Bohaterami spektaklu są uczestnicy kursu stepowania. Każda z postaci uczęszcza na lekcje z innego powodu, przychodzi z własną opowieścią, osobowością i temperamentem. Sztuka Harrisa grana była na wielu europejskich scenach, a w latach 90. powstał film, w którym główną rolę zagrała Liza Minnelli. Przedstawienie łączy komedię z wątkami obyczajowymi i dużą dawką tańca. Krystyna Janda wraca do reżyserii tego spektaklu po 11 latach. W 2005 r. wyreżyserowała „Lekcje stepowania” dla Teatru Powszechnego w Łodzi.
RECENZJE/WYWIADY:
Trudno jest milczeć
W Och-Teatrze trwają próby do „Lekcji stepowania” w reżyserii Krystyny Jandy. Premiera 20 grudnia.
Izabela Szymańska
Rozmowa z Krystyną Jandą
Izabela Szymańska: Lubi pani tańczyć?
Krystyna Janda: – „Nienawidzę”. Chyba nie umiem. I wstydzę się. Byłam dwa lata w studium baletowym, na szczęście okazało się że mam problemy z kręgosłupem. Kiedy dorosłam, nie tańczyłam. Podziwiam tych, którzy tańczą. Lubię taniec generalnie.
Bohaterowie wystawianej przez Panią „Lekcji stepowania” spotykają się podczas zajęć tanecznych. Jakie problemy chcą wyrazić? Czy sala ćwiczeń jest dla nich jak pokój terapeuty?
– Na terapię chodzą osobno, taniec jest dodatkiem zaleconym przez lekarza, zajęciem grupowym, które pozwoli im się otworzyć, zapomnieć, znaleźć przyjaciół. Każda z postaci ma inny problem. Sztuka Richarda Harrisa jest tekstem społecznym, interwencyjnym, jak wiele dramatów angielskich, np. „Dziewczyny z kalendarza”, wpisuje się nurt teatru, który ma pomóc bohaterom, a przez nich też widzom, pozbierać się i przewalczyć swoje problemy. W „Lekcjach stepowania” prezentowane są często w tej chwili omawiane, obecne, problemy. Jedna z postaci nie może mieć dzieci, inną bije mąż, jeszcze inna ma problemy z toksycznym związkiem, ktoś nie umie sobie poradzić z dzieckiem, ktoś nie może sobie ułożyć życia bo musi zajmować się ojcem inwalidą, jest też bardzo nieśmiały mężczyzna, któremu umarła żona, jest kobieta chora na raka, dziewczyna z mężem na bezrobociu, starsza osoba samotna. Kończy się cała ta zawiła, dość skomplikowana i równie często bardzo zabawna historia problemów i niemożności, zwycięstwem, dużym pokazem tanecznym; pomimo wszystkich problemów bohaterowie potrafią pokonać własne egoizmy, związać się w grupie i pokonać siebie i problemy.
Bardziej ruch czy wsparcie grupy toruje im drogę do celu?
– Ruch ma tylko dodatkowe, teatralne i bardzo efektowne znaczenie. Rolę Mavis, którą w filmowej wersji tego tekstu grała Liza Minelli, u nas gra Anna Iberszer, wspaniale tańcząca aktorka. Jest taka scena w połowie spektaklu, kiedy Mavis wchodzi na salę ćwiczeń i tańczy, żeby wytańczyć, czy zatańczyć stres, „zatupać” problem. I moim, reżysera zadaniem jest dopilnować, żeby widz najpierw widział problem, a dopiero potem taniec. Sam taniec bez problemu w tej sztuce nic nie znaczy. Tego tekstu nie realizuje się żeby „ efektownie tańczyć”, mimo ostatniej modzie czy popularności tańca. Raczej obok, przy okazji tej mody. Ludzi, którzy są zagubieni i nie radzą sobie w naszym świecie, przybywa. Kręgów przyjaciół, grup wspólnie myślących, działających , życzliwych sobie i się wspierających, jest coraz mniej, samotnych w tym wszystkim coraz więcej. Mamy uczucie że dobra jest coraz mniej, że każdy gest pomocy jest podejrzany. Poszukujemy recept, zasad postepowania, spokoju, szczęścia wreszcie lub choćby harmonijnego życia. Ten tekst ma na nowo o czymś przypomnieć, tylko tyle. Jeśli ten spektakl nam „wyjdzie” będzie i radością i potrzebą.
Zbliża się koniec roku, wyjątkowo rewolucyjnego. Jak Pani go zapamięta?
– Jeśli chodzi o teatr premier zrealizowaliśmy tyle ile zaplanowaliśmy, jesteśmy pod tym względem bardzo „subordynowani”, przez 11 lat nawet o dzień nie przesunęliśmy żadnej premiery. Dodatkowo, w tym roku oprócz naszych premier, jakby w prezencie dla nas, Iwan Wyrypajew zrobił w Teatrze Polonia własny tekst „Słoneczna linia” i liczę na to, że w przyszłym roku, jesienią, zrealizuje kolejny, tym razem w Och-Teatrze. Mamy publiczność i dalsze plany. Gramy codziennie. 300 świetnych aktorów z całej Polski. Zobaczymy tylko co będzie dalej. Dla mnie tylko „ciężar jest coraz cięższy” odpowiedzialność za to czego się podjęłam większa i lęk o przyszłość jest bardziej lękliwy.
A patrząc na 2016 poza teatrem?
– Chyba wszyscy zdają sobie sprawę jak wielka zmiana się dokonała, to jest inne życie, myślenie, perspektywa, horyzonty – dla mnie dużo bardziej pesymistyczne. Rozumiem że dla wielu Polaków przeciwnie, zmiany są optymistyczne, ale nie wiem jakimi drogami biegną ich myśli, tego nie pojmuję. Ja niestety sądząc po tym co już się stało i staje każdego dnia spodziewam się, że nastąpi duże ograniczenie naszej radosnej wspinaczki do góry, twórczości i poczucia wolności artystycznej, która do tej pory ograniczana była tylko finansami, wielkością sceny, opłacalnością spektaklu. Dla mnie to generalna zmiana, o 180 stopni. Staram się myśleć tak samo i być tym samym człowiekiem, ale nie ukrywam, że każdego dnia budzę się z uczuciem, że stało się coś bardzo złego. Mówię nie o teatrze, teatr jest tylko elementem, mówię o Polsce a Polska to nasze życie. Życie wspólne i każdego z nas z osobna.
Z mojej perspektywy najważniejszym wydarzeniem z Pani udziałem było zachęcenie kobiet do udziału w Czarnym Proteście.
– Dla mnie to była niespodzianka. Wspomniałam na Facebooku, protest Islandzkich kobiet sprzed lat i napisałam – a może by tak… Ale piszę tam wiele rzeczy i nagle to zostało tak podchwycone! Mam 64 lata, część z nich przeżyłam za komunizmu, część podczas walki o zmianę, i w końcu ponad 25 lat w wolności; dzisiaj jestem osobą totalnie wolną, niezdolną do pogodzenia się z ograniczeniami z którymi się nie zgadzam, jakimikolwiek zresztą, ale i bardzo ostrożną – wiele rzeczy widziałam, wielu nie potrafię jednoznacznie ocenić. Ale gdy coś rymuje się z tym co już w życiu przerabiałam to moje sądy są kategoryczne i jednoznaczne. Powiem krótko – nie jestem dziś przy nadziei. Niestety. Myślę, że to będzie szkodliwy, jałowy i smutny czas. I żeby była jasność, dla wszystkich. I dla tych co za i co przeciw.
W jakimś sensie zmieniło to moje dotychczasowe życie, człowieka 25-lecia wolności, bo takim wyróżnieniem mnie zaszczycono. Wielokrotnie dziś jestem w sytuacjach, w których muszę się wypowiadać na tematy polityczne, a niechętnie do tego wracam, myślałam że to już się dla mnie skończyło razem z nastaniem wolności. Jestem od 25 lat reżyserem, od 11 lat szefową dwóch teatrów – aktorką, mam wrażenie od zawsze, i to moje miejsce, to moja domena, opowiadam o Polsce na scenie. I marzę, żeby dalej tak było. Boję się ponadto żeby moje zaangażowanie nie zaszkodziło fundacji, bo ta władza jest mściwa, nietolerancyjna, tak mściwej nie znałam, ale trudno, trudno jest milczeć.
Czy ta sytuacja i Pani zaangażowanie ma wpływ na publiczność?
– Widzów jest jakby więcej. Nie wiem. Kiedy zobaczyłam pierwsze marsze KODu to powiedziałam: To jest niewątpliwie nasza publiczność. Nawet w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy nie zmienić linii repertuarowej i nie pójść w teatr społeczny, interwencyjny, polityczny. Teksty pisane przed chwilą, jeszcze parujące, rozgrzane do czerwoności, przychodzą teraz często. Ale oglądałam spektakl Przemysława Wojcieszka „Polska krew”, bardzo gorący, poruszył mnie, ale to nie jest propozycja do naszych teatrów. Mamy dwa teatry, jeden może dawać zapomnienie o rzeczywistości, a drugi podawać tę czarną polewkę na noc, żeby sobie zaprzątać głowę, zastanawiać nad światem. Choć, przecież gramy dużo rzeczy współczesnych, aktualnych i dziś, niewiele rzeczy gramy „po nic”.
Obserwuję publiczność podczas „Na czworakach” Tadeusza Różewicza. Odbiór jest niesamowity, bardzo żywy, każda aluzja, jak w latach komuny, chwytana w lot. Publiczność nagle znów rozumie wszystko w „nadmiarze”. Nie mówię już o „Danucie W.”. To pewnie będzie prognoza na przyszłość, ten odbiór publiczności.
Wie pani, „ Darkroom” zagraliśmy ponad 200 razy.
O przyjaźni młodego geja ze starszym panem, słuchaczem Radia Maryja.
– W pewnym momencie, kiedy dwa lata rządził PiS chciano nam zdjąć ten spektakl, ale nie było mechanizmu, jak zdejmować. Teraz już ten mechanizm się rodzi. „Darkroom” był grany przy radości i pełnej akceptacji publiczności, bo konflikt Radio Maryja – gej jest konfliktem do rozmawiania, jest aktualny, żywy; w tekście autorstwa Przemysława Wojcieszka dochodziła jeszcze sprawa bezrobocia, poszukiwania pracy. Gdyby pojawił się nowy „Darkroom” natychmiast byśmy go zrobili, bo on pokazywał szeroko problemy społeczne. Niestety większość tekstów, które dziś dostaję nie jest doskonała, ani nawet na tyle obiecująca, by wszystko rzucić i je wystawiać, są zbyt jednostronne, czasem niezrozumiale radykalne, płaskie, napisane na jednej nucie. To manifesty a nie teksty teatralne. Choć ten krzyk jest poruszający w czytaniu.
Pamiętam nasze dylematy kiedy kręciliśmy „Człowieka z żelaza” w reżyserii Andrzeja Wajdy, sześć miesięcy po wydarzeniach; jaka wtedy była walka o ten scenariusz, o jego mądrość, argumenty, poziom, jaki to był wielki moralny problem jak interpretować dla przyszłych, to co sami widzieliśmy? Dziś zadaję sobie podobne pytania. A poza tym, umówmy się, ciągle liczę, że nie mamy po co tego robić, bo zaraz się to wszystko zmieni a w repertuarze zostanie nam ewentualnie memento mori. To trudne. Ale gdyby powstał tekst naprawdę dobry, ważny, aktualny, pond chwilę, natychmiast. Teraz ewentualnie „Lizystrata” tylko na tak wielki tytuł nas nie stać. Ale mam na oku kilka bardzo aktualnych tekstów i ich aktualność powinna potrwać.
Czego więc Pani życzyć na przyszły rok?
– Mniej czarnych scenariuszy w ogóle. Mniej czerni generalnie.
Och-Teatr „Lekcje stepowania”, Richarda Harrisa, przekład: Elżbieta Woźniak, reżyseria: Krystyna Janda, scenografia: Maciej Maria Putowski, kostiumy: Krystyna Janda i Małgorzata Domańska, światło: Katarzyna Łuszczyk, choreografia: Anula Kołakowska, opracowanie muzyczne: Krzysztof Jaszczak. Występują: Izabela Dąbrowska, Anna Iberszer, Joanna Moro, Elżbieta Romanowska, Krystyna Tkacz, Maria Winiarska, Zofia Zborowska, Katarzyna Żak, Kamil Maćkowiak i Alicja Przerazińska oraz Jan Malawski (głos). Premiera: 20 grudnia, godz. 19.30.
Gazeta Wyborcza – dodatek Co jest grane – 16.12.2016
——————————————————————————————————————————————————-
„Lekcje stepowania” w Och-Teatrze
Magdalena Kuydowicz, www.zwierciadlo.pl
Taniec to modny i aktualny temat, ale w teatrze bywa ryzykowny. Krystyna Janda jednak niczego się nie boi, przecież „kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana”. A ten smakował mi wybornie.
Sztuka Richarda Harrisa opowiada historie nieszczęśliwych kobiet i mężczyzny, którzy w tańcu upatrują ostatniego życiowego ratunku. Poturbowani przez los, nieszczęśliwi, zakompleksieni i bez nadziei na lepsze jutro z uporem powracają co tydzień na lekcje stepowania, alby przez kilka godzin pobyć w innym, lepszym świecie. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć: „Znamy to, znamy”. Fakt! Był już film z Lizą Minelli oparty na tym tekście, podobne historie lubi amerykańskie kino. Znamy dobrze taneczne widowiska telewizyjne. Ale na scenie to wyzwanie i inna rzeczywistość do wykreowania.
Och-Teatr ma specyficzna scenę, podwójną – można na niej grać na dwie strony i pokazać układy taneczne z różnej perspektywy. W spektaklu Jandy nie ma tak bardzo ostatnio lubianej przez reżyserów projekcji tylnej, animacji i grafiki komputerowej, wszystko oparte jest na żywiołowej grze aktorek i jednego aktora. Kamil Maćkowiak, młody wykształcony w szkole baletowej łódzki artysta miał naprawdę trudne zadanie. Po pierwsze, grał z gwiazdami sceny – partnerują mu bowiem: Krystyna Tkacz, Maria Winiarska, Izabela Dąbrowska, Elżbieta Romanowska, Joanna Moro, Zofia Zborowska, Katarzyna Żak i znana już z pięknych tanecznych występów na scenie Jandy Anna Iberszer w roli instruktorki. Po drugie jako jedyny mężczyzna w sztuce musiał zagrać tragikomiczną postać tak, aby nie wybijała się ona na plan pierwszy a jednocześnie była inna, wyrazista i wiarygodna. Zrobił to z niezwykłym taktem i wyczuciem, przy okazji świetnie tańcząc. Wzruszająca jest akompaniatorka Krystyny Tkacz, a chora na raka Rose w wykonaniu Izabeli Dąbrowskiej to istny sceniczny wulkan. Brawurowo gra Elżbieta Romanowska, kpiąc z fizyczności bohaterki i naturalnie przechodząc z lekkiego tonu gry w naprawdę gęste i trudne sceny.
Kameralne sekwencje zdarzają się w tym spektaklu rzadko, zwykle na deskach„szaleją” wszystkie bohaterki. Do wyjątków należy popisowy taniec solowy Anny Iberszer i kilka krótkich miłosnych scen Maćkowiaka z Zofia Zborowską. Aktorka udowadnia, że mimo ogromnego scenicznego temperamentu potrafi także zagrać szarą mysz. Snuje się wyciszona i zahukana, nawet tańcząc, potrafi być niewidzialna. Maria Winiarska (prywatnie matka Zofii Zborowskiej) pokazała klasę.Nie boi się ośmieszenia, z wdziękiem nosi karykaturalne stroje do tańca, a w finale pokazuje prawdziwą przemianę: z przysłowiowej zołzy staję się postacią tragiczną. Śmieszne i nieco przerysowane są dziwaczka Joanny Moro i karykaturalna sprzedawczyni ciuchów Katarzyny Żak. Śmiech nieustannie miesza się z płaczem. Emocji jest tyle, że chwilami trudno złapać oddech.
Finałowa scena – pokaz tańca na gali charytatywnej, w którym biorą udział wszyscy bohaterowie, to prawdziwe teatralne show. Sama klaskałam i tupałam, z zachwytem patrząc na tak równo i z temperamentem stepujących aktorów, którzy przecież nie są zawodowcami w tej dziedzinie. Pomysł, aby na scenę wpuścić osiem kobiet i jednego mężczyznę i kazać im tańczyć i grać trudne emocjonalnie sceny przez bite trzy godziny z przerwą, mógł się udać tylko w tym teatrze. Krótko mówiąc, mamy kolejny komediowy hit w Ochu.
———————————————————————————————————————————————————-
TERAPIA STEPEM I TAŃCEM
Anna Czajkowska, www.teatrdlawas.pl
Z plakatu spoglądają na nas uśmiechnięte twarze artystów odzianych we frywolne kostiumy różowych króliczków Playboya. Czyżby Och-Teatr zapraszał widzów na kabaretowe show z udziałem znanych i lubianych aktorów, idealne na czas karnawału? Nic bardziej mylnego. „Lekcje stepowania”, najnowszy spektakl w reżyserii Krystyny Jandy, to rodzaj komedii obyczajowej. Autorem sztuki jest Richard Harris, angielski scenarzysta telewizyjny i komediopisarz, który pisząc „Stepping Out” próbował odtworzyć atmosferę panującą w małych angielskich szkółkach tańca. Harris miał okazję uczęszczać na lekcje stepu w lokalnej sali parafialnej (jego żona nakłoniła go do wzięcia udziału w kursie tańca, a on sam wybrał stepowanie), gdzie amatorzy szlifują swe umiejętności, bądź dopiero je zdobywają. Zaintrygował go stosunek kursantów do cotygodniowych lekcji, przyjemność i radość, jaką czerpali z ruchu i tańca. Czy w „Stepping Out” udało mu się pokazać subtelne odczucia, odtworzyć niecodzienne, czasem bardzo osobiste rozmowy i dyskusje pasjonatów tanecznych uniesień?
Prapremiera sztuki odbyła się w 1984 roku w Leatherhead, w miasteczku oddalonym trzydzieści kilometrów na południe od Londynu, a w 1987 roku „Stepping Out” pojawił się na Broadwayu, by w kolejnych latach podbijać sceny innych europejskich krajów. W 1991 roku powstał film, w którym rolę nauczycielki tańca zagrała Liza Minnelli. Dla Krystyny Jandy to powrót do tekstu i sztuki, którą przygotowała w 2005 roku w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pewne elementy wykorzystała ponownie – na przykład scenę finałową, wielkie show, którego nie ma w oryginale. Jak tym razem widownia oceni spektakl? Czy dostrzeże w nim jeszcze coś poza okazją do dobrej zabawy, śmiechu i oderwania od zimowej szarości (co jest przecież bardzo ważne i ma znaczenie dla naszego zdrowia psychicznego)?
Bohaterowie spektaklu to siedem pochodzących z odmiennych środowisk osób, z różnymi problemami, które raz w tygodniu uczęszczają na lekcje stepowania w nieco obskurnej sali, gdzieś w północnej dzielnicy Londynu. Dlaczego to robią? Ich motywacje są tak zróżnicowane, jak oni sami. Kurs prowadzi bezrobotna tancerka Mavis, urocza, ale z równie pokręconym życiorysem. Do tańca przygrywa niesamowita pani Fraser, wielbicielka Gershwina. I wszystko wydaje się kręcić wokół wystukiwania rytmu za pomocą butów podkutych metalowymi blaszkami, ale to tylko pozór. Tak naprawdę chodzi o rodzaj terapii, a raczej choreoterapii, oderwanie od szarości, rutyny i przygniatających problemów, poczucia niespełnienia. Zapomnieć o tym co kłuje i nie bacząc na obowiązki zatracić się w tańcu, mimo braku sprawności czy talentu. To dla sześciu kobiet i jednego mężczyzny rzecz najistotniejsza. Jak wiadomo taniec towarzyszy ludzkości od wieków. Naukowcy twierdzą, iż był on jedną z pierwszych form grupowego ludzkiego działania i religijno-magicznych rytuałów. Obecnie jego popularność jako forma terapii rośnie. Nic dziwnego. Niektóre problemy psychiczne wynikają przecież z trudności komunikacji na poziomie werbalnym i można odnaleźć je w ruchu, tylko nim wyrazić i wyleczyć. Podstawą tańca jest uzewnętrznienie tych wewnętrznych uczuć, które nie mogą być wyrażone w inny sposób. Ponadto niektóre techniki terapii tańcem mogą poprawić zdrowie, a fizjologiczne rezultaty ruchów w tańcu są podobne do objawów uzyskanych w stanie przyjemności. W spektaklu nikt nie rozwija tego tematu, choć każda z postaci, w taki czy inny sposób o tym wspomina. Pod płaszczykiem dobrej zabawy, rozrywkowych dialogów rodem z komedii obyczajowej, czai się smutek, rysuje obraz problemów trudnych, nierozwiązywalnych. Ani bohaterowie spektaklu, ani autor czy pani reżyser nie dają nam żadnej prostej recepty na to, jak się ich pozbyć. Happy endu nie będzie, ale nie o to chodzi. Jest wyrozumiałość, serdeczny śmiech, delikatność i wzruszenie, a co najważniejsze – radość życia. Po prostu. W postmodernistycznym społeczeństwie, dla które podstawową wartością uczyniono pieniądz, występuje powszechny problem „braku poczucia szczęścia”. Pustka i bezsens życia są przyczyną ataków lęku, depresji, a ludzie w żadnej sytuacji nie doświadczają własnej siły i czują się zagubieni. Propozycją zmierzenia się z tymi symptomami jest praca z własnym ciałem, między innymi poprzez taniec, odkrywanie nowych możliwości ekspresji, pogłębianie osobistych umiejętności ruchowych i rozwijanie indywidualnego stylu na przykład w… stepie.
„Lekcje stepowania” to dość długi spektakl, jednak o znudzeniu nie ma mowy. Aktorzy zadbali o to, zwłaszcza w pierwszej części przedstawienia, gdy akcja dość często zwalnia tempo. Po przerwie rozwija się dynamiczniej, wartko płynąc prowadzi do punktu kulminacyjnego – zaostrzenia konfliktu w grupie oraz wylewnych monologów. I tu jedna uwaga – następuje to tak gwałtownie i szybko, iż staje się mało wiarygodne. Ilość dramatycznych słów, skrywanych, mrocznych dramatów, dotyczących przemocy w rodzinie, pedofilii, seksizmu i tym podobnych, spada na widzów niczym sufit na głowę. Aż trudno się w tym wszystkim rozeznać, a tym samym nie ma czasu na zastanowienie się nad sytuacją każdego z bohaterów, zagłębienie się w nią z konieczną empatią. Skumulowane emocje znajdują ujście w ciągu kilku minut. To zbyt proste rozwiązanie w przypadku dwugodzinnej akcji scenicznej. Jedyna postać, która ma czas na zapoznanie widza ze swoimi problemami to chora na nowotwór Rose, mężatka z trójką dzieci. Mimo tak poważnej choroby pozostaje pełną życia i wigoru, serdeczną, dowcipną kobietą. Tyle w niej nadziei, choć przyjdzie też zwątpienie… . Wspaniała kreacja Izabeli Dąbrowskiej, której aktorstwo cenię bardzo wysoko. Mam wrażenie, że pani Iza potrafi wiarygodnie zagrać wszystko i każdego. Jeśli scenopis tego wymaga i zajdzie taka potrzeba, z powodzeniem wcieli się nawet w… drzewo. Kochamy, wzruszamy się wraz z jej Rose. I trzymamy za nią kciuki. Nie oznacza to bynajmniej, iż pozostali uczestnicy swoistej terapii stepem są nam obojętni. Janda zaangażowała niezwykle zgrany, doświadczony zespół, a on z powodzeniem kreśli na scenie wyraziste portrety postaci. Rubaszna, prostolinijna i nieco wulgarna acz smakowita w swej roli Elżbieta Romanowska, może wywołać uśmiech na każdej twarzy (również zażenowania). Po prostu – znakomicie oddaje osobowość swej bohaterki, z wszystkimi zaletami, mnóstwem wad oraz nadprogramowymi kilogramami. Jej Sylwia szybko budzi sympatię, choć może nieco irytować. Nieśmiała, nad wiek infantylna i nieporadna Dorothy, grana przez Joannę Moro, jest nam równie bliska jak Sylwia, podobnie Maxine cudownej Katarzyny Żak, choć światy obu postaci, ich charaktery są odległe o lata świetlne. Na scenie królują jeszcze dwie panie, szczególnie wytrawne aktorsko – Krystyna Tkacz i Maria Winiarska. Krystyna Tkacz, w roli akompaniatorki – pani Fraser, to być może najlepsza kreacja tego wieczoru. Tembr głosu, dystynkcja i nieodłączny kapelusik, a do tego uszczypliwe uwagi, spojrzenie, gesty, budują pełną humoru, niezapomnianą postać. Maria Winiarska, jako Vera, raczej antypatyczna, wścibska i zadufana w sobie paniusia, której nikt nie lubi, też korzysta z dobroczynnych skutków wspólnych lekcji tańca. Bo i ona skrywa niejedną traumę. I jest potrzebna grupie. Z przyjemnością obserwowałam grę tej znakomitej artystki oraz jej umiejętność dzielenia sceny z córką Zofią. Ostatni bohaterowie, to Geoffrey i Andy, zamknięci w sobie, skryci, trochę stłamszeni przez grupę, trochę na uboczu (zwłaszcza Andy). Przyjdzie moment, że i oni w końcu wybuchną, jak pozostali. Wyborny duet Kamila Maćkowiaka, absolwenta szkoły baletowej w Gdańsku z Zofią Zborowską, potrójną mistrzynią Polski w stepowaniu, dodaje całości profesjonalnego, tanecznego uroku. A popisy nauczycielki Mavis (w tej roli Anna Iberszer, pasjonatka tańca flamenco i tanga argentyńskiego, tancerka i choreograf) wręcz porywają. Znać mistrzynię stepu, nie tylko butem podkutym gwoździkami, ale i blaszką! Bowiem ogromną zaletą tej inscenizacji jest dopieszczony, dopracowany element taneczny. Specyficzny dźwięk, tak miły dla ucha, plastyczne, czasem groteskowe ruchy dostarczają przyjemnych odczuć i mają ogromne znaczenie dla wizualnego odbioru spektaklu. I tu ukłony w stronę Anuli Kołakowskiej, autorki choreografii oraz całego zespołu aktorskiego. Końcowy popis odzianych w kostiumy króliczków „Playboya” dziewcząt i jednego pana, do tego „Billie Jean” Michaela Jacksona, to idealne zamknięcie całości oraz rewelacyjny, przezabawny mini show i szał.
Na koniec pozwolę sobie zauważyć, że „Lekcje stepowania” trafiają silniej do kobiecych dusz i serc. Bo o nich mówią. Panowie, choć nie na pewno, potraktują spektakl jako lżejszą rozrywkę, miłą komedię. Kobiety uronią łzę i ze wzruszeniem szepną – „to o nas”. Poza tym to przeważnie panie odczuwają tę szczególną pasję taneczną, instynktownie szukając różnych form ruchu. A skoro podczas tańca wyzwalane są czynniki hormonalne stymulujące uwalnianie energii oraz endorfiny – tańczmy na zdrowie!
—————————————————————————————————————————————————–MAGICZNY PRZEPIS KRYSTYNY JANDY
Maciej Łukomski,
life-style.info.pl
Kiedy 11 lat temu Krystyna Janda otwierała Teatr Polonia postanowiła, że będzie w większości grać sztuki, poruszające problemy kobiet. I tak też się stało.
W ciągu tych jedenastu lat powstało na scenie przy Marszałkowskiej kilkanaście ważnych premier, których bohaterkami były kobiety borykające się m.in. z samotnością czy niezrozumieniem przez otoczenie. Wystarczy wspomnieć takie tytuły, jak „Ucho, gardło, nóż”, „Boska !”, czy „Danuta. W”. O problemach kobiet opowiada też najnowszy spektakl w Och-Teatrze, którego premiera odbyła się kilka dni temu.
Tym razem Krystyna Janda postanowiła ponownie wyreżyserować sztukę Richarda Harrisa „Lekcje stepowania” (Stepping Out). Poprzednią inscenizację tej komedii aktorka wystawiła z sukcesem, w 2005 roku w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Sztuka „Lekcje stepowania” miała swoją prapremierę w 1984 roku w Leatherhead koło Londynu. Potem z powodzeniem wystawiana była na West Endzie i Broadwayu. W 1991 roku na jej podstawie powstał film, w którym jedną z głównych ról zagrała Liza Minelli. Warszawska publiczność inscenizację tego tekstu przez Krzysztofa Jasińskiego, miała szansę oglądać w 2006 roku w Teatrze Komedia.
Bohaterami spektaklu są uczestnicy kursu stepowania. Taniec staje się dla nich nie tylko sposobem na spędzanie wolnego czasu, ale też wytchnieniem od problemów życia codziennego. Każda z bohaterek przychodzi na kurs z własną opowieścią. Rose (Izabela Dąbrowska) choruje na raka, Andy doświadcza przemocy w rodzinie, a Vera (Maria Winiarska) ukrywa przed światem, że jej córka gwałcona jest przez ojczyma. Cotygodniowe spotkania na lekcjach stepowania są dla bohaterek nie tylko ćwiczeniem tanecznych umiejętności, ale także okazją do porozmawiania z innymi uczestniczkami o swoich problemach. Zręcznie napisana sztuka Richarda Harrisa porusza najbardziej palące problemy współczesnych kobiet: samotności, seksizmu, czy braku porozumienia z mężem. Spektakl łączy wątki obyczajowe z komedią i przedstawieniem muzycznym.
Przedstawienie zachwyca przede wszystkim wspaniałymi kobiecymi rolami w wykonaniu m.in.: Joanny Moro, Marii Winiarskiej i Katarzyny Żak. Do współpracy nad spektaklem Krystyna Janda zaprosiła znane z seriali aktorki, które oprócz grania w telewizji, występują w tanecznych show, mają swoje recitale, nagrywają płyty, czy wykładają w szkole muzycznej. Obok znanych aktorek, na scenie pojawia się Kamil Maćkowiak, absolwent łódzkiej filmówki i gdańskiej szkoły baletowej.
Znakomitą komediową rolę stworzyła Elżbieta Romanowska (Sylwia), która świetnie ogrywa swoje rubensowskie kształty i Krystyna Tkacz (Pani Fraser), która po raz kolejny udowadnia, że jest wybitną aktorką komediową. Jej pojawienie się na scenie w drugim akcie po wizycie w pubie to aktorski majstersztyk.
W finale spektaklu na scenie pojawiają się aktorki ubrane w kostiumy króliczków z „Playboya” i w rytm przeboju Michaela Jacksona „Billie Jean”, na oświetlonej na różowo scenie, stepują i kradną serca publiczności, która po chwili, zasłużenie, zgotuję im owację na stojąco.
Przedstawienie w Och-Teatrze to dwie godziny rozrywki na wysokim poziomie. Krystyna Janda spektaklem „Lekcje stepowania” po raz kolejny udowadnia, że posiada chyba magiczny przepis, jak uwieść publiczność, by wyszła z teatru zadowolona, bo każda kolejna premiera w jej reżyserii jest olbrzymim sukcesem.
—————————————————————————————————————————————————-