Mówi, że życie dało jej więcej, niż marzyła. Wspaniałe małżeństwo, troje udanych dzieci, role, z których każda była sukcesem. Dziś sama decyduje, kim jest i co zrobi. Wie, czego chce, i konsekwentnie dąży do celu. Ciągle wyznacza sobie nowe. Jaki teraz?
Załóż partię Godność Kobiety Polskiej, bo się do tego świetnie nadajesz ze swoimi poglądami. Tak powiedział mąż Krystyny Jandy, Edward Kłosiński, gdy po raz kolejny stwierdziła, że kobietami to już się w Polsce kompletnie nikt nie zajmuje i to jest krzywdzące.
Teatr Powszechny. Późny wieczór. Garderoba. Siedzimy i rozmawiamy o kobietach właśnie.
Krystyna Janda: – Któregoś dnia przyszedł do mnie producent i powiedział: „Wizerunek kobiet w polskim filmie jest oburzający, trzeba zrobić film o kobietach i dla kobiet”. I tak powstał pomysł na serial MĘSKIE-ŻEŃSKIE. Pomyślałam: „Jeśli ktoś mi daje taką szansę, muszę to zrobić”. Bo jest na to czas. Kobiety ją uwielbiają. Mężczyźni zresztą też. Ma wspaniałą rodzinę, a każda jej rola to sukces. Patrzymy na nią jak na kogoś, komu się po prostu udało. I zastanawiamy się – jak?
GALA: O jakich problemach kobiet opowiada pani w serialu?
KJ: O miłości, samotności, ambicjach, odmienności seksualnej, samotnych matkach, niechcianych ciążach, nieudanych związkach, zazdrości. Każdy odcinek o czym innym. Bohaterkami są dwie samotne, dość zabawne, choć typowe kobiety, matka i córka. Ja – matka – jestem historykiem sztuki, córka – młoda kobieta, którą gra moja córka Marysia – jest lekarzem weterynarii. Dwa światy, odmienne spojrzenia na każdą sprawę. Oczywiście opowiadamy o tym w zabawny sposób i jesteśmy tak samo złośliwe w stosunku do siebie, jak i innych kobiet i mężczyzn. Na przykład Marysia, którą właśnie rzucił narzeczony, pyta mnie: „A co cię kręci w facetach, mamo?”. A ja odpowiadam: „Mnie kręci rozum”. Ona: „A seks?”. Ja: „Daj spokój! Kobieta robi to sobie sama w mózgu, przy minimalnej pomocy partnera”. Na co ona: „To mnie już całkiem przeszło” itd. Uważam, że nadszedł czas, by pozwolić sobie na ironię, nawet bolesną dla obu stron. Jakiś pan po projekcji powiedział: – Wie pani, co? Czuję się kopany przez cały czas, ale nie mam o to pretensji.
GALA: To polski SEKS W WIELKIM MIEŚCIE?
K.J.: Nasze pomysły są bardziej polskie i sentymentalne. Jest w nich poczucie, że stały związek, rodzina to harmonia. Polki są inne niż Amerykanki, inne matki nas wychowały, inne mamy priorytety. Mężczyzna jest wieczną tęsknotą i nieodłącznym partnerem do życia. Sama tak czuję i tego potrzebuję. Świat bez mężczyzn byłby marny i o tyle mniej piękny i zabawny!
GALA: Kobiety w Polsce są szczęśliwe?
K.J.: Nie wiem, ale często, kiedy jadę nocą samochodem przez Warszawę i widzę zapalone światła w domach, mam dziwne przeczucie, że za tymi oknami rozgrywają się jakieś tragedie. Wielu ludzi żyje w piekle własnego domu i związku. Często dlatego, że nie widzą innego wyjścia. Jestem pierwszą kobietą w historii mojej rodziny, która się rozwiodła. Wcześniej żadna nie odważyła się na taką decyzję.
GALA: Czyli pani zdaniem w życiu trzeba postawić przede wszystkim na siebie?
K.J.: Bardzo krótko tak myślałam. Urodziłam Marysię na czwartym roku studiów i od tego momentu wiedziałam, że nie ma ważniejszej rzeczy w życiu niż dziecko. Obserwuję wiele młodych aktorek, które nie mają dzieci, nie wiążą się z nikim na stałe, decydują, że chcą przez pierwsze lata kariery żyć inaczej, być wolne i utrzymywać, jak ja to nazywam, „opcję otwartą na wszystko”, i często robią rzeczy, na które nigdy bym sobie nie pozwoliła.
GALA: Powiedziała pani: „Wydaje mi się, że już mnie nic nieznanego w życiu nie czeka”. Dlaczego?
K.J.: Mówiłam o sprawach zawodowych. I o tym, że po tylu latach tak intensywnej pracy, spotkań z wieloma ludźmi, reżyserami, aktorami, wydaje mi się, że nic mnie już nie może zaskoczyć.
GALA: Nie wierzy pani, że gdzieś czeka na panią rola większa od tych, które pani już zagrała?
K.J.: Nigdy nie miałam marzeń większych, niż naprawdę mogłam mieć. To życie dało mi więcej, niż marzyłam. Ale też nie zagrałam wielu ról, tyle rzeczy mnie rozczarowało. Więc dzisiaj, gdy dzwoni do mnie reżyser i mówi: „Teraz usiądź, bo mam dla ciebie świetną propozycję”, to ja nie siadam. Nie warto mieć marzeń na wyrost. Tego mnie nauczył kiedyś mój profesor Aleksander Bardini. Powiedział: „Stań przed lustrem i zastanów się, zrozum, jaka jesteś i czego może oczekiwać od ciebie widownia. Musisz być dla siebie okrutna, surowa, a z drugiej strony musisz się ze sobą pogodzić, polubić się. Ale na pewno nie, będąc małą, garbatą i grubą, marzyć, że zostaniesz drugą Marilyn Monroe”. A 60 procent ludzi myśli o sobie lepiej, niż jest w rzeczywistości.
GALA: A pani jak o sobie myśli?
K.J.: Bardzo rozsądnie. Oceniam się chłodno i spokojnie. Myślę, że brutalniej niż wszyscy dookoła mnie.
GALA: Jak myślała pani o sobie 20 lat temu?
K.J.: Bałam się wyjść na scenę. Wydawało mi się, że nic nie umiem zagrać. Myślałam też, że jestem głupia, brzydka i niezdolna. Po CZŁOWIEKU Z MARMURU, po którym i krytyka, i publiczność posiekała mnie na mielone kotlety, długo nie mogłam uwierzyć, że mam coś do powiedzenia w tym zawodzie.
GALA: A jako kobieta, żona i matka też nie jest pani z siebie zadowolona?
K.J.: Dziś, po latach, już jestem, ale wszystko, co robię, jest wyborem. Nic już nie jest przypadkiem. Mówię sobie, dobrze robię to, bo to ma znaczenie, ale poniosę takie, a takie koszty. Moja rodzina także. Za to potem jadę na miesiąc z dziećmi na narty. Wszystko planuję. Dlatego mam poczucie harmonii i poczucie wolności.
GALA: Na czym polega pani harmonia i wolność?
K.J.: Wolność polega na tym, że dziś już mogę powiedzieć: to mi się nie podoba, tego nie zrobię. I sobie pójść. Sama decyduję o tym, kim jestem, kim będę i co zrobię. Jeśli chodzi o harmonię, to nie uważam, żebym była złą matką ani złą żoną, ani złym człowiekiem.
GALA: Nigdy się pani nie załamała?
K.J.: Pewnie moje szczęście polega na tym, że jestem energiczna, pragmatyczna, nie mam problemów z psychiką, ze zdrowiem, uważam, że zawsze sobie dam radę i że wszystko właściwie można załatwić, i ze wszystkiego wybrnąć w dobry, ludzki sposób. Natomiast dookoła mnie jest bardzo wielu ludzi, którzy mają depresje, nie potrafią sobie poradzić, nie udało im się małżeństwo albo życie ich tak doświadczyło, że są słabi i złamani. Tyle że mnie nigdy nie spotkało nic złego, żadne niespodziewane nieszczęście.
GALA: Ale pani też ma za sobą nieudane małżeństwo.
K.J.: To nie było nieudane małżeństwo. Po prostu dość wcześnie zorientowałam się, że nam razem nie będzie dobrze. Że jestem młoda, że inaczej myślę o życiu. Nikt mnie nie rzucił, nie przestał kochać, nie zdominował, nie upokorzył. Dojrzałam jednak do dnia, w którym powiedziałam sobie: trudno. Nie będę aktorką, nie będę szczęśliwą kobietą, jeśli zostanę w tym związku.
GALA: Jak można sobie tak pragmatycznie wytłumaczyć coś takiego?
K.J.: Można, jeżeli się już, delikatnie mówiąc, nie tak kocha jak na początku. Poza tym kobieta, zwłaszcza aktorka, jeśli nie ma przy sobie człowieka, przy którym rozkwita, nie ma odwagi wyjść na scenę. Dlatego w pewnym momencie wyprowadziłam się do mamy i było mi dobrze jak dawniej. A potem spotkałam mężczyznę, który mi powiedział: „Wchodzisz, blask, za tobą ciemność”. I do dzisiaj tak jest. Ten „blask” oślepia go chyba dalej. Dlatego uważam, że tym związkiem raz na zawsze urządziłam sobie życie. Jestem dziesięć lat młodsza od mojego męża. I to też szczęśliwe i bardzo wygodne dla kobiety zrządzenie losu. A on? Do dziś mi imponuje i mnie zachwyca. A przede wszystkim nigdy mnie nie zawiódł ani się nie ośmieszył w moich oczach. Nigdy przez te lata nie zszedł na śniadanie nieubrany, a ja, kiedy tylko mogę sobie na to pozwolić, schodzę w szlafroku i nieuczesana! Nie, ten człowiek nie ma słabości.
GALA: Czy przy takim człowieku można więc sobie pozwolić na słabość?
K.J.: Tylko przy takim. Ja mam same słabości. Ale mnie wolno wiele. Wiadomo, aktorka! Istota niższego rzędu albo specjalnych praw. Tak zostało ustawione na początku. Zresztą tak też traktuje mnie reszta rodziny.
GALA: Co zrobić, by tak dobrze ułożyć sobie życie?
K.J.: Nie wiem. Może trzeba mieć dobre wzorce. Patrzyłam na moich dziadków, rodziców. Moja mama, babcia, ciotki dbały o swoje małżeństwa. Nawet jeśli miały problemy, po cichu płakały, zwierzały się swoim kuzynkom, ale z uśmiechem wracały do domów. Ja nienawidzę konfliktów. Robię wszystko, żeby się pogodzić, przeprosić i żeby już było dobrze. Nie mogę znieść nawet, kiedy mój pies się na mnie obraża. Pytam mamę: „Dlaczego pies się ze mną nie przywitał, jak wróciłam w nocy? Nie wyszedł do mnie?”. Trzeba zwracać uwagę na wszystkich, z którymi się żyje. Zaglądać im w oczy.
GALA: Mam wrażenie, że pani stworzyła sobie własny świat. Mieszka pani z mamą, rodziną, nie przejmuje się pani, gdy coś się wali.
K.J.: A coś się wali? Nie zauważyłam.
GALA: Rzadko której kobiecie tak się udaje.
K.J.: Dostaję tony listów: „Czy istnieje prawdziwa przyjaźń?”, „Czy istnieje miłość?”. Czasem nie wiem, co odpowiedzieć. Ostatnio dostałam list od jakiejś kobiety. Napisała: „Przyszedł do domu w Wigilię, przyniósł nam prezent, mnie i naszemu synkowi, i powiedział, że idzie siąść przy stole z inną kobietą, w jej domu, i tam już zostanie. A ja siedzę, płaczę i do pani piszę. Co mam robić?”. Nie wiem, co mam odpisać.
GALA: Co jej pani odpisze?
K.J.: Że nie wiem. Nigdy nie byłam w sytuacji, w której nie miałam się do kogo zwrócić.
GALA: Dlaczego pani odpowiada na te listy?
K.J.: Jestem w pułapce mojej strony internetowej. Dużo ludzi czeka na moją odpowiedź. Przez trzy lata przyzwyczaiłam ich, że jestem, że odpowiadam, że piszę. To duży ciężar. W końcu mam przecież także swoje życie. Ale te listy, dziennik, strona w internecie wzięły się chyba z mojej, być może chorobliwej, potrzeby komunikacji z ludźmi.
GALA: Codziennie pani rozmawia z każdym członkiem rodziny?
K.J.: Nie. Natomiast wspólne śniadanie to obowiązek. Od wielu lat o siódmej rano siadamy wszyscy razem przy stole. Czasem wracam do domu o piątej nad ranem, a i tak wstaję o siódmej na śniadanie, bo wiem, że te pół godziny musi być. To jest constans, to, że możemy sobie spojrzeć w oczy, powiedzieć, co było wczoraj, jakie mamy problemy. Bez przerwy dzwonię do domu, czy chłopcy poszli spać, czy odrobili lekcje. Mama do mnie dzwoni: „Jędrek twierdzi, że bitwę pod Grunwaldem wygrał Sobieski, i upiera się! Ja nie mam do niego siły, powiedz mu coś!”. Ciągle jesteśmy w kontakcie. Dzieci dzwonią do mnie, ja do dzieci, mama do mnie, ja do mamy, ja do gosposi. Tak było też z Marysią. Kiedy przez osiem miesięcy byłam w Ameryce, potrafiła zadzwonić z Warszawy, że nie ma zeszytu nutowego do szkoły na jutro i żebym coś zrobiła. I ja z tej Ameryki do mamy: „Idźcie, kupcie dziecku zeszyt nutowy, pamiętajcie!”. Ale wszyscy wiedzą, że do mnie można zadzwonić. Zawsze. O każdej porze. Obudzić też można. I że ja się nie zdenerwuję.
GALA: Czy pani się czegoś w życiu w ogóle boi?
K.J.: Boję się potwornie o dzieci. Zawsze wspomagam akcje charytatywne na rzecz dzieci. Późno urodziłam swoich synów i cały czas moim zdaniem trwam w szoku poporodowym. Z Marysią było inaczej, urodziłam ją, gdy miałam 21 lat. Uważałam, od kiedy zaczęła mówić rozsądnie, czyli prawie zawsze, że jesteśmy równolatkami. Kiedy była całkiem mała, pytała: „Kupiłaś benzynę? Zrobiłaś zakupy?”. Ale nagle, kiedy w wieku 38 lat rodzi się synka, to jest rewolucja, wszystko się zmienia.
GALA: Pani synowie są rozpieszczeni?
K.J.: Tak. Przez babcię głównie. Wychowuje ich właściwie moja mama. Mówię wciąż: „Mamo, my ich będziemy miały do końca przy sobie. Kto im tak będzie dogadzał. Czy znajdą się takie kobiety? Takie kretynki?”. Kiedy obaj synowie wyjeżdżają na tydzień, chodzimy z mamą i z mężem jak obłąkani: beznadziejny dom. Cicho, nic się nie dzieje. Lubimy, jak jest dużo ludzi, jak jest zamieszanie, jak wszyscy siadają do stołu.
GALA: Czy jest coś, czego nie udało się pani w życiu zrealizować?
K.J.: Najważniejsze rzeczy zrealizowałam.
GALA: A czy jest coś, czego pani żałuje?
K.J.: Żałuję rozstania z pewnymi ludźmi.
GALA: O czym pani myśli, wstając z łóżka?
K.J.: Co mam do zrobienia.
GALA: A gdy się pani kładzie?
K.J.: Planuję następny dzień. Bardzo mało śpię. Pięć godzin mi wystarcza. W nocy sobie często leżę i myślę. Uwielbiam to. Czasem jestem tak zmęczona, że, jak mówi mój mąż, zasypiam w drodze z łazienki do łóżka, jakby mi ktoś w połowie drogi odrąbał głowę, i budzę się o trzeciej w nocy i zastanawiam: wstać do komputera, czytać coś czy przemyśleć?
GALA: Skąd bierze pani taką energię?
K.J.: Moja mama ma taką samą. Sama energia nic nie znaczy. Mam w sobie optymizm, który mi cały czas szepcze do ucha, nawet w beznadziejnych sytuacjach, że wszystko się uda. Gdybym się dziś dowiedziała, że mam raka, byłabym na 80 proc. pewna, że go pokonam. Jestem optymistką także przeciw zdrowemu rozsądkowi.
GALA: To jest dobry moment pani życia?
K.J.: Może gdybym miała dziesięć lat mniej, mogłabym jeszcze zagrać kilka ról, na które nie zdążyłam. Mam świadomość tego, jak wyglądam. Odrzucam role młodych kobiet. Od pewnego czasu nie przyjmuję ról, w których bohaterka ma urodzić dziecko. Ale też coraz częściej zdarza mi się nagle zakrzyknąć do męża: „Boże, Edward, ja nie chcę umierać!”. Bo mi tak strasznie żal, że umrę. I tak mam, od kiedy skończyłam 50 lat. Nie chcę opuścić tego fantastycznego świata! Czy będę stara, chora czy kulawa, ja chcę żyć i na to patrzeć.
GALA: Co mąż mówi, gdy to słyszy?
K.J.: Że jestem egzaltowana. Ale sam mówi, że on nie umrze przede mną, bo mi nie może tego zrobić. A dwa dni temu mnie rozśmieszył. Byliśmy u rodziny w odwiedzinach i spaliśmy na niewygodnej wersalce. Nie mogliśmy zasnąć. I kiedy po dwóch godzinach powiedziałam, że idę się położyć na drugim łóżku, powiedział: „Błagam cię, nie odchodź, ile nam jeszcze zostało lat, że będziemy mogli sobie tak razem leżeć?”. My się notorycznie nawzajem budzimy. Czasem budzę go i pytam: „Co robisz?”. „Wiesz – on odpowiada – śpię”. Żal nam, że przesypiamy tyle czasu. Z dzieciństwa pamiętam tylko jedno uczucie: potworną rozpacz, że się zaczyna noc, czyli niebyt. Nienawidziłam spać.
GALA: Co jeszcze pani chciałaby zrealizować?
K.J.: Nie wybiegam w przyszłość. Czasem kupuję książkę i mówię, że przeczytam ją na emeryturze. Mam wielką bibliotekę przygotowaną na czas emerytury. Mówię do męża: „Zrób nowy dach w tym roku, bo jak będziemy na emeryturze, to już nigdy tego nie zrobimy”. Zmieniamy więc rury, dach, zakładamy warzywnik, bo będziemy go kiedyś uprawiać. Czy ja zdążę w ogóle zrobić to, co sobie przygotowałam?