«Trzy razy w miesiącu widzowie zebrani w małej salce Starej Prochowni mogą uczestniczyć w eksperymencie psychoteatralnym przygotowanym przez trójkę aktorów (Anna Chodakowska, Krystyna Janda, Jerzy Kryszak), Jacka Zembrzuskiego (student Wydziału Reżyserii PWST) i Jana Ciecierskiego (opracowanie scenograficzne).
Punktem wyjścia są Pokojówki Geneta, z których Jacek Zembrzuski wypreparował spektakl o grze, o fałszu i prawdzie, o aktorstwie, czyli o ceremonii życia pojmowanego jako nieustanne przybieranie masek, wybieranie rekwizytów.
Ograniczone możliwości sali w Starej Prochowni pomagają reżyserowi osiągnąć założony cel. Na środku sali ustawiono podest, po obu jego stronach wygospodarowano miejsca dla widzów. Aktorzy grają wśród nas, ich fizyczność zostaje manifestacyjnie podkreślona. Na scenie toaletka, szezlong, kilka krzeseł, stolik, wieszak, na którym wiszą dwie suknie (biała i szkarłatna), sztuczne kwiaty. Wszystko utrzymane w jednostajnie białym kolorze. Świat ostentacyjnie nieprawdziwy, wyimaginowany. Jak ze snu. Z głośników płyną dźwięki muzyki.
Sala stopniowo zapełnia się ludźmi. Wreszcie otwierają się drzwi i na scenę wchodzą aktorzy. Właśnie aktorzy: Chodakowska, Janda i Kryszak, którzy tego wieczoru odegrają Bajkę dramatyczną według Geneta pt. Pokojówki. Zachowują się naturalnie, prywatnie. Oczywiście jest to prywatność zamierzona, wyreżyserowana, którą należy rozumieć w sensie bycia niejako na zewnątrz dramatu, w sensie podkreślania swojego dystansu wobec sztuki Geneta. Mówią didaskalia. Nazywając poszczególne elementy dekoracji (a także wymieniając szczegół, którego w Prochowni brakuje – okno) przygotowują teren do gry; co więcej – w takim układzie to właśnie oni – nie scenograf – każdego wieczoru kreują go od nowa.
Na wyciemnieniu światła Kryszak i Janda wychodzą. Zostaje Chodakowska. Zrzuca z ramion prywatny kożuszek, pod którym kryje się czarna prosta sukienka z białym kołnierzykiem. Zastygła w bezruchu czeka z dłońmi skrzyżowanymi na piersiach. Za chwilę na scenę wchodzi Janda (w czarnej bieliźnie). Rozpoczynają ceremonię. Są aktorkami, które tu i teraz grać będą Solange i Claire w sztuce Geneta. W ten sposób do przewidzianego przez dramatopisarza wielopoziomowego układu dodane zostaje jeszcze jedno piętro.
Na scenie toczy się gra, a raczej tajemny obrzęd, msza (te skojarzenia nasuwa już muzyka z prologu). Kapłanami są tu aktorzy. W spektaklu Zembrzuskiego nie jest ważna fabuła Pokojówek. Reżyser za pomocą spiętrzenia i skondensowania akcji przesuwa akcenty na grę aktorów, którą traktuje jako cel ostateczny spektaklu, a nie jeden z komponentów przedstawienia. Aktorki przeglądają się jedna w drugiej jak w zwierciadle. Tak jak baletnice ćwiczące przy lustrach, by wciąż móc kontrolować swoją technikę, korygować błędy. Są czujne. Ich gra to swoista akrobacja, sprawdzian umiejętności zawodowych. Aktorki stosują całą gamę środków: od płaczu do śmiechu, od szeptu do krzyku, wręcz pisku. Grają agresywnie. Stawką jest maksymalne mistrzostwo, zawodowstwo, środkiem – umiejętność przechodzenia od! stanu do stanu. Ich gra obliczona jest na zaskoczenie widza, ale chyba też partnerki.
Genetowskie pokojówki odgrywają misterium poniżenia i panowania, królewskości i podwładności. Często w inscenizacjach podkreślano patologiczność ich zachowań, eksponowano też społeczny charakter konfliktu. Pokój był siedzibą Pani, kuchnia – światem pokojówek. U Zembrzuskiego pokój to scena, na której się gra. Ale scena wyimaginowana, śniona przez pokojówki, podobnie jak i postać Pani (grana przez mężczyznę). Kryszak (Pani) ubrany jest na biało, pochodzi z tego samego świata co pokój. Jest rekwizytem ze snu dwóch pokojówek marzących o pańskości. W pewnym momencie Janda siada przy lustrze, z którego Kryszak na początku widowiska usunął szklaną taflę. Janda spogląda w pustą przestrzeń ograniczoną ramą. Po drugiej stronie widoczna jest twarz jej partnera. Nawet odbicie w lustrze jest tu nieprawdziwe, udane. Claire przez chwilę ogląda się taką, jaką chciałaby być w rzeczywistości.
Chodakowska i Janda świetnie czują się w tej konwencji. Chodakowska – skupiona, początkowo szara, zamazana, jest idealną pokojówką, niepokoi swoją uniżonością. Jej Solange jest cała wewnątrz. Przygotowuje się do roli wielkiej zbrodniarki. Głos aktorki, o charakterystycznej śpiewnej monotonii, żyje, drga. Gra Jandy jest ostra, nerwowa. Aktorka porusza się szybko. Atakuje partnerkę z ironicznym uśmiechem na ustach. Przygotowuje się do roli wielkiej władczyni. Janda patrzy prosto w oczy. Jej Solange wciąż szuka swojego odbicia, odbicia siebie nie jako realnej istoty, lecz wymyślonej, zrodzonej w marzeniach. Natomiast wzrok Chodakowskiej zwrócony jest w głąb samej siebie. Czujna czeka na każdą chwilę słabości Solange. Aktorki wyraźnie sprzedają swoją osobowość, która jest częścią ich aktorskiego mitu. Jesteśmy świadkami dziwnego żonglowania prywatnością i grą.
W finale spektaklu Solange podaje Claire filiżankę z trucizną. Janda zbliża filiżankę do ust. I tu widzowie, którzy poddali się kryminalnej fabule, zostają brutalnie obudzeni. Na scenę wkracza Kryszak, by powiedzieć tekst Irmy z Balkonu: „Teraz wracajcie do domu, gdzie wszystko (…) będzie jeszcze bardziej fałszywe niż tutaj.” Mówi wprost do widzów. Siedzący za mną mężczyzna jest oburzony słowami Kryszaka. „Wariat” – rzuca krótko pod adresem aktora do żony. Nikt więc formalnie nie został otruty, nikt nie popełnił zbrodni. Gra dobiegła końca, ale ceremonia wciąż jeszcze trwa w każdym z nas.
Spektakl w Starej Prochowni dąży konsekwentnie do uświadomienia jedności tych, którzy grają i tych, którzy oglądają. Na dodatek ci, którzy przedstawiają, odnoszą nad widzem zwycięstwo. Oni przynajmniej przyznają się do swojej gry.»