Odpuściłam
Nie zajmuję się już światem, tylko codziennością i dzięki temu zaczęłam rozumieć i lubić ludzi
Krystyna Janda, aktorka, reżyserka:
– Mniej więcej W połowie mojego dorosłego życia zdarzył mi się taki moment. Nie był to błysk ani objawienie. Nie potrafię wskazać jednej konkretnej chwili tego zrozumienia czy sytuacji, która je uwolniła. To proces dojrzewania. Bo do tolerancji się dojrzewa. I ja pewnego dnia stałam się wyrozumiała. Przestała mnie denerwować głupota, pycha, złośliwość, mściwość, lenistwo. Przestały mnie denerwować jakiekolwiek ludzkie przywary. Zrozumiałam, że człowiek nie jest doskonały, i zgodziłam się na to. Przyjęłam to do wiadomości i zaczęłam z tym żyć. Od tej pory nie wymagam od innych, za to podwójnie wymagam od siebie. Zrozumiałam, że jeśli mnie coś wydaje się normą, jeśli coś uważam za słuszne, piękne, mądre, ważne, to nie musi to być takie dla innych. Odpuściłam. Co więcej, nauczyłam się z tym „odmiennym” układać.
Zaowocowało to możliwością prowadzenia teatru. Stałam się gotowa do harmonijnej współpracy z dużą grupą ludzi, również młodych. Nie denerwuje mnie już ktoś, kto przychodzi na wywiad ze mną w sprawie nowego spektaklu czy filmu i wcale tego spektaklu czy filmu nie widział. Nie denerwuje mnie ktoś, kto w wieku lat 20–30 wie wszystko lepiej i odkrywa światy mnie dawno znane, doznaje objawień od dawna funkcjonujących i w sztuce, i w życiu. Nie denerwuje mnie to zupełnie. Wiem, że to naturalny proces, który każdy przechodzi we własnym tempie. I wiem, że do teatru przychodzi publiczność, która pewne sprawy też widzi po raz pierwszy.
Za to potrafię się zachwycić entuzjazmem, naiwnością i świeżością, bo wiem, jaka w tym potrafi być siła. Akceptuję oryginalność, osobowość, talent bez profesjonalnej formy czy w potocznym rozumieniu „nie do przyjęcia”, czyli jednowymiarowy, płaski albo głupio drastyczny. Akceptuję to z przyjemnością, jeśli widzę za tym jakąś wartość. Każde pokolenie ma prawo do protestu i krzyku, do wyrażania swoich frustracji i do swojej interpretacji świata. Ważne, że ktoś czuje, myśli i krzyczy, bo wynika to z potrzeby prawdy, choćby najnaiwniejszej. Nie pogardzam nikim i niczym. Każdemu daję ze sobą szansę. Zamiast myśleć o sobie, jak to wcześniej robiłam, stawiam się teraz w sytuacji człowieka, z którym pracuję lub zwyczajnie rozmawiam. I myślę o nim nie w dłuższej perspektywie, nie czekam, aż sprawdzi się w innych sytuacjach, by ocenić jego jakość, ale myślę o nim w tych krótkich perspektywach codziennych, wspólnego projektu, wspólnej rozmowy czy znajomości.
Odkąd to zrozumiałam, żyje mi się lepiej. Spokojniej. Jaśniej. Myślę, robię swoje, postępuję według swoich zasad, ale jednocześnie jestem otwarta, ciekawa innych. Nie oceniam za szybko, nie wyrokuję. I uśmiecham się częściej, wysłuchuję spokojniej i rozumiem lepiej. Wszystkich. Też leniwych, niesprawiedliwych, zaślepionych, nawet, moim zdaniem, głupich. Nie uważam, że to ja muszę ich zmieniać. Nie uważam nawet, że muszę im uświadamiać to, że według mnie są właśnie tacy. Jeśli sytuacja jest według mojej oceny beznadziejna, zazwyczaj odwracam się na pięcie i odchodzę. Często niestety bez komentarza, ale choćby to jest dla mnie nowością. To miła zmiana i wielka ulga. Nie zajmuję się już światem, tylko codziennością. I wydaje mi się, że dzięki temu od kilku lat rozumiem ludzi i zachwycam się nimi. Z ich słabościami i śmiesznościami.