Wzruszająca, zabawna opowieść o blondynce Anduli, która pracuje w wielkiej fabryce na prowincji. W okolicy żyje kilka tysięcy samotnych kobiet i bardzo niewielu mężczyzn. Andula, jak i jej koleżanki, marzy o mężu, dzieciach, założeniu rodziny. Pewnego dnia dyrekcja fabryki organizuje dla swoich pracownic wieczorek taneczny, który wzbudza wielkie oczekiwania i nadzieje, a ekscytacja dziewcząt sięga zenitu, gdy rozchodzi się wiadomość o zaproszeniu na imprezę wojskowych z zakwaterowanej w pobliżu jednostki. Zamiast przystojnych i dzielnych rekrutów na potańcówce zjawiają się, ku wielkiemu rozczarowaniu zebranych, podstarzali rezerwiści. Andula poznaje jednak młodego muzyka z uświetniającej wieczór praskiej orkiestry. Spędzają wspólnie noc, wyznając sobie głębokie uczucia. Niestety mimo zapewnień o miłości i wspólnej przyszłości, muzyk wyjeżdża nazajutrz, a Andula ani na chwilę nie przestaje o nim myśleć. Wiedziona wspomnieniami, pewnego dnia opuszcza fabrykę i udaje się do Pragi, by odszukać mężczyznę, z którym zaczęła w wyobraźni wiązać swoją przyszłość. W spektaklu naiwność zdesperowanych kobiet i niedojrzałość mężczyzn są przedmiotem opowieści i żartów.
Spektakl przeznaczony dla widzów od 12. roku życia.
Spektakl zagrano 38 razy
OD REŻYSERA
ANDULA: …a on mi opowiadał o tych zwierzętach, wiesz… że na przykład nie żyją cały czas razem, tak jak… jak ludzie, ciągle, te zwierzęta robią to tylko raz w roku, w czasie rui, wiesz… potem są znowu samotne i żyją na własną rękę, bez nikogo, nie tak jak ludzie… Tylko dzikie gęsi są podobne do ludzi, wiesz…
JARUSZKA: Tak?
ANDULA: Nooo… one żyją razem nawet 120 lat…
JARUSZKA: Naprawdę?
ANDULA: Nieźle, co?
JARUSZKA: Noo…
ANDULA: No a wyobraź sobie, że jak on zastrzeli na przykład jego albo ją, rozumiesz
JARUSZKA: Tę gęś tak?
ANDULA: Noo… to… to drugie z nich zostaje samo nawet sto lat.
JARUSZKA : A co z Tondą?
ANDULA: Noo… on… Kiedy odchodziliśmy zostawiliśmy tam ten krawat, a kiedy później wracaliśmy, jeszcze tam był… Więc chyba Tonda nie przyszedł…
JARUSZKA: I teraz będziesz się umawiać z tym gajowym?
ANDULA: Sama nie wiem… bo on jest żonaty, wiesz…?
JARUSZKA: Taaak?
ANDULA: Noo…
Ile mogłam mieć lat, kiedy zobaczyłam pierwszy raz film Mi[1] łość blondynki ? Nie pamiętam. Pamiętam natomiast, jak piorunujące na mnie zrobił wrażenie. Jego stronę artystyczną, niewymuszoną lekkość i czystość formy doceniłam dużo później , pewnie dodały się także wrażenia z innych Jego filmów – Czarnego Piotrusia, Konkursu, Pali się moja panno, wszystkie były kamieniami milowymi w moim dorastaniu, rozumieniu, stawaniu się człowiekiem i kobietą. Za to wymowę tego filmu, refleksję wynikającą z Miłości blondynki, doceniłam od razu. Było to wtedy dla mnie coś bardzo ważnego.
Andula. Samotność, bezradność , naiwność , łatwowierność , czystość, brak perspektyw, cynizm świata i otoczenia, lęk przed niewiernością i małością miłości mężczyzn, lekceważeniem i brakiem zrozumienia. Ile dziewcząt czuło i czuje podobnie. Mają dużo do ofiarowania i nie widzą godnych zaufania „odbiorców“. A im dłużej nie widzą , tym gwałtowniej pragną, tym bardziej są głuche i ślepe na rozsądek i prawdę.
Kobiety bardzo gotowe na miłość. Przy czym słowo „bardzo“ jest tu znaczące. Wszystko jedno jaki, byle był. Wszystko jedno jak, byle było. Ciągłe nadawanie ludziom, zdarzeniom, słowom, rzeczom, spojrzeniom, wagi i koloru z marzeń. Z wyobrażeń. Z tęsknot.
W tej okolicy jest dwa tysiące samotnych kobiet. Taka okolica. Fabryka. Fabryka włókiennicza. Hotel robotniczy. 8 godzin pracy i co… dziewczyna po pracy coś zje, i co… nie ma jej kto pocałować, nie ma kto przytulić! Potrzeba tu mężczyzn! Tu nie ma mężczyzn! A jeśli 50 lat nie będzie wojny? A jeżeli 100 lat? No to już w ogóle…
Bardzo chciałam zrobić ten spektakl. Opowiedzieć tę historię, a raczej tych ludzi, tę sytuację, relacje. Zderzyć ją z naszą współczesnością. Ale bardzo trudno to arcydzieło sztuki filmowej przełożyć na scenę. Ten film, w większości wtedy imrowizowany, za bardzo wątłymi dialogami, film, który jest opowiadany na zbliżeniach, niuansach, szczegółach, spojrzeniami, skrzywieniem warg, westchnieniem, wyrazem oczu. Jak to przełożyć na scenę? Próbujemy to zrobić. Ja i aktorzy. Opowiedzieć to tak czule, jak tylko potrafimy. To? Co to jest to „To“? Nie ma na to słów, bo wszystkie są zbyt jednoznaczne. Oby udało się choć cień cienia tego „Czegoś“…
Krystyna Janda
Tekst napisany programu spektaklu Miłość blondynki opartego na scenariuszu filmowym Miloša Formana, Jaroslava Papouška i Ivana Passera
RECENZJE:
O TYCH, CO NIE CHCĄ BYĆ SAME
Premiera: 24/04/2014
Wiesław Kowalski, www.teatrdlawas.pl
Niemalże w tym samym czasie pojawiają się w Warszawie spektakle, których tytuły wprost nawiązują do znanych dzieł filmowych. Najpierw nie do końca udana „Skaza” w Teatrze Syrena (choć „rozkoszowanie” się rolą Aleksandry Justy polecam obowiązkowo), potem zupełnie nieudana „Wenus w futrze” w Teatrze WARSawy i wreszcie najbardziej udana ze wszystkich propozycji „Miłość blondynki” w Och-Teatrze. Biorąc pod uwagę, że niemal równocześnie na afisz wchodzi „Druga kobieta” Grzegorza Jarzyny, zainspirowana filmem Johna Cassavetesa z 1977 roku, można mówić o prawdziwym wysypie inscenizacji nawiązujących do utworów, które doskonale znamy z kina. Skąd ta nagła tęsknota reżyserów teatralnych do twórczości filmowej trudno dociec. Znalezienie wspólnego dla tych realizacji mianownika byłoby raczej trudne. Biorąc pod uwagę jednak mizerne efekty artystyczne (wyłączając spektakl Jarzyny, którego nie udało mi się obejrzeć), przynajmniej jeśli chodzi o „Wenus w futrze”, należy mieć nadzieję, że to moda przejściowa i żadna plaga nam nie grozi.
Krystyna Janda w Och-Teatrze miała zadanie najtrudniejsze, bo scenariusz Milosa Formana, pochodzący dodatkowo z lat sześćdziesiątych i wyraźnie zdeterminowany realiami tamtych szczególnych czasów, opowiada historię bardzo prostą, utkaną jakby ze strzępów zdarzeń, z pozoru można by nawet rzec, że błahą, na pewno mało efektowną, choć nie pozbawioną poetyckiej mocy. Poza tym siłą filmu Formana były genialne improwizacje aktorskie, których już drugi raz powtórzyć się nie da, tak samo jak filmowej narracji, która w ogromnym stopniu korzystała z repetycji i bliskich planów. Stąd też Janda musiała znaleźć taki ekwiwalent sceniczny, który nie zgubi całej prostoty tego, co uwodziło na ekranie. Adaptacja w Ochu została rozpisana na kilkunastu aktorów, z których większość to młode, samotne dziewczyny, pełne pragnień i marzeń związanych z przyszłością, która w rzeczywistości deficytu mężczyzn, jawi się raczej w tonacji minorowej. A przecież każda z nich marzy o miłości, o poznaniu chłopaka/mężczyzny, z którym będzie mogła założyć rodzinę. Najbardziej interesujące jest to, jak wiele dzieje się w spektaklu Jandy między słowami, bo sceniczny świat konstruowany jest w dużym stopniu ze zbiorowych działań opartych na ruchu, który jest nośnikiem pełnego melancholii rytmu i ma też duży wpływ na ogólny nastrój oraz atmosferę, która obok pokazania całej prostoty i naiwności uczuć, nie ucieka od kreowania bardzo silnie zindywidualizowanych postaci, szczególnie męskich, nie stroniących od środków aktorstwa mocno charakterystycznego czy rodzajowego. Znakomicie odnajdują się w tej nie pozbawionej śmieszności i cynizmu szarży Piotr Kozłowski, Karol Wróblewski, Michał Zieliński, Adam Serowaniec oraz rewelacyjna w każdym wcieleniu Jolanta Litwin-Sarzyńska.
Ujmująca prostota i szlachetna naiwność przedstawienia Jandy, tak też było w filmie Formana, staje się jego największą wartością i jednocześnie decyduje o sile całego przesłania i scenicznego przekazu. Budowanie wielu sytuacji opartych tylko i wyłącznie na podejściu pozawerbalnym, zagęszcza sensy i dodatkowo wypełnia teatralną przestrzeń emocjonalnym, podbarwionym sentymentalizmem i melancholią żarem, który musi pojawić się w ciałach aktorów. Trzeba przyznać, że wszyscy wykonawcy i w tej materii ruchowo-działaniowej świetnie się odnajdują. Środki aktorskiego wyrazu i scenicznej ekspresji są tutaj w dużej mierze oparte na pauzach, które wypełnione wewnętrzną treścią znakomicie charakteryzują każdego z bohaterów. Wyjątkowe efekty osiągają zbiorowe działania dziewczyn, które muszą zaistnieć w „sielsko-anielskiej” przestrzeni poza słowem, mając do dyspozycji niekiedy tylko gest, ruch, taniec albo śpiew. Wiadomo, że nie jest to zadanie ani wdzięczne, ani też specjalnie spektakularne. Tym samym godnym podziwu staje się to, że udało im się stworzyć zbiorowy portret prowincjonalnych bohaterek, będący galerią uroczych, choć nie pozbawionych naiwności postaci, które bardzo silnie zaznaczają swoją sceniczną obecność poprzez potrzebę znalezienia i poszukiwania miłości albo choćby odrobiny czułości. Najtrudniejsze zadanie miała Aleksandra Domańska w roli Anduli. Odnaleźć dzisiaj w postaci młodej dziewczyny tyle delikatności, niewinności, lęku, prostoduszności, kruchości, czułości i subtelności nie jest zadaniem łatwym. Zresztą w ogóle w inscenizacji Jandy nie ma żadnej dosłowności, czy też rozwiązań kategorycznie cokolwiek rozstrzygających; cała rzeczywistość spowita jest jakby mgłą białego światła i tkliwie, z czułością, uśmiecha się do tego, co już z jednej strony bezpowrotnie minęło, z drugiej wcale nie przestało być w sensie uczuciowym aktualne.
http://www.teatrdlawas.pl/recenzje/1650-o-tych-co-nie-chca-byc-same