Krystyna Janda i Danuta Wałęsa
Kiedy mówię znajomym dziennikarzom, że chcę się umówić na wywiad z Krystyną Jandą (59), patrzą na mnie jak na szaleńca i życzą powodzenia. Mówią, że aktorka na pewno się nie zgodzi, bo nie przepada za mediami, nie lubi rozmawiać o swoim życiu prywatnym, a do tego jest tak zajęta, że nie ma czasu na spotkania z dziennikarzami.
Niezrażony tymi przestrogami, postanawiam spróbować i udaje mi się. Na moją propozycję wywiadu Janda najpierw odpowiada pytaniem: „Czy będę musiała zrobić sobie sesję zdjęciową?”, a kiedy odpowiadam, że nie, zgadza się bez chwili wahania.
Kilka dni przed umówionym terminem wywiadu spotykam ją przypadkiem na Karuzeli Cooltury 2012 w Świnoujściu i mam cichą nadzieję, że uda nam się tutaj porozmawiać. Ale szybko tracę złudzenia, bo aktorka cały czas jest oblegana przez ludzi, którzy chcą zamienić z nią kilka słów, poprosić o autograf czy wspólne zdjęcie. Takiej miłości widzów może Jandzie pozazdrościć niejedna gwiazda.
– Właśnie kolejny raz stała się pani obiektem dyskusji w polskim środowisku aktorskim. Wszyscy dziś mówią tylko o jednym – opartym na biografii Danuty Wałęsy przedstawieniu, które pani przygotowuje. Monodram na podstawie książki „Marzenia i tajemnice” chciała też wystawić Ewa Kasprzyk, jednak pani była szybsza. Dlaczego postanowiła pani wystawić spektakl o życiu pani prezydentowej?
Krystyna Janda: Szczerze mówiąc, pomysł wyszedł od wydawnictwa, które wydało tę książkę. To oni zapytali mnie, czy nie chciałabym wystawić sztuki na temat życia Danuty Wałęsy. Książkę „Marzenia i tajemnice” miałam już dawno przeczytaną, bo to ostatnio niejako lektura obowiązkowa, więc po pięciu minutach oddzwoniłam do wydawnictwa i powiedziałam, że jestem zainteresowana prawami do spektaklu, i to bardzo. I zaczęliśmy pertraktacje.
– Zdecydowała się pani wystawić tę sztukę, bo uważa pani Danutę Wałęsę za kobietę wyjątkową?
Krystyna Janda: Oczywiście! Trudno ją przecież oceniać inaczej, bo jej los, jej życie są absolutnie wyjątkowe. Ale tu chodzi również o coś więcej.
– A o co?
Krystyna Janda: O to, że choć miała wyjątkowe życie, to wiele jej słów, myśli, wydarzeń można uogólnić, odnieść do sytuacji wielu innych kobiet. To jest niezwykle cenne i ciekawe, bo w życiu Danuty Wałęsowej z jednej strony odbija się historia Polski, a z drugiej także historia każdego z nas. To bezcenne doświadczenia!
– Pani nie tylko wyreżyseruje tę sztukę, ale zagra też tytułową rolę. Boi się pani zmierzyć z tą postacią?
Krystyna Janda: Nie, to dla mnie wielkie wyzwanie, ale i wspaniała przygoda. Nie mam zamiaru udawać pani Danuty, bo to byłoby przecież niemądre z mojej strony. Sądzę jednak, że mam szansę zrobić coś więcej, niż tylko zagrać jej postać.
– A jakie miała pani refleksje po lekturze „Marzeń i tajemnic”?
Krystyna Janda: Kiedy po raz pierwszy czytałam tę książkę, a nie wiedziałam wtedy jeszcze, że będę na jej podstawie robić spektakl, byłam głównie zaskoczona tymi wyznaniami i nabrałam szacunku, zarówno do pani Danuty, jak i do Lecha Wałęsy. Dlatego bardzo mnie zezłościły komentarze na temat tej książki, a zwłaszcza to, jak płytko została odebrana przez media. Nagminnie wyciągane były cytaty, które obrażały autorkę i jej historię. Ale nie ma się co dziwić, szukano przecież medialnej sensacji. Szkoda tylko, że nikt nie zauważył, że w tej książce nie ma żadnego sensacyjnego wątku. Między innymi dlatego zdecydowałam się zrobić adaptację tej biografii. Chcę pokazać, co ja w niej znalazłam, co zrozumiałam. Przybliżę widzom życie, mężczyznę i kraj, o którym opowiada pani Wałęsowa.
– Danuta Wałęsa stała się dzięki tej książce bardzo popularna, spektakl pewnie podtrzyma jej sławę. Pani zdaniem może być ona dla kobiet wzorem do naśladowania?
Krystyna Janda: Myślę, że my, kobiety, nie mamy żadnych szans jej naśladować, nawet gdybyśmy się starały. Ona w wielu aspektach życia, w swoim sposobie myślenia i reagowania na to, co ją spotyka, była i nadal jest wyjątkowa. Dla wielu z nas zachowania Danuty Wałęsy są wręcz nieosiągalne. Choćby z tego powodu, że ona ciągle, przez całe życie, powtarzała sobie, żeby nie panikować, że na rozpacz czy łzy przyjdzie jeszcze czas.
– Ta filozofia życia jest chyba pani bliska. Dlatego jeśli można, porozmawiajmy teraz nie o Danucie Wałęsie, ale o Krystynie Jandzie. Kończy pani w tym roku 60 lat. Czy te urodziny panią przerażają?
Krystyna Janda: Ani trochę.
– Siwe włosy na głowie to manifestacja tej odwagi?
Krystyna Janda: (śmiech) Nie. Kiedy przygotowywałam się do roli Marii Skłodowskiej-Curie, stwierdziłam, że nie chcę grać w peruce. Postanowiłam więc, że po prostu przestanę farbować włosy i będę miała siwiznę potrzebną do roli. A potem polubiłam ten kolor. Jest szlachetny, a te wszystkie farbowane polskie blondynki bardzo mnie denerwują, szczególnie w repertuarze dziewiętnastowiecznym. Matka Chopina z blondem z tubki na głowie! Przecież to okropne!
– Nie boi się pani swojego wieku. Ale jest przecież coś takiego, że gdy zmienia nam się pierwsza cyfra w liczbie lat, to mocniej dotyka nas poczucie nieuchronnego upływu czasu.
Krystyna Janda: Tak rzeczywiście jest. Ale ja się go nie boję, bo dobrze czuję się w swojej skórze. Nawet pan nie wie, ile jeszcze planów przede mną. Oczywiście czuję, że czas nieubłaganie mija i tęsknię za chwilami, które odchodzą, ale równie mocno fascynują mnie te, które nastaną. Te wszystkie zmiany, nowe możliwości, które się pojawią. Może wynika to z tego, że mam wrażenie, że nie jestem „démodé”. Wciąż jestem w nurcie spraw, a mój czas nie minął. On wciąż trwa.
– Wspomniała pani o swoich licznych planach zawodowych. A czy ma pani jakieś aktorskie marzenia, może dotyczące konkretnej roli, której do tej pory nie udało się pani zagrać? O czym tak w ogóle pani marzy?
Krystyna Janda: Wszystkie swoje zadania zawodowe i marzenia podporządkowuję Fundacji Krystyny Jandy na Rzecz Kultury, którą stworzyłam siedem lat temu, a także prowadzonym przez tę fundację teatrom.
– A czy zbliżające się urodziny będą dla pani okazją do zrobienia bilansu życiowych osiągnięć i porażek?
Krystyna Janda: Mam nadzieję, że nie znajdę na to czasu i że zrobią to za mnie inni.
– Dlaczego?
Krystyna Janda: Nie mam chyba nawet ochoty się nad tym zastanawiać. Koń jaki jest, każdy widzi.
– Pani młodsi koledzy aktorzy już takiego bilansu życia Krystyny Jandy dokonują. Katarzyna Kwiatkowska, która wielokrotnie parodiowała panią w programie „Szymon Majewski Show”, w jednym z wywiadów nazwała panią „najbardziej zrealizowaną aktorką”. Pani sama też ma poczucie, że wykorzystała wszystkie szanse i możliwości, jakie przyniosło życie?
Krystyna Janda: Czuję się świetnie. Nie uważam, że mnie coś ominęło.
– A jeśli chodzi o sferę prywatną?
Krystyna Janda: Powiem tylko tyle: miałam wspaniałe życie.
– Ale były w nim też bolesne chwile. Pamiętam pierwszy pani wywiad po śmierci męża. Opowiadała pani wtedy, że dzwoni na jego komórkę i słucha nagrania na poczcie głosowej. Wciąż pani tak robi?
Krystyna Janda: Nie, już nie. Ale od śmierci mojego męża minęły już przecież cztery lata.
– Chciałaby pani jeszcze się kiedyś zakochać?
Krystyna Janda: Nie… Na pewno nie. I to nawet nie jest moje życzenie. Ja po prostu wiem, że już się nigdy nie zakocham.
– Jak to? Można wiedzieć, że już się nigdy nie spotka kogoś, kto stanie się bliski sercu?
Krystyna Janda: Ja to wiem, bo nie chcę już miłości. Zawsze panowałam nad swoimi uczuciami i na miłość sobie pozwalałam albo nie pozwalałam. A teraz bardzo, wprost nieprzytomnie, kocham moją matkę, z którą mieszkam, oraz moje dzieci i wnuki. Poza tym mam wielu przyjaciół, mam grono ludzi, z którymi pracuję – aktorów, reżyserów, pracowników naszej fundacji i naszych teatrów. Ze wszystkimi utrzymuję niesztampowe stosunki, można powiedzieć zawodowo-przyjacielskie. No a poza tym mam jeszcze publiczność, która jest mi naprawdę bliska. I właśnie to są teraz moje miłości.
– To z miłości do widzów wziął się zwyczaj, że osobiście wita ich pani w foyer przed spektaklami?
Krystyna Janda: Moje teatry są moim domem, a publiczność to goście, których zapraszam do siebie. A przecież gości powinno się witać. Poza tym to witanie i wymiana kilku osobistych słów przed premierami uważam po prostu za miły zwyczaj. I to nie tylko ja, lecz także moja córka, rada naszej fundacji i reszta pracowników – wszyscy czujemy się gospodarzami.
– A czy gdy już stanie pani na scenie, obserwuje pani widownię, żeby zobaczyć jej reakcję?
Krystyna Janda: Myślę, że po prawie 40 latach pracy na scenie – z czego grałam ponad 250 spektakli rocznie przez ostatnie co najmniej 15 lat – potrafię poznać publiczność, jej nastrój, zainteresowanie i uczucia, nawet po ciszy, po oddechach. A widowni nie podglądam nigdy. Nawet wtedy, kiedy pozornie zwracam się w kierunku widzów, gram z „czwartą ścianą” przed oczami.
– Celowo nie chce pani złapać kontaktu wzrokowego z widzami?
Krystyna Janda: Patrzenie na widownię to nawyk z kabaretu. Kojarzy mi się nawet z chałturą, dlatego go unikam.
– Ale granie na scenie pani uwielbia, prawda? Marek Kondrat uważa, że to właśnie na scenie najlepiej się pani czuje.
Krystyna Janda: Sama też tak mówię. A dokładniej, na scenie czuję się nie tyle lepiej, co znacznie bezpieczniej. W ostatnich latach przeżyłam wiele rozstań, niespodziewanych wypadków, spotkałam podłych ludzi, dopadły mnie bezwzględne reguły życia i bezlitosne działanie czasu. A scena to jest świat, którego reguły dobrze znam, więc nic nie jest w stanie mnie tam zaskoczyć. Na wszystko mam wpływ.
– Pamięta pani taki moment w swojej karierze teatralnej, kiedy wyjątkowo mocno czuła pani satysfakcję zawodową?
Krystyna Janda: Teraz jest taki moment. Jestem nieustannie dumna ze swoich teatrów. Fakt, że udało nam się przetrwać tyle lat i że dalej z taką intensywnością trwamy mimo wszelkich przeciwności losu, to naprawdę wielka sztuka. Szczególnie zadowolona jestem z naszego repertuaru. Wiem, że nie powstydziłby się go żaden teatr na świecie.
– Osiągnięcia pani teatrów trafnie podsumował znany krytyk literacki i teatralny Tadeusz Nyczek, który powiedział: „Krystyna Janda to już nie aktorka, to instytucja teatralna”. Czuje się pani człowiekiem instytucją?
Krystyna Janda: Chyba nawet muszę się tak czuć. Prowadzę przecież ogromne przedsiębiorstwo teatralne i ponoszę odpowiedzialność za wielu ludzi. Jaki mam więc wybór? Muszę się czuć i działać jak instytucja.
– Czy z tego powodu myśli pani czasem: „Jestem niezastąpiona”?
Krystyna Janda: To zależy, co rozumiemy przez słowo „niezastąpiona”. Gdzie i w jakich sprawach ktoś miałby mnie zastąpić. Kiedy osiem lat temu odchodziłam z Teatru Powszechnego, ktoś mi powiedział, że nie ma ludzi niezastąpionych. I miał rację. Zastąpili mnie inni.
– „Jestem na zakręcie. Cały czas buduję teatr i w związku z tym wszystkie inne rzeczy schodzą troszkę na dalszy plan”. To pani słowa z wywiadu sprzed siedmiu lat. Udało się już wyjść z tego zakrętu?
Krystyna Janda: O tak. Teatr już zbudowałam, nawet dwa. Teraz tylko zajmuję się „drobiazgami”, czyli ich prowadzeniem. To też przysparza mi wielu zmartwień, ale to już nie jest tamten ostry zakręt, na którym byłam. A życia osobistego teraz nie mam, to znaczy mam, ale pod pełną kontrolą.
– A odpocząć od tych zmartwień jedzie pani jak zwykle do Toskanii?
Krystyna Janda: Tak, od ponad 20 lat spędzam urlop w tej części Włoch. Zawsze mieszkam w tym samym miejscu. Zmieniają się tylko kompani mojej podróży. Ubiegnę pana i od razu odpowiem na pytanie, jak wygląda mój pobyt tam. Cały czas poświęcam na… czytanie, czytanie, czytanie i plażę. Brzmi wspaniale, prawda?