Janda prezentuje „Małe zbrodnie małżeńskie”
Dorota Wyżyńska: To kolejny Pani spektakl telewizyjny po „Porozmawiajmy o życiu i śmierci” Krzysztofa Bizio oraz „Związku otwartym” Dario Fo, który traktuje o kryzysie małżeńskim.
Krystyna Janda: To temat zawsze aktualny i atrakcyjny dramaturgicznie. Dotyczy nas wszystkich, boli, rani, rujnuje nam życie i marzenia, nie umiemy sobie z tym poradzić, jak i z nieszczęśliwą miłością – drugim wiecznym tematem w sztuce. Przecież szczęśliwy, harmonijny związek dwojga ludzi to jedno z najtrudniej realizowalnych marzeń ludzkości.
Sztuka „Małe zbrodnie małżeńskie” Erica-Emmanuela Schmitta przez wielu inscenizatorów traktowana jest jako typowa komedia. A Pani zobaczyła w tym materiale refleksyjną opowieść o dwojgu bardzo samotnych ludziach…
– Tak, wyszedł mi spektakl dość ponury. Mam nadzieję, że będzie interesujący i bliski widzom, a śmiać się będzie można (czy raczej uśmiechnąć) po zakończeniu. Tekst Schmitta grany jest zwykle tak, że postaci stają się karykaturami, a ich problemy są wyśmiewane wedle intencji autora, szczególnie racje i zachowania żony. Nie umiałam tak spojrzeć na ten utwór. Mnie on przestraszył z podobnych powodów, co bohaterowie Krzysztofa Bizio i Dario Fo. To grupa znerwicowanych, nie mogących sobie poradzić ze sobą i światem współczesnych neurotyków, nauczonych raczej oczekiwać czegoś od otoczenia i partnerów niż dawać. Egoistów nie rozumiejących partnerstwa, zapatrzonych w siebie.
Czy Janda – aktorka lubi pracować z Jandą – reżyserką? Czy dogadują się?
– Z konieczności tak, ale walczą ze sobą zajadle. Gusta i interesy aktorki nie zawsze idą w parze ze spojrzeniem reżyserki. Na szczęście masę innych względów i etyka zawodowa obowiązująca w obu zawodach zwycięża. Obie realistycznie patrzą na swoje prawa i obowiązki. Potrafią ocenić, co będzie lepsze dla dobra całości. I na szczęście nie są same, dookoła jest wielu wspaniałych współtwórców.
Na planie „Małych zbrodni…” było cudownie, wspaniała ekipa fachowców: Janek Frycz, który jest w kosmicznej formie zawodowej, autor zdjęć Dariusz Kuc, z którym pracowałam wcześniej wielokrotnie, scenograf pan Maciej Putowski, wypróbowana „opoka”, Magda Tesławska kostiumolog… Z dorobku tych kilku osób można by napisać opasłą książkę o kawale historii polskiej i kinematografii i realizacji telewizyjnych i teatralnych. No i producent, dla którego nic nie jest niemożliwe.
W czerwcu była Pani jurorem ostatniej edycji festiwalu Dwa Teatry w Sopocie – miała Pani okazję wnikliwie przyjrzeć się temu, co teraz powstaje w Teatrze Telewizji. Jakie są Pani wrażenia?
– Przede wszystkim obejrzałam wiele interesujący spektakli, współczesnych tematów, odważnych realizacji. Zaskoczyła mnie różnorodność. Prawie nic nie było szlachetnie nudne, czego nie znoszę. Myślę, że Teatr Telewizji wbrew opiniom niektórych, ma się naprawdę nieźle, a przede wszystkim jest partnerem na poziomie dla wymagającego widza. Ja powiększyła bym tylko ofertę o lżejsze, zabawne rzeczy robione dla przyjemności i z miłości do widzów o mniej intelektualnych potrzebach. Spuściłabym z tonu „dęcia w tę trąbę”, pilnowała bym tylko poziomu. Ale niezręcznie mi wypowiadać się tak autorytatywnie, przecież sama jestem kamyczkiem w tym ogródku i właśnie przedstawiam publiczności Teatru Telewizji „Małe zbrodnie…”.»
„Krystyna Janda. Porozmawiajmy o kryzysie w związku”
GazetaWyborcza – Stołeczna nr 210
Dorota Wyżyńska
08-09-2006