„Matka” Stanisława Ignacego Witkiewicza w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Stanisław Ignacy Witkiewicz – Witkacy jaki jest, każdy widzi i każdy wyrabia sobie o nim zdanie, obcując z jego utworami bądź w teatrze, bądź pod postacią książek. Mnie fascynuje zarówno jako człowiek, jak i twórca. Zawsze z ogromnym zainteresowaniem oglądam sztuki jego autorstwa. Nic dziwnego, że z niecierpliwością czekałem na najnowszą premierę w Teatrze Polonia, którą miała być „Matka” St. I. Witkiewicza właśnie. Moją ciekawość wzmagał fakt, iż z zapowiedzi wynikało, że będzie to właściwie przedstawienie autorskie, ponieważ: adaptował tekst, wyreżyserował spektakl i światła do niego, oraz stworzył scenografię jeden człowiek, czyli Waldemar Zawodziński.Efekt takiego „monopolu” zobaczyłem w dniu premiery. Adaptacja tekstu odbiega troszkę od oryginału (jak w większości adaptacji, które widziałem do tej pory). Jest jeden, zamiast dwóch aktów, nie ma niektórych postaci (np. dyrektora teatru Cielęciewicza), inne jest zakończenie, ale całość jest znakomicie skonstruowana i absolutnie wystarczająca do nazwania jej kolejną inscenizacją „Matki”, a nie spektaklem na motywach tego dramatu. Akcja poprowadzona jest precyzyjnie i logicznie, nie pozostawia widzowi żadnego marginesu niedopowiedzenia. A w dobie wszechogarniającej nas wszelkiej poprawności, takie niebezpieczeństwo mogło zaistnieć. Wszak sam Witkacy określał ten dramat jako „Niesmaczną sztukę w dwóch aktach z epilogiem”. Tyle tylko, że w tej „niesmaczności” tkwi jego siła i porażająca moc. Utwór powstał w 1924 roku. Sto jeden lat temu!! Każdy widz oglądający tę inscenizację musi zadać sobie pytanie: co zmieniło się w ciągu tego wieku? Ludzkość jako taką i wszystkie wchodzące w jej skład jednostki, ogarnęła szczęśliwość, wzajemna miłość i powszechny dobrobyt? Znikły patologie rodzinne i przyczyny, które je powodują? No właśnie!
Witkacy w swoich utworach bezlitośnie ukazuje przywary natury ludzkiej i wyśmiewa utarte kanony postępowań społecznych. Ma bardzo złe zdanie o ludzkości. Dlatego jego utwory cały czas prowokują kolejne pokolenia twórców do zmierzenia się z emocjami zawartymi w nich. Dla aktorek i aktorów jest to sprawdzian najwyższej próby. Bardzo łatwo jest przeszarżować i zamiast oddać prawdzie intencje Witkacego, stoczyć się w ich karykaturę.
Spektakl w Teatrze Polonia jest znakomity. O spójności adaptacji, reżyserii całości i oświetlenia, scenografii już wspomniałem. Ale co tu dużo ukrywać, crème de la crème tego przedstawienia jest zespół artystyczny biorący w nim udział.
Krystyna Janda jako Matka i Tomasz Tyndyk jako Syn (Leon) tworzą duet doskonały. Ona szaleńczo zakochana w swoim synu. Powiedzieć, że nadopiekuńcza w stosunku do niego, to nic nie powiedzieć. Stan w którym się znajduje, to już patologia. Tragiczna, przerażająca, mogąca wywołać współczucie, ale jednak patologia. Ile takich matek było i jest cały czas dookoła nas? Ile z nich same sobie zgotowały taki los, a ilu z nich został on „zafundowany” przez własne dziecko, w tym przypadku syna? Bo on jest potworem w czystej postaci.
Janda i Tyndyk dają koncert gry. Każde w inny sposób. Ona jest tragiczna od początku i ten tragizm narasta w niej cały czas. Wydawać by się mogło, że gdy kogoś nazwiemy postacią tragiczną to wszystko jest już jasne, bo jest to stan constans. Otóż nie! To, co pokazuje Janda w czasie trwania sztuki, ta pogłębiająca się rozpacz, beznadzieja, coraz bardziej uświadamiana sobie porażka całego życia, jest wstrząsające. Te niuanse w tonacji głosu, spojrzeniach, gestykulacji, sposobach poruszania się, mimice twarzy spowodowanej nie tylko przeżyciami, ale również pogłębiającym się traceniem wzroku, to szczyty aktorstwa. Wielka rola!
Powodem, który wpędza Matkę w ten stan jest postępowanie Syna (Leona). Tyndyk od pierwszego pojawienia się na scenie wzbudza przerażenie. Również tym, w życiu nieustannie natykamy się na takie osoby. Grzeczne, spokojne, mówiąc cichym głosem w sposób logiczny i przekonujący, ale mające obłęd w oczach. Nic złego nie dzieje się do momentu, w którym ktoś nie ma innego zdania niż one lub sytuacja nie układa się po ich myśli. Wtedy następuje atak typu: albo „furia”, albo „na zimno”, czyli wyssanie całej krwi bez zrobienia dziurki. Dla takich osobników liczą się tylko oni. Nikt i nic poza nimi. Tyndyk gra takiego potwora w sposób rewelacyjny. Jego potworność zawiera również całą sinusoidę stanów emocjonalnych (przerażająca scena, gdy służąca anonsuje przyjście dyrektora teatru, ten rozszalały, krwiożerczy lew, w jedną sekundę zmienia się w biednego malutkiego, łaszącego się do nóg Matki kotka).
Janda i Tyndyk kreują dwie wielkie role. Oni są razem na scenie prawie cały czas. Jednak nie tylko ich gra jest znakomita.
Małgorzata Rożniatowska (Dorota), gdy tylko pojawi się (często) przyciąga wzrok, ponieważ jej służąca spełnia w sztuce istotną rolę, tym bardziej trudną, że nie opierającą się na długości wypowiadanych tekstów. Tych jest minimalna ilość. Całe znaczenie i siła tej postaci opiera się na mimice, spojrzeniu, geście, dyskretnym i pełnym oddania działaniu, które czasami jest jednak całkiem stanowcze. Jej postać jest dla Jandy równocześnie kontrapunktem, wsparciem, tak zwaną „ścianą” do której można wyżalić się i której można powiedzieć wszystko. A „ściana” wysłucha tego. Tylko słuchać trzeba umieć! I dlatego te działania Rożniatowskiej tak przyciągają wzrok.
Dwie kolejne role damskie są krańcowo różne, chociaż w pewien sposób połączone. Tym łącznikiem jest postać Leona i co tu dużo ukrywać – sex.
Katarzyna Gniewkowska (Lucyna Beer) i Agnieszka Skrzypczak (Zofia Plejtus). Obie artystki widziałem wielokrotnie na scenie i co więcej – obie bardzo lubię oglądać. No i w spektaklu „Matka” w Teatrze Polonia obydwu w pierwszej chwili nie poznałem. Ogromne brawa dla Marii Balcerek (kostiumy) i teatralnej ekipy charakteryzatorek.
Kto zna treść „Matki” ten wie, że Zofia Plejtus (Skrzypczak) i Lucyna Beer (Gniewkowska) są kochankami Leona. I to jest ich jedyna wspólna cecha. Dzieli je wszystko: wiek, pochodzenie społeczne, wykształcenie, posiadane zasoby finansowe, tzw. maniery. Wszystko. Gniewkowska i Skrzypczak fenomenalnie wcielają się w grane przez siebie postacie. Są wyraziste i koncentrują na sobie uwagę widzów.
Postać Zofii Plejtus ulega w „Matce” diametralnej przemianie. Skrzypczak w swoim pierwszym wcieleniu jako to zahukane poczuchrze jest znakomita (to właśnie wtedy, w pierwszej chwili, nie poznałem jej). Początkowo czyni ona swoją postać równocześnie i śmieszną, i wzruszającą swoją naiwnością i mentalną „czystością”. W swoim drugim wcieleniu, już jako znarkotyzowana, ekskluzywna prostytutka, jest niesamowicie magnetyczna. Obydwa wcielenia to majstersztyk.
Katarzyna Gniewkowska jako Lucyna Beer też w pierwszej chwili jest nie do poznania. I też, jak jej rywalka, przemienia się w miarę upływu czasu. Początkowo, Gniewkowska jako zakochana do szaleństwa w Leonie jest przymilną, kulturalną, starającą się dobrze wypaść w oczach jego Matki. Gdy okazuje się, że jej umizgi są nieskuteczne, staje się personifikacją prawdy życiowej, że „od miłości do nienawiści, jeden krok”. Przeistacza się we „wściekłe babsko”. Jest znakomita. Ale najlepsza etiuda w wykonaniu Gniewkowskiej jest jeszcze przed nami. W scenie narkotycznego tańca jej solo taniec, wykonany w pozycji siedzącej, na krześle! To trzeba zobaczyć!
No i dwóch panów. Dwóch ojców!Jarosław Boberek – ojciec Zofii Plejtusi Bartosz Waga (Albert). To zna treść „Matki”, ten wie. Dwaj ojcowie, ale Boberek jako ojciec kochanki Leona pojawia się na scenie więcej razy i ma do zagrania więcej scen niż Waga, który jako ojciec Leona zjawia się dopiero w epilogu. Wcześniej Matka, czyli Janda, kilka razy barwnie opisuje jego wygląd i charakter.
Boberek ma dosyć niewdzięczne zadanie do wykonania, bo grana przez niego postać jest, co tu dużo ukrywać, raczej wredna. Boberek znakomicie pokazuje jej śliskość, radość jaką odczuwa mogąc podręczyć trochę innych i słabszych (w tym przypadku Matkę), zadając jej werbalnie mentalny ból. W kontekście tego, co przed chwilą napisałem, paradoksem będzie moje zdanie, że Boberek w roli ojca Zofii jest znakomity. Paskudny typ, ale znakomity!
Drugiego ojca gra Bartosz Waga. Jak wspomniałem wyżej, na długo przed jego pojawieniem się, widz ma już komplet informacji na jego temat, przekazanych przez Matkę. Łobuz, bandyta, gangster, powieszony za liczne przestępstwa. Ale jak śpiewał! Jak wyglądał! Jak kochał! No i w epilogu pojawia się Bartosz Waga i od razu wiadomo o kogo chodzi. To Albert! Jako ojciec Leona i mąż jego Matki, Waga jest wspaniały. Wyluzowany, szarmancki wobec swojej damy, czuły wobec syna, spokojny i empatyczny. A jak wygląda! No i drobiazg. Ten przyjemniaczek w każdej chwili może zabić. Rola stosunkowo krótka, ale zagrana bezbłędnie!
🌷🌷🌷🌷🌷🌷
Proszę Państwa! „Matka” w Teatrze Polonia, według scenariusza i w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego, jest według mnie spektaklem znakomitym, z wybitnymi rolami całego zespołu artystycznego. Kto zna ten dramat Witkiewicza, ten wie czego się spodziewać i będzie mógł się delektować całą inscenizacją i grą aktorską. Kto nie zna „Matki”, ten oprócz tych doznań, może być zaskoczony aktualnością treści sztuki. Ja w każdym razie gorąco polecam to przedstawienie, bo:
„(…) Choć burza huczy wkoło nas
Do góry wznieśmy skroń
Nie straszny dla nas burzy czas
Bo silną mamy przecież dłoń (…)”.
Tak samo jak w szantach żeglarskich można znaleźć pocieszenie na różne przeciwieństwa losu, tak na znakomite przedstawienie teatralne zawsze warto pójść, bez względu na to czy jest to komedia, czy tak jak w tym przypadku – kanon polskiego dramatu! Krzysztof Stopczyk
Mikołajewski: aktualnie pijana lecz ważna
– „Matka” w Teatrze Polonia
MAGAZYN WYBORCZEJ 11.06.2025, 09:42
Jarosław Mikołajewski •
Krystyna Janda i Tomasz Tyndyk w spektaklu ‚Matka’ w Teatrze Polonia, reż. Waldemar Zawodziński
(Fot. Robert Jaworski/Teatr Polonia)
POSŁUCHAJ 06:44 MIN
0
Czy to nienormalne, że widzę RP w pijanej, tragicznie
wielkiej, majestatycznie i karykaturalnie czarnej matce,
złorzeczącej synowi, który – bez przeproszenia – kurwi się w
całym uduchowieniu, jakie wydobywa z niego własna
próżność i próżnia?
Z cyklu: Za pięć trzynasta
REKLA
M
A
KRYSTYNA JANDA
TEATR POLONIA
WITKACY
Siedzę w Teatrze Polonia, czekam na „Matkę” Witkacego w reżyserii
Waldemara Zawodzińskiego. Precyzyjnie mówiąc, dzieje się to na
premierze 6 czerwca, już po wyborach. Wreszcie jest. W czerni, w jaką
mogłaby być ubrana sceniczna Medea, Elektra, Antygona… Któraś z
wielkich, żałobnych, tragicznych postaci antyku.
Starożytna, archaiczna, odwieczna matka – sugestywna i potężna jak
chmura gradowa Krystyna Janda – pije wódkę. Wokół stołu krąży
gderliwa służąca (Małgorzata Rożniatowska). Usługuje, polewa wódkę,
zrzędzi. Matka złorzeczy na syna, na jego marność, ale go kocha na zabój.
REKLA
M
A
Syn obraża matkę, a matka przytula syna
Wreszcie pojawia się on – Leon. Syn (Tomasz Tyndyk). I zaczyna gadać.
Plugawi matkę, przeprasza, znów plugawi, przeprasza, obraża i się
przytula, odtrąca i szuka pieszczoty. On też kocha matkę, miłością równie
pijaną, zależną. Samolubną i egotyczną. Gada coś o swoich wielkichideach, o których nie ma nic do powiedzenia, których nikt nie rozumie –
jak to w życiu. Jak w sztuce. Jak niejaki Hjalmar Ekdal w „Dzikiej
kaczce” Ibsena. Jak profesor (dobre sobie) Sieriebriakow w „Wujaszku
Wani” Czechowa. Jak miliony zadufanych w sobie, nieszczęśliwych
głupków, których największym szczęściem jest znaleźć ofiarę, czyli
wyznawcę żyjącego w szczerym lub udawanym zachwycie dla
rzeczywistego miernoty.
🌷🌷🌷🌷🌷
Krystyna Janda broni matki-
potwora
Matka – jak skała w swoim świadomym, choć monstrualnie uległym
macierzyństwie – toleruje wybuchy megalomanii Leona i jego życiowe
posunięcia. Skazuje się tym samym na przykrą dla siebie obecność
dziewczyny Leona, która staje się jego żoną (Agnieszka Skrzypczak), jej
upiornego ojca (Jarosław Boberek), oszukanej kochanki (znakomita
Katarzyna Gniewkowska).
•
Krystyna Janda w spektaklu ‚Matka’ w Teatrze Polonia, reż. Waldemar Zawodziński Fot. Robert Jaworski/Teatr Polonia
Małość syna lepsza od jego wielkości
Matka jest figurą wielką jak odwieczna góra. Z wysokości tego, kim jest
(tu aktorska wielkość Krystyny Jandy doskonale koresponduje z ogromem
matki jako postaci), bohaterka patrzy na świat wokół siebie z rozpaczą
świadomą tego, że tak musi już być. Matka przytłacza syna przez to, że
jest matką, syn budzi obrzydzenie i litość matki przez to, jaki jest. Zresztą
– jak uczą inne nasze przygody z kulturą – gdyby syn okazał się naprawdę
wielki, musiałby zginąć. Matka więc pewnie nawet woli małość syna,
który jakoś przetrwa (bo to ona – góra – osobiście go chroni), od
Apotencjalnej wielkości. Woli jego marność, nad którą łatwiej zapanować
jej zaborczej miłości mimo wszystko i ponad wszystkim.
Wreszcie matka umiera. Syn wchodzi w jej rzeczywistość pośmiertną,
gdzie wszystko jest pogodzone, słoneczne. Pogodna jest nawet jej pamięć
o mężu (czyli ojcu Leona), który – awanturnik i wiarołomca stracony w
Brazylii (Bartosz Waga, zaskakująco ciekawy jak na aktora, o którym
nawet nie słyszałem) – przynajmniej był nie żaden, lecz jakiś, miał w
sobie powabną cechę, powraca w hollywoodzkiej aurze.
Obierała ziemniaki i była na zakręcie. Są
role, które potrafi zagrać „na drągu i w
przeciągu”
Matka sama się scali. Cierpliwości potrzeba
Rozpisuję „Matkę” Zawodzińskiego pobieżnie, lecz drobiazgowo, żeby
pokonać poczucie niezrozumienia, z którym – jak słyszałem po
przedstawieniu – publiczność wychodzi często ze spektaklu. Zachęcić do
bardzo opłacalnej wizyty w teatrze wbrew tej pozornej niezrozumiałości.
Bo (zgodnie z planem Witkacego) nie ma tu nic do zrozumienia. Trzeba
patrzeć, słuchać, przyswajać, i czekać, aż samo się scali. Bo każdy prawie
ma kogoś takiego jak matka, każdemu ciąży jej miłość i miłosna obsesja.
Wiele matek (bo przecież nie wszystkie) ma syna, który upaja się sobą,
zagubionego w nicości, spragnionego jakiejkolwiek cechy, choćby
negatywnej, ułamka czarnej legendy domowej przeklętego ojca.
Jeżeli więc zachowamy cierpliwość i (my, naród) nie odrzucimy „Matki”
za to, że niezrozumiała, czegoś przecież dowiemy się także o nas z
dramatu Witkacego, podanego w równej, dobrej lub wybitnej grze
aktorskiej.
Patrzcie na jej synów pajaców
Ze schowka
Sztuczna inteligencja AlphaFold
hakuje wszystkie znane białka.
T o największy przełom po
odczytaniu ludzkiego genomu!
APatrzcie na jej synów pajaców
Czy zdziwi się ktoś jeśli powiem, że 6 czerwca w Teatrze Polonia
zrozumiałem coś nie tylko z własnego synostwa, z własnej megalomanii,
lecz także z Polski, jaką jest dziś, po wyborach? Czy to nienormalne, że
widzę RP w pijanej, tragicznie wielkiej, majestatycznie i karykaturalnie
czarnej matce, złorzeczącej synowi, który – bez przeproszenia – kurwi się
w całym uduchowieniu, jakie wydobywa z niego własna próżność i
próżnia?
•
Tomasz Tyndyk w spektaklu ‚Matka’ w Teatrze Polonia, reż. Waldemar Zawodziński Fot. Robert Jaworski/Teatr Polonia
Popatrzmy na jej synów pajaców, którzy przekrzykują się w dążeniu do
instytucjonalnego usankcjonowania swojej domniemanej jakości,
rzeczywistej mierności. Przyjrzyjmy się sobie, niewydarzonym dzieciom,
które nie mogą znieść, żeby mówiło się dobrze o nieprzeciętnej kanalii,
jaką jest nasz ojciec, ktoś lepszy lub przynajmniej bardziej wyrazisty od
nas.
Oglądałem „Matkę” uważnie, w całej rozsypce emocji, idei, bezidei, i
czuję, jak komponują się we mnie w coś bardzo wspólnego. Jak sceniczne
postaci dostają we mnie twarze konkretnych kreatur, które w publicznej
przestrzeni robią to albo owo.
Aktorów społecznej sceny, którzy małpują ostatnie autorytety, oszustów w
przebraniu mężów stanu, megalomanów poszukujących nowej sceny dla
nieznośnych już sololokwiów, faszystów udawanych i nieudawanych
(których nie kompromituje społecznie, tylko wywyższa etykieta faszysty),
wymuskanych bandziorów, historyków i prawników studiujących
rzetelnie tylko na tyle, na ile może im się to przydać, kłamliwych i
służalczych kronikarzy chaosu, powierzchownych erudytów, dla których
doktorski czy profesorski tytuł nie jest zobowiązaniem, tylko alibi, i tak
dalej, i tak szalej, i tak malej i malej i malej…Idźcie na „Matkę”. Matka jest aktualnie pijana, lecz ważna.
Śródtytuły od redakcji
0🌷🌷🌷🌷🌷
KRYSTYNA JANDA
TEATR POLONIA
WITKACY
Krystyna Janda broni matki-potwora
TEATR 11.06.2025, 05:53
Witold Mrozek •
Krystyna Janda w spektaklu ‚Matka’ w Teatrze Polonia, reż. Waldemar Zawodziński (Fot. Robert
Jaworski/Teatr Polonia)
Rola Jandy nie jest parodystyczna, aktorka gra to na serio.
Jak to się mówi, „broni postaci” – i to broni jej bardzo
skutecznie.
„Matka” to jeden z chętniej wystawianych dramatów Witkiewicza. Ledwo
rok temu w tytułową rolę wcielała się Agata Kulesza – w Teatrze Ateneum
w Warszawie. Ton tamtego przedstawienia był nieco upiorny i
melancholijny zarazem.
KRYSTYNA JANDA
STANISŁAW IGNACY
WITKIEWICZ
TEATR POLONIA
TOMASZ TYNDYK
Spektakl w warszawskiej Polonii jest inny.
To udana próba obrony jednego z potworów z twórczości Stanisława
Ignacego Witkiewicza – Janiny Węgorzewskiej, dominującej matki
nieudanego filozofa Tomasza, przekonanego o własnym geniuszu.
„Matka” w Teatrze Polonia. Krystyna Janda broni
postaci
W spektaklu w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego mamy oczywiście
cały pakiet witkacowskich wątków: arystokratyczne aspiracje i poczucie
społecznego niedowartościowania, katastroficzną wizję świata, w którym
triumfy odnosić zaczynają nowoczesna demokracja i komunizm,wymieniane po upadku wielkich monarchii XIX wieku nieraz na jednym
oddechu. Ale w Teatrze Polonia nie to jest najważniejsze.
Siła „Matki” u dyrektorki Jandy polega na tym, że aktorka Janda gra
tytułową rolę inaczej, niż przyjęło się to robić. „Niesmaczna sztuka w
dwóch aktach z epilogiem” Stanisława Ignacego Witkiewicza z 1924 roku
odczytywana jest najczęściej jako parodia rodzinnego dramatu
psychologicznego.
Tymczasem w Polonii rola Jandy nie jest parodystyczna, aktorka gra to na
serio. Jak to się mówi, „broni postaci” – i to broni jej bardzo skutecznie.
Jej Janina Węgorzewska nie jest groteskowym potworem z mizoginicznej
wyobraźni Witkacego, jest zmęczoną życiem doświadczoną kobietą, która
swoje przeżyła, i która swoje wie. Janda wie, kiedy pójść w emocjonalną
szarżę, a kiedy wręcz przeciwnie, zagrać wycofaniem, stłumieniem,
gestem rezygnacji. Potrafi być w tym ujmująca.
Obierała ziemniaki i była na zakręcie. Są
role, które potrafi zagrać „na drągu i w
przeciągu”
Tomasz Tyndyk z kolei, w roli syna – Leona, gra bardziej zagubienie,
splątanie i frustrację, niż typowo „witkacowskie” intelektualne obsesje
niespełnionego myśliciela i politycznego demiurga. Tyrady Leona, prawie
całą tę witkacowską filozofię, reżyser Zawodziński z tekstu wykreślił.
Witkacy i boomerzy
Pod postaciami dramatu sprzed stu jeden lat można w Teatrze Polonia
zobaczyć echa dzisiejszego konfliktu generacyjnego – zwłaszcza w
pierwszej połowie przedstawienia.
AJanda to tutaj nie tylko ikoniczna aktorka, ale też być może figura
ucieleśniająca urodzone po wojnie pokolenie, przezywane dziś u nas z
amerykańska boomerami i oddające właśnie powoli rząd dusz w Polsce –
ku przerażeniu wielu.
Grający jej syna Tyndyk to z kolei pokoleniowa ikona tematu osób
LGBT+ w teatrze. To właśnie prawa osób LGBT+ są jedną ze spraw,
które pokolenie oddające powoli władzę w Polsce zaniedbało. I jasne,
Tyndyk jest starszy niż ci wyborcy, w których przedziale wiekowym
wygrali ostatnio pierwszą turę Mentzen z Zandbergiem.
•
Krystyna Janda i Tomasz Tyndyk w spektaklu ‚Matka’ w Teatrze Polonia, reż. Waldemar Zawodziński Fot. Robert
Jaworski/Teatr Polonia
Ale bycie długotrwale przetrzymywanym w szufladce z etykietą
„radykalna młodzież” to też jedno z generacyjnych doświadczeń tego
pokolenia, które nie ufa już „ojcom-założycielom wolnej Polski”.I
matkom-założycielkom też raczej nie. Z drugiej strony, doświadczeniem
tym jest też przedłużona zależność od rodziny.
I tu znów Witkacy się kłania.
Pozostałe postaci z „Matki” Zawodzińskiego są już bardziej osadzone w
tradycyjnym sposobie myślenia o graniu witkiewiczowskich dramatów.
Precyzyjna i formalna Agnieszka Skrzypczak jako trudniąca się
nierządem Zofia Plejtus, narzeczona Leona, bliższa jest tradycji
witkacowskiej tradycji grania demonicznych kobiet. Jeszcze bardziej
osadzona w konwencji jest Katarzyna Gniewkowska.
Ze schowka
Sztuczna inteligencja AlphaFold
hakuje wszystkie znane białka.
T o największy przełom po
odczytaniu ludzkiego genomu!
SZTUCZNA INTELIGENCJA
Witkacy przed samobójstwem do kochanki:
„Pamiętaj, że beze mnie zginiesz.
Powinniśmy odejść razem”
AIm dalej wędrujemy w tym spektaklu, tym bardziej widzimy krainę
literackiej groteski. Jednak to, co dzieje się wcześniej, łącznie z reakcjami
widowni na określanie zaborczego Leona, zgodnie z tekstem dramatu,
„alfonsem” – i gorzkie komentarze o tym, jak nisko upadł dzisiejszy świat
– pokazuje, że Witkacy w teatrze wciąż potrafi budzić emocje.
Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Matka”. Reżyseria i scenografia:
Waldemar Zawodziński. Kostiumy: Maria Balcerek. Choreografia: Anna
Hop. Obsada: Katarzyna Gniewkowska, Krystyna Janda, Małgorzata
Rożniatowska, Agnieszka Skrzypczak, Jarosław Boberek, Tomasz Tyndyk,
Bartosz Waga. Premiera: 6 czerwca 2025, Teatr Polonia w Warszawie.
Krystyna Janda z monodramem „Zapiski z wygnania” wystąpi na
Festiwalu Co Jest Grane. To spektakl na podstawie autobiograficznej
książki Sabiny Baral w reżyserii Magdy Umer. – To jeden z
najważniejszych spektakli w moim życiu, tekst, który poruszył mnie jako
aktorkę i chyba nawet bardziej – jako człowieka – mówiła aktorka w
wywiadach.
Na Co Jest Grane Festivalu (Warszawa, 14-15.06) wystąpi wiele gwiazd
muzycznych m.in.: Edyta Bartosiewicz, Karolina Czarnacka, Kortez,
wykonujący muzykę folkową i alternatywną zespół Lor, Piotr Rogucki &
Normalni ludzie, Błażej Król i Katarzyna Nosowska, Fisz Emade
Tworzywo i PRO8L3M. Pełen program Festiwalu Co Jest Grane 2025.
0
Redagowała Magdalena Birska
KRYSTYNA JANDA
STANISŁAW IGNACY
WITKIEWICZ
TEATR POLONIA
TOMASZ TYNDYK
Witold Mrozek
Dziennikarz działu kultura „Wyborczej”, pisze o polityce kulturalnej, teatrze i
pograniczu sztuki i życia społecznego. Pochodzi z Bytomia, studiował w Krakowie,
mieszka w Warszawie. Pisze doktorat o performensach wokół postaci Papieża-
Polaka.
Paula Skalni
„Matka” Stanisława Witkiewicza w Teatrze Polonia z Krystyną Jandą w tytułowej roli to spektakl, który wymyka się schematom. Niby jest o relacjach matki i syna, a właściwie o ich chorej zależności jednego od drugiego, ale jednocześnie jest tak zagrany, że wychodząc z teatru odnosi się nieodparte wrażenie, że chodzi tu może o coś więcej. O to nieuchwytne „coś” co będzie kazało myśleć o nim dłużej. Bowiem tytułowa matka jest osobą tak złożoną i tak mocno umykającą schematom, że odnosi się wrażenie, że to matka z sennego widziadła, którego na jawie nijak nie można opisać. Chciałoby się powiedzieć: metafizyczna. Zarówno magiczna jaki i irracjonalna. Z jednej strony kochająca Leona i dumna z niego, z drugiej – raniąca wypowiadanym słowami, niemal depcząca jego istnienie. Czy na pewno ta sztuka jest o matce czy może na podstawie jej postaci jest to sztuka o człowieku jako takim.
Matka, Janina Węgorzewska, upadła arystokratka, zapewnia byt sobie i synowi robótkami na drutach. Leon jest filozofem, twórcą teorii, które przerastają jego samego. Ona tka robótki z krwistoczerwonej włóczki zupełnie jakby chciała tą krwistą nicią nawlekać własnego syna na druty i uzależnić go od siebie, zatrzymać na zawsze przy sobie, osaczyć i cieszyć się nim przy własnym boku; natomiast on uwznioślony ideami, którymi żyje a których ona nie rozumie, pragnie od niej uciec a jednocześnie być pod jej pieczą. Ona bowiem zabezpiecza jego podstawowe potrzeby, które jemu pozwalają na przeżywanie własnych teorii, tego metafizycznego mrowienia niezrozumiałego przez większość ludzi. Oboje są w tej relacji nieszczęśliwi, a jednak nie chcą/nie mogą się z niej uwolnić. Krystyna Janda w roli matki jest przejmująca. W czarnej sukni, z tą czerwoną przędzą w dłoni, ze smutnymi oczami wydaje się złamaną życiem kobietą, by za chwilę uderzyć pięścią w stół, podnieść głos i smagnąć syna słowem jak biczem – ogląda się to niemal na bezdechu. Jest niezwykła.
Syn, Leon Węgorzewski, artysta niespełniony i filozof niezrozumiany, rozdarty pomiędzy „chcieć” a „móc”, pomiędzy lojalnością wobec rodzicielki a własną wolnością twórczą i chęcią poszukiwania, zrozumienia czy widzenia czegoś ponad zwykłą przeciętność, uwikłanego w niezdrową relację z matką – to rola doprawdy trudna do zagrania. Tomasz Tandyk zagrał to wyśmienicie. Był równie wiarygodny jako posłuszny syn i jako buntownik, hulaka czy narkoman/alkoholik. Potrafi być groteskowy jak i tragiczny.
![]() |
fot ze strony Teatru |
Zresztą dramat „Matka” Witkacego jest i groteskowy i sarkastyczny. Tak go odbieram. Wychodząc z teatru nie miałam w głowie dramatu rodzinnego. Gdzieś w podświadomości tliła mi się myśl, że to może dotyczyć przygniatania jednostki przez system, chęci przycinania wszystkich do schematu i kasowania wszelkiej indywidualności. Dla Witkacego ludzie schematyczni byli nudni, odsuwał ich od siebie. Dla niego ogród nie musiał być pocztówkowy, bo interesowało go bardziej co mogło być za najdalszym drzewem, to czego już nie widział a mógł stworzyć we własnych wizjach. I może o to właśnie chodzi w tym utworze – o to by patrzeć dalej niż widzimy.
I tylko w końcowej scenie ta nitka o kolorze krwi, którą trzyma w ręku Leon… jakby ciągle coś go trzymało w świecie schematów, nie pozwoliło oderwać się od więzów rodzinnych a jednocześnie było kotwicą by nie popaść w szaleństwo.
Całe życie Witkacego było eksperymentem by wyjść poza schemat, zrozumieć więcej, poznać niepoznane. Nie mogę więc stwierdzić czy moje odczytanie tego spektaklu jest prawidłowe, ale przyjmuję, że mam do tego prawo.
Spektakl intrygujący i aktorsko pięknie zagrany. Małgorzata Rożniatowska jako służąca, ostoja spokoju i rozdygotana emocjonalnie milionerka – Katarzyna Gniewkowska, są klasą same w sobie. Znane i lubiane nie zawodzą nigdy. Agnieszka Skrzypczak w roli narzeczonej/żony/prostytutki jest wyborna, Jarosław Boberek jako jej ojciec/alkoholik jak zwykle niezawodny, a Bartosz Waga przykuwa spojrzenie. Aktorsko spektakl mnie zachwycił.
Jeśli uznamy, że Witkacy to genialna indywidualność, będący wiecznie w pogoni za nieuchwytną ideą wyższości na płaszczyźnie duchowej, to może łatwiej nam będzie zrozumieć jego sztuki i może uda się nam samym częściej wychodzić poza niekiedy uciążliwą dla nas rutynę.
Polecam
MaGa
Teatr Polonia – „Matka” St. I. Witkiewicz – więcej o spektaklu tu
Reżyseria: Waldemar Zawodziński
Adaptacja, scenografia, reżyseria światła: Waldemar Zawodziński
Kostiumy: Maria Balcerek
Asystentka ds. scenografii i kostiumów: Małgorzata Domańska
Choreografia: Anna Hop
Realizacja światła: Rafał Piotrowski
Realizacja dźwięku i efekty dźwiękowe: Michał Tatara
Producent wykonawczy: Rafał Rossa
Asystentka producenta wykonawczego: Julia Zawisza
Obsada:
Katarzyna Gniewkowska, Krystyna Janda, Małgorzata Rożniatowska, Agnieszka Skrzypczak, Jarosław Boberek, Tomasz Tyndyk, Bartosz Waga
Siedzi przy długim dębowym stole z krwawiącym sercem. Zmaga się ze swoją rozpaczą, najpierw
samotnie, a potem dzieli się nią ze służącą Dorotą, próbująca wesprzeć podupadającą na duchu i zdrowiu
panią.
To jest matka usidlona przez zaborczą miłość. Gotowa na wszystko, aby nieba przychylić synowi, choć
świadoma jego intelektualnego imposybilizmu. Miłość i nienawiść pozostają w jej wnętrzu w ciągłym
zwarciu, jak przesyt i nienasycenie, ale chorobliwa miłość wciąż bierze górę, podlewana alkoholem i
narkotykami. Coraz mniej władcza, coraz bardziej bezwolna, zżerana chorobą alkoholową i niezdrową
miłością ślepnie i więdnie w oczach. Pod koniec w obłąkańczym tańcu z Leonem jest już żywym trupem,
kukłą, pozbawioną resztek woli. Krystyna Janda po mistrzowsku, krok po kroku ukazuje postępujący
rozpad osobowości, kurczenie się w sobie, proces rozkładu. To wielka, sugestywna rola i już tylko dla niej
ten spektakl stanowi dostatecznie silną pokusę dla widza.
Szukaj…
Ostatnie wpisy
Świat na krawędzi
Teatr w Kielcach wciąż bez dyrektora
101 słów na piątek: Upał
Z fotela Łukasza Maciejewskiego:
BOŻENA DYKIEL W ZIEMI OBIECANEJ
Kwaśny czwartek: Odyseja kosmiczna
2025
Najnowsze komentarze
Anna Rzepa Wertmann – Lektury
Yoricka: KRÓL POZWÓW Johna
Grishama
Pan reżyser – BLOG Grzegorza
Kempinsky’ego | BLOG Grzegorza
Kempinsky’ego – Otworzyć pewną
bramę
Piter – PIĘKNY POCZĄTEK
Tadeusz Deszkiewicz – Spotkanie –
Śpiewanie
Andrzej Maślankiewicz – Ryszard
Wrzesiński nie żyje
Archiwa
Wybierz miesiąc
Ale przecież ten spektakl jest czymś więcej niż portretem matki udręczonej przez samą siebie i
wampirycznego syna. Jest zderzeniem estetyk na pierwszy rzut oka nieprzystawalnych, a jednak w tym
spektaklu nie tylko ze sobą sąsiadujących, ale pozostających w zwarciu i dialogu. Waldemar Zawodziński
sprawdza, jak wydestylować z tych różnych estetyk: teatru psychologicznego, mieszczańskiego, teatru
absurdu, ekspresjonistycznego i symbolicznego czystą formę, czyli jak to obrazowo określał Boy: „mózg
wariata na scenie”.
Kategorie
Wybierz kategorię
Tak więc na scenie toczy się walka o wszystko. Z jednej strony Matka Krystyny Jandy, a obok niej świetna
jako jej cień służąca Dorota Małgorzaty Rożniatowskiej, trzymające swoje kreacje w granicach realistycznej
konwencji. Z drugiej strony niepohamowani w ekspresjonistycznym szaleństwie Leon Tomasz Tyndyka,
panna Plejtus Agnieszki Skrzypczak i milionerka Beer Katarzyny Gniewkowskiej. Z trzeciej surrealistyczny
ojciec Plejtusówny Jarosława Boberka i absurdalni kochankowie panny Plejtus. Wszyscy z różnych
estetycznych światów, a jednak złączeni węzłami namiętnych relacji i interesów, które może zwieńczyć
tylko dobijająca się do drzwi katastrofa. Tak czy owak, czekają na nich przygotowane w monumentalnym
kolumbarium ponumerowane szuady-nisze na doczesne szczątki. To świat na krawędzi, który nie zna
dróg ratunku.
Meta
Zaloguj się
Kanał wpisów
Kanał komentarzy
WordPress.org
Tak zamierzony zabieg w nale spektaklu dochodzi do spełnienia – Leon Węgorzewski, strojony w szaty
przyzwoitego żałobnika, staje się jak matka bezwolną kukłą, gdy Matka i Ojciec (Bartosz Waga), wyzwoleni
z cielesności, brylują w białych szatach na scenie, rozświetlając ją swoim uśmiechem i zaświatowym
dystansem. Nie idzie przy tym tylko o zabawę, o odwrócenie ról, ale uwiarygodnienie Witkacowskiego
przesłania – oto jednostka skazana jest na unicestwienie indywidualności, na roztopienie w nijakości,
zniknięcie w tłumie i jedynie ulotny sen pozwala na chwilę ucieczki.
Kategorie słownika
teatralnego
Instytucja
Osoba
Termin
Wydarzenie
Tomasz MiłkowskiMATKA Stanisława Ignacego Witkiewicza, reż., scenograa Waldemar Zawodziński, kostiumy Maria
Balcerek,
choreograa
Anna Hop, Teatr Polonia, premiera 6 czerwca 2025.
PS. W niektórych recenzjach z tego wystawienia Matki znajduję zarzut, że „to nie jest pełna Matka”. Co za
niedorzeczny zarzut. Pełna Matka jest powszechnie dostępna. W druku.
Share