Felieton - Uroda, nr 5/1997, s.8
Nie rozumiałam Jej
Tak się urodzić, w niedzielę wieczór
Nie chcieć, nie poczuć, nie przeczuć,
Być jak przesyłka, jak paczka mała,
Sama chciała, sama chciała.
Tak chodzić do szkół, wszędzie po troszku,
Myśli i nerwy mieć w proszku,
Znaleźć i zgubić, co matka dała,
Sama chciała, sama chciała.
Tak się niemądrze w niemądrych kochać,
Nie trwać, nie czekać, nie szlochać,
Potem zazdrościć tej co umiała,
Sama chciała, sama chciała.
Tak się na dobre rozkochać w Tobie,
Z żalu za Tobą wypłowieć,
Być nazbyt cicha, lub nazbyt śmiała,
Sama chciała, sama chciała.
Tak nagle ustać, w niedzielę wieczór,
Nie chcieć, nie poczuć, nie przeczuć,
Wśród jasnych buków, zasnąć jak skała,
Sama chciała, sama chciała.
To Jej piosenka, którą śpiewałam w „ Białej Bluzce”.
Stałam w dniu ostatnich Jej urodzin, od rana w sklepie z kapeluszami i przymierzałam jeden za drugim .Wiedziałam że musi być kapelusz, zawsze w kapeluszach Ją ostatnio widywałam, wiedziałam dlaczego kapelusz, wiedziałam że to może już ostatni kapelusz. Wiedziałam że Jej ulubiony kolor to niebieski i czerwony. Stałam i przymierzałam wszystkie niebieskie i czerwone kapelusze i mój bunt do tych kolorów, do tych kapeluszy, rósł.
Moja konwencjonalność, konformizm, tchórzostwo, brak wyobraźni, grubiaństwo, banalność, powierzchowne poczucie elegancji, kazało mi patrzeć z tęsknotą na szare, beżowe, czarne, piękne dla mnie kapelusze. Mój egoizm, fałszywe poczucie życiowego taktu i brak tolerancji, patrzyło razem ze mną z niechęcią na wybrane, czerwony i szafirowy, z nienawiścią.
Po dwugodzinnej męce wyboru między mną a Nią, kazałam zapakować, Ją, czyli czerwony i niebieski. Wyszłam. Na wystawie zobaczyłam, piękny, skromny, elegancki i dyskretny – brązowy. Wróciłam i z całą swoją małością zamieniłam te dwa Jej na ten mój brązowy, który godzinę później jej ofiarowałam. Był to jeden z największych nietaktów i aktów nietolerancji jakie popełniłam w życiu. Nigdy sobie tego nie daruję. Jestem pewna że nigdy go nie założyła.
Była jedną z najpiękniejszych kobiet jakie znałam Uwielbiałam patrzeć na Nią i Jej słuchać .Bałam się Jej i mnie fascynowała, obserwowałam Ją z przerażeniem i zachwycałam się nią. Nigdy nie odważyłabym się być taka jak Ona. Tak odważna, niezależna, nieodgadniona, nienasycona, niezaspokojona. Tak kochać i tak uciekać, tak pragnąć i tak nie chcieć. Być tak delikatną, tkliwą i czułą i jednocześnie tak racjonalną i bezwzględną. Tak być szaloną, nieobliczalną i jednocześnie tak zorganizowaną i solidną. Nie znałam jej i przeczuwałam za tą granicą, za którą, była dla mnie niedostępna, bo nie nadawałam się , żeby mnie „‘wtajemniczyć”. Nonszalancja z jaką żyła przerażała mnie, nie rozumiałam Jej i Ona to wiedziała.
Grałam „ Białą Bluzkę”. Kogo grałam ? Ją? Ale tam były Dwie. Ta, która pisała listy, porządkowała sprawy, płaciła za światło i gaz, i ta Druga. Ona? Pierwszą rozumiałam , Drugą starałam się zagrać , tak jak rozumiałam. Siedziała na próbach, nic nie mówiła. Myślę że mój pragmatyzm w konstruowaniu tej roli ją śmieszył. Co to było ? O kim to było? Co jakiś czas, ktoś głośno, ostentacyjnie, wychodził z sali w trakcie spektaklu, potem okazywało się że uznał że to jego życie, słowa, Ktoś inny przychodził do mojej garderoby, patrzył, nie chciał wyjść, potem okazywało się że to jej znajomy, że coś w tym tekście odnalazł. Nic nie rozumiałam. Proszono żebym przestała to grać, że to zbyt osobiste, obrażano się. Jej znajomi. Mężczyźni Kobiety. Jej przyjaciółki. Nic nie rozumiałam. Zagrałam ten spektakl 150 razy, jeździły za nim po Polsce całe grupy młodzieży z plecakami, nie wiem już ile razy słyszałam że to o nich, o tym co czują. Nic nie rozumiałam. Jaka Ona była ?
Prosiłam cztery miesiące temu w Nowym Yorku, Elżbietę Czyżewską, pogódź się z Nią , Ona umiera, – Dzwonię co noc, odpowiedziała, odkłada słuchawkę. Złożyłam Jej konwencjonalne życzenia świąteczne i noworoczne, nagrywa[1]jąc się na sekretarki, pod kolejnymi zostawianymi numerami kontaktowymi, przysłała kartkę z fotografią jakichś nóg…..jeśli by ci zabrakło nóg, wysyłam zapasowe’ .
Tyle pięknych zdań, tyle mądrych myśli, celnych skojarzeń, efektownych sformułowań. Tyle prawdy i wiedzy o człowieku, o jego małości i wielkości, męce, bólu, miłości i szczęściu. Czy to wszystko było o niej ? Jestem tego pewna. Dosłownie o niej. To przerażające.
Chciałabym żeby tam gdzieś, pokochał Ją ktoś „ na całe życie”, nieodwracalnie, bezwarunkowo i bezpiecznie. Ale jaka jest gwarancja że by nie uciekła? Miała zwyczaj mówić że poetami Bóg opiekuje się bezpośrednio, może…
Na ostatnich jej urodzinach, śmiałyśmy się cały czas. My tzn. Tzw. Ścisła Egzekutywa ; Magda Umer, Magda Czapińska, Zuzia Olbrychska i ja, opowiadałyśmy sobie znowu głupoty, oglądałyśmy pierwsze odcinki filmu zrobionego o Niej przez Magdę Umer Płakała, śmiała się, była zadowolona, dla niewprawnych oczu była prawie szczęśliwa, ale….zaraz musiała gdzieś tajemniczo iść….jak zawsze. Cały czas dzwonił telefon…sekretariat pana X, sekretariat ministra Y, czy można przysłać kwiaty?….prosiła żebym odbierała telefony i mówiła że później , że teraz są ważniejsze sprawy. Jedyny krótki moment świadomości to sekunda samotności w jej łazience i włosy, pukiel Jej wspaniałych włosów zostawiony w pośpiechu na szczotce .Krótki moment, sekunda. A potem…. rzuciła w kąt brązowy kapelusz, założyła czerwony i ….poszła, my w jedną stronę, Ona w inną, swoją, tajemniczą stronę.
Z kim miałam do czynienia ? Z kim mówiłam że się przyjaźnię ? Czułam się zawsze koło niej jak proza obok poezji.
Koło mojego łóżka leży Jej ostatnia sztuka. Nie przeczytałam jej. Nie zadzwoniłam do Niej. Za późno Na wszystko już za późno. Ja, niestety zawsze w białej bluzce, idę zapłacić za gaz i za światło.
Uroda, nr 5/1997, s.8-9