24
Kwiecień
2005
13:04

LEKCJE STEPOWANIA- PLAKAT - TEATR POWSZECHNY W ŁODZI 2005

zobacz więcej zdjęć (15)

Lekcje stepowania

PREMIERA 24 kwietnia 2005 – Teatr Powszechny w Łodzi

tłumaczenie: Elżbieta Woźniak

Choreografia – Jirina Nowakowska

Scenografia – Magdalena Maciejewska

Kostiumy – Magdalena Tesławska

Kier. Muzyczne – Krzysztof Jaszczak

OBSADA:

Mavis– Ewa Tucholska

Pani Fraser– Barabara Szcześniak

Lynne– Karolina Łukaszewicz

Dorota– Zofia Plewińska

Maxine– Marta Kuśmirek

Andy– Magda Zając

Geoffrey– Marek Bogucki

Sylwia – Masza Bauman

Rose– Ewa Sonnenburg

Vera– Gabriela Sarnecka

Terapia na samotność

– To komedia psychologiczna, w której będzie więcej refleksji, mniej śmiechu. Tak to starałam się reżyserować – mówi KRYSTYNA JANDA przed premierą „Lekcji stepowania” w Teatrze Powszechnym w Łodzi (24 kwietnia).

«Błażej Torański: Pani tańczy, stepuje?

Krystyna Janda: Nie. Byłam kiedyś w studiu baletowym przy operetce warszawskiej, ale na szczęście miałam problemy z kręgosłupem i rodzice mnie stamtąd zabrali. Podziwiam aktorki z naszej obsady, które nauczyły się tak dobrze stepować.

W sztuce Richarda Harrisa, którą pani reżyseruje, stepowanie jest terapią dla samotnych, zagubionych, cierpiących. Jak nauka języka w pani ulubionym filmie „Włoski dla początkujących”.

– Dokładnie tak. Stepowanie ma w sobie dumę i siłę, jak flamenco czy taniec góralski. Aby mu sprostać, trzeba się wewnętrznie przełamać, nabrać rytmu, odwagi, nawet bezczelności. Dzięki temu być może zyskuje się pewność siebie.

Przedstawienie trafia celnie w czas, w którym ludzie nie potrafią sprostać wymogom życia. Wielu ich jest.

– Więcej, niż nam się wydaje. W Polsce nie stepowanie jest modne na kryzysy wewnętrzne, ale joga. Jej ośrodki są oblężone. Żona Marka Kondrata, która rok temu otworzyła taki klub w Warszawie, mówi, że przychodzą tam – często kierowane przez lekarzy – kobiety przemęczone, z depresją. Tworzą grupę za grupą. Społeczność grupową. Te wizyty są dla nich niezwykle ważne, bo stymulują je wzajemnie. Coś podobnego jest zapisane w sztuce Harrisa.

„Lekcje stepowania” zapowiada się jako komedię. Ale czy nie jest to aby dramat liryczny, obyczajowy?

– Raczej komedia psychologiczna, w której będzie więcej refleksji, mniej śmiechu. Tak to starałam się reżyserować. Wycieniowywałam wszystkie żarty, które przeszkadzałyby w opowiedzeniu skomplikowanej, często wzruszającej akcji i ciągnęły ją w stronę taniej komedii. W tych historiach jest wiele drobiazgów ułożonych polifonicznie.

Polifonia wynika stąd, że zobaczymy bohatera zbiorowego?

– Te kobiety osiągają sukces w grupie i uświadamiają sobie, że stało się to dzięki rezygnacji z egoizmu i dzięki kompromisom. W jednej ze scen zwierzają się, że chciałyby zatańczyć solo. Instruktorka odpowiada, że, niestety, ich umiejętności nie przyniosą sukcesu, ale w grupie może im się to udać. Od tego też zależy powodzenie naszego spektaklu. Ale także od odpowiedzi na pytanie: czy aktorkom uda się głęboko, wrażliwie, poruszająco opowiedzieć o kondycji człowieka. Każda bohaterka ma jakieś problemy: jedną bije mąż, druga choruje na raka. Większość z nich wykorzystują partnerzy. Myślę, że w tych postaciach odnajdzie się co najmniej połowa widowni.»

„Terapia na samotność”
Błażej Torański
Rzeczpospolita nr 94
22-04-2005

Rozsypana układanka

„Lekcje stepowania” w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Renata Sas w Expressie Ilustrowanym.

«Stepowanie to jest taniec, który słychać. Spotkania na lekcjach stepu mają być okazją do powiedzenia głośno o tym, co w życiu doskwiera. Przewracając kolejne strony tekstu Richarda Harrisa nabierałam przekonania, że w sztuce „Lekcje stepowania” oprócz ułamków wrażeń nie ma prawie nic…

Z urywanych informacji, gestów i tupania emocje postanowiła wydobyć reżyser Krystyna Janda, kojarząca się ze sceniczną ekspresją najwyższej próby. Dziesięć osób, które choć raz w życiu chcą „zrobić coś dla siebie”, przynosi na salę gimnastyczną swoje stresy i dramaty. Naukę kolejnych kroków przecinają sygnały, że jedną z kobiet bije mąż, inna ma problemy z pasierbem, jeszcze inna walczy z rakiem, a jedyny mężczyzna w tym gronie pogubił się po śmierci żony. Zespół okaleczonych przez życie ma jednak szansę pokazać, że jest dobry, że za-, błyśnie, a przecież każdemu potrzebny jest sukces. Okazją będzie występ na koncercie charytatywnym.

Niestety, tej mieszaninie wrażeń zabrakło dramaturgicznego napięcia. Zabrakło też wsparcia, jakim dla reżysera muszą tu być autorzy oprawy plastycznej. Kto widział film „Zatańcz ze mną”, nawet jeśli nie będzie szukał analogii treściowych, zatęskni do barwnej scenerii. Tymczasem pakamera, która gra salę do lekcji tańca, nie ma nawet jednego lustra; za to, niczym w wiejskim klubie z minionej epoki, ma gablotę na informacje (scenografia Magdalena Maciejewska). Zawiodła autorka kostiumów Magdalena Tesławska. Nie dała wykonawcom szansy ucieczki w kolorowy świat, a znów w finale zaserwowała stroje przesadnie zabawne i nazbyt groteskowo. Tak istotne stepowanie zostało dobrze wyćwiczone przez Jirinę Nowakowską. Ewa Tucholska jako nauczycielka i solistka nie po raz pierwszy potwierdziła swoje estradowe zacięcie, natomiast o roli trudno tu mówić. Dramat rodzinny próbowała rozegrać Andy – Magda Zając. W całe pokłady życiowej nieporadności Dorotę wyposażyła Zofia Plewińska, ekspresją i aktorskim wyrazem popisała się Marta Kuśmirek, swoją obecność zaznaczył zamknięty w sobie Geoffrey – Marek Bogucki. Postacią numer jeden staje się, uszczęśliwiająca wszystkich, Vera – Gabriela Sarnecka. Krystyna Janda postawiła na życiową prawdę, komediowy motyw zostawiając tylko tam, gdzie już się go nie dało uniknąć. W rezultacie układanka, jaką są „Lekcje stepowania” rozsypuje się na scenie.»

„Rozsypana układanka”
Renata Sas
Express Ilustrowany nr 99/28.04
29-04-2005

Produkcyjniak podinscenizowany

„Lekcje stepowania” w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej – Łódź.

«Sztuka nawet nie jest humorystyczna. To produkcyjniak o brygadzie, która demaskując dywersantów przekracza normę pracy wyznaczoną przez kierownictwo zakładu. „Lekcje stepowania” na jubileusz 60-lecia mają być świadectwem dojrzałości i rozwoju Teatru Powszechnego…

Klucz do produkcyjniaka jest następujący. Bohaterem zbiorowym są uczestnicy kursu stepowania. Normę wyznacza występ na koncercie dobroczynnym, wieńczący roczną naukę. Rolę reakcyjnych sabotażystów pełnią życiowe kłopoty.

Tekst Richarda Harrisa nie zawiera nawet krztyny intrygi. Bite dwie godziny – z przerwami na parę kroczków – są sklejone z czczej licytacji, która ze stepujących kobiet ma gorzej w domu. Pierwsza nie ma dziecka, chociaż chce. Druga ma dziecko, chociaż nie chce. Trzecia nie ma pieniędzy. Czwarta ma raka. Piątą mąż bije… Jest jeszcze jeden facet, któremu umarła żona. Może to i celnie podpatrzone typy adresatek zajęć terapeutycznych wszelkiej maści. Ale powinna to być podstawa do zbudowania jakiejś intrygi… Swoje dołożyła Elżbieta Woźniak, tłumaczka, która z perspektywy Londynu straciła kontakt z potoczną polszczyzną. Kto o swoim pasierbie mówi per „mój pasierb”? Co na to świekra lub zołwica?

Z takim tworzywem Krystyna Janda zrobiła wszystko, co mogła. Widowisko jest popisem sprawności inscenizacyjnej. Nie piszę tego ironicznie. W każdej scenie dziesięć postaci przemieszcza się po scenie, przebiera się, rozgrywa minietiudy, tworząc złudzenie, że coś się jednak w „Lekcjach stepowania” dzieje. Niestety, nie jest to ruch myśli.

Na scenę nie przedostaje się nawet źdźbło psychologicznej prawdy. Damy plus Marek Bogucki jako Geoffrey nie wykraczają poza stereotypy. Jedna Magda Zając w roli katowanej przez męża neurotyczki usiłuje zagrać. Inna sprawa, że to jej przypada jedyna trafna kwestia sztuki: „Mam was wszystkich dosyć”. Resztę pań otuliłbym ciepłym kocem, radząc, żeby sobie dały spokój. I Marka Boguckiego też.

Koniec spektaklu przynosi wielki finał. Bohaterki występują podczas koncertu charytatywnego – przebrane za sex-króliczki. Gwiazdeczki z „Playboya” i jeden sutener tańczą w króliczych uszkach z króliczymi ogonkami. Cztery osoby na dziewięć stepują prawie równo. Widz udaje się do Teatru Powszechnego, a ląduje w Domu Publicznym.»

Leszek Karczewski
Gazeta Wyborcza – Łódź nr 96
26-04-2005

Stepowanie pozostanie…

„Lekcje stepowania” w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Dariusz Pawłowski w Dzienniku Łódzkim.

«Najnowsza premiera Teatru Powszechnego w Łodzi – „Lekcje stepowania” Richarda Harrisa – to ciężka robota zespołu aktorskiego i znakomita praca choreograf Jiriny Nowakowskiej. Szkoda tylko, że musiało się to odbyć w banalnie wyreżyserowanym przedstawieniu, opartym na przeciętnym tekście.

Sztuka Richarda Harrisa pokazuje dziewięć kobiet i jednego mężczyznę spotykających się na lekcjach stepowania w celach, jak się powoli okazuje, jak najbardziej terapeutycznych. Wszystko zmierza do typowo amerykańskiego zakończenia, że siła w działaniu i wzajemnym wspieraniu – w przeciwieństwie do siedzenia w bezczynności i samotności.

Po drodze z poszczególnych uczestników zajęć wypływają ich skrywane katastrofy i pretensje, a co za tym idzie – interakcje z pozostałymi „tancerzami”. To główne elementy napięć, jakie można znaleźć w tekście pozbawionym tradycyjnej historii do opowiedzenia. Jednak na scenie Powszechnego owych napięć kompletnie zabrakło.

Pierwsza część spektaklu poprowadzona jest na jednej nucie. Gdy w końcu dochodzi do emocjonalnej eksplozji, zastanawiałem się: jak wybuchło, skoro nie narosło?

Krystyna Janda, reżyserując spektakl, przedstawiła dziesięć postaci, ale już łącząc je dramaturgicznie ze sobą wprowadziła jedynie chaos i emocjonalność na poziomie przysłowiowych pensjonarek i kucharek (z całym szacunkiem dla pensjonarek i kucharek). Nie udało się również odpowiednio wypunktować zmian nastrojów poszczególnych sytuacji, gdzie śmiech, a nawet rechot widowni, mógłby (co było uzasadnione tekstem) przechodzić w ciszę. Stek komunałów płynących ze sceny został wsparty przekazem rodem z telenowel i w większości scen takie też zadania stanęły przed aktorami.

A szkoda, bo właśnie starania aktorskie były na scenie najbardziej widoczne. Podczas premierowego przedstawienia – choć można się było doszukać różnych potknięć, niepotrzebnych pauz, przedłużeń itp. – zespół zaprezentował się bardzo rzetelnie, z dwiema rolami najpełniejszymi i, moim zdaniem, najlepszymi, czyli: Maxine Marty Kuśmierek i Verą Gabrieli Sarneckiej. Choć w przypadku tej drugiej rolę trochę popsuło niezrozumiale niekonsekwetne potraktowanie jej wizerunku przez autorkę kostiumów Magdalenę Tesławską. Dlaczego kobieta obnosząca swój osobisty dramat w groteskowych, acz w jej poczuciu odmładzających ją i uatrakcyjniających strojach, które zmienia co lekcja (w pierwszym akcie), nagle drugi akt spędza w burym ubraniu zupełnie nie a propos wobec jej wcześniejszych „dokonań”?

Przykłady niedostatków, głównie reżyserskich, można by jeszcze pomnożyć. Być może więc najważniejsze, co pozostanie po tym przedstawieniu, to fakt, że mamy teraz w Łodzi kilkuosobowy zespół, który potrafi przyzwoicie stepować. A takich grup w Polsce wcale dużo nie ma.»

„Stepowanie pozostanie…”
Dariusz Pawłowski
Dziennik Łódzki nr 96
26-04-2005

© Copyright 2024 Krystyna Janda. All rights reserved.