Maria Callas - francuski film dokumentalny 2017. Reż. Tom Volf
Francuski film dokumentalny o życiu Marii Callas.
Reżyseria – Tom Volf
Rok produkcji – 2017
Krystyna Janda czyta fragmenty listów i dzienników Marii Callas.
Przedpremierowy pokaz filmu w wersji polskiej – 26.02.2018 w Kinie Luna w Warszawie.
Fascynujący, pełen emocji film o Marii Callas i jej burzliwym życiu, trójkącie miłosnym z Onasisem i Jackie Kennedy, o wielkim talencie, który przyniósł jej podziw całego świata, ale jednocześnie uczynił ją nieszczęśliwą. Fragmenty dzienników w mistrzowski sposób czyta Krystyna Janda.
Maria Callas – film przedpremierowo!
Nieznana historia Marii Callas – najsłynniejszej diwy operowej wszech czasów, fascynującej kobiety pełnej sprzeczności, spełnionej na scenie, ale szukającej wielkiego uczucia i uwięzionej w burzliwym trójkącie miłosnym.Wrażliwa i bezwzględna, ambitna i pełna kompleksów, wykorzystująca innych i wykorzystywana.
Niewierna żona, porzucona kochanka. Uwięziona w burzliwym trójkącie miłosnym, kochająca jednego z najbogatszych mężczyzn na świecie, Aristotelisa Onasisa, z którym łączyło ją wielkie, namiętne uczucie, ale który wybierał między nią a piękną wdową po amerykańskim prezydencie, Jackie Kennedy. Tajemnice, skandale i plotki, który wpłynęły na życie wielkiej artystki. Jaka była tak naprawdę Maria Callas, o której do dziś krążą legendy?
Fascynująca, pełna emocji historia, która powstała z niepublikowanych dotąd materiałów, prywatnych filmów, kręconych dyskretnie ujęć i z najszczerszych, intymnych wyznań.
Krystyna Janda przeczyta prywatne wspomnienia Marii Callas w filmie!
Film o najsłynniejszej diwie operowej ze specjalnym udziałem Krystyny Jandy niedługo w kinach!
Krystyna Janda w filmie „Maria Callas”
Film „Maria Callas” to fascynująca, pełna emocji historia, która powstała z niepublikowanych dotąd materiałów, prywatnych filmów, kręconych dyskretnie ujęć i z najszczerszych, intymnych wyznań. Maria Callas, najsłynniejsza diwa operowa, fascynująca kobieta spełniona na scenie, ale szukająca wielkiego uczucia w miłości. Uwięziona w burzliwym trójkącie miłosnym, kochająca jednego z najbogatszych mężczyzn na świecie, Aristotelisa Onasisa, z którym łączyło ją wielkie, namiętne uczucie, ale który wybierał między nią a piękną wdową po amerykańskim prezydencie, Jackie Kennedy. To historia o kobiecie, która była pełna sprzeczności: wrażliwa i bezwzględna, ambitna i pełna kompleksów, wykorzystująca innych i wykorzystywana.
W filmie „Maria Callas” będziemy mogli usłyszeć Krystynę Jandę, która przeczyta fragmenty dzienników i listów Marii Callas. Dziennikarz i krytyk teatralny Jakub Panek tak kiedyś napisał o Krystynie Jandzie:
Jest dla polskiej kultury tym, kim dla światowej opery była Maria Callas. Zjawiskiem! – czytamy
Krystyna Janda miała już okazję wcielić się w postać Marii Callas na deskach warszawskiego Teatru Powszechnego w 1997 roku w spektaklu „Maria Callas. Masterclass”, wyreżyserowanym przez Andrzeja Domalika. Sztuka cieszyła się ogromną popularnością, a Krystyna Janda tak mówiła o swojej bohaterce:
Co to była za KOBIETA! Co to był za POTWÓR! Co to było za ZJAWISKO! Co to była za WIELKOŚĆ! Tak trudno było mi się z Nią rozstawać. Tak była dla mnie ważna. Jeszcze Ją grałam, a już za Nią tęskniłam – wyznała Krystyna Janda
Małgorzata Malinowska
kobieta.pl, 19.02.2018
http://www.kobieta.pl/artykul/film-maria-callas-krystyna-janda-przeczyta-prywatne-wspomnienia-marii-callas-180219125917
Maria Callas: La Divina [FELIETON]
ŁUKASZ MACIEJEWSKI
8 marca 2018, onet.pl
W „Marii Callas” widać pracę i pasję twórców. Zamiast tak zwanych „gadających głów” opowiadających raczej o sobie niż o Callas, liczy się sedno. Dziesięć tysięcy przejrzanych zdjęć, czterysta listów, pięćdziesiąt godzin archiwalnych materiałów filmowych. Efekt? Odkrywczy portret postaci, o której, jak się wydawało, powiedziano i napisano już wszystko.
Przede wszystkim oglądamy Callas która śpiewa. To wbrew pozorom rzadkość. Wszystkie dotychczasowe znane mi dokumenty o divie były wspomagane kilkunastosekundowymi raptem wkopiowaniami z jej najsłynniejszych występów, przypuszczalnie ze strachu, że widz szybko się znudzi, nie wytrzyma całej arii. Tutaj jest inaczej. Callas śpiewa naprawdę. W takim stylu i z taką klasą, że słuchając jej, miałem ciarki na plecach. „Traviata” pod kierunkiem Herberta von Karajana w Operze Wiedeńskiej, Amina z opery „Lunatyczna” Belliniego, Lady Makbet z „Makbeta” Verdiego, Cavardossi z „Toski” Pucciniego. „Każdy reżyser, który wystawia szekspirowskiego „Makbeta” powinien, zanim rozpocznie próby, posłuchać tej interpretacji. Jeśli coś jest doskonałością w sztuce, to jej wykonanie arii z listem z 1956 roku” – mówiła Krystyna Janda, dwukrotna odtwórczyni partii Marii Callas w sztuce Terrence’a McNally’ego, pełniąca w filmie rolę narratorki (w wersji oryginalnej listy Callas czytała Fanny Ardant, Maria z filmu „Callas Forever” Franco Zefirellego).
Za życia stała się ikoną. Miała wtedy status porównywalny z dzisiejszymi największymi gwiazdami pop, sportu i Hollywood. Wszyscy ją znali, wszyscy oceniali, również a może przede wszystkim ci, którzy nigdy nie byli w operze. Sława Callas przetrwała do dzisiaj. Gdyby zapytać przypadkowych przechodniów o śpiewaków operowych, przypuszczalnie byliby w stanie wymienić zaledwie jedno, albo dwa nazwiska. Na pewno Callas, może jeszcze Pavarottiego, ktoś jeszcze?
Callas przetrwała, ponieważ była wielka. Życie śpiewaczki, znaczone skandalami, nieszczęśliwą miłością, uwielbieniem tłumów, niekonwencjonalnymi decyzjami, to zbyt mało na pomnik. Najważniejszy był głos i talent, wyczucie sceny i katorżnicza praca. Płyty z ariami Callas wciąż sprzedają się w milionach egzemplarzy. Są operowym wzorcem z Sèvres.
Myślimy jednak o Callas stereotypami. I tak pewnie musi być. Ikony wymuszają niejako stereotypizację ich biografii, wpisanie w określony klucz interpretacyjny. Nie może być banalnie, powinno być dramatycznie i melodramatycznie. O sztuce jak najmniej, jak najwięcej o życiu. Callas niejako wbrew samej sobie idealnie wpisywała się w to medialne zamówienie. Nikt nie polemizuje z faktami. Tak, była największą śpiewaczką swoich czasów, a może i wszech czasów, ale także przez całe życie, wzbudzała wielkie emocje, polemiki, fascynacje.
Była prekursorką i innowatorką w swojej dyscyplinie. Najpierw głos, legendarny sopran d’agilita, dalej perfekcja interpretacji wokalnej i literackiej libretta, bezsprzeczny talent aktorski, energia i witalność rozsadzająca ten talent, w końcu tak zwany wyraz sceniczny, którego nie da się zapomnieć. Charyzmę aktorską Callas szybko docenili wielcy filmowcy. Ale Callas była nieugięta – odrzucała kolejne propozycje od Viscontiego, Dreyera, Loseya. Zagrała dopiero tytułową „Medeę” w transkrypcji dramatu Eurypidesa w eksperymentalnym filmie Pier Paola Pasoliniego z 1969 roku. Jej rola była niemal niema, ale Callas była wielka, jak zawsze.
Do nieskazitelnych interpretacji operowych wprowadziła dynamizm, emocje, dramaturgię. Śpiewała emocjami, łzami, złością, przerażeniem. To, co dzisiaj jest normą (dzięki Callas?), wówczas robiło wielkie wrażenie. Zachwyty i gwizdy, naręcza kwiatów i jadowity ostracyzm części branży i krytyki. Callas nie zmieniała się jednak. Jej siła wynikała z przekonania, że o ile w życiu myliła się nieustannie, na scenie zawsze doskonale wiedziała, do jakiego celu zmierza. Dokument Volfa bazujący na wielu unikalnych wywiadach z artystką – przede wszystkim na poruszającej, porażająco szczerej rozmowie z Davidem Frostem, rozwiewa wiele mitów na temat kaprysów gwiazdy, jej gwałtownego charakteru, ekstrawaganckich decyzji. Schodziła ze sceny – nawet w trakcie przedstawienia – tylko wtedy, kiedy czuła że głos nie jest należycie perfekcyjny, nie mogłaby dać publiczności maksimum swojego talentu. A 90 procent to dla niej było za mało. Albo wszystko, albo nic.
***
W wystawianej w Och Teatrze sztuce „Maria Callas. Master Class”, Callas-Janda powtarza: „Ja wiem, że świat się nie zawali, jeśli od jutra nie będzie przedstawień ‚Traviaty’. Ale wierzę, że wybierając sztukę, przyczyniamy się do tego, żeby ten świat stawał się piękniejszy i lepszy. Że zostawiamy go mądrzejszym i bogatszym”.
Pierwsze zdjęcia, materiały filmowe w „Callas” pokazują typowe brzydkie kaczątko. Pucułowatą dziewczynkę z błyskiem w oku. Ów błysk okaże się najważniejszy. Po kilku latach zaledwie, Callas zamieni się w fascynującą kobietę, nieprzypominającą żadnego utrwalonego kanonu piękności. Zawsze elegancką, z własnym stylem, o charakterystycznych rysach, ruchach, tembrze głosu. Z filmu Volfa, dla którego inspiracją była zapewne świetna biografia artystki napisana przez Steliosa Galatopulosa, wyłania się postać, której zachowaniem rządzą skrajności. Potrafiła być choleryczna i melancholijna. Ambicje, pracowitość i perfekcjonizm zbudowały jej markę śpiewaczki wszech czasów, ale nie pomagały w życiu. W dokumencie Callas powtarza wiele razy: „jestem taka sobie zwyczajną dziewczyną”, albo „chcę być typowa, normalna, domowa”. Mówi o przepisach kulinarnych, zmaganiu się z depresją, ucieczce od zgiełku, popularności, błysku fleszy.
Tak jakby funkcjonowały dwie Marie. Jedna boska – „La Divina”, świadoma każdego ruchu na największych operowych scenach, i ta druga nieszczęśliwie zakochana w największej miłości życia, armatorze multimilionerze Aristotolesie Onassisie, mawiającym, że chciałby mieć wszystko jednocześnie: „powietrze, morze, kobiety i Monte Carlo”. Ona kochała go mocniej niż „powietrze, morze i Monte Carlo”. Powtarzała, że Onassis, wówczas najbogatszy człowiek świata, był pierwszym mężczyzną który zobaczył w niej kobietę, nie tylko maszynkę do zarabiania pieniędzy.
Callas nienawidziła paparazzich i okrutnych, niedyskretnych dziennikarzy śledzących każdy jej krok, cierpiała z powodu braku spełnienia macierzyńskiego (jedyny syn, Omero, umarł dwie godziny po urodzeniu), marzyła o tym, żeby być dobrą śpiewaczką, a zaraz potem dobrą żoną, kochanką, kobietą. Te dwie Maria nie wchodziły ze sobą w konflikt. Można by powiedzieć sentencjonalnie: takie właśnie jest życie. A Callas była kwintesencją tego życia w stopniu więcej niż jaskrawym.
Dotknęła za życia największych sukcesów i splendorów. Cecilia Sophia Anna Maria Kalogeropoulou, bo tak brzmiało prawdziwe nazwisko Callas, śpiewała na scenach mediolańskiej La Scali, londyńskiej Covent Garden, nowojorskiej Metropolitan Opera, pracowała w operze z Viscontim, Zefirellim, von Karajanem. Ale w życiu pozascenicznym bywała także choleryczką, zadziorną i prostolinijną Greczynką Kalogeropoulou, która powtarzała swoim studentom: „Oszczędzajcie pieniądze, przydadzą się wam, kiedy stracicie głos, wtedy śpiewak jest do wyrzucenia”. Mówiła również: „Śpiewak operowy oddaje ludziom wszystko, co posiada – w tym zawodzie liczy się tylko ostateczność. Nie można śpiewać na pół gwizdka, oznaczałoby to połowę siebie. Liczy się całość”.
Dla tej królowej perfekcji ostatnie lata życia, już bez Onasisa, z głosem, który coraz częściej odmawiał posłuszeństwa, z narastającą melancholią, w sensie ludzkim były najtrudniejsze. Jednocześnie straciła miłość i pasję, dwie sfery, które warunkowały jej istnienie, decydowały o wyjątkowości. Została tylko bezradność – desperacja giganta.
„Na szczycie jest się samotnym, zawsze” – pisała o Callas Krystyna Janda.
ŁUKASZ MACIEJEWSKI
krytyk filmowy
https://kultura.onet.pl/film/wywiady-i-artykuly/maria-callas-la-divina-felieton/6xgw7rg