12-08-2011
Pierwszy monodram zrobiłam jakby przypadkiem, zaproponowano mi zrobienie „ Białej bluzki” Agnieszki Osieckiej z okazji kolejnej edycji Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, był rok 1987, tuż po stanie wojennym, po bojkocie aktorów, zajęcia zawodowe wciąż zostawiały mi dużo czasu. Nie zastanawiałam się, czy to będzie monodram i co to monodram, wiedziałam, po przeczytaniu tekstu Osieckiej, że warto za wszelką cenę tę historię , ten charakter, osobę, nieumiejącą żyć bez wolności, w nie-wolnej Polsce, postawić na scenie, opowiedzieć przy okazji o tym kraju, o tamtym czasie , ustami tej kobiety, że oto mam przed sobą sprawę i tekst ważniejszy niż zwykłe zawodowe zastanowienia i analizy. A więc temat, sprawa, atmosfera i charakter bohaterki, zdecydowały, że moim zdaniem warto było zrobić spektakl, także jego aktualność, czas historyczny o którym opowiadał.. To wszystko elementy które sprawiają, że temperatura i emocje rosną, a tylko wtedy warto wychodzić na scenę. Emocje, tym bardziej ważne, że wszystkie bohaterki moich monodramów mówiły ze sceny w pierwszej osobie, i nie wyobrażam sobie monodramu granego inaczej, bez całkowitej identyfikacji z bohaterką. Bez pretekstu, który pozwala zupełnie otwarcie i aktywnie brać publiczność za partnera, adresata, rozmówcę – to TA siła, siła tego gatunku. W żadnym innym gatunku teatralnym nie występująca. Drugi monodram, „Shirley Valentine” nie zrobiłam ani dla tematu, ani dla aktualności tekstu, choć jest on ponadczasowy, ale dla uniwersalności tekstu, dlatego że był ponad pokoleniowy i ponad wszelkie podziały. No, może trochę zrobiłam tę rolę znów dla charakteru granej postaci, bo mnie rozczulała, bawiła i wzruszała. Prawda jest jeszcze inna, byłam w ciąży, nie pracowałam, można powiedzieć, że ten monodram zrobiłam z nudów, dla zabawy w rezultacie premiera odbyła się w końcu siódmego miesiąca ciąży i myślałam ze pogram troszkę dla przyjemności i tyle. Gram go do dzisiaj, tak samo zresztą jak Białą bluzkę do której wróciłam, w innej formie, po latach. Dzisieć lat temu , wzburzona sprawą , kłopotami i losem dzieci autystycznych w Polsce, postanowiłam znów siegnąć po tekst, materiał na monodram, gatunek teatralny, dający szansę na najgorętszą wspólnotę z widownią , największe porozumienie i odezwać się w ważnych sprawach, w tym wypadku w sprawie dzieci chorych na autyzm. Zagrałam więc „ Małą Steinberg” autystyczną, dziesięcioletnią dziewczynkę chorą na autyzm ale także na raka. Do tego Żydówkę, której religia, nie idzie z pomocą, w judaizmie nie ma wiary w życie po śmierci. Śmierć jest końcem, a moja bohaterka zastanawiała się jaki jest sens jej pobytu i jej cierpienia na ziemi. I znów znakomicie , niezwykle orginalnie napisany tekst, zabawna, robrajajaca postać i charakter a punkt jej widzenia, oszałamiający. Dzieci autystyczne nie mają hierarchii ważnosci spraw. To był i spektakl i rola ulubiona przeze mnie, a to że przezwyciezyłam realizm, ( miałam 50 lat kiedy odbyła się premiera, a grałam dziecko 10 letnie) i ludzie mi uwierzyli , do dziś uważam to za „cud” teatru. Za wyraz czaru tej wspaniałej umowy między artystami i widzami. My gramy , a jeśli gramy dobrze, Wy nam wierzycie . I znów siedem lat później, przy otwarciu Teatru Polonia, z biedy, ( monodram to prawie zawsze niewielki koszt produkcyjny) zagrałam Tonkę Babicz w „Ucho, gardło , nóż” mój czwarty monodram, chyba najbardziej ryzykowny. Znów wielki temat, wojna, okrucieństwo, natura ludzka, orginalność ujęcia i bezkompromisowość tekstu. „ Ucho, gardło , nóż” także gram do dzisiaj.
Opisuję to tylko dlatego aby powiedzieć że powody dla których robi się monodram, są dokładnie takie same, jak powody dla których robi się TEATR. Nie ma tu innych kryteriów, a to że opowieść teatralna jest realizowana przez jednego aktora, jest w zasadzie tylko wynikiem wyboru formy , gatunku.
Gram monodramy 30 lat, polubiłam być sama na scenie. Dziś Samotność na scenie z partnerem jakim jest publiczność, to uczta, to raj, a wcześniej się tego tak bałam. Monodram to także egzamin. To sprawdzian jakości aktorstwa, aktualności środków wyrazu, sprawdzian alfabetu którym się porozumiewamy z publicznością , precyzyjności tego alfabetu. Sprawdzian poczucia dramaturgii, gustu, umiejętności konstrukcji, poczucia rytmu i wiedzy kim się jest , dla kogo się gra i w jakim momencie się jest. W jakim momencie się jest w ogóle, i zawodowo i życiowo, i społecznie a przede wszystkim, jakim się jest człowiekiem. W monodramie widać wszystko dokładnie, absolutnie wszystko.
Długie lata traktowałam granie monodramów także jak salę treningową. Do dziś uważam, że nieumiejętność zainteresowania i utrzymania widowni w uwadze , w emocjach i temacie , jest poważnym zawodowym ostrzeżeniem. I jeszcze jedno, do grania monodramów trzeba być solistą z natury ( poza tym mieć mocne nerwy i odporność psuychiczną , dyspozycyjność emocjonalną , sprawnosć zawodową. Prawdę wreszcie, prawdę, to podstawa.