Katarzyna Fila: Jest taka podróż, o której marzy każdy z nas – podróż życia. Ktoś marzy o Amazonce, ktoś o Himalajach… Czy ma Pani takie marzenie?
Krystyna Janda: Tak, rzeczywiście mam taką podróż, która jest wciąż przede mną. Myślę o Grecji. Grałam Medeę, Fedrę, Elektrę, grałam w życiu wiele postaci antycznych, a nigdy nie byłam w Grecji. I to jest mój obowiązek zawodowy. Dotknąć tego co grałam, przejść się brzegiem morza, po piasku… Wiele razy mówiłam ze sceny: „O, ja Greczynka…”, a nigdy tam nie byłam.
KF: To do Pani niepodobne. W swoich wypowiedziach często podkreśla Pani rzetelne przygotowanie do roli…
KJ: Ależ ja wiem właściwie wszystko o architekturze greckiej, mitologii, wszystko, co dotyczy postaci… Ale nie byłam tam. I stąd Grecja jest cały czas moim obowiązkiem i wyzwaniem.
KF: A oprócz Grecji?
KJ: Włochy, ale to marzenie ziści się już niedługo. Wakacje letnie i zimowe są co roku taką moją świętością. Gdy tylko rozpoczynają się ferie, wyjeżdżam z dziećmi na narty. Zawsze w to samo miejsce, w którym nikogo nie ma, nikt mnie nie zna, w którym zamykają szlaban na lodowcu i nie ma Polaków.
KF: Gdzie to jest?
KJ: Nie powiem, oczywiście. Jest jeszcze drugi zakątek, też we Włoszech. Mała miejscowość, żadnego wielkiego hotelu, cisza, spokój… Ja po prostu szukam miejsc, gdzie można się schować, bezkarnie chodzić rano w piżamie po bułki, jeździć na rowerze i w sukience z dziurą chodzić cały miesiąc.
KF: Tam Pani ładuje akumulatory?
KJ: Tam ładuję akumulatory. Zabieram wtedy ze sobą walizkę książek. Najczęściej są to rzeczy, nad którymi aktualnie pracuję. Teraz prawdopodobnie będę robiła Fredrę, więc muszę przypomnieć sobie wszystko, co dotyczy kultury materialnej XIX wieku, obyczaju… Każde przedsięwzięcie zawodowe wymaga ode mnie dużej pracy poprzedzającej. Kiedy przygotowywałam się do roli Callas, praktycznie dwa lata zajmowałam się tylko literaturą operową. Kiedy zajmowałam się dziećmi autystycznymi, przeczytałam mnóstwo książek dotyczących autyzmu. Ponieważ w ciągu roku nie mam zbyt wiele czasu na czytanie, więc kiedy wyjeżdżam, zabieram książki i czytam, czytam, czytam. Mam takie poczucie, że wtedy robię coś naprawdę, że żyję naprawdę.
KF: Żyje Pani naprawdę, kiedy Pani pracuje?
KJ: Oczywiście. A to wcale nie zdarza się często. Inaczej. Pracuję bardzo dużo, z czego na granie przypada najwyżej dziesiąta część poświęconego czasu. Dziewięć dziesiątych pochłania otoczka – akcje charytatywne, zdobywanie pieniędzy, rozmowy, wywiady, dopieszczanie sponsorów i jeszcze nie wiadomo co… Prawie cały wysiłek idzie nie w tę stronę, w którą powinien. Tak więc aktorstwo, robienie teatru stało się dla mnie dodatkiem, przyjemnością na koniec ciężkiego dnia. Kiedyś obliczyłam, że w tym kraju jest około czterdziestu osób z nazwiskiem. I wszystkie instytucje, wszystkie fundacje, wszyscy chcą tych czterdziestu osób. Ja to rozumiem, ale jestem tym najzwyczajniej zmęczona.
KF: Czy wobec tego warto być aktorem?
KJ: Myślę, że to jest poza kwestią. Aktorem się nie jest dlatego, że warto. To jest zawód, który ma w sobie element powołania. Są ludzie mający w sobie taką determinację, że muszą być aktorami. Jak powiedział jeden z ministrów kultury za czasów socjalizmu: po co im płacić? przecież oni i tak będą to robić, bo lubią. I coś w tym jest. To prawda. Ktoś kto nie ma takiego odgórnego nakazu, nie powinien uprawiać tego zawodu. A, że bywa to męczące… W Hollywood na gwiazdę pracuje sztab ludzi, a ja jestem praktycznie sama. W momencie gdy zaczęłam reżyserować, produkować, pisać, zrozumiałam, że jestem sama. Jestem menedżerem własnej osoby w sensie ideowym, co znaczy, że odpowiedzialność za ostateczny kształt podejmowanych zadań spoczywa wyłącznie na mnie. Proszę mi wierzyć, jest to bardzo męczące.
KF: Wróćmy do przyjemniejszych tematów. Jak już jesteśmy we Włoszech, jak już pozjeżdżamy na nartach, to co potem robimy? Bo przecież zjeżdżamy do szesnastej, a potem? Zwiedzamy coś?
KJ: Oczywiście. Uwielbiam muzea, uwielbiam malarstwo, zabytki. Kończyłam liceum plastyczne, mój mąż zresztą też. Uwielbiam Londyn dla jego muzeów i galerii. Kiedy jestem za granicą, spędzam czas w sposób dość tradycyjny. We Włoszech podobnie. Ja właściwie wchodzę do każdego napotkanego muzeum. Jestem zawsze wzruszona, kiedy mogę obejrzeć obraz znany mi wcześniej tylko z reprodukcji. Za każdym razem wydaje mi się, że śnię i stają mi łzy w oczach, kiedy widzę np. kolejnego Breugla. Obcowanie ze sztuką jest mi niezbędne, oglądanie malarstwa, kościołów, dobrej architektury. Wtedy odpoczywam. Tak, to jest mój wypoczynek. Kontakt z harmonią i pięknem sprawia, że się rozluźniam, odzyskuję dobry oddech, dobry rytm. Zresztą chyba cała rodzina chętnie szuka podobnych wrażeń. Za każdym razem kiedy jedziemy do Włoch i kiedy wracamy z nart, szukamy sobie nowej trasy. Raz przejeżdżamy koło Jeziora Bodeńskiego albo Garda. Uwielbiam tamte okolice. Innym razem jedziemy przez całą południową Francję drogą wina. Zawsze staramy się urozmaicać sobie podróże.
KF: Podróże służbowe – Brazylia, Australia, Ameryka, itd. Jakie wrażenie robią te miejsca?
KJ: Garderoby są wszędzie takie same. Trochę inne teatry i publiczność. Ale mówiąc poważnie, mam jedną, stałą zasadę: najpierw idę do muzeum. Jeśli mam wolny dzień, po pierwsze, idę do największego muzeum w mieście. Czy to jest Rzym, czy to jest Nowy Jork, czy Sydney. Mogę opowiedzieć o muzeach, bo na obejrzenie miasta najczęściej nie starcza czasu.
KF: A Polska? Czy jest takie miejsce, gdzie może się Pani zaszyć, naładować akumulatory tak jak tam?
KJ: Kiedyś jeździłam do Zakopanego, chodziłam trochę po górach. Ale teraz już nie mogę.
KF: Dlaczego?
KJ: Bo wszyscy mnie poznają i się na mnie patrzą. A mnie jest z tym niewygodnie. Nie można odpocząć, bo to jest żaden wypoczynek, kiedy wszyscy patrzą człowiekowi na ręce.
KF: Przypuśćmy, że pojawia się tutaj czarodziejka i mówi: słuchaj Krysiu, możesz mieszkać gdzie indziej…
KJ: Ależ ja mogę mieszkać gdzie indziej. Do tego nie trzeba czarodziejki. Miałam też podobne możliwości wcześniej. Moja agentka francuska darła włosy z głowy, kiedy jej powiedziałam, że jadę do Polski. W Niemczech miałam agenta, który namawiał mnie do zostania. Ja wyjechałam dwa razy i mając mieszkanie, wszystko, wróciłam tutaj. To w ogóle nie jest żaden problem mieszkać gdzie indziej. Jeśli mówimy o Europie, to ja do Europy należę już od dwudziestu lat, bo ja tam pracuję, zrobiłam piętnaście filmów na Zachodzie. Ale nie chcę mieszkać na stałe. Albo inaczej, chciałabym tam być przez kilka miesięcy w roku, tych które są takie brzydkie w Polsce… Najlepiej to wymyśliła arystokracja przed wojną. Kiedy zaczynał się sezon balowy, wyjeżdżało się do Nicei, gdzie był lepszy klimat i wracało już w kwietniu, przed świętami. Na ten czas ja również mogłabym wyjeżdżać, bo to jest u nas taki okres najgorszej pogody.
KF: Nie skorzystałaby Pani z propozycji czarodziejki?
KJ: Na stałe, nie. Ale na pół roku mogłabym śmiało wyjeżdżać. Mieć dwa domy – jeden w Milanówku, a drugi nad oceanem.
KF: Czego można Pani życzyć w nadchodzącym roku?
KJ: Mniejszej ilości problemów organizacyjnych w mojej pracy. Bo, jak już powiedziałam, w chwili obecnej jestem głównie menedżerem… Żebym mogła całą energię poświęcać tworzeniu, co jest istotą mojego zawodu. Dziś te proporcje wyglądają tak, że jestem wszystkim a na końcu dopiero aktorką.
KF: A czego mogłaby Pani życzyć wszystkim tym, którzy podróżują samolotami?
KJ: Przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa i dobrej opieki. Ja zawsze czuję się dobrze na pokładzie tych linii, które stwarzają takie absolutne poczucie. Wtedy się rozluźniam, przestaję myśleć, bo wiem, że zaraz przyjdzie ten pan albo ta pani stewardesa i się mną zajmie. Kiedyś robiłam przez osiem miesięcy film w Ameryce i poprosiłam moją mamę, żeby mi przysłała dziecko. Poniewczasie uświadomiłam sobie, że oto sześcioletnia dziewczynka wylatuje z Polski, ma dolecieć do Frankfurtu, z Frankfurtu do Nowego Jorku, z Nowego Jorku do Kalifornii… przez cały świat. Mimo że dziecko mówiło po francusku w wieku sześciu lat, to był dla mnie, pamiętam, tak niebywały stres… Cały czas stałam na planie i myślałam: jest już którąś godzinę w podróży, czy się wszystko udało, czy stewardesy przeprowadziły ją z samolotu do samolotu. I wreszcie Los Angeles, lotnisko. Wysiada stewardesa z moim uśmiechniętym dzieckiem, które przeleciało cały świat. Spokojne, rozluźnione, pogodne. Myślę, że mi zostało coś takiego, takie zaufanie, że wszystko będzie dobrze, że przecież wszystko jest z góry ustalone. Tak ma być i nie może być inaczej.
KF: Dziękuję za rozmowę. Życzę wielu nowych ról i jak najmniej pracy organizacyjnej, byśmy my, widzowie, mogli cieszyć się oglądając Panią na scenie czy ekranie.
KJ: Dziękuję bardzo.