Boję się samotności. Nie chcę być sama. Nie lubię być sama. Robię wszystko żeby nie być sama. Sama w sensie dosłownym bo samotna nie byłam nigdy, nie jestem i pewnie nigdy nie będę. Za dużo mam dzieci, rodziny , przyjaciół, zwierząt i ludzi którzy mnie z jakichś powodów potrzebują, za co im dziękuję.
Zdumiewające jest to że nawet przed wyjściem na scenę nie lubię być sama, wszyscy to wiedzą i w mojej garderobie, w czasie kiedy inni aktorzy szukają ciszy, momentu skupienia , koncentracji , ja , albo to coś co we mnie dygocze, chwyta się rąk, śmiechu, problemów i radości znajomych „ z miasta „ którzy wpadają żeby się ze mną zobaczyć, garderobianych , fryzjerek, które przesiadują u mnie tłumnie, wiedząc że to lubię. Wychodzę w samotność na scenie ze s[potkań, małych uroczystości i wigilii urządzanych w mojej garderobie a i tak zanim tam dotrę, zaglądam do pani która siedzi w portierni, plotkuję z inspicjentem, śmieję się z muzykami, albo ktoś towarzyszy mi w kulisie do ostatniego momentu , do kroku w światło i samotność.
Na sali też lubię mieć kogoś znajomego, uwielbiam tych znajomych którzy mówią …ach ! a może zostane zobaczę kawałek….tych którzy wpadają niespodziewanie kolejny raz bo tak jakoś mieli ochotę , a tobie Jurku który widziałeś Callas 40 razy dziękuję specjalnie, kiedy ty siedzisz na widowni nigdy nie jestem na scenie sama.
To jest choroba . to jest jakiś paniczny lęk. W szpitalach krzyczę tylko nie izolatka. W domu , kiedy nie ma męża ,śpię z dziećmi, jeśli do mnie nie przychodzą i śpią u siebie chętnie zgadzam się na psa i kota korzystających z okazji, jeśli i oni mają swoje nocne ogrodowe sprawy nie wyłączam telewizora i przy nim śpię. W domu nikt się na mnie nie oburza że czasem budzę ich w nocy żeby trochę porozmawiać, z siostrą która często u mnie nocuje gram nocą w karty, mama chętnie po całym dniu nie widzenia się, wyskakuje z łóżka o pierwszej , trzeciej w nocy na pogawędkę w kuchni, zresztą śpi pryz cichutko grającym radiu. Taka rodzina.
Kiedy pierwszy raz wyjeżdżałam sama na pół roczny kontrakt za granicę, coraz większy kamień rósł we mnie podczas całej drogi na lotnisko. W samolocie siedziałam skamieniała z nieszczęścia , sama w pustej pierwszej klasie. Nagle tuż po starcie, siadła koło mnie mucha. Mucha z Warszawy . Towarzyszyła mi przez cały lot do Paryża i było mi z nią dużo lepiej. Zlapałam ją do pudełka po zapałkach za pomocą podawanego w samolocie miodu i wypuściłam w luksusowym pokoju Hotelu Georges V . Od tego momentu byłyśmy w Paryżu razem. Po zdjęciach wieczorem szukałam jej i zawsze była. Prosiłam panie sprzątające żeby mojego pokoju nie wietrzono, i była. Dużo jej zawdzięczam. Wracając do Warszawy postanowiłam zostawić ją w tym luksusie.
Póżniej zawsze już jeżdziłam z moim małym pieskiem, york shayer terierką Piśką i nigdy już nie byłam sama. Pisia była tak mała że kiedy siadała na stole była mniejsza od szklanki, a moi znajomi opowiadali że mam psa który się przykleja landrynką do dywanu, co rzeczywiście raz się zdarzyło. Piśka była bardzo wprawiona w podróżach i towarzyszeniu mi . Siedziała w torebce, zachowywała się grzecznie, tylko w hotelach zdarzało jej się nasiusiać na jakiś wyjątkowo miękki i miły dywan, ale zawsze patrzono na to z pobłażliwością . Zdobywała serca wszystkich a kilku reżyserów pozwoliło mi z nią zagrać. W restauracjach się nie wychylała z torebki, w kinie i w teatrze na zasypiała w niej z nudów. Była idealnym towarzystwem. Kiedy zdarzało jej się uczestniczyć w moich próbach bezbłędnie odróżniała kiedy mówię tekstem roli a kiedy prywatnie. Ożywiała się ale na pierwsze słowo znów grane wracała na swoje miejsce bez protestu. Wiele, wiele jej zawdzięczam. Uratowała mnie od tylu smutków i nostalgii jak to ładnie nazywali obok mnie Francuzi. Kiedy staruszka kończyła życie, wzięłam ją do siebie do łóżka żeby czuła że nie jest sama, że nie umniera w samotności.
Dziś w moich podróżach zawodowych towarzyszy mi wiele osób, obsługa sceny, garderobiana, fryzjerka, muzycy , przyjaciółka która prawie zawsze ze mną mieszka , i im więcej osó ze mną jeżdzi tym większa radość i poczucie bezpieczeństwa. Bardzo dawno nie byłam sama.
Niedawno jak co roku jechaliśmy samochodem do Włoch na wakacje. W Milanówku zabrała się z nami mucha. Dzieci szalały z radości. Wysiadanie z samochodu na postojach było ekwilibrystyką – błagali żeby jej nie wypuścić, żeby nasza polska mucha , jak mówili pojechała z nami. Uciekła gdzies w Austrii. Chłopcy całe wakacje ją wspominali a na włoskie muchy patrzyli z pogarda. W drodze powrotnej , koło Wiednia wsiadla mucha. Byli pewni że to ona , witali z radością jak kogoś bliskiego. Męczyłam się calą drogę z jakąś austriacką nieznośną przybłędą. Teraz mieszka pewnie gdzieś w Milanówku.
Dziś jestem sama. Tak się złożyło. Jestem tak smutna że jak mówią moi synowie , nawet pterodaktyluks ReX nie wyciągnął by mnie z tego smutku tytanowymi łańcuchami.