Andrzej Łapicki
Kiedy przyszłam do Szkoły Teatralnej i spotkałam pana Andrzeja- prawie zemdlałam. Miałam w oczach Salto, miałam w oczach, uszach jego słynny monolog z tego filmu. Takiego Andrzeja Łapickiego zobaczyłam w szkole i do dzisiaj postrzegam go jako wrażliwego inteligenta, finezyjnego, przewrotnego a równocześnie gorzkiego.
Andrzej Łapicki nie był moim profesorem, natomiast od początku był dla mnie ważną postacią w szkole. Wiedziałam, że przy egzaminie wstępnym miał wpływ na decyzję, czy zostanę przyjęta do szkoły. Uważał mnie za osobę zwracającą uwagę swą odmiennością. Obserwował z zainteresowaniem, jak się rozwijam i po wszystkich egzaminach rozmawiał ze mną. Właściwie przez całe studia czułam, że towarzyszy mi jego uwaga. Tuż po szkole dał mi debiut i to debiut absolutnie wyjątkowy. Zagrałam tytułowego bohatera w Portrecie Doriana Graya – Oskara Wilda. Uznał, że mogę zagrać chłopca, rolę skomplikowaną, prowokacyjna, niecodzienną. To Osborne , bo jego adpatcję graliśmy, wymyślił, że rolę Dorwana powinna grać kobieta i prof. Łapicki skorzystał z tej podpowiedzi. Tamten spektakl był o bolesności mijania czasu, o lęku przed starością, brzydotą, zepchnięciem na margines spraw i życia. Także o trudnej, specjalnej miłości, o przemijaniu. Pan Andrzej był wtedy u szcztu formy i sił, ale przypuszczam, że wybrał ten tekst nie bez powodu, że myślał wtedy o tym, tak jak myśa ci najwspanialsi, najlepsi, „wybrańcy Bogów”. To było naprawdę zdumiewające przedstawienie, nie rozumiałam jeszcze wedy wszystkiego d końca, ale kiedy patrzyłam an jego rolę, na to co grał….miało to w sobie coś bolesnego. Pamiętam, że pracowałam wtedy równocześnie nad dwiema rolami. Przed południem miałam próby z profesorem Świderskim, grałam Anielę w Ślubach panieńskich, a popołudniami próbowałam z Łapickim Doriana Graya. Naprawdę nie można znaleźć dwóch bardziej odmiennych spojrzeń na teatr i na to, jak należy grać, jak „traktować” widza. Broń Boże nie wartosciując obu postaw.
Co do naszych wzajemnych stosunków, pan Andrzej Łapicki w momencie kiedy został moim reżyserem, zaczął mnie traktować jak koleżankę, z pesząca mnie atencja i uprzejmością. Mogłam proponować rozwiązania, mówić, co myślę, co mi się podoba a co nie. Było to dla mnie wielkim zaszczytem i honorem i wielka szkoła eleganckiego, rzetelnego teatru, którego celem est szacunek do widza i przyjemność z grania dla niego.
Spotkałam się z błyskotliwą inteligencją, lekkością, poczuciem humoru. Jestem mu za to bardzo wdzięczna, to spotkanie, ta lekcja, ta nauka był ami bardzo potrzebna, zawsze, jeszcze w szkole traktowałam siebie, teatr, zawód, moja pracę zbyt emocjonalnie, zbyt „ serio”. Ta praca, t spotkanie, te wieczory uczyły mnie, że teatr, aktorstwo, to także przyjemność i intelektualna zabawa.
Był fachowcem. Młody człowiek, który stawał przed nim z jakimkolwiek problemem: dykcyjnym, technicznym, osobowościowym, dostawał zwyczajnie podpowiedź. Podpowiedź inteligentną i nienaruszającą jego osobistych gustów. Zawsze respektował osobność drugiego człowieka, jego intymność. A to tak rzadkie w tym środowisku. Młodzi aktorzy często spotykają się z brutalnością dorosłego życia zawodowego, wielu z nich po prostu nie wytrzymuje tej presji. Ja spotkałam się z sympatią, szacunkiem -i poczuciem humoru, które otworzyły przede mną drzwi nie tylko do tej orli Dorwana, ale wielu, wielu następnych.
Oczywiście niewiele umiałam, robiłam błędy, miałam „denerwujące otoczenie wątpliwości” ale dzięki panu Andrzejowi, nawet uwagi i poprawki, które teoretycznie powinny boleć, zostały mi podarwane jak prezent, w uroczy sposób, nie dotykając mnie, a ucząc. To tak cenne na początku drogi.
Ten zawód żeruje na intymnych zakamarkach naszego życia, korzystamy z tego, wydobywamy na światło dzienne i ubieramy w formę. Musimy to najpierw ujawnić, a często spotykamy się z odrzuceniem, albo brutalnością. To są te strony zawodu, które, dzięki takim ludziom jak pan Andrzej, w moim wypadku były tylko przyjemnością. A za spokojne uświadomienie mi, że zanim roztoczę przed publicznością „ocean swojej wyobraźni” i „głębię konstrukcji mojej roli” przede wszystkim muszę mówić głośno, wyraźnie i zrozumiale, nie odwdzięczę się nigdy. Myślę, że gdyby nie ten miły, acz zimny prysznic, na początku, moje pierwsze zawodowe kroki byłyby trudniejsze.. Gdyby nie spotkanie z Andrzejem Łapickim, na samym początku, później zrozumiałabym że prostota, bezpretnensjoanlaność i wdzięk są tak mocnymi kartami.
Prezentował ten rodzaj aktorstwa, który ogląda się z przyjemnością, a jednocześnie potrafi on dotrzeć najgłębiej, tyle ze w spokoju i w ciszy. Rozumiemy dzięki niemu rzeczy najgłębsze i najbardziej skomplikowane, ale zrozumienie nie idzie drogą „biologii”. Mamy do czynienia z inteligencją, wdziękiem i z kimś, kto się nie poci na scenie – nazywając to dosłownie, a jednocześnie metaforycznie. Nie ma drugiego takiego aktora. Mam wrażenie że dla niego teatr jest miejscem przyjemnym, a publiczność świetnym partnerem do tej przyjemności.