Maria Seweryn wierzy, że nie ma złych ludzi. Zrezygnowała z ciepłego etatu w teatrze, bo nie boi się ryzyka, by iść własną drogą.
W serialu „Męskie ? żeńskie” kolejny raz grasz u boku mamy. Jak wygląda praca ze sławną matką?
Maria Seweryn: Wspaniale. Nie jest to już problemem, że jest moją mamą, ponieważ pracujemy ze sobą od paru lat, gramy razem w teatrze i to dało mi spokój. To przyjemność, a relacja matka-córka tylko ułatwia granie, szybciej wiemy o co nam chodzi…
Dwie kobiety rozmawiają o swoich codziennych problemach, o tym, że nie radzą sobie ze swoim życiem, ze swoją samotnością, że nie potrafią dogadać się z mężczyznami… Czy według ciebie istnieje jakaś recepta na udany związek?
Nie. Jestem żoną siódmy rok, moje dziecko ma sześć lat i… nie znam recepty. Uważam, że jest to długotrwała, bardzo piękna, ciężka praca. Ale przede wszystkim trzeba chcieć być ze sobą…
Czy sukces, jaki odnieśli twoi rodzice wpływa w jakiś sposób na twoje życie zawodowe?
Tak, na pewno. To, że mam nazwisko Seweryn, bardzo ułatwiło mi start. Nie musiałam się przebijać przez tłum moich kolegów i koleżanek, żeby na siebie zwrócić uwagę. To okropne, co mówię, ale tak jest. Samo nazwisko jednak nie wystarcza, przede wszystkim jest ciężka praca. Mam też czasem wrażenie, że ze względu na nazwisko ludzie nie traktują mnie jak innych, to męczące, bo stwarza dystans, a to w pracy przeszkadza.
Miałaś taki moment, kiedy zastanawiałaś się, czy dobrze wybrałaś zawód? Brałaś pod uwagę jakiś inny sposób na życie?
Tak, chociaż nie wiem, co tak naprawdę miałabym robić, mimo że rodzice zadbali o moje wykształcenie, języki. Miałam taki moment, że zastanawiałam się, czy nie wyjechać z Polski, żeby się kompletnie odciąć. Ale mnie ciągnie do Paryża, więc to też nie byłoby takie totalne odcięcie. Za to w Paryżu chciałabym mieć drugi dom… Czasem przychodzą ogromne wątpliwości, nie jest cały czas różowo. Po szkole dostałam angaż w teatrze, po roku zrezygnowałam z niego. Jestem wolnym strzelcem od ponad czterech lat, a to powoduje ciągłe ryzyko zawodowe. Nie ma ciepłego etatu, nie ma stabilizacji… Ale ja potrzebowałam się wyrwać, mówić od siebie, poszukać własnej drogi, nawet gdyby miała mnie ona zaprowadzić daleko od domu, do Szczecina, czy Rzeszowa…
Jakie cechy twojego charakteru najbardziej przydają się w zawodzie aktora?
Może otwartość na ludzi… To, że lubię ludzi, lubię ich poznawać, lubię ich obserwować, lubię ich wady nawet. Wydaje mi się, że nie ma złych ludzi. Interesuje mnie z jakiego powodu ludzie stają się źli, próbuję ich zrozumieć. Łatwiej mi w związku z tym pracować, tworzyć postaci, rozumieć je.
W teatrze grasz w wielu kontrowersyjnych sztukach, traktujących m.in. o mniejszościach seksualnych. Jak odbierają to widzowie?
Bardzo zaskakująca jest dla mnie reakcja młodej publiczności… Zawsze myślałam, że młode pokolenie jest bardziej otwarte, tolerancyjne, idące do przodu. Okazuje się natomiast, że większy problem z odbiorem takich spektakli mają właśnie ludzie młodzi niż starsi. Jest to dla mnie zagadką… ale to świadczy może też o tym, że nie rozmawiają na te tematy poważnie na co dzień, w szkole, w domu, wciąż jest to jakieś tabu.
Na jaką osobę chciałabyś wychować własną córkę?
Na szczęśliwą… Dzieciom należy się przysłuchiwać. Nigdy nie chciałabym jej do niczego zmuszać, niczego narzucać. Nigdy jej nie okłamię.
Rozmawiała: Monika Gorczyca-Frączek