– Czy wierzy pani w horoskopy? Numerologię?
– Nie.
– A czy je pani czyta?
– Tak.
– Czy jest pan przesądna?
– Ależ skąd?
– Czy wierzy Pani w przeznaczenie, fatum, nieuchronność zdarzeń?
– Nie.
– Siły nadprzyrodzone, zaklęcia, wróżby, klątwy, rzucone uroki, czary, pewnie też nie?
– Oczywiście nie. To bzdura.
– W co więc pani wierzy?
– W siebie, w rozsądek, sprawiedliwość, rozum i pracowitość.
– Ale w przypadek chyba pani wierzy?
– Tak, może tylko w przypadek.
Tę rozmowę przeprowadziłam kilka dni temu przez telefon, byłam nagabywana przez jedno z pism o historyjkę, najdziwniejsze, niewytłumaczalne zdarzenie w moim życiu, jeśli takie przeżyłam. Nie dałam się namówić. Co za bzdury! – Ofuknęłam ich.
Dziś rano obudziłam się po niespokojnej, prawie bezsennej nocy. Koszmary. Śniły mi się jakieś koszmary. Przeczucie? Coś się stanie? Pomyślałam. Czy to ostrzeżenie? Może nie jechać samochodem?
Rozejrzałam się po sypialni. Matko! Ile talizmanów! Otoczona „zaklinaczami szczęścia”. Zaduszone liście zerwane w szczęśliwych chwilach, dwa byki indyjskie dające siłę na całe życie, przywleczony z Ameryki porcelanowy Król Smoków, jako że jestem w kalendarzu chińskim – smokiem, koniczyna czterolistna w ramce, antyczne karty do tarota – na szczęście, aniołki, misie, słonie z trąbami uniesionymi koniecznie do góry. Kamyki zielone….Cholera, pomyślałam. Czy ja zwariowałam? Właściwie każdy przedmiot tutaj to talizman mający zakląć i odepchnąć ewentualny zły los czy zdarzenie. Ja jestem nienormalna! Nie, to przypadek?
Wstałam. Natknęłam się natychmiast na chińską tablicę z napisanym na porcelanie zaklęciem. O Matko? Co to właściwie znaczy? Co tam jest nabazgrane? A może to cos złego? Może to działa odwrotnie? Muszę to sprawdzić. Sięgnęłam ręką po nowy szlafrok. Nie, lepiej włożę stary, od niego lepiej mi się zaczyna dzień. A co to za różowy woreczek? Muszelki! Muszelki z narysowanymi tajnymi znakami do wróżenia. Kto to narysował? Po co? To kretynizm. To ja. To ja narysowałam na muszelkach, flamastrem, kilka lat temu, na szczęście.
Weszłam do kuchni na poranną kawę.
– Mamo, miałam koszmarną noc, jakieś strachy, ale jednak, nikt mi się nie śni. Ani ojciec, ani babcia.
– Bo oni wiedzą, że się boisz. Przyrzekli przed śmiercią, że do ciebie nigdy nie przyjdą i nie odwiedzają cię. Przychodzą do mnie.
– Boże! Czyś ty oszalała? I co?
– Nic, dziś śniła mi się babcia, ale mówiła, że wszystko dobrze. Że ten ból nóg to nie zapalenie żył. Tak się martwiłam, że będzie znów zator. Ale mnie uspokoiła.
– Mamo? Ty chyba zwariowałaś!? Masz natychmiast wezwać lekarza!
– Po co? Uspokoiłam się.
Przy ubieraniu się uświadomiłam sobie, że do ślubu, dla szczęścia, poszłam w obowiązkowo nowych majtkach. Że kiedy przypadkowo włożę coś na lewą stronę wierzę, że tego dnia spotka mnie coś miłego, a kiedy zdarzy mi się założyć majtki na opak przemyka mi przez głowę myśl o nieuchronnym seksie. Zmieniając torebkę uprzytomniłam sobie, że w każdej z torebek mam św. Antoniego a w każdej portmonetce, portfelu pieniądz z przyklejoną łuską z wigilijnego karpia, aby pieniędzy nie zbrakło. Że nie stawiam torebek na podłodze, bo boję się, że mi „uciekną pieniądze”. Wsiadając do samochodu przypomniałam sobie jak błagałam przy wybieraniu tablicy rejestracyjnej żeby była na niej przynajmniej jedna 7- ka i broń Boże żadnej 6-tki, bo mi przynosi pecha, a spojrzawszy na zegar samochodowy na wszelki wypadek ucieszyłam się ze nie widzę na nim powtarzających się cyfr i zdałam sobie sprawę z najwyższym zdumieniem, że podświadomie boję się tych lat z dwoma 00 w środku, które przeżywamy, a godzina 22:22 na przykład, budzi we mnie paniczny lęk.
Pojechałam do pracy ulubioną drogą, dużo dłuższą i mniej wygodną niż ta inna, której z zupełnie niewiadomych przyczyn unikam, ale cóż, to jest ode mnie silniejsze. Kiedy uświadomiłam sobie że nie wzięłam szminek do malowania, nawet nie przyszło mi przez głowy że mogłabym wrócić po nie do domu. Kupię sobie nowe- pomyślałam. Nie wracam nigdy, po nic, żeby nie wiadomo co, a kiedy raz zapomniałam paszportu, co uświadomiłam sobie w drodze na lotnisko, zmuszona do powrotu, przed ponownym wyjściem posiedziałam trochę na krześle, udając sama przed sobą, że mi w ogóle nie zależy, liczyłam sto razy do dziesięciu od tyłu, plułam dwieście razy przez lewe ramie i obracałam się w kółko. Jeśli raz wyjdę z garderoby w teatrze żeby iść na scenę, to nie wracam za Chiny, wszystko, czego zapominam przynoszą mi garderobiane, przydeptuję każdy przedmiot, który mi upadnie, nie gwiżdżę nigdy, żeby nie zapeszyć, uważam z pudrem, bo to oznacza zmianę teatru, nie pożyczam niczego, co należy do roli, żeby jej nie stracić itd. itd., itd.
Oszołomiona sobą i swoimi zabobonami, tak nagle uświadomionymi i odkrytymi, postanowiłam z tym skończyć. Definitywnie rozstać się z nimi, raz na zawsze!
Porozdawać wszystkie drzewka szczęścia z turkusami, moimi szczęśliwymi kamieniami, które trzymam w dużych ilościach, powyrzucać zasuszone kwiaty, deseczki do odpukiwania, rzucić egzemplarz sztuki, którą właśnie próbuję, co najmniej dwadzieścia razy na podłogę, gwizdnąć w teatrze z całych sił stojąc na scenie. Specjalnie wrócić sobie do garderoby, po nic, dla kaprysu, zamówić sobie broszkę w kształcie cyfry 6, a maskę afrykańską podarunek od mojej córki, maskę, która ma nade mną czuwać, wynieść z sypialni, bo czasem jej się trochę boję i w ogóle się nią nie przejmować. Jednym słowem…..Przekroczyć wszystkie moje kręgi, które sobie tak po cichu i zupełnie nieświadomie stworzyłam.
Tak zdenerwowałam się tym postanowieniem i przestraszyłam swoją odwagą, że w panice zaczęłam nagle myśleć, że pewnie za chwilę będę miała wypadek. Na początku była to krótka, mała, jedna, niegroźna myśl, chwila. Skwitowałam ją konstatacją, że zwyczajnie jestem głupia. Ale myśl wróciła, rosła we mnie, potężniała. Wyłączyłam radio, bo zaczęło mnie denerwować. Nacisnęłam pedał gazu bezczelniej i splunęłam sobie w brodę. Fuknęłam na siebie i roześmiałam się sobie prosto w twarz. Z politowaniem spojrzałam na zaciskające się ze strachu dłonie na kierownicy. Były zbielałe, śnieżnobiałe na kostkach histerycznie zaciśniętych palców. Zaczęłam mieć mdłości a jednocześnie wykrzykiwałam do siebie w duchu: Ty kretynko! Tu ciemna babo! Głupi tłumoku! Uspokój się! A druga część mózgu w tym samym czasie myslała: – Boże! Błagam cię, jeśli już, to mnie zabij od razu, bez bólu, bez świadimosci, bez czasu na myślenie i refleksję, nie każ mi się obudzić w szpitalu, na przykład w stanie krytycznym! O Boże! Co będzie z moimi dziećmi?!! Eee! Mąż da sobie radę. Mama jeszcze czuje się świetnie. Jakoś to będzie. Marysia, moja dorosła już córka, też ma, w razie, czego, głowę na karku. No, mam nadzieję, że na pogrzebie będzie dużo ludzi, to ostatecznie będzie mój ostatni występ!…
I w tym momencie zauważyłam, że światło zmienia się na czerwone wiec gwałtownie nacisnęłam na hamulec. Jednocześnie usłyszałam: ŁUP! Samochód za mną nie zdąrzył zahamować. Walnął w mój zderzak. Z samochodu wyskoczył młody chłopak:
– Co pani robi? Czy pani zawriowala?
– Tak- odpowiedziałam pokornie i cichutko- Zwariowałam. Przepraszam. To moja wina. Bardzo cię przepraszam.
– Ojciec mi pożyczył samochodu. Pierwszy raz w życiu! Prawie płakał. – A matka mówiła, że coś się stanie, że ma przeczucie!
– Ja zadzwonię do twoich rodziców, powiem, że to moja wina, wezmę szkodę na siebie, nie martw się. A twój tata jest brunetem czy blondynem?
Spojrzał na mnie zdumiony.
– Brunetem.
– No to koniec.
– Dlaczego?
– Mam w horoskopie na ten tydzień, że nie dojdę do porozumienia z brunetem. TO KONIEC!