Było tak. Siedziałam z nimi przy stole w pewnym domu w Niemczech. Było późno. Nasze dzieci oglądały jakiś film na video.
– Ja mieszkałem wtedy w Łodzi, u takiego doktora, co był wtedy, pamiętam, najlepszym ginekologiem – mówił Kurt Weber, operator filmowy, były profesor mojego męża, przed 68 rokiem prodziekan wydziału operatorskiego w Łódzkiej Szkole Filmowej.
– Co ty opowiadasz, najlepszym ginekologiem w Łodzi był profesor… cholera, zapomniałem, jak on się nazywał… on miał gabinet na Piotrkowskiej – zaprotestował Wiktor Szacki, nasz przyjaciel, chemik, od 68 roku pracujący i mieszkający w Niemczech.
– Mamo!!! Daj nam cherry-coli! – krzyczały moje dzieci z sąsiedniego pokoju.
– Edward – odezwałam się do męża – Kurt mi dzisiaj na nartach opowiadał o niezwykłej książce.
– Tak – potwierdził Kurt – tam jest najpiękniejsza dla mnie scena z literatury, jaką znam, że żaden reżyser jeszcze na to nie wpadł, żeby coś takiego nakręcić…
– No wiesz! – ryknął Wiktor – mówiłeś mi, że twoja ulubiona scena z literatury, to ta, wiesz, która, no ta ze Szwejka! Pamiętasz? … on mówi: – Spotkamy się o szóstej, po wojnie. A on mu odpowiada: – Dobrze, to ja przyjdę pół godziny wcześniej … pamiętasz? To ty otworzyłeś mi oczy na tę scenę, i teraz mówisz, że inna jest dla ciebie najwspanialsza?
– Kiedy to było! – śmiał się Kurt – ja po prostu, od tamtej pory, przeczytałem jeszcze jedną książkę… w przeciwieństwie do ciebie.
– Zawiodłem się na tobie, oszukałeś mnie, świat mi się wali… Zdrajca! – wymyślał mu Wiktor.
– O jaką książkę i scenę chodzi? – dopytywał się mój mąż.
– Scenę z Księgi Błam Aleksandra Tismy, to taki serbski pół-Żyd z Nowego Sadu. Ja to czytałem po niemiecku.
W tym czasie Wiktor telefonował: – Luta! Jaki tuż po wojnie był najlepszy ginekolog w Łodzi?
– Czyś ty zwariował, teraz dzwonisz do Izraela? – krzyczała żona Wiktora z kuchni – Która tam teraz jest godzina?
– Ta książka opowiada – kontynuował Kurt – o losie żydowskiej rodziny Błam w latach wojny. Byłem tą książką głęboko, osobiście poruszony, gdyż dzieje rodziny mojego wujka, Oskara Webera, który mieszkał w Nowym Sadzie, mają wiele punktów stycznych…
– Bella! – rozmawiał z kolejną osobą Wiktor – a widzisz, jednak zostałaś w Nowym Jorku, a mówiłaś, że jedziesz na święta do Paryża?! – Aha, dobrze, słuchaj, może ty pamiętasz, jak się nazywał ten najlepszy ginekolog w Łodzi, ten wiesz, on mieszkał na Piotrkowskiej? Nie mogę sobie przypomnieć nazwiska…
– Wiktor! Nie dzwoń do ludzi o tej porze! – upominała go znów jego żona. – Ty całkiem zwariowałeś!
– Przecież dzwonię do Nowego Jorku, tam jest inna pora!
– W Nowym Sadzie skupili Żydów przed wywózką w synagodze i na zieleńcu przed nią, to jest tam opisane, było tam masę ludzi. Dookoła tego zieleńca synagogowego było takie ogrodzenie, wiesz – tłumaczył mojemu mężowi – po dwóch, trzech godzinach, pod tym ogrodzeniem zaczęły się gromadzić psy i koty z całego miasta, szukające swoich właścicieli. I potem, przez całą noc, ludzie rozmawiali ze swoimi zwierzętami, przez to ogrodzenie. Niesamowita scena.
Brzęczał telefon. Wiktor rozmawiał z Wiesią z Warszawy, do której zadzwoniła Bella z Nowego Jorku. – Też nie pamięta! – oznajmił wszystkim.
– A kiedy rano – ciągnął Kurt – podjechały ciężarówki i zapakowali na nie Żydów, żeby zawieźć do kolei, i wtedy, za tą kolumną samochodów, przez całe miasto, pobiegł tłum kotów i psów. Co to za obraz!
Telefon. Podnosi żona Wiktora.
– Luta pyta, czy on się przypadkowo nie nazywał Siekierski?
– Nie, nie Siekierski – odpowiedział Kurt, ten, u którego ja mieszkałem, był naprawdę świetny, przychodziło do niego wiele pań, widziałem je… – Wiesz Wiktor, kto by wiedział? Dzunia! No ale ona… poczekaj, mam telefon do jej córki…
– Pewnie do Australii – uśmiechnęła się do mnie żona Wiktora, niosąc colę dla dzieci, o której ja całkowicie zapomniałam.
– Czy ten pisarz był w Polsce tłumaczony? – zastanawiał się mój mąż.
– W Niemczech wydano chyba trzy jego powieści: Capo, Wierność i Zdrada i Księgę Błam, wszystkie są z czasów wojny i dzieją się w Nowym Sadzie.
– Kurcie, jestem zmęczona, chciałabym już wrócić do nas – odezwała się cicha, w przeciwieństwie do nas Polaków, niemiecka żona Kurta.
– Dobranoc.
– No my spać nie będziemy! – westchnęła zrezygnowana żona Wiktora. Znam Bellę, będzie dzwonić dziś całą noc w sprawie tego ginekologa, jestem pewna, że teraz wydzwania po całym świecie.
– Słuchaj! – ostrzegawczo krzyknął do niej Wiktor – jak któreś z nas umrze, to ja się przenoszę na Riwierę!!!
– Jakie cudne!!! – zawyłam z zachwytu.
– Nie znałaś tego? – to stare, to powiedzenie sprzed wojny.
– Dobranoc.
Następnego dnia dostaliśmy telefon z Petersburga; kuzyn Wiktora przypomniał mu nazwisko ginekologa z Łodzi.