Krystyna Janda, fot. Robert Jaworski
– Teatry prywatne nie mogą sobie pozwolić na: pomyłki, kosztowne klapy, odwoływanie premier i arcydzieła grane przy pustej widowni – mówi KRYSTYNA JANDA, dyrektorka Teatru Polonia w Warszawie.
zdj. Robert Jaworski- mat. Teatr Polonia w Warszawie
«Dorota Wyżyńska: Dlaczego Och-teatr sięga po musical?
Krystyna Janda: To scena, na której od jej powstania odbyło się tyle koncertów, i to czasem bardzo wymagających technicznie i akustycznie, że musical jest naturalną tego konsekwencją. Aż się prosiło o taką pozycję repertuarową. A teraz dlaczego musical? Bo lubimy spektakle muzyczne, i my, i publiczność, bo teatr zaczyna inaczej żyć, oddychać z muzyką i młodością, radością, beztroską, energią, siłą i śmiechem, jaki wnosi ze sobą każdy musical. Wiemy to z Teatru Polonia, gdzie mamy stale w repertuarze „Bagdad Cafe”. Ale pytanie nie powinno brzmieć: dlaczego musical, ale dlaczego właśnie ten musical?
Proszę bardzo. Dlaczego ten musical? Dlaczego „The Rocky Horror Show”?
– Bo jest to naprawdę niezwykły tytuł teatralny. Owiany legendą. I ma długą historię wystawień, tajemniczą historię. Upadki totalne, niepowodzenia i wzloty, euforie, sukcesy, ale za każdym razem krąg wyznawców stylu i tematu. Publiczność przebrana za postaci z tej historii, śpiewająca ulubione fragmenty, mówiąca dialogi z aktorami.
„The Rocky Horror Show „był grany i w Polsce, wiele lat, w chorzowskim Teatrze Rozrywki. To dyrektor chorzowskiego teatru pan Dariusz Miłkowski, mój wieloletni przyjaciel i przyjaciel naszych teatrów, namówił mnie na to szaleństwo. Bo szaleństwem jest dla nas wystawienie takiego giganta. To nasza jak dotąd największa produkcja. Superprodukcja, jak się to ładnie nazywa.
W Och-teatrze superprodukcja, a w tym samym czasie w Teatrze Polonia „32 omdlenia” według Czechowa. Lubi pani wracać do Czechowa, prawda?
– Lubię. Jak go nie ma, to za nim się tęskni w teatrze. A tym razem to Czechow inny, Czechow z początkowego okresu twórczości, bardzo gogolowski. Arcymistrzowskie miniatury teatralne „Niedźwiedź” i „Oświadczyny” i na koniec adaptacja jednego z opowiadań traktujących o teatrze. Kiedyś Wachtangow też połączył trzy żarty sceniczne Czechowa „Niedźwiedzia”, „Oświadczyny” i „Jubileusz” i nazwał ten spektakl „33 omdlenia”, i tak już zostało w tradycji teatralnej, tak też wielokrotnie potem było grywane w układzie Wachtangowa. My zmieniliśmy ostatni element i dlatego nazwaliśmy to „32 omdlenia”.
Reżyseruje Andrzej Domalik, a na scenie Krystyna Janda, Ignacy Gogolewski I… bardzo rzadko grający w Warszawie Jerzy Stuhr.
– Ten spektakl to jego benefis. Benefisowe przedstawienie robione dla niego. Jurek jest w mistrzowskiej formie, stoimy z panem Ignacym przy nim na scenie na próbach i nie możemy się napatrzeć, nasłuchać i nazachwycać jego pracą… Tak się cieszę i z tych prób, i z tego, że to przedstawienie powstaje, że do tego doszło, że to dla naszej publiczności prezent w postaci talentu Jurka. My z panem Ignacym będziemy się oczywiście starać… ale Jurek poprowadzi to przedstawienie, tak to jest wymyślone. Cieszę się też z ponownego spotkania z panem Andrzejem Domalikiem. Mamy już za sobą „Callas”, „Boską”, „Wiśniowy sad” dla telewizji, teraz czas na inną zabawę…
Ale to także spotkanie z panem Ignacym Gogolewskim, na które czekałam. Czwórka przyjaciół, po latach bolesnych, mniej bolesnych, triumfalnych, codziennych gorzkich, radosnych doświadczeń teatralnych, spotyka się, żeby sobie i publiczności zrobić przyjemność. Ignacy, Jurek, Andrzej i ja… nie muszę opowiadać, jaka atmosfera jest na naszych próbach, wspomnienia, aluzje, żarty…
Musical, Czechow. W tym sezonie będzie jeszcze Witkacy. Do realizacji „W małym dworku” w Och-teatrze zaprosiła pani Annę Augustynowicz.
– O tak. Od początku istnienia naszej fundacji też na to spotkanie czekałam. Czekałyśmy obie z moją córką Marią Seweryn. Marysia grała w teatrze u Ani Augustynowicz w Szczecinie. Panie pracowały ze sobą kilkakrotnie i polubiły się w pracy. Ja jestem admiratorką teatru pani Anny Augustynowicz. „W małym dworku” to mój ulubiony tekst teatralny Witkacego. Pani Anna ma już za sobą jedną realizację tego tytułu, teraz będzie po latach opowiadać tym tekstem na nowo, jak mówi, inaczej, bo wszystko się zmieniło, także ona. Bardzo się cieszę na tę pozycję repertuarową dla Och-teatru.
Trudno się planuje repertuar dla dwóch dużych scen? Na czym pani szczególnie zależy? Kiedy konieczne są kompromisy?
– Przede wszystkim wydaje mi się, że w ciągu jednego sezonu udało się zbudować charakter naszej nowej sceny w Och-teatrze. Jest inna niż Polonia, i to chyba już widzowie rozumieją i zaakceptowali. W Och-teatrze gra się jakoś inaczej, bardziej otwarcie, wydaje się, bardziej nonszalancko, bardziej emocjonalnie, w pozornie mniej ułożony sposób. Pozornie, bo układ sceny i widownia z dwóch stron wymuszają żelazną dyscyplinę ruchu scenicznego. Ta scena jest bardzo wymagająca, jeśli chodzi o sprawność techniczną, profesjonalizm zawodowy aktorów i realizatorów.
A co do planowania, na dwie sceny planuje się tak samo jak na jedną, tyle że trzeba pamiętać o ich odmienności i założonym profilu artystycznym każdej z nich. No i trzeba pamiętać, że w Polonii na widowni jest 270 foteli, a w Och-teatrze 450, to wielka różnica. Przychodzą reżyserzy z tekstami, pomysłami i mówią „To może być zrealizowane tylko w Och-teatrze, to pomysł inscenizacyjny tylko na tę przestrzeń”. Ja odpowiadam: „Ale temat nie na tak dużą widownię, nie możemy sobie na to pozwolić” – to najczęstszy scenariusz rozmów. Wszyscy teraz chcą realizować swoje projekty w Och-teatrze. Ta przestrzeń i jej możliwości rzeczywiście inspirują.
Na co prywatna scena nie może sobie pozwolić?
– Prywatna znaczy tyle, że jak jest źle, to trzeba dołożyć lub się zamknąć, na zawsze, a jak jest dobrze… to jest FUNDACJA, zysków się nie bierze do kieszeni, bo to nie prywatne przedsiębiorstwo. Tyle że koszty tak prowadzonego teatru są zbyt duże i produkowanie w nim nowych przedstawień, jeśli na to trzeba zarobić biletami, trudne.
Koszty teatru, nazwijmy go artystycznym, nie wdając się w niuanse, bo z punktu widzenia finansów jest on bardzo artystyczny, zbyt artystyczny jak na prywatny, jeśli ktoś go chce tak z uporem nazywać. Na co taki teatr nie może sobie pozwolić? Na to, żeby się nie samofinansować. Granty, pieniądze, jakie zdobywamy w konkursach i w mieście, i ministerstwie, są na poziomie 10 proc. naszych kosztów. A jak będziemy padać, nikt z zewnątrz nie będzie nas ratował. Tak więc taki teatr, prowadzony przez fundację, utrzymujący się w 90 proc. z biletów, nie może sobie pozwolić na zbyt artystowskie myślenie. Na to mogą porywać się państwowe teatry.
Nie możemy sobie pozwolić na pomyłki, niegranie, zbyt długie poszukiwania artystyczne, odwoływanie premier, kosztowne klapy, arcydzieła grane przy pustych widowniach. Ale nie mówię tego z żalem, jedni mają tak, inni inaczej, jedni są tylko artystami, a inni artystami z kalkulatorem i poczuciem, że każda pomyłka grozi katastrofą, przede wszystkim pomyłka artystyczna.
Co daje największą radość?
– Teatr.»
„Musical, Czechow i Witkacy”
Dorota Wyżyńska
Gazeta Wyborcza nr 71/2.03 Dodatek
28-03-2011