie
Film Lankosza, na pierwszy rzut oka przerysowany i chwilami niemal groteskowy, ma w sobie prawdę o latach 50. Niesie zaskoczenia, stroni od łatwych ocen. Jest znakomicie zagrany przez Agatę Buzek i Marcina Dorocińskiego, obok których świetne kreacje tworzą też Krystyna Janda i Anna Polony w rolach matki i babki Sabiny. Czarno-białe zdjęcia Marcina Koszałki potęgują wrażenie realizmu i zwyczajności.
Do roku 1978 cofa się Wojciech Smarzowski w filmie „Dom zły”. W małej wiosce w Bieszczadach, tuż obok PGR, zostaje popełniona koszmarna zbrodnia. Giną trzy osoby: dwóch mężczyzn i kobieta. Cztery lata później porucznik milicji Mróz przeprowadza w starym domu wizję lokalną z podejrzanym o morderstwo mężczyzną, który w tamten wieczór przyjechał w Krośnieńskie, by zacząć nowe życie po rodzinnej tragedii. I znów, jak w „Rewersie”, obok sensacyjnej zagadki jest tu drugie dno. Polityczne.
Mamy rok 1982, stan wojenny. Porucznik dokopuje się w śledztwie do afer korupcyjnych, jakie miały miejsce w PGR. Wszystko toczy się w moralnym bagnie, w czasie wizji wódka leje się strumieniami. – Przyszła dyrektywa, żeby bandytów wyrzucać z kraju, mieszać razem z emigracją polityczną – mówi przełożony porucznika. – Po pierwsze upaprzemy na Zachodzie obraz „Solidarności”. Po drugie pozbędziemy się elementu. On sam ma niejedno do ukrycia. A to szantażuje podwładnego, a to kusi go mirażami służbowego poloneza i awansu do stolicy. Wszyscy donoszą na wszystkich. – Wy macie coś na mnie, ja mam coś na was. Jest remis – mówi jeden z policjantów.
I z „Rewersu”, i z „Domu złego” człowiek wychodzi porażony. Na czym polega siła tych filmów? Otóż pokazują one zwyczajne życie i ludzi, którym na co dzień przyszło żyć w tamtym świecie. Wśród afer, poczucia siły miejscowych notabli, korupcji, donosicielstwa, rozmaitych układów. Czasem umiejąc się temu wszystkiemu oprzeć, czasem nie. Kiedyś podobnie robił filmy Krzysztof Kieślowski. W „Personelu” młody chłopak w ostatniej scenie siedzi nad kartką papieru, trzyma w ręku pióro. Podpisze donos czy nie? Kieślowski zostawił odpowiedź widzowi. Lankosz i Smarzowski stawiają kropkę na „i”. Ale i oni zadają dużo więcej pytań, niż dają odpowiedzi.
Opozycja odarta z legendy
W ten nurt trudnych polskich rozliczeń wpisuje się też nowy film Janusza Morgensterna „Mniejsze zło”, zrealizowany na motywach prozy Janusza Andermana. To z kolei próba rozliczenia pokolenia „Solidarności”. Znów trudna. Bohater filmu, młody poeta, który trochę przez przypadek włączył się w działalność opozycji, jest postacią nikczemną. Oszustem, który kradnie innym teksty, i łobuzem bez charakteru wykorzystującym materialnie kobiety.
Anderman w swojej powieści obszedł się z nim bardziej bezwzględnie, Morgenstern dał mu szansę powrotu na prostą drogę. Ale ten obraz, pokazujący tak ponurą wizję naszego społeczeństwa, że wyszłam z niego chora, może okazać się bardzo ważny. Jest bowiem próbą odbrązowienia historii, odarcia jej z bohaterszczyzny, oddzielenia ziarna od plew.
Feliks Falk w „Enenie” pokazał jak mylne mogą być kategoryczne, schematyczne sądy. Jeden z najważniejszych twórców kina moralnego niepokoju po latach zrealizował obraz, w którym udowodnił, że nawet „onych” – byłych kierowników partyjnych – nie zawsze daje się oceniać jednoznacznie źle. Morgenstern dokonał rzeczy jeszcze trudniejszej: odarł z romantycznej legendy ruch opozycyjny.
Jak zareagują widzowie? Nie wiem. Ale przecież tak właśnie mówi się dzisiaj o świecie. Od lat pisaliśmy, że artyści z różnych krajów odchodzą od schematów, że Ken Loach, Ang Lee czy nagrodzony Oscarem za „Życie na podsłuchu” Florian Henckel von Donnersmack pokazują złożoność historii i ludzkich postaw.
Tęskniliśmy za dziełami, których twórcy w ten sposób spojrzeliby na dzieje Polski. Niestety, rodzimi filmowcy specjalizowali się raczej w opowieściach o bohaterach niezłomnych i heroicznych. Te obrazy o księdzu Popiełuszce czy generale „Nilu” powstają do dzisiaj i mają swoją wartość. Ale prawdziwie przejmujący obraz czasów PRL rysują na ekranie Lankosz, Smarzowski, Morgenstern. „Nil” był jeden, na miejscu bohaterów „Rewersu” czy „Domu złego” mógł znaleźć się każdy.
ranking krytyków
Recenzenci filmowi „Tygodnika Powszechnego”, „Polityki”, „Filmu” i „Rzeczpospolitej” oceniają festiwalowe pokazy (w skali od 1 do 6)
Oto trzy najlepsze filmy (w nawiasie średnia ocena):
„Rewers”, reż. Borys Lankosz (5)
„Magiczne drzewo”, reż. Andrzej Maleszka (4)
„Generał Nil”, reż. Ryszard Bugajski (4)
http://www.rp.pl/artykul/2,364465.html
___________________________________________________________________________________________
Debiutanci górą na gdyńskim festiwalu filmów
Ich bardziej doświadczonych kolegów po fachu zgubił podobny grzech: sztuczne ufilozoficznianie filmowych historii. „Janosik”, udekorowany głębokim przesłaniem, że nie można bez konsekwencji bawić się złem, nawet w dobrej sprawie, zawodzi jako film. Ani to traktat, ani kinowa przygoda. To co w przypadku dzieła Holland jeszcze się momentami broni, w przypadku Mariusza Grzegorzka jest już całkowitą porażką. Jego psychodrama budziła śmiech publiczności w momentach, w których reżyser z całą pewnością tego nie przewidywał.
Za to „Handlarz cudów” potrafił wzruszyć. Pewnie, że pomysł wspólnej podróży dziecka i alkoholika, wzajem sobie pomagających w drodze do szczęścia i ludzkiej godności, nie jest w kinie nowością. Para twórców próbowała wycisnąć z tego schematu, ile się tylko da, ze szkodą dla prawdopodobieństwa historii. Ale mimo że Pawica i Szoda grają niekiedy znaczonymi kartami, ich film się broni. Duża w tym zasługa pary dziecięcych bohaterów, granych przez Sofię Mietielicę i Romana Golczuka. Co do roli Borysa Szyca, jako upadłego i zbawiającego się alkoholika, zaryzykować można wróżbę, że jeśli Szyc miałby wyjechać z Gdyni z nagrodą aktorską za jedną z trzech głównych ról, granych w trzech filmach, tym tytułem pewnie jednak nie będzie „Handlarz cudów”.
W przypadku „Rewersu” Borysa Lankosza jury może mieć odwrotny problem: czy nie przyznać zbiorowej nagrody aktorskiej dla Anny Polony, Krystyny Jandy i Agaty Buzek? Tak zestrojonego aktorskiego tria od dawna nie oglądaliśmy w polskim kinie. Ale największym atutem tego filmu jest – sam pomysł: nakręcenia czarnej komediowej groteski o latach stalinizmu w Polsce.
Na wesoło próbował na tegorocznym festiwalu przedstawić inny trudny rozdział naszej najnowszej historii Jacek Głomb, kręcąc mało udaną komedię „Operacja Dunaj”, o Polakach najeżdżających Czechosłowację w 1968 roku.
Borys Lankosz i Andrzej Bart, autor scenariusza, targnęli się na inne narodowe tabu – lata 50., czas martyrologii narodu jęczącego pod sowieckim jarzmem. Przedstawić te czasy na wesoło, groteskowo? Jeśli się to robi w tak dobrze skręconym filmie, jakim jest „Rewers”, okazuje się, że można. A świeczka, jaką reżyser i scenarzysta w ostatniej scenie na 1 listopada zapalają nie tylko na Grobie Nieznanego Żołnierza, ale i pod Pałacem Kultury i Nauki, jest ich przewrotnym wkładem do dyskusji, czy tego prezentu od Stalina nie należałoby wysadzić w powietrze. Nie da się tych lat grozy, ale i groteski, wymazać z naszej historii. „Rewers” może na ten temat sprowokować dyskusję.
Jarosław Zalesiński – Dziennik Bałtycki
Obrotowe drzwi historii
Jolanta Gajda-Zadworna 02-11-2009, ostatnia aktualizacja 02-11-2009 15:46
Nie bez przyczyny właśnie dziś – w Zaduszki – i nie gdzie indziej – tylko w PKiN – premierę będzie mieć najlepszy polski film roku – „Rewers”. Do kin wejdzie za dwa tygodnie. Jego scenografka prowadzi nas po bardzo ważnych dla fabuły warszawskich miejscach.
Lubię myśleć, że „Rewers” jest historią o duchowym zwycięstwie – mówi reżyser Borys Lankosz.
Oto starsza pani – Sabina – czeka na lotnisku. Z Nowego Jorku ma przylecieć jej jedyny syn. Marek, ciepły i sympatyczny człowiek, z którego matka może być dumna. Jedno nie daje mu spokoju – brak informacji o ojcu, jak sądzi, bohaterze podziemia, zamordowanym przez stalinowskich oprawców. Nigdy go nie poznał, nigdy też nie dowie się, co się z nim stało. Prawdę poznają tylko widzowie.
Istotnymi elementami układanki, jakie rozkładają przed nimi twórcy filmu, staną się warszawskie miejsca. Symbole czasu i historii, o których opowiedziała nam współautorka scenografii Magdalena Dipont.
Ukryte
„Rewers” rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych – na początku lat 50. i współcześnie. Nie było łatwo, przez ten czas miasto się odradzało, zaszły wielkie zmiany.
– Jest w „Rewersie” mnóstwo rzeczy ukrytych. Wśród nich współczesność. Zrobienie filmu historycznego w realiach, w jakich żyjemy, jest prawdziwą sztuką oszustwa – mówi Magdalena Dipont.
„Rewers” rozgrywa się w dwóch płaszczyznach czasowych – na początku lat 50. i współcześnie. Nie było łatwo, przez ten czas miasto się odradzało, zaszły wielkie zmiany.
– Jest w „Rewersie” mnóstwo rzeczy ukrytych. Wśród nich współczesność. Zrobienie filmu historycznego w realiach, w jakich żyjemy, jest prawdziwą sztuką oszustwa – mówi Magdalena Dipont.
Przykład? Obrotowe drzwi do pojawiającego się w filmie wydawnictwa Nowina. Na początku lat 50. pracuje w nim Sabina. Front budynku filmowany był w Alejach Ujazdowskich, hol – w jednym z bocznych wejść do Ministerstwa Gospodarki przy placu Trzech Krzyży.
Trudno uwierzyć, że takie drewniane, obrotowe drzwi, tak charakterystyczne dla lat 50. i 60., prawie nigdzie nie przetrwały. Prawie, bo wyjątek można znaleźć w budynku biblioteki Szkoły Głównej Handlowej.
– Dla naszego filmu były jednak nieprzydatne, bo wewnętrzne – zdradza scenografka. Drzwi więc odtworzono. Jedne. Po ujęciach skończonych na pierwszym planie transportowano je na kolejny. Ponieważ jednak otwory wejściowe w alejach i gmachu ministerstwa były różnej wielkości, trzeba było wymyślić taką konstrukcję i osadzenie, by ruchome skrzydła pasowały do obu miejsc.
Ciekawe – do obrotowych drzwi wraca się dziś w nowoczesnych apartamentowcach, biurowcach i galeriach handlowych. A o tych klasycznych, ciężkich, drewnianych niemal nikt już nie pamięta.
Kawałek miasta z lat 50.
Fragment budynku można zaaranżować, trudniej zmienić całą ulicę. W nawiązującej do filmów z Humphreyem Bogartem scenie, gdzie Marcin Dorociński przychodzi na ratunek Sabinie zaczepianej przez rzezimieszków, wykorzystany został mur okalający Cmentarz Żydowski.
– To jedyny zachowany kawałem muru getta. Wybraliśmy go z powodu otoczenia. W Warszawie niełatwo znaleźć kawałek ulicy bez asfaltu, współczesnych latarni i elementów architektury. Miejsce, w którym można pokazać głębię obrazu, nie tylko bliski plan – tłumaczy Dipont.
O wiele łatwiej, wbrew pozorom, udało się pokazać wykopy pod przyszły Pałac Kultury, czyli ogromną dziurę w piachu.Scenografowie „Rewersu” znaleźli ją w… piaskarni. Komputerowo doklejono zdjęcia zrujnowanych kamienic. – Nie jesteśmy na tyle bogatą kinematografią, by podobną dekorację zrobić na hali – stwierdza Dipont.
Dzień śmierci i narodzin
Do wielkiego dołu pod przyszłe fundamenty znienawidzonego pałacu Sabina wrzuca futerał na skrzypce. Musi uważać na pilnujących budowę żołnierzy. Potem przez lata, raz w roku, pod jednym z posągów wyrastających u podnóża PKiN zapala świeczkę. Kamienny mężczyzna ma rysy jej ukochanego syna…
– Przez chwilę miałem pomysł, by futerał odnaleźli robotnicy burzący pomnik Dzierżyńskiego, ale ostatecznie pozostałem przy PKiN – zdradza scenarzysta Andrzej Bart.
– Dobrze się stało. Pałac Kultury jest brzydki i dziwaczny, ale też fotogeniczny. Można go pokazać na wiele różnych sposobów. Jego bryła zawsze się wybroni – stwierdza Dipont.
Szukając fragmentów naturalnej dekoracji do „Rewersu”, scenarzyści dotarli też na plac Konstytucji. Na tle socrealistycznego wystroju dawnej kawiarni Horteksu sfilmowali spotkanie głównych bohaterów.
Przydatna okazała się nienaruszona przez ząb czasu ulica Brzeska. – W Warszawie w 1952 roku charakterystyczny był widok odgruzowanej ulicy z dwiema, trzema niezrujnowanymi kamienicami i całym pasem fragmentów budynków, które odbudowano do wysokości parteru. Najczęściej znajdowały się tam sklepy – opowiada Dipont.
Taki krajobraz można znaleźć właśnie na Brzeskiej, przy bramie bazaru Różyckiego.
Symbolicznym momentem w „Rewersie” jest dzień śmierci Stalina i zarazem dzień narodzin syna Sabiny. – Jak pokazać tak istotny moment naszej historii? Na wielkie sceny zbiorowe nie było pieniędzy, musieliśmy ograć to pomysłem – mówi Dipont.
Ściągnęli na plan samochód, jakim jeździły ekipy „Kroniki Filmowej”. Z głośników nadawany był komunikat: „O 21.50 czasu moskiewskiego przestało bić serce Józefa Wisarionowicza Stalina”. A na dachu umieszczono portret wodza. W czasie montażu do scen tych dodano fragmenty autentycznych kronik. Dobrze skomponowały się z czarno-białymi kadrami filmu.
Historia opowiedziana w „Rewersie” – zarówno ta prywatna: Sabiny i jej bliskich, jak i historyczna, z którą wciąż się rozliczamy – znajduje finał na Powązkach. Rok temu w Dzień Zaduszny, kiedy zgodnie z tradycją modlitwą wspomaga się dusze cierpiące w czyśćcu, ekipa kręciła na Powązkach tzw. uciekające zdjęcia, wykorzystane w filmie jako tło.
– Trzeba było wybrać takie miejsce, by za murem ustawić wysoki podnośnik, z którego można zrobić ujęcie cmentarza rozświetlonego morzem płomyków. Kręciliśmy też bliskie plany z aktorami – wspomina scenografka.
W filmie, w drodze na cmentarz, Sabina zatrzymuje się na chwilę pod Pałacem Kultury, by i tu zapalić znicz.
Zdobywcy nagród
„Rewers” to polski kandydat do oscarowych nominacji. Triumfator festiwalu w Gdyni, gdzie zdobył Złote Lwy i inne nagrody m.in. za zdjęcia (Marcin Koszałka), muzykę (Włodek Pawlik), role aktorskie (Agata Buzek i Marcin Dorociński). Na 25. WFF otrzymał nagrodę międzynarodowej krytyki FIPRESCI.
Życie Warszawy
http://www.rp.pl/artykul/9131,386525_Ob … torii.html
——————————————————————————————————————————————————————
Nowy zwiastun
http://www.stopklatka.pl/wydarzenia/wyd … p?wi=60083
Stalinizm w czarnej komedii
Barbara Hollender 11-11-2009
Od piątku na ekranach „Rewers” Borysa Lankosza. To jeden z najlepszych filmów nakręconych u nas po 1989 roku.
Od dawna czekaliśmy na takie kino: inteligentne, przewrotne, wykorzystujące nowoczesny filmowy język. I na dodatek odważne, bo zrywające z bezpiecznymi schematami. „Rewers” łączy najciekawszą, wywodzącą się z ironicznej obserwacji Munka tradycję polskiej szkoły filmowej i współczesną niechęć do klisz.
Rozliczając się z latami stalinowskimi, Lankosz nie serwuje widzom kolejnej opowieści o martyrologii ani czytanki o narodowym bohaterze. Idzie tropem wyznaczonym przez niemieckiego reżysera von Donnersmarcka, który w „Życiu na podsłuchu” pokazał zwyczajnych ludzi w niełatwych czasach.
Trzy kobiety. Przedwojenne mieszczaństwo z ambicjami inteligenckimi. Najmłodsza Sabina pracuje w wydawnictwie. Matka i babka, martwiąc się, że kiedyś zostanie sama, bezskutecznie próbują wydać ją za mąż, bo poeta, który po wojnie „stracił wszystko oprócz życia”, jest człowiekiem całkowicie wypalonym, a podsunięty przez matkę solidny księgowy – tępym kretynem.
Pojawia się jednak w życiu Sabiny mężczyzna jak z dziewczęcych snów. Niestety, ów przystojny, tajemniczy facet w typie młodego Humphreya Bogarta okaże się chamem i podstawionym ubekiem, który szantażem będzie chciał zmusić ją do donoszenia na kolegów. A dziewczyna prędzej popełni zbrodnię, niż się sprzeniewierzy swoim zasadom i zgodzi się „pisać wymiarową stronniczkę raz w tygodniu”.
Między groteską a tragedią
Borys Lankosz śmiało miesza konwencje – przechodzi od inteligentnego śmiechu do czarnej komedii i groteski, od spokojnego obyczajowego opisu do surrealizmu. Ten film można oglądać wiele razy, stale znajdując w nim coś nowego. „Rewers” to opowieść o ludziach, którzy musieli znaleźć dla siebie miejsce w nie swoim czasie. Matka walczy o przetrwanie, straciła kamienicę i aptekę, ale powtarza: „Mamy gdzie mieszkać i co jeść”. Sabina połyka złotą monetę, którą władza ludowa kazała oddać. To jej bunt, jej wierność temu, co minęło.
„Zwyczajny człowiek czy z tych nowych?” – dopytuje się babka, słysząc o adoratorze wnuczki. I dodaje: „Lepiej być samemu niż w złym towarzystwie”. Podziały bywają ostre, ale przecież tak naprawdę wszyscy są unurzani w totalitarnych czasach, uczą się żyć w podwójnej moralności, idą na mniejsze lub większe kompromisy. Choć pewnych granic tym „zwyczajnym”, po ludzku porządnym, przekroczyć nie wolno.
„Rewers” jest filmem perfekcyjnym. Wartko opowiedzianym, a jednocześnie wycyzelowanym artystycznie. Pisarz i dokumentalista Andrzej Bart dał reżyserowi scenariusz ze znakomitymi dialogami, pełnokrwistymi postaciami, wykończonymi, domyślanymi scenami, świetnym rytmem narracji. Lankosz, który w dokumencie zdobył świetny warsztat, nie zmarnował tego tekstu.
Czarno-białe zdjęcia Marcina Koszałki niosą prawdę, tak idealnie pasują do kadrów z kroniki filmowej z lat 50., że widz nie jest w stanie rozróżnić, gdzie kończą się autentyczne ujęcia, a zaczyna fikcja. Babka, matka i córka genialnie zagrane przez Annę Polony, Krystynę Jandę i Agatę Buzek mają w sobie coś z silnych kobiet Almodóvara. Marcin Dorociński jako amant ubek jest świetny, zarówno gdy ma oczarować młodą inteligentkę, jak i potem, gdy wychodzi z niego chamstwo i nuworyszostwo.
Ślady w nas
„Rewers” jest rozliczeniem z przeszłością, ale jednocześnie filmem niepokojąco aktualnym. We współczesnej klamrze stareńka Sabina czeka na lotnisku na przylot syna. Życie dopisało tragedii sprzed lat przewrotny epilog. Syn wierzy, że jego rodzic był bohaterem zakatowanym przez UB. Stara kobieta nie obciąży go swoją pamięcią, ale przecież sama w każde Zaduszki zapala świeczkę za duszę kogoś, kto stał się największą traumą jej życia. I ojcem jej dziecka.
W wolnym człowieku, który przyleciał do matki ze świata, kołacze się cząstka duszy stalinowskiego aparatczyka. A w nas – ile jest tamtej dawnej mentalności? Jakich lekcji nie potrafiliśmy wyciągnąć z historii? Ilu jest jeszcze w polskim społeczeństwie agentów „Tomków”? Do czego przyjdzie nam się dostosowywać?
Nic nie jest łatwe. Każda historia ma swój awers i rewers.
Rzeczpospolita
___________________________________________________________________________________________
12.11.2009
„Rewers” – wszystko o naszych matkach
„Rewers” to niezwykły film, który o czasach stalinowskich opowiada po… almodóvarowsku
Kiedy ludzie są tego samego zdania co ja, mam zawsze wrażenie, że się pomyliłem” – głosi jeden z bon motów Oscara Wilde’a. Prawdę mówiąc, gdy na debiut Borysa Lankosza spadł w Gdyni grad pochwał oraz deszcz nagród (ze Złotymi Lwami włącznie), i ja zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie przeceniłem „Rewersu”. Jednak nieskromnie muszę przyznać, że się nie pomyliłem. A te zbiorowe zachwyty nad filmem wynikają z tego, że całe dziesięciolecia nie mieliśmy w polskim kinie dzieła, którego i Oscar Wilde by się nie powstydził. Tak błyskotliwego, inteligentnego, dowcipnego, zrealizowanego z „feelingiem” i oferującego… kilka następnych aforyzmów do zapamiętania (na przykład: „Lepiej żyć samemu niż w złym towarzystwie”).
Trafiony w dziesiątkę jest już sam pomysł wyjściowy świetnego scenariusza autorstwa pisarza Andrzeja Barta – pokazać czasy stalinowskie nie jak zazwyczaj, w tonacji martyrologicznej, lecz w konwencji czarnej komedii. I nie z punktu widzenia męczenników umierających w komunistycznych kazamatach, ale trzech silnych, rzekłbym „almodóvarowskich”, kobiet: babci (Anna Polony), matki (Krystyna Janda) i córki (Agata Buzek). Za oknem może i dzieją się straszne rzeczy, im jednak sen z powiek spędza głównie to, że najmłodsza z nich, Sabinka, wciąż nie znalazła odpowiedniego kandydata na męża. Dobry wydawał się księgowy, pan Józef (pyszny epizod Adama Woronowicza, który zrehabilitował się w moich oczach po „Popiełuszce”), tyle że przy bliższym poznaniu okazał się kretynem. Następny w kolejce jest Bronisław (Marcin Dorociński). Mężczyzna charyzmatyczny, przystojny, muskularny. I, niestety, skrywający pewien nieprzyjemny sekret.
W babski świat pań Jankowskich wkracza nagle makabra. Śmiech zamiera widzowi na ustach, by po chwili pojawić się znowu, na widok czynów, o które byśmy tych dam nie podejrzewali. Zrealizowane w czerni i bieli (zdjęcia Marcina Koszałki), zrytmizowane jazzową muzyką Włodzimierza Pawlika sekwencje stalinowskie uzupełnia współczesna rama. Stanowi ona ironiczny komentarz na temat ślepego przywiązania Polaków do mitów, które zasłaniają nam rzeczywistość znacznie bardziej skomplikowaną i dużo straszniejszą. Mimo lekkiej formy film Lankosza ma iście wywrotową wymowę. Ukazuje bowiem rewers narodowych dziejów – ujawnia, że wbrew wersji oficjalnej nie jesteśmy dziećmi herosów, ale bękartami szemranych typów. Aż człowieka kusi, by pogrzebać w historii własnej rodziny…
Bartosz Żurawiecki „Film”
„Przekrój” 45/2009
____________________________________________________________________________________________
Kuszenie panny Sabiny
Tadeusz Sobolewski
2009-11-12
Od jutra na ekranach „Rewers” Borysa Lankosza według scenariusza Andrzeja Barta – zasłużone Złote Lwy w Gdyni, nasz kandydat do Oscara. Dawno już polski film nie rozmawiał z widzem tak błyskotliwie o sprawach zasadniczych: o granicach konformizmu, konieczności kłamstwa
Lubię w „Rewersie” scenę, gdy matka – Krystyna Janda – wraca do domu, zastaje katastrofę i natychmiast przystępuje do działania, ratując córkę z opresji. Wybija Sabinie z głowy myśl o samobójstwie: „Czyś ty zwariowała, córeczko? Myślisz, że pozwolę ci się zabić dla jakiegoś podejrzanego typa? Nie wolno tracić życia przez kogoś takiego. I bardzo proszę, żadnego mazgajstwa…”.
Matka Sabiny, zgodnie z ówczesną modą, nosi krótkie, rozkloszowane palto. Na głowie ma jedwabną chustkę zawiązaną pod brodą. Patrząc na nią, myślę o pokoleniu moich rodziców. W takim samym stroju w latach 50. moja matka wychodziła z ojcem do kina – szli na „Młodość Chopina”, na „Przygodę na Mariensztacie” albo na „Czerwoną oberżę”, modną w połowie lat 50. makabryczną francuską komedię z Fernandelem. Jej tytuł kojarzył się wszystkim z panującym ustrojem, ze stalinizmem, który właśnie mijał, więc zabawa była podwójna.
W filmie Lankosza, dziejącym się w roku 1952, „czerwoną oberżą” nieoczekiwanie staje się mieszkanie państwa Jankowskich – rodziny warszawskich kamieniczników, aptekarzy. Po wojnie udało im się dobrze ustawić dzięki obrotności syna Arkadka malującego portrety partyjnych oficjeli (moralnego kaca zalewającego alkoholem). Poza nim w domu są same kobiety. Dziadka i ojca nie ma. Może umarli zwykłą śmiercią, a może zginęli na wojnie, za okupacji, w Powstaniu, w obozie? Ani bohaterowie, ani zdrajcy.
Agata Buzek gra najmłodszą z Jankowskich – Sabinę. Matka i babka chcą uratować ją przed staropanieństwem, szukają dla niej męża. Jak w staroświeckiej farsie, pojawiają się kolejni kandydaci częstowani nalewką matki aptekarki. Farsa przeradza się w horror. Sabina, której nie udało się walczyć w Powstaniu (matka nie pozwoliła?), w osiem lat po wojnie będzie musiała stoczyć swoje własne „powstanie” w konfrontacji z diabłem nowych czasów. Choć trzeba przyznać, że analogia czynu Sabiny i Powstania okaże się niepełna, nie dochodzi bowiem do samobójstwa.
Trzeba z tym wszystkim jakoś żyć – takie jest prawo tragikomedii. Bo, jak mawia babcia Sabiny (Anna Polony), „choroba jest częścią życia”. To główna mądrość płynąca z tej historii. Nie da się jej opowiedzieć ani w kategoriach bohaterstwa, ani hańby. Wychodzimy poza obowiązujący w Polsce wzorzec opowieści o powojennej przeszłości. „Rewers” to coś w rodzaju „Czerwonej oberży” Peerelu. To kino „francuskie” w rozumieniu ludzkiej słabości, w swobodnym przemieszaniu konwencji, romantyzmu i humoru, komedii i horroru. Ideologia nie wchodzi w grę, jest od początku traktowana jako obowiązujące kłamstwo, czego świadomość mają nawet dygnitarze, których podejmuje w swojej pracowni zeszmacony malarz Arkadek.
Coś zasadniczo różni „Rewers” od dawnych filmów polskich rozliczających się z czasami stalinowskimi. Są wśród nich arcydzieła Wajdy, Munka, Marczewskiego, głośne filmy Bugajskiego, Zaorskiego, Falka, Domaradzkiego, Bajona. Przełom lat 70. i 80. przyniósł w polskim kinie istny wylew filmów oskarżających i zarazem grzebiących stalinizm, będących wnikliwą analizą ustrojowego oszustwa i jego psychologicznych konsekwencji. Sam ustrój znajdował się już wtedy w stanie daleko posuniętego rozkładu, ale Stalin wciąż straszył, jego portrety na ekranie robiły wrażenie; w latach 60. były jeszcze cenzurowane, jak w przypadku „Rąk do góry” Skolimowskiego.
Ówczesne filmy powstawały w ramach pewnej gry z władzą. Przeprowadzając demaskację ustroju, były naznaczone pretensją, że zostaliśmy oszukani. To dlatego bohaterami filmów o stalinizmie byli często ludzie uwiedzeni, wierzący w ustrój, będący ofiarami tej nowej wiary, jak „człowiek z marmuru”, czy „matka Królów”. Tamte filmy przyspieszały śmierć ideologii, „wyzywały potwora”, podstawiały lustro bazyliszkowi. Dziś nie ma już komu podstawiać lustra. Dla widza urodzonego po stanie wojennym kontekst ustrojowy jest kompletnie nieistotny.
Kino nie toczy już gry z władzą, musi natomiast prowadzić grę z widzem i o widza, który nie szuka w kinie wielkiej idei, tylko prawdy o pułapkach życia, o dwuznaczności naszych wyborów, o większych lub mniejszych kompromisach i kłamstwach, jakimi ludzie płacą za swoje bezpieczeństwo; o iluzjach, jakim ulegamy, goniąc za szczęściem.
„Rewers” to kino nowej generacji mieszające szyki, unikające zakłamania, jakie się wdaje w naszą ocenę przeszłości – społecznej czy rodzinnej – kiedy widzimy tylko dwie strony: bohaterów i zdrajców. Skala kompromisu może być bardzo szeroka. Ta fikcyjna przypowieść otwiera pole dla wiedzy, jaka płynie z prywatnych świadectw o epoce powojennej, na przykład z „Dzienników” Marii Dąbrowskiej czy z publikowanych listów Agnieszki Osieckiej („Na wolności. Dziennik dla Adama”), która tak mówi o strategii życiowej swego ojca w czasach, gdy dzieje się akcja „Rewersu”: „Uważał, że potwora należy omijać szerokim łukiem, najlepiej sobie wybrać jakieś takie zajęcie, żeby mu nie wpaść w łapy (medycyna, muzyka). Uważał, że siła złego na jednego. Tak przetrwał okupację, bolszewię. Co do kwestii (…), czy uczyć dzieci kłamać, to ojciec uważał, że tak. Że to jest obowiązek, tak jak nauczyć przechodzenia przez jezdnię na zielonym świetle”.
Ketman – czyli podwójne myślenie – był u nas praktyką powszechną, może nie na taką skalę, jak w dzisiejszym Iranie, ale jednak. Dotknął tego problemu Zanussi w „Cwale”. Bart i Lankosz idą pod tym względem dalej. Sabina z „Rewersu” pracuje w wielkim wydawnictwie w rodzaju Czytelnika. Gdy dzwonią do redakcji, podnosi słuchawkę i mówi: „Poezja, słucham!”. Wierzy, że pomimo koniecznych ustępstw, cenzury i autocenzury ocala jednak jakieś dobro. Taką postawę łatwo się dziś potępia, choć była udziałem ogromnej większości. „Rewers” apeluje o rozgrzeszenie.
O „Rewersie” mówi się jak o kinie popularnym „z ambicjami”. Powiedziałbym inaczej – to przykład na to, jak udaje się przełamać jakieś społeczne tabu, schodząc na grunt popularnych gatunków, opowiadając tragedię z przymrużeniem oka. Zrozumienie nieuniknionego „romansu ze złem” jest przecież domeną kina popularnego. W „Rewersie” przeszłość, z całą jej grozą, staje się pożywką dla melodramatu, farsy, kryminału, horroru – gatunków, w których wyraża się praktyczna wiedza o naturze ludzkiej.
Chodzi nie tyle o tajną historię PRL, co o historię Sabiny. Jej punkt widzenia narzuca już pierwsza scena, gdy widzimy ją samotną w kinie, jak podziwia na ekranie paradę muskularnych sportowców. I później, gdy w tym samym kinie, na „Młodości Chopina”, siedzi szczęśliwa obok adoratora, który sam wygląda jak ekranowy amant (stylowy Marcin Dorociński w dwurzędowym prochowcu). Dekoracje epoki, jej moda, pochody, sztandary, pieśni masowe, monumentalne budowle stające na miejscu warszawskich ruin są scenerią romansu, kuszenia i uwodzenia. Jak w popularnych gatunkach kina, w grę wchodzi miłość: zawiedziona i odnaleziona paradoksalnie po latach, w części współczesnej filmu.
Prawem dawnej powieści tylko my, odbiorcy, zostajemy dopuszczeni do tajnej historii Sabiny. Usprawiedliwiamy ją, rozumiemy jej zaślepienie, widzimy, na jak wielkie ustępstwa gotowa była pójść dla miłości. Prześladowca, deprawator był jej kochankiem. Gwałt stanie się miłosnym spełnieniem.
Zastosowany w „Rewersie” melodramatyczny, trącący kiczem, opowiedziany nadekspresyjnymi środkami schemat „złej miłości” niesie myśl całkiem śmiałą – przynajmniej na gruncie naszego poczciwego, pedagogicznego kina. Prywatna historia niepozornej polonistki, która do końca życia musi kryć swoją tragigroteskową tajemnicę, dotyka jakiegoś zbiorowego sekretu, dla którego nie umiemy znaleźć formuły. To, co nas gnębiło i zniewalało, było zarazem splecione z miłością, zostawiło ślad, którego nie da się wymazać.
Powracające w mediach absurdalne pytanie „Czy należało zburzyć Pałac Kultury?” świadczy o nierozwiązanym kompleksie. Dla Sabiny czas jego budowy był momentem jej największej klęski, ale też największego zwycięstwa. Nienawidziła i kochała zarazem. Zło zostało wchłonięte, obróciło się w dobro. Dziś może postawić świeczkę na cmentarzu poległych, ale też – potajemnie – pod Pałacem Kultury, niczym diabłu ogarek. Już się od tego nie odżegna.
Na „Rewers” można patrzeć z punktu widzenia politycznej poprawności, jak na moralitet: Sabina została ukarana za swój konformizm, ale w końcu ocaliła godność i wolność. Można jednak spojrzeć na tę przypowieść od innej strony i zobaczyć w „Rewersie” film wkraczający na podobny teren, co niemieckie „Good bye, Lenin” Beckera, holenderska „Czarna księga” Verhoevena czy nawet „Lektor” Daldry’ego. Pojawiają się tu bowiem motywy ustrojowego uwiedzenia oraz miłości do wroga, która nie zostaje wymazana. Jesteśmy bękartami przeszłości? Nie pozbędziemy się szkieletu z szafy?
Przyjemność, jaką sprawia „Rewers” – wyjątkowa w kinie polskim ostatnich lat – polega nie tylko na brawurze, z jaką Borys Lankosz i operator Marcin Koszałka zmieniają stylistyczne rejestry w części filmu dziejącej się w latach 50. (szczątkowa część współczesna wypada słabiej). Ten film działa rozkurczowo. Obracając schematami widzenia przeszłości, zarazem rozbija je. Przyznając swoim bohaterom szerszy margines błędów, słabości, naiwności, którymi muszą okupić swoje przetrwanie w ciężkich czasach, „Rewers” pomaga na przeciąg seansu uwolnić się od ciężaru narodowych win i krzywd. Zamiast tragizmu, daje pobłażliwy uśmiech.
Źródło: Gazeta Wyborcza
___________________________________________________________________________________________
Janusz Wróblewski
12 listopada 2009
„Rewers”: szydercza gra z narodową pamięcią
Czarno o czerwonym
Nagrodzony Złotymi Lwami w Gdyni „Rewers” Borysa Lankosza, zamiast szkolnego rozliczenia ze stalinizmem w martyrologicznym duchu, podejmuje szyderczą grę z narodową pamięcią.
Już sam tytuł sugeruje, że jest to obraz cokolwiek zniekształcony, odwrotność wizerunku lat 50., z jakim zwykle mieliśmy do czynienia. I rzeczywiście trudno się tu dopatrzeć ujęć i sytuacji dobrze skądinąd znanych. Kiedy umiera Stalin, matka (grana przez Krystynę Jandę) i jej córka (Agata Buzek) wbiegają do ulicznej bramy, obejmują się i zamiast płakać, jak to zostało utrwalone na kronikach filmowych, krzyczą z radości, co z życzliwym zrozumieniem obserwuje zadowolony dozorca. Od samego początku świat w „Rewersie” zostaje podzielony na swoich i tych nowych – barbarzyńców, cywilizacyjnych dzikusów, co przybyli nie wiadomo skąd razem z moskiewską władzą. Ale i ten czarno-biały schemat szybko zostaje zanegowany. Amant ubek w wykonaniu Marcina Dorocińskiego jest równie przystojny i męski jak Humphrey Bogart. Budzi podziw, a kiedy wychodzi na jaw, kim jest, Janda go usprawiedliwia: może jego rodzina była szantażowana i nie miał wyjścia. A córka ze współczuciem dopowiada: gdybyśmy wygrali Powstanie, mógłby zostać mechanikiem.
W „Rewersie” nie chodzi o podkreślenie racji moralnych. Te od początku są oczywiste. W przeciwieństwie do „Matki Królów” czy choćby „Człowieka z marmuru” u Lankosza nie mówi się o stalinizmie serio. Trzypokoleniowa rodzina aptekarek reprezentowana przez babkę (Anna Polony) oraz matkę i jej córkę zachowuje się trochę jak w komiksie. Postaci są przerysowane, ich język śmieszy zamierzonym anachronizmem, relacje wyglądają groteskowo.
Ofiara z ubeka
Rodzina wywodzi się z przedwojennej polskiej inteligencji. Żadna z kobiet nie ma cienia wątpliwości, w jakiej rzeczywistości przyszło im żyć po wojnie. Mimo pogardy okazywanej komunistom muszą tolerować obcą władzę, zwyczajnie starają się dawać sobie radę. A już na pewno nie poddawać się jak poeta Wodzicki, który w czasie okupacji „stracił wszystko oprócz życia” i nie ma ochoty ani sił, by walczyć dalej. Instynkt podpowiada im, by pomimo niepewności i obaw co do przyszłości znaleźć jakieś pozytywne rozwiązanie. Więc namawiają najmłodszą z nich, redaktorkę działu poezji w wydawnictwie przypominającym Czytelnika, by znalazła odpowiedniego kandydata na męża i założyła rodzinę. Zawierane kompromisy mają na celu przetrwanie w podłych czasach – i nic więcej. Co dosadnie, ale z klasą ilustrują sceny połykania wciąż tej samej jednodolarowej monety z napisem „Liberty” przez najbardziej buntowniczo nastawioną niedoszłą pannę młodą.
Efektem przetrwania nie jest poczucie klęski ani gorzka świadomość utraty szacunku do samego siebie. Przeciwnie – duchowe zwycięstwo odniesione nad zbrodniczym systemem, którego grozy w filmie prawie się nie wyczuwa. Jedynie gdzieś w tle następują aresztowania, znikają wysoko postawieni ludzie. Scena roztapiania w chemikaliach ciała otrutego ubeka, próbującego wcześniej zmusić do współpracy pannę młodą, urasta w filmie do rangi symbolu na miarę śmierci Maćka Chełmickiego. Tylko znaczenia całkowicie się różnią. Bohater „Popiołu i diamentu” ginął na śmietniku historii, bo nie umiał się przystosować. W „Rewersie” odwrotnie – kozłem ofiarnym staje się doskonale wpasowany w nowy ustrój ubek. Jak na czarną komedię, której patronuje ironiczne spojrzenie braci Coen, przystało, jego ciało zostaje rozpuszczone w wannie przykrytej socrealistycznymi obrazami, a kości zakopane na budowie, gdzie za kilka lat stanie Pałac Kultury – widoczny znak sowieckiej dominacji nad Polską.
Bliżej Munka niż Wajdy
„Rewers” przewrotnie pokazuje to, do czego nasze kino nie było zdolne przez ponad pół wieku. Nie tylko przyznaje rację zwyczajnym ludziom, którzy nie mieli nic wspólnego z heroizmem walczącej opozycji. Dowodzi zarazem nierozłączności tych doświadczeń.
Prowadzony równolegle wątek współczesny nadaje filmowi rangę osobliwej przypowieści o podwójnym uwikłaniu w zło. Opór i zwycięstwo. Z drugiej strony szlachetne kłamstwo, które ma ukryć miłość łączącą niegdyś kobiety z diabelskimi siłami. Owoc tej miłości, dobrze ułożony młody człowiek, również zagrany przez Dorocińskiego, nie ma pojęcia, kim naprawdę był jego ojciec. Wierzy w spiżowy mit mówiący o bohaterstwie i godnej postawie jego taty. Widz samodzielnie musi rozstrzygnąć, komu właściwie oddaje on cześć, zapalając lampkę pod Pałacem Kultury. Diabłu, legendzie czy własnemu złudzeniu.
Oryginalność „Rewersu” polega także i na tym, że surrealistyczna historia weń wpisana została przedstawiona w niesłychanie lekki, nowoczesny sposób. Bliżej Munka aniżeli Wajdy. Można ją oglądać śmiejąc się z postmodernistycznej konwencji, z nieustannie prowadzonej zabawy kinem albo tylko z karykatury stalinizmu, nie dostrzegając w zasadzie drugiego dna, czyli perfidnej, bolesnej lekcji na temat tożsamości wolnej Polski. Bo czyż Lankosz wspierany wybitnym piórem Andrzeja Barta w roli scenarzysty nie mówi nam czegoś więcej? Choćby tego, że PRL nie da się tak po prostu obejść i wymazać z pamięci. Totalitaryzm został wryty w nasze geny, wirus komunizmu krąży w naszej krwi i nic go z niej nie usunie. Trzeba się z tym pogodzić i nauczyć z tym żyć.
Polityka
___________________________________________________________________________________________
Kuszący „Rewers”
Polska Dziennik Zachodni
Magdalena Leończuk
14.11.2009
Polskie kino długo czekało na taki film jak „Rewers” – artystycznie wyrafinowany i odważny, ale niepozbawiony walorów rozrywkowych. I który w inteligentny sposób mierzy się z polską historią, unikając metki skostniałego filmu rozliczeniowego.
Rewers, od dzisiaj na ekranach kin, to współczesne spojrzenie na komunistyczne czasy w Polsce, ale w moralnym wymiarze i dzięki uniwersalnemu językowi filmowemu przekraczające granice naszego kraju. I dlatego to, czego rok temu na gali rozdania Oscarów nie osiągnął Andrzej Wajda filmem „Katyń”, może uda się debiutującemu fabułą Borysowi Lankoszowi.
Sceną „Rewersu” jest Warszawa, współczesna i ta sprzed 60 lat, a główną bohaterką Sabina. Dziś staruszka przemierzająca halę przylotów warszawskiego Okęcia, ale we wczesnych latach 50. redaktorka działu poezji w wydawnictwie „Nowiny”, której największym problemem byli mężczyźni, a w zasadzie – ich brak.
Owdowiała matka i rzutka babka, z którymi mieszkała, podsuwały jej kolejnych kandydatów na męża. Nie zdawali oni jednak testów trzeźwości czy lotności umysłu, albo ich ideologiczne CV było wątpliwej jakości. Aż pewnego dnia „jak spod ziemi” wyrósł przystojny Bronisław, który uratował Sabinę przed dwójką oprychów. Tajemniczy, nonszalancki, z nieodłącznym papierosem w ustach, w prochowcu i z charakterystycznym fryzem mógłby grać w „Casablance”. Bronek w okamgnieniu podbija serce Sabiny, jej matki i babki. Ale za ślepotę w czasach ubeckiego terroru trzeba zapłacić wysoką cenę.
Dzięki czarno-białym zdjęciom Marcina Koszałki, zgrabnie połączonym z archiwalnymi obrazami i partyjnej nowomowie (jedyne wyzwanie dla cudzoziemców), „Rewers” – mimo fikcyjnej fabuły autorstwa Andrzeja Barta – oddaje klimat stalinizmu.
Ale niezwykłość „Rewersu” – a tym samym inteligencja reżysera – objawia się w zabawie konwencjami jak w liryczno-śmieszno-strasznych filmach Pedro Almodóvara, Quentina Tarantino i braci Coen. Borys Lankosz z równą swobodą jak mistrzowie przechodzi od filmu obyczajowego poprzez thriller i czarną komedię do dramatu, całości nadając glamour kina noir. Taki gatunkowy patchwork jest idealnym sposobem, by ze zdrowym dystansem spojrzeć na paradoksy epoki, pokazać życie jakim było z jego komicznymi i tragicznymi, a nawet brutalnymi momentami.
Lankosz jakby wciąga widza w przeszły świat, przez co łatwiej zrozumieć, a nawet wytłumaczyć dramatyczne decyzje, które podejmowali ludzie stawiani pod ścianą.
Doskonale wyczuwają to świetnie obsadzeni aktorzy. Przede wszystkim nagrodzona w Gdyni Agata Buzek to idealna Sabina – z niewinnością wypisaną na twarzy, skryta, delikatna, naiwna i nieświadoma swojej wewnętrznej siły, do czasu. Niezastąpione okazują się Anna Polony i Krystyna Janda – dwie osobowości równie silne jak grane przez nie postaci: babka o ciętym języku i w przewrotny sposób dowcipna matka. Nietuzinkowy kobiecy tercet uzupełnia tajemniczy, pociągający i bezwzględny Marcin Dorociński jako Bronek. Tą rolą przypomina, że potrafi grać (nagroda w Gdyni) i nie da się zaszufladkować jako lep na kobiety w komediach romantycznych.
„Rewers” dotyka ponurej przeszłości Polski, ale pozostaje uniwersalną opowieścią o potrzebie miłości, walce o przetrwanie, kobiecej naturze, przede wszystkim jednak o duchowym zwycięstwie, zamianie zła w dobro. Ostatecznie Sabina mimo traumatycznych doświadczeń, które wielu by złamały, nie pozwoliła, by kierowała nią nienawiść, złość.
– „Rewers” to prowokująca opowieść, która ma szansę (choćby i na chwilę) zniwelować istniejącą tak wyraźnie w naszej kulturze inklinację do „pomnikowego” odczytywania historii. Pozwala przyjrzeć się jej oczami zwykłych śmiertelniczek – mówi Borys Lankosz. – „Rewers” daje też coś, co wytrawni widzowie kochają najbardziej – prawdziwą zabawę kinem – dodaje utalentowany reżyser. I nie jest to tylko puste gadanie.
„Rewers” ma szansę stać się klasykiem. Zresztą już sprawia takie wrażenie dzięki swemu urokowi, zdjęciom, które przywodzą na myśl dawne czarne kino, kostiumom i muzyce stylizowanej na jazz lat 50. Przy tym wydaje się być filmem z innej szerokości geograficznej. Wreszcie polskie kino autentycznie kusi widzów.
Scenariusze literaturą pisane
12 listopada 2009
Zgoda, na tegorocznym gdyńskim festiwalu zdarzył się cud. Ale nie chodzi w nim o skumulowanie znakomitych filmów czy gwałtowną eksplozję talentów. Po prostu w ostatnich latach zapomnieliśmy o tym, o czym „Rewers” bezceremonialnie i z wielką klasą przypomniał: scenariusz filmowy może być literaturą.
W ojczyźnie kina, którego słabością od kilku lat jest wątłość opowiadanych historii, Borys Lankos i Andrzej Bart są niczym przybysze z innej planety. Albo przynajmniej z czasów Polskiej Szkoły Filmowej, kiedy wybitne dzieła kręcili Andrzej Munk , Andrzej Wajda , Jerzy Kawalerowicz . Kiedy scenariusze pisali im najwięksi prozaicy tamtego okresu: Jerzy Stefan Stawiński , Tadeusz Konwicki , Jerzy Andrzejewski . Kiedy małżeństwo literatury z kinem wydawało najdorodniejsze dzieci. Film Lankosza symbolizuje właściwie wszystkie zalety tego okresu i niemal wszystko, co ostatnimi laty z polskiej kinematografii wyparowało. Ale w pierwszej kolejności prowokuje pytanie, jak to się dzieje, że takich „Rewersów”, obrazów o dopracowanej, dobrze napisanej historii, nie oglądamy częściej?
(…)
Mam to szczęście, że nie boli mnie słaba współpraca literatury i filmu w Polsce. Literatura to literatura, film to film – komentuje Marcin Świetlicki. Jeśli filmowiec ma zdolności literackie, a literat filmowe – to wyśmienicie. Wtedy powstają wielkie dzieła. Ale tacy ludzie rodzą się rzadko. Pisania nie da się nauczyć. Trzeba mieć po prostu do tego talent. Śmieszy mnie i napawa zarazem lekkim obrzydzeniem pomysł szkół pisania scenariuszy, bo to mącenie w głowach nieszczęsnym grafomanom. Prawdziwy pisarz nie chodzi do szkoły pisania. Prawdziwy pisarz pisze – dodaje. Z utęsknieniem natomiast autor wypatruje ekranizacji swojego kryminału „Dwanaście”, który jeszcze przed swoim wielkim debiutem na język kina przepisał Borys Lankosz. Wcześniej pojawiały się niepoważne, mętne i nieciekawe propozycje przenoszenia moich książek na ekran. Dopiero scenariusz Lankosza był czymś konkretnym i budzącym zaufanie – mówi Świetlicki. Pisarz przyznaje jednak, że jego zaangażowanie w projekt, jeśli dojdzie do realizacji, nie przekroczy kosmetycznych poprawek w tekście.
Nie tylko Świetlickiego myśl o współpracy z filmowcem nie przyprawia o dreszczyk podniecenia. Kiedy Paweł Huelle dostał propozycję ekranizacji swojego „Weisera Dawidka” wyraził zgodę, jednocześnie zaznaczając, że nie chce uczestniczyć przy pisaniu scenariusza. Na przykład mogę być przywiązany absurdalnie do jakiejś sceny, która do filmu w ogóle się nie nadaje i za cholerę nie będę chciał z niej zrezygnować, bo będę uważał, że musi być i jako autor mam do tego prawo. Powiedziałem więc producentom: „Róbcie jak chcecie, a ja jestem ciekaw efektu” – mówił w jednym z wywiadów przy okazji premiery „Weisera” Marczewskiego. Kilka lat później Huelle napisał scenariusz adaptacji „Wróżb kumaka” Guntera Grassa dla Roberta Glińskiego i także jego drogi się z kinem się rozeszły. Autorem scenariusza do ekranizacji swoich książek o policjancie Eberhardzie Mocku nie będzie także Marek Krajewski. Reżyser planowego filmu, Patryk Vega, tłumaczy to tym, że twórca po napisaniu książek nie byłby dostatecznie otwarty na stworzenie, w jakimś sensie, nowej historii ze swoich powieści.
[Urszula Lipińska]
całość tu: http://www.stopklatka.pl/wydarzenia/wydarzenie.asp?wi=60456&skad=newsletterT
——————————————————————————————————————————
Łukasz Maciejewski o filmie „Rewers”
piątek 13 listopada 2009 00:01
„Rewers” – największa filmowa niespodzianka roku
Fabularny debiut Borysa Lankosza jest wspaniale skonstruowaną hybrydą: trochę tu „filmu noir”, bardzo dużo komedii rodzajowej, odrobinę thrillera, a nawet horroru. Wszystko odpowiednio dozowane, elegancko i z klasą przyprawione – znakomite! Najlepszy tegoroczny polski film – „Rewers” – 13 listopada wchodzi do kin.
„Rewers”
Polska 2009; reżyseria: Borys Lankosz; obsada: Agata Buzek, Krystyna Janda, Anna Polony, Marcin Dorociński; dystrybucja: Syrena Films; czas: 88 min; Premiera: 13 listopada; Ocena: 5/6
Borys Lankosz utrwala zapomniane kształty i twarze. W swoim „Kazimierzu zamkniętym” (2004) skonfrontował ludyczny charakter najmodniejszej dzisiaj dzielnicy Krakowa z tragiczną pamięcią przeszłości jej mieszkańców. W innym filmie, „Polacy, Polacy” (2002), operator Marcin Koszałka ocalał od zapomnienia wyrafinowane fotografie autorstwa Krzysztofa Gierałtowskiego – twarze Lema, Szymborskiej, Mrożka, Wyrozumskiego. W filmie nie zobaczyliśmy jednak sławnych bohaterów, usłyszeliśmy ich głosy. Z innego, (lepszego?) świata.
W tę strategię wpisuje się również „Rewers”. Krytycy piszą że film jest nawiązaniem do „polskiej szkoły filmowej”. Jeżeli nawet tak jest w istocie, jest to nawiązanie bardzo szczególne. Zarówno reżyser, jak i autor scenariusza, Andrzej Bart, zdawali sobie sprawę, że umieszczając tę opowieść w scenerii lat 50. ubiegłego wieku, wzbogacając ją o fantastyczne, w dziewięćdziesięciu procentach dwubarwne, czarno-białe zdjęcia Marcina Koszałki, wpisują film w konkretny historyczny kontekst. Ale ponieważ powrót do matryc polskiej szkoły filmowej nie jest już możliwy, autorzy „Rewersu” dokonali przewrotnego zabiegu stylistycznego. Pokazali tragikomiczną, w gruncie rzeczy bardziej komiczną niż tragiczną story, z punktu widzenia kogoś, kto jak gdyby utkwił w tamtych czasach, zaklinował się w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, i kompletnie nie zauważa zachodzących zmian. Takie podejście pozwoliło przyjrzeć się najczarniejszym z możliwych barw epoki z pozycji surrealnego zaskoczenia. Lankosz zdaje się powiadać: byłem tam, wszystko widziałem, na żywo nie wyglądało to tak strasznie, jak w opisie.
Podobnie jak w wielu amerykańskich produkcjach, np. „Daleko od nieba”, „Good Night, and Good Luck”, czy w „Dobrym Niemcu”, chodzi tutaj o formalną stylizację: od samej materii filmowej, do wierności scenograficznej i kulturowej, ale także o szerszy trend emulacji niedawnych epok wszystkimi możliwymi środkami dostępnymi dla współczesnych mediów wizualnych.
Inna sprawa, że Bart z Lankoszem udowodnili, że o naszej historii, „męczeńskiej historii narodu polskiego”, można opowiadać bez prowokacji, za to z ironią cienką jak mgiełka. W „Rewersie”, podobnie jak w całej prozie Barta, dominuje także kod intertekstualny. Fikcyjni bohaterowie mają znamiona postaci rzeczywistych (to wielka frajda wyłapywać w trakcie seansu tego typu niuanse), a filmowa gra dotyczy również kontekstu gatunkowego. „Rewers” jest bowiem wspaniale skonstruowaną hybrydą, w której jest trochę „filmu noir”, bardzo dużo komedii rodzajowej, odrobinę thrillera, a nawet horror. Wszystko odpowiednio dozowane, elegancko i z klasą przyprawione, w swojej kategorii – po prostu znakomite. To bez wątpienia jeden z najbardziej udanych debiutów filmowych w ostatnich kilkudziesięciu latach. Niespodzianka? Niekoniecznie…
dziennik.pl
——————————————————————————————————————————–
Rewers ******
PAWEŁ T. FELIS
2009-11-13, ostatnia aktualizacja 2009-11-13 12:01
Film w najlepszym sensie popularny, uroczo zwiewny, nieprzytłoczony ani historią, ani psychologią.
Na czym polega rewelacyjność debiutu Borysa Lankosza, skąd narastające w trakcie oglądaniu poczucie zachwytu, świadomość oglądania dzieła spełnionego (które ma szansę odnieść sukces nie mniejszy niż „Wojna polsko-ruska”)? Stylistycznie film jest majstersztykiem, warsztatowo (fantastyczne zdjęcia Marcina Koszałki, który – co widać na ekranie – sam był jednocześnie operatorem kamery) nijak ma się do polskiego kina robionego na pół gwizdka. Ale to mało.
Bo dopieszczona w każdym kadrze, cyzelowana forma potrzebna jest tu po to, żeby ukryć pod nią demoniczną nieprzejrzystość. Upiornie mieszać szyki, płynąć od farsy do horroru, od arii z „Madame Butterfly” Pucciniego do fizjologii kiszki stolcowej, która niestrawioną monetę każe pod wodą szczotkować, żeby dało się ją połknąć po raz drugi. Od „Poezja, słucham” (telefonicznie powitanie redaktorek w wydawnictwie Nowiny) do „Lala, but ci się rozpierdala” (zaczepiający bohaterkę pijaczkowie). Od zawstydzonego uśmiechu Sabiny, która czerwienieje na widok umięśnionych sportowców na ekranie – do trupa i rezolutnej uwagi babci: „Na pewno nie wiecie, co zrobić z kośćmi”.
Warto zobaczyć „Rewers” już choćby dla genialnego tercetu aktorskiego: Anna Polony, Krystyna Janda i Agata Buzek. Matka (Janda) szuka córce męża, dla kandydatów szykuje ciasto i nalewkę, z przejęciem, nerwowo, jakby walczyła o coś najważniejszego, tyle że już nie dla siebie. Babcia (Polony) zgarnia w filmie najwięcej bonmotów (o sobie: „to nawet nie wypada, abym się tak długo dobrze trzymała”, o adoratorze wnuczki: „Księgowy? To może i liczyć umie”), jej ironia jest przenikliwa, pozbawiona starczej goryczy, ale i złudzeń, wpajanego przez otoczenie lęku („Lepiej żyć samotnie niż w złym towarzystwie”). Sabina wydaje się najbardziej naiwna, jakby jeszcze rozmyta – zwykła polonistka od przecinków, marzycielka zawstydzona komplementami na temat swoich nóg, idealistka, która chce przekonać zdolnego poetę do paru cenzorskich poprawek, bo z takim talentem pisać do szuflady to grzech. Ale sama w końcu będzie musiała zgrzeszyć i odpokutować. Czyli dalej żyć.
„Rewers”, który słusznie triumfował na festiwalu w Gdyni, jest filmem w najlepszym sensie popularnym, uroczo zwiewnym, nieprzytłoczonym ani historią, ani psychologią. Perypetie Sabiny z narzeczonymi, jak rzekomo niepijący wódki księgowy (świetny Adam Woronowicz), który każe sobie zadawać zagadki z mnożenia („trzycyfrowe wolałbym”), mają wdzięk staroświeckich powiastek o pannach na wydaniu. Wystylizowany na Humphreya Bogarta Marcin Dorociński (wreszcie rola na miarę jego talentu) wnosi aurę czarnego kryminału, scena bójki ma coś z komiksu, a nieoczekiwany trup nadaje smak czarnej komedii. Ale to błyskotka (byłem na dwóch pokazach i na obu publiczność reagowała gromkim śmiechem) tylko z wierzchu.
Dzięki Andrzejowi Bartowi, który dał Lankoszowi rewelacyjny, pękający od niuansów scenariusz, stalinowski czas jest tu „tylko” tłem i „aż” motorem zdarzeń. Aparatczycy mogą przy wódce recytować Verlaine’a i tańczyć przy jazzie („muzyce uciśnionych Murzynów”), panie mogą po cichu cieszyć się ze śmierci Stalina, ale jednocześnie UB urządza aresztowanie generała, a partyjny szef Sabiny zostaje z dnia na dzień uznany za wroga systemu. Niczym lapidarny wykład o powojennym świecie brzmi tu pytanie babci: „Co to za człowiek? Z tych nowych czy zwyczajny?”.
A jednak nie jest to – albo nie jest to tylko – film o stalinizmie. „Rewersem” rządzi groteska, tyle że w tej grze chodzi o sprawy fundamentalne. Kluczową rolę odgrywa ukrywana przez Sabinę moneta z napisem „Liberty” tam, gdzie nikt nie ma dostępu, w żołądku: „tylko diabeł mógłby o tym wiedzieć”. Ale zjawia się ktoś, kto wie. Ktoś, kto uwodzi i przeraża, zdobywa ciało, a chce zdobyć duszę. Tego diabła można próbować oszukać, można go nawet zabić, ale on się odrodzi, przeżyje. A wreszcie trzeba go będzie pokochać.
„Rewers” Polska 2009. Reż. Borys Lankosz. Aktorzy: Agata Buzek, Krystyna Janda, Anna Polony, Marcin Dorociński, Adam Woronowicz, Bronisław Wrocławski, Łukasz Konopka
——————————————————————————————————————————
„Rewers” i film o Polańskim od piątku w kinach
piątek, 13 listopada 2009 08:39 | PAP
Nagrodzona tegorocznymi Złotymi Lwami w Gdyni czarna komedia „Rewers” w reżyserii Borysa Lankosza oraz zrealizowany przez Marinę Zenovich dokument „Polański. Ścigany i pożądany” trafią w piątek do polskich kin.
„Rewers”, wyreżyserowany według scenariusza pisarza Andrzeja Barta, uhonorowano w Gdyni sześcioma nagrodami. Oprócz Złotych Lwów, były to nagrody za: najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą – dla Agaty Buzek, najlepszego aktora drugoplanowego – Marcina Dorocińskiego oraz najlepsze zdjęcia, muzykę i charakteryzację.
Filmowa perełka, której reżyser bawi się konwencjami kina – to opinie polskich krytyków o debiutanckiej pełnometrażowej fabule 36-letniego Borysa Lankosza.
Docenili ją także krytycy zagraniczni. „Rewers” zdobył prestiżową nagrodę FIPRESCI, przyznaną przez Międzynarodową Federację Prasy Filmowej na tegorocznym Warszawskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym. „Wielowarstwowa, pięknie opowiedziana, stylowa historia, dotycząca spraw ważnych. Znakomite nawiązania do tradycji filmu noir. Wspaniałe, czarno-białe zdjęcia” – to opinia FIPRESCI.
Obok Buzek i Dorocińskiego, w obsadzie filmu są m.in.: Krystyna Janda, Anna Polony, Adam Woronowicz i Bronisław Wrocławski. Autorem zdjęć jest Marcin Koszałka, a muzyki Włodek Pawlik.
„Rewers” jest opowieścią o trzech kobietach: 30-letniej Sabinie oraz jej matce i babci. Akcja rozgrywa się w 1952 r. w Warszawie – w czasach stalinizmu. Sabina (Agata Buzek), „szara myszka”, właśnie przekroczyła trzydziesty rok życia. Jej matka obawia się, że dziewczyna ma przed sobą wizję staropanieństwa. Ku radości matki, w życiu Sabiny pojawia się skłonny do romantycznych gestów Bronisław (Marcin Dorociński), wyglądem przypominający Humphreya Bogarta. Sabina przeżywa pełen uniesień romans. Wkrótce jednak odkrywa, że Bronisław specjalnie wkradł się w jej łaski i że ma ukryty plan.
(…)
/cały artykuł tu: http://www.film.wp.pl/id,102940,title,Rewers-i-film-o-Polanskim-od-piatku-w-kinach,wiadomosc.html, cd już nie o Rewersie…
—————————————————————————————————————————–
Andrzej Bart. Uśmiech- inteligencka przywara
Tadeusz Sobolewski2009-11-13, ostatnia aktualizacja 2009-11-11 16:49
Czy żyjąc w stalinizmie, nie chciałbyś unieść zgrzebnej spódnicy rumianej konduktorki lub nawet milicjantki kierującej ruchem? Rozmowa z Andrzejem Bartem, pisarzem i scenarzystą „Rewersu”
Ludzie bili brawo na „Rewersie”, ale ktoś mi powiedział: to jednak nie jest „Matka Królów”.
– Rzeczywiście, coś zupełnie innego niż „Matka Królów” czy „Przesłuchanie”, choć też o latach stalinowskich. Tamte filmy były pierwsze i dawały odwagę, że film może w ogóle dotknąć tego tematu. „Rewers” jest już opowiedziany w innej formie. Zawsze dążę w pisaniu do pewnego skrótu myślowego, nie opowiadam o rzeczywistości w skali jeden do jednego.
W „Rewersie” widz jest stale zaskakiwany. Pokazujecie tym filmem, że można opowiadać o tamtych czasach swobodniej, żonglując gatunkami, nawet bawiąc się.
– Słowo „zabawa” nie jest tu odpowiednie. Młodzi krytycy ładnie podpierają się określeniem „czarna komedia”. Od strony dystrybucyjnej brzmi to dobrze, ale z czarną komedią ma to tylko tyle wspólnego, że ludzie się śmieją. Moim zamierzeniem było jednak, aby w pewnej chwili śmiech uwiązł im w gardłach. Dla naszych wewnętrznych potrzeb nazwałem ten gatunek nie „black comedy”, lecz „white tragedy”. Bo przecież opowiadamy o tragicznej chwili, w jakiej znalazł się naród, i o tragedii uczciwej kobiety, która musiała zabić. Nina Simone, która śpiewa na końcu filmu, w jej właśnie imieniu prosi nas o zrozumienie.
A stalinizm?
– Jest ważny, ale to przede wszystkim film o opresji kobiety, która żyje w strasznych czasach. O kobiecie w państwie tak doskonałym, że wie nawet o zawartości jelit swoich obywateli. Państwo policyjne jest wieczne; wszystko jedno, czy to stalinizm, rosyjska ochrana, czy reżimy gdzieś daleko, o których już na szczęście możemy tylko czytać. Ale przecież już za chwilę kamerę będzie można umieścić w szczotce do zębów i nawet jeśli nie państwo, to wścibski sąsiad będzie się mógł dowiedzieć o stanie twojego przełyku. Tymczasem Sabina ma jedno życie, i tak naprawdę tylko dla niej jest ono ważne. Kiedy się skaleczy, tylko ona odczuje ból. Dla pisarza najważniejsze są właśnie te pojedyncze małe bóle.
Sabina z „Rewersu” – pod innym imieniem – opisana jest już w powieści „Rien ne va plus” wydanej po raz pierwszy w 1991 r.
– Narratorem tej powieści – podróży przez historię – jest portret, który przez 200 lat wisi w różnych polskich domach. Pisząc, musiałem dla każdego okresu znaleźć jego metaforyczny odpowiednik. Na przykład czasy napoleońskie przedstawiłem w postaci kobiety olbrzymki, która przygarniając dwóch francuskich żołnierzy uciekających z Rosji, pozwala im na wiele. Kiedy, dosłownie rzecz ujmując, maleńcy mężczyźni wychodzą z jej ciała, sprawiają wrażenie szczęśliwych. Przez tę gargantuiczną hiperbolę pokazałem gest Polki poświęcającej honor dla nadziei wolności.
W stalinizmie mój bohater trafił do domu skromnej redaktorki, która, kiedy państwo wydaje dekret nakazujący zdawanie złota i walut, wymyśla, zdawałoby się, doskonałą skrytkę dla pamiątkowej monety dolarowej. Kiedy potem poznaje pięknego mężczyznę i spodziewamy się jeszcze piękniejszego romansu, ten okazuje się złym człowiekiem, który reprezentuje złe państwo. Wie o skrytce, o której wiedzieć w żaden sposób nie może, i szantażuje kobietę, chcąc z niej zrobić donosicielkę. W „Rien ne va plus” kończy się to samobójstwem.
Dziewczyna z „Rien ne va plus” jest o wiele mniej rozgarnięta od tej z „Rewersu”, bardziej serwilistyczna.
– Przechodzi przez życie jak gąsienica przez ścieżkę, na której zostaje nadepnięta. W „Rewersie” jest inaczej. Bohaterka, której dałem drugie życie, decyduje się zabić złego człowieka, a potem siebie. Od śmierci wybawia ją matka, osoba, zdawałoby się, tchórzliwa. Ta sama kobieta, która w 1944 r. zamknęła dwoje dorosłych dzieci na klucz w piwnicy, aby nie poszły do Powstania, teraz przechodzi do czynu i bierze na siebie ciężar walki o życie.
Taką bezceremonialną przypowieść o historii mógłby napisać Francuz. My jeszcze w latach 80., kiedy powstawała u nas fala filmów o stalinizmie, wciąż musieliśmy coś „odkłamywać”, borykać się z ideologią, która wciąż gdzieś się tliła, obchodzić cenzurę. W roku 2009 możemy już mówić nie tyle o historii, co o naturze ludzkiej. A poza tym czasy stalinowskie w tym filmie są sexy. Czy defilady nie przypominają amerykańskich parad? Czy Chór Czejanda nie miał brzmienia rewelersów?
– Pamiętaj, że „Rien ne va plus”, a tym samym „Rewers”, ma już 20 lat, a pisałem to wszystko o wiele wcześniej. Co to znaczy sexy? Wszędzie, gdzie są ludzie, jest też choćby podskórna zmysłowość. Tadeusz Hołuj, opisując swoje uwięzienie w obozie koncentracyjnym, wspomina, jak więźniowie podglądali kobiety przez druty. Było w tym może więcej seksu niż w okolicznych wioskach pod Oświęcimiem. Czy żyjąc w stalinizmie, nie chciałbyś unieść zgrzebnej spódnicy rumianej konduktorki lub nawet milicjantki kierującej ruchem? To tylko życie i aż życie.
Zawartością „Rien ne va plus” można by obdzielić kilka fabularnych filmów, skoro tylko z kilku jej stron powstał „Rewers”. W „Pociągu do podróży” z kolei, na długo przed „Bękartami wojny” Tarantino, dokonujesz korekty historii.
– 20 lat temu mogło ukazać się niemieckie wydanie tej książki, jednak jej wspaniała tłumaczka powiedziała mi, że Niemcy nie są jeszcze przygotowani na takie zobaczenie siebie w tworzeniu się Hitlera. W mojej powieści, która jest wędrówką przez ówczesną Europę, sprawiłem, że w wyniku łotrzykowskiej akcji Hitler traci język i zostaje na całe życie bełkoczącym bez składu cudakiem. A jednak słuchacze jego przemówień mdleją z zachwytu, jakby był włoskim tenorem. Potrzeba pojawienia się kogoś takiego jak Hitler była tak wielka, że jego śmieszność nie miała znaczenia. Jego bełkot jest więc metaforą stawania się niemieckiego faszyzmu, tak jak połykanie złotej dolarówki w „Rewersie” jest metaforą czasów stalinowskich.
„Don Juan raz jeszcze” też jest materiałem na film.
– I to całkiem współczesny film, mimo hiszpańskiego kostiumu. To książka o każdym mężczyźnie w drugiej połowie swojego życia, który zdaje sobie sprawę, że nie wszystko, co robił, było powodem do dumy. Uwodzenie młodych dziewcząt czekających na miłość jak rośliny na deszcz nie jest zajęciem szczególnie trudnym, a tym samym chwalebnym. Mój Don Juan już wie, że tak naprawdę zmarnował życie. Mężczyzna całkowicie zadowolony z siebie bywa idiotą. To także powieść o marzeniu, aby wygrać z wyrokami boskimi. Próbującym walki jest tam Gaspar Le Ferron, który przypieka ludzką głupotę, sam nie będąc wolnym od śmieszności. Nasze dojrzałe życie często rozpięte jest między zgorzknieniem starego Don Juana a podrygami nadziei Le Ferrona.
Za każdym razem szukasz jakiegoś sposobu, żeby skorygować historię, wyjść poza nią, jak w głośnej „Fabryce muchołapek”, gdzie bohater-narrator usiłuje wyprowadzić dziewczynę z łódzkiego getta.
– To tylko pisarskie próby, aby zrobić coś niemożliwego i na chwilę poprawić świat. Już samo opisanie tych prób jest moim zdaniem potrzebną robotą.
Źródło: Duży Format
——————————————————————————————————————————–
Czarna komedia prowokująca umysł
sobota, 14 listopada 2009
Od piątku na dużym ekranie gości najnowszy film Borysa Lankosza „Rewers”. Zwycięzca wielu nagród, m.in. Złotych Lwów na tegorocznym Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, a także polski kandydat do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny.
Film, który zachwycił festiwalową publiczność i olśnił krytyków, powstał w ciągu zaledwie 28 dni. Jeszcze na dzień przed pierwszym pokazem, który odbył się na festiwalu w Gdyni, Borys Lankosz nanosił ostatnie poprawki. Niemal w ostatniej chwili przywiózł produkcję na festiwal. Film został wrzucony na czytnik, a potem był już tylko aplauz publiczności i nagrody. Reżyser powtórzył kilkakrotnie, że nie spodziewał się, tak pozytywnego przyjęcia produkcji. – Ucieszyły mnie też liczne nagrody, zwłaszcza publiczności, dziennikarzy czy nagroda festiwali zagranicznych dzięki której, „Rewers” pokazywany będzie na piętnastu festiwalach – przyznaje Borys Lankosz.
Borys Lankosz umiejscowił akcję „Rewersu” we wczesnych latach pięćdziesiątych oraz współcześnie. Trzydziestoletnia Sabina (Agata Buzek) jest redaktorką w dziale poezji dużego wydawnictwa. Dzieli mieszkanie z matką (Krystyna Janda) i babką (Anna Polony). Obie, w trosce o przyszłość Sabiny, postanawiają znaleźć odpowiedniego dla niej kandydata na męża. Żaden z potencjalnych wybranków, nie wzbudza jednak zainteresowania „szarej myszki”. Pewnego dnia zjawia się tajemniczy Bronisław (Marcin Dorociński). Jego obecność rozpoczyna serię zaskakujących zdarzeń…
Borys Lankosz wyjaśnia, że chciał, by ten film był opowieścią o kobietach. – Pomysł na umieszczenie akcji w czasach stalinizmu pojawił się później – wyjaśnia reżyser i dodaje, że „Rewers” to także prowokująca umysł czarna komedia, która ma szansę (choćby i na chwilę) zniwelować istniejącą tak wyraźnie w naszej kulturze inklinację do „pomnikowego” odczytywania historii. – Rewers daje też coś, co wytrawni widzowie kochają najbardziej – prawdziwą zabawę kinem – dodaje Borys Lankosz
Umieszczenie akcji filmu w latach pięćdziesiątych wymagało od Lankosza gruntownego i rzetelnego przygotowania. Jak podkreśla, wiele godzin spędziła w archiwach, przeczytał „Dziennik 1954” Tyrmanda, kroniki filmowe. – Natrafiłem na wiele niesamowitych tekstów. Wstrząsający był dla mnie też materiał, pokazujący śmierć Stalina i to, jak to wydarzenie zostało odebrane. Te ujęcia są w „Rewersie”- mówi Borys Lankosz.
Oprócz nietypowej fabuły, oryginalny jest także sposób realizacji filmu.
Przewrotna i pełna ironii opowieść o trzech kobietach, stała się filmowym spotkaniem trzech charyzmatycznych, obdarzonych niezwykłą osobowością aktorek – Agaty Buzek, Krystyny Jandy oraz Anny Polony. Kobiece indywidualności pod okiem reżysera Borysa Lankosza stworzyły brawurowy tercet, który uwodzi widza od pierwszej sceny. – Propozycja zagrania matki w filmie „Rewers” była kusząca nie tylko ze względu na scenariusz, temat, gatunek filmu, reżysera, o którym mogłabym mówić wiele dobrego, operatora filmu – wspaniałego artystę, z którym od jakiegoś czasu chciałam się spotkać, ale także, a może przede wszystkim, ze względu na najbliższe partnerki w filmie Panią Annę Polony, której aktorstwo podziwiam od lat i Agatę Buzek, aktorkę, którą obserwuję kilka sezonów z wielkim zainteresowaniem i której rolę w moim przedstawieniu „Trzy siostry” cenię wyjątkowo – wspomina Krystyna Janda.
Na ekranie pojawia się także Marcin Dorociński. – Wbrew pozorom starałem się, żeby mój bohater był pozytywną postacią- przyznaje aktor.
13 listopada Polskie Radio wydało płytę z muzyką Włodka Pawlika do filmu Borysa Lankosza. Jej autor otrzymał nagrodę indywidualną za muzykę do tego filmu na tegorocznym 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Na płycie znajduje się różnorodna muzyka, utrzymana w konwencji lat 50. i 60. – klasyka, jazz i rock. Kompozytor utrzymał autonomię muzyki. Jak określił: „Jest to penetracja własnej, muzycznej wyobraźni, podporządkowanej idei artystycznej filmu”. Muzyka nie jest tu wiernym odzwierciedleniem miejsca i czasu akcji filmu. Zdaniem kompozytora: „Jest jednym ze środków, uwalniających fabułę z gorsetu socrealistycznej rzeczywistości”.
http://www.polskieradio.pl
W telewizji „Rewers”, czyli kuszenie panny Sabiny
Tadeusz Sobolewski
6 maja 2018
Ten film działa rozkurczowo. Pomaga uwolnić się od ciężaru narodowych win i krzywd, zamiast tragizmu daje pobłażliwy uśmiech
„Rewers”, niedziela, 6 maja, 00:10, polsat
Polska 2009, reż. Borys Lankosz, wyk. Anna Polony, Krystyna Janda, Agata Buzek, Marcin Dorociński
Lubię w „Rewersie” scenę, gdy matka – Krystyna Janda – wraca do domu, zastaje katastrofę i natychmiast przystępuje do działania. Wybija Sabinie z głowy myśl o samobójstwie: „Czyś ty zwariowała, córeczko? Myślisz, że pozwolę ci się zabić dla jakiegoś podejrzanego typa? Nie wolno tracić życia przez kogoś takiego. I bardzo proszę, żadnego mazgajstwa…”.
Matka Sabiny, zgodnie z ówczesną modą, nosi krótkie, rozkloszowane palto. Na głowie ma jedwabną chustkę zawiązaną pod brodą. Patrząc na nią, myślę o pokoleniu moich rodziców. W takim samym stroju w latach 50. moja matka wychodziła z ojcem do kina – szli na „Młodość Chopina”, na „Przygodę na Mariensztacie” albo na „Czerwoną oberżę”, modną w połowie lat 50. makabryczną francuską komedię z Fernandelem. Jej tytuł kojarzył się wszystkim z panującym ustrojem, ze stalinizmem, który właśnie mijał, więc zabawa była podwójna.
Same kobiety i pijany artysta
W filmie Lankosza, dziejącym się w roku 1952, „czerwoną oberżą” nieoczekiwanie staje się mieszkanie państwa Jankowskich – rodziny warszawskich kamieniczników, aptekarzy. Po wojnie udało im się dobrze ustawić dzięki obrotności syna Arkadka malującego portrety partyjnych oficjeli (moralnego kaca zalewającego alkoholem). Poza nim w domu są same kobiety. Dziadka i ojca nie ma. Może umarli zwykłą śmiercią, a może zginęli na wojnie, za okupacji, w powstaniu, w obozie? Ani bohaterowie, ani zdrajcy.
Agata Buzek gra najmłodszą z Jankowskich – Sabinę. Matka i babka chcą uratować ją przed staropanieństwem, szukają więc dla niej męża. Jak w staroświeckiej farsie pojawiają się kolejni kandydaci częstowani nalewką matki aptekarki. Farsa przeradza się w horror. Sabina, której nie udało się walczyć w powstaniu (matka nie pozwoliła?), osiem lat po wojnie będzie musiała stoczyć swoje własne „powstanie” w konfrontacji z diabłem nowych czasów. Choć trzeba przyznać, że analogia między czynem Sabiny i powstaniem okaże się niepełna, nie dochodzi bowiem do samobójstwa.
Trzeba z tym wszystkim jakoś żyć – takie jest prawo tragikomedii. Bo, jak mawia babcia Sabiny (Anna Polony), „choroba jest częścią życia”. To główna mądrość płynąca z tej historii. Nie da się jej opowiedzieć ani w kategoriach bohaterstwa, ani hańby. Wychodzimy poza obowiązujący w Polsce wzorzec opowieści o powojennej przeszłości.
Polski odpowiednik „Good Bye Lenin?”
„Rewers” to coś w rodzaju „Czerwonej oberży” Peerelu. To kino „francuskie” w rozumieniu ludzkiej słabości, w swobodnym przemieszaniu konwencji, romantyzmu i humoru, komedii i horroru. Ideologia nie wchodzi w grę, jest od początku traktowana jako obowiązujące kłamstwo, czego świadomość mają nawet dygnitarze, których podejmuje w swojej pracowni zeszmacony malarz Arkadek.
Na „Rewers” można patrzeć z punktu widzenia politycznej poprawności, jak na moralitet: Sabina została ukarana za swój konformizm, ale w końcu ocaliła godność i wolność. Można jednak spojrzeć na tę przypowieść od innej strony i zobaczyć w „Rewersie” film wkraczający na podobny teren, co niemiecki „Good bye, Lenin” Beckera, holenderska „Czarna księga” Verhoevena czy nawet „Lektor” Daldry’ego. Pojawiają się tu bowiem motywy ustrojowego uwiedzenia oraz miłości do wroga, która nie zostaje wymazana. Jesteśmy bękartami przeszłości? Nie pozbędziemy się szkieletu z szafy?
Zrzućmy ciężar win i krzywd
Przyjemność, jaką sprawia „Rewers” – wyjątkowa w kinie polskim ostatnich lat – polega nie tylko na brawurze, z jaką Borys Lankosz i operator Marcin Koszałka zmieniają stylistyczne rejestry w części filmu dziejącej się w latach 50. (szczątkowa część współczesna wypada słabiej). Ten film działa rozkurczowo. Obracając schematami widzenia przeszłości, zarazem rozbija je. Przyznając swoim bohaterom szerszy margines błędów, słabości, naiwności, którymi muszą okupić swoje przetrwanie w ciężkich czasach, „Rewers” pomaga na czas trwania seansu uwolnić się od ciężaru narodowych win i krzywd. Zamiast tragizmu daje pobłażliwy uśmiech.
http://wyborcza.pl/7,90535,23355196,w-telewizji-rewers-czyli-kuszenie-panny-sabiny.html