«Dorota Wyżyńska: Tekstów o kobietach, o zakamarkach kobiecej duszy powstało całe mnóstwo. Co znalazła pani w „Kobietach w sytuacji krytycznej” Joanny Murray-Smith?
Krystyna Janda: Materiał na przewrotną opowieść o kobietach, nierealistyczną, niezobowiązującą. Materiał na mozaikę teatralną, wyklejankę sceniczną, zabawę stylami. Kapryśny utwór lekki jak dmuchawiec, jeśli będzie miał wdzięk. Tak o kobietach nie często się opowiada. Dostałam tekst od tłumaczki, pani Elżbiety Woźniak z komentarzem, że całość to 25 bardzo różnych monologów kobiet, do wyboru reżyserów, także jeśli chodzi o kompozycję całości. Materiał do pracy. Materiał do kolażu.
Co pani zrobiła? Jak powstawała adaptacja?
– Przeczytałam, uśmiechnęłam się i… wymieszałam. Powstał utwór amorficzny, smutno-gorzki, pomiędzy gatunkami teatralnymi, coś jednocześnie bardzo mojego. Niejasne, a oczywiste dla mnie, praktycznie bez fabuły… Na każdej próbie doklejałam, przestawiałam, mieszałam zdarzenia, czas i miejsca, dodawaliśmy z panem Januszem Bogackim muzykę. Teraz na próbach lubię to oglądać i tego słuchać, ale chyba muszę już skończyć i wypuścić premierę, bo wiecznie coś zmieniam, wciąż dodaję, bez przerwy przestawiam i się tym bawię. Chyba mogłabym tak długo.
W jakich „sytuacjach krytycznych” może znaleźć się współczesna kobieta. Jakie niebezpieczeństwa na nią czyhają?
– O, wiele niebezpieczeństw, a w naszym przedstawieniu same stereotypy. Mam nadzieję, że niekonwencjonalnie podawane i interpretowane. Młoda matka – supermatka z obsesją na tle męża, opuszczona i zdradzona kobieta uległa, pogodzona z podporządkowywaniem się mężczyźnie, wdowa, która sądziła, że jest pogodzona z losem, a każdego dnia nieśmiało i jakby bezprawnie nabiera na nowo apetytu na życie, panna młoda ubierająca się w suknię ślubną chwilę przed uroczystością i wątpiąca w szczęście i trafny wybór z każdą minutą coraz bardziej. I wreszcie piosenkarka, była alkoholiczka, nadwrażliwa artystka, która po latach wraca zwycięsko do życia i zawodu… Ach, ta galeria była jeszcze długa, ale u nas na scenie znajdą się tylko te postaci. Swoje bohaterki – Shirley Valentine, Boską, może też Marię Callas – pokazuje pani z czułością, eksponując ich nieporadności i śmieszności, ale ciepło, nie farsowo, lecz nieco lirycznie. Czy podobnie myślała pani o kobietach z tego spektaklu?
– Tak, tak, oczywiście. Ja lubię kobiety i ich „fobie”, niepewności i marzenia. Rozczulają mnie, jestem z nimi absolutnie solidarna. A z siebie lubię drwić najbardziej.
Podczas spotkania w Gazeta Café przedstawiła pani ciekawą obserwację: do teatru chodzą głównie kobiety, a mężczyźni, jeśli już znajdą się na widowni, zwykle towarzyszą żonom albo swoim dziewczynom. Czy najbliższa premiera to pani odpowiedź na tę dziwną prawidłowość?
– Zastanawiałam się nawet, czy tym razem nie napisać na biletach: „Spektakl tylko dla kobiet”, ale mój mąż, kiedy zobaczył pierwszy raz całość, przed pracą nad światłami, bardzo zagustował w tej opowieści. Powiedział, że dla niego to bardzo interesujące, że nie miał pojęcia, że takie myśli, udręczenia i nadzieje mogą siedzieć w damskich głowach. I dobrze się bawił. Postanowiłam więc nie ostrzegać mężczyzn przed tym wieczorem teatralnym. Mężczyzna będzie pewnie troszkę zaskoczony, czasem speszony, zagubiony i zdezorientowany, ale może też się uśmiechnie. W rezultacie ten spektakl to jednak wyznanie miłości do mężczyzn z chichotem z kobiet w tle.»