Wassa Żeleznowa, zdj. Robert Jaworski
Przy okazji dyskusji o teatrze artystycznym pojawił się też temat scen prywatnych. Reżyser Krzysztof Warlikowski na łamach „Gazety” mówił, że są częścią show-biznesu, że nie ma w nich miejsca na przełomowe wydarzenia. O tym, jak naprawdę wygląda zakulisowe życie teatrów prywatnych, opowiada Krystyna Janda, prezes Fundacji na Rzecz Kultury, szefowa Polonii i Och-u.
«Dorota Wyżyńska: Jednym z pierwszych spektakli w Polonii było „Ucho, gardło, nóż”. Na inaugurację Dużej Sceny odbyła się premiera „Trzech sióstr” Czechowa , a Och – teatr zaczynał działalność od Gorkiego. Czy prywatny teatr może sobie pozwolić na ambitny repertuar? Krystyna Janda: Tak. Jeżeli obuduje go kilkoma tytułami lżejszymi, które będą na te ambitne zarabiać. Ale problem polega również na tym, że te trudniejsze tytuły to często sztuki z dużą obsadą, co znowu wiąże się z kosztami. I tak w Och-u nie możemy sobie pozwolić na wystawienie nie tylko żadnego tytułu szekspirowskiego, ale nawet „Domu otwartego” Bałuckiego.
I wreszcie frekwencja – żyjemy i działamy z pieniędzy zarobionych na biletach. Frekwencja poniżej 70 proc. oznacza, że dokładamy i spektakl był nieopłacalny.
Dlatego żegnamy się z Gorkim. Płaczemy wszyscy, ale do każdego wieczoru z Żeleznowymi dokładamy za dużo. Na to nas nie stać. Wzruszyli mnie aktorzy, Jurek Trela, którzy zaproponowali, że będą grać za połowę stawek. Nie, tak nie może być. To żebranina, ścibolenie i upokorzenie.
Trudniejsze tytuły, nawet najlepiej realizowane, wytrzymują przy pełnych salach od 30 do 50 spektakli. A do tego wszystkiego krytyka nam nie pomaga i z pogardą pisze o naszych nawet najbardziej ambitnych przedsięwzięciach. Wyśmiewanie spektakli zrobionych, jak to pogardliwe określają, „po bożemu” wprawia mnie w absolutne zdumienie. Robimy „po bożemu”, bo wierzymy w teatr i w aktorstwo, a wyzwanie, jakie stawia przed widzem tekst, choćby „Zmierzch długiego dnia” O’Neilla, który mamy zamiar niebawem realizować, jest ogromne. Awangardowy, niezrozumiały spektakl dla przeciętnego widza, zresztą nie tylko dla przeciętnego, byłby dla nas śmiercią.
Och-teatr miał być miejscem artystycznego ryzyka, produkcji niszowych, sceną koncertową.
– Ta scena miała być inna niż Polonia w tym sensie, że miała poruszać trudne tematy – obyczajowo, społecznie, politycznie. I takimi spektaklami są choćby „Koza albo kim jest Sylwia?” Albee’go czy „Biała bluzka” z jednoznacznym określeniem sympatii politycznych. Na tej scenie znalazły się także „Wassa Żeleznowa”, „Miss HIV” i „Darkroom”. Ale po dwóch latach działalności Och-u zrozumieliśmy, że albo się ugniemy i będziemy tu też pokazywać lżejsze teksty, albo będziemy musieli oddać budynek, w który zainwestowaliśmy dużo. Strasznie trudno zrezygnować z marzeń i będziemy się starać to wszystko łączyć. A koncerty? Nie przynoszą spodziewanego dochodu.
A pomoc miasta i ministerstwa?
– Tak, te pieniądze, uzyskiwane zresztą cudem co roku, pomogą nam zrealizować część planów na ten sezon. Spektakle stricte komediowe, czyli komercyjne, realizujemy tylko za pieniądze fundacji. Oczywiście są to małe pieniądze, w sumie 800 tys. na obie sceny, i pieniądze skierowane tylko i wyłącznie na produkcję nowych tytułów, a jak wiemy, wielkim problemem są środki potrzebne na eksploatacje tytułów, czyli choćby granie Gorkiego, Witkacego, Albee’go czy Gombrowicza.
A pomoc i z ministerstwa, i z miasta to mniej niż 10 proc. naszych obrotów. W tym roku – 850 tys. zł razem przy 15 milionach zarabianych z kasy rocznie, co idzie na nowe produkcje i eksploatację oraz inwestycje i remonty.
Wykonujemy pracę tytaniczną, jakiej nie wykonuje żaden państwowy teatr z często kilkudziesięciokrotnie większą dotację.
Nie jest pani wcale, wbrew opiniom części środowiska teatralnego, rozpieszczana przez decydentów?
– Wiem, że jest taka opinia środowiska teatralnego. Co więcej, opinie na mój temat są wyrażane bez skrępowania w obraźliwy wobec mnie sposób.
Siedem lat temu zrezygnowałam z osobistej kariery i założyłam fundację. Podjęłam ryzyko – finansowe, osobiste, artystyczne. Stworzyłam dwie liczące się sceny (cokolwiek by o tym pisali i myśleli krytycy i tzw. środowisko). Produkujemy osiem, dziesięć premier co roku, mamy około 300 tys. widzów rocznie, gra u nas około stu aktorów z całej Polski. Robimy teatr profesjonalny, potrzebny społecznie, z repertuarem, którego nie powstydziłby się żaden wysoko dotowany teatr w Europie. Od sześciu lat pracuję po 12-14 godzin na dobę. Na szczęście jest moja córka, zaangażowana nie mniej niż ja, i inne dzieci, które pomagają. Poświęciłam temu dziełu, tej walce wszystko. Nasza fundacja jest mnie i moim dzieciom winna dziś około miliona złotych i co jakiś czas jestem zmuszona dokładać ze swoich pieniędzy. Mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy, bo zmieniliśmy menedżera, wprowadziliśmy kontrolera finansowego i uściśliliśmy zarządzanie.
W naszych teatrach nie wytyczamy nowych trendów. Nasi widzowie za to spotykają się z ważnymi, często bolesnymi tematami, dobrymi tekstami, dobrymi realizacjami i świetnym aktorstwem, za co ręczę.
Gdybym była zmuszona prowadzić teatr tylko z komedii i fars – zamknę obie sceny albo dam je do prowadzenia komuś innemu. Zresztą już orientowałam się, ile kosztuje zamknięcie – ponad dwa miliony, na razie mnie na to nie stać. Chyba że sprzedam Polonię na supermarket, bo jest moją własnością. Przepraszam, że cały czas mówię o pieniądzach, ale teraz taka moda.
Nie wierzę w ten supermarket. Za chwilę czerwiec – w tym roku martwy miesiąc dla kultury, bo uwaga wszystkich skupi się na Euro. Ale Polonia i Och grają.
– W tym czasie dajemy dwie premiery. Pierwsza, w Och-teatrze, to „Pocztówki z Europy” w mojej reżyserii – komediodramat amerykański oswajający z tematem śmierci. A w Polonii premiera „Zbrodni z premedytacją” Gombrowicza w reżyserii Izabelli Cywińskiej. Rok w Polonii zamierzamy zakończyć „Zmierzchem długiego dnia” O’Neilla, spektaklem na moje 60. urodziny. Zaś na wakacje planujemy „Trzeba zabić starszą panią”, adaptację scenariusza filmu „The Ladykillers”.
Skoro o wakacjach. Przyzwyczaiła nas pani, że Polonia i Och latem też działają na pełnych obrotach.
– Jak zwykle wyjdziemy z reklamą „Gramy przez całe wakacje”, bo tak też będzie. Oba teatry grają, odbywają się w nich próby, podróżujemy ze spektaklami. Plac Konstytucji i spektakle na ul. Grójeckiej przed budynkiem Och-teatru będą się odbywać. W tym roku jak i w poprzednim komisje przy ministerstwie i przy urzędzie miasta odmówiły finansowania naszych darmowych spektakli, które cieszą się ogromną popularnością nie tylko wśród ludzi, których nie stać na bilet do teatru. Minister kultury, dowiedziawszy się, że spektakli nie będzie, postanowił nam pomóc, za co jesteśmy mu bardzo wdzięczni.
I tak w te wakacje w lipcu – prawie 40 spektakli na placu Konstytucji, codziennie o 17, a w weekendy dla dzieci o godz. 15. I tyle samo przedstawień przez cały sierpień na ul. Grójeckiej przed Och-teatrem.
Nie są to duże pieniądze, a spektakle gromadzą średnio 500 widzów każdego popołudnia. Tym razem mieszkańcy Warszawy powinni podziękować panu ministrowi. A środowisko i krytyka – nazwać to „hołubieniem mnie przez decydentów”.
Na zdjęciu: Jerzy Trela i Krystyna Janda w spektaklu „Wassa Żeleznowa”, Och-teatr, Warszawa.»