«Na pustej scenie spotyka się pięć kobiet. Jedna właśnie wychodzi za mąż, druga została porzucona, trzecia to matka trójki dzieci. Kolejna jest wdową, a innej odebrano dziecko, bo piła. Jest dramat, ale i groteska. Proza życia i humor. Doświadczenia i emocje. – Ta sztuka jest rodzajem patchworku – podsumowuje Janda. – Przedstawia zbiorowy portret kobiety. Szczęśliwej, zakochanej, opuszczonej, zawiedzionej, młodej i starej. Czyli każdej z nas.
Jako aktorka i reżyser Krystyna Janda świadomie wybiera sztuki, których bohaterki są mocne, wyraziste. Takie jak Tonka Babic ze spektaklu „Ucho, gardło, nóż” Vedrany Rudan, Shirley Valentine Willy’ego Russella, jedna z najlepszych ról aktorki, jej znak firmowy, czy wreszcie postaci sztuki „Kobiety w sytuacji krytycznej”.
– To zabawne, ale na próbach często zamiast pracować, omawiać koncepcje, opowiadałyśmy sobie swoje życie – mówi Janda.
Bo dla niej nie tylko ważne jest to, jakie sztuki wybiera, ale jaką osobowość mają grające u niej aktorki.
OCZEKIWANIA
Joanna Pokojska, 30 lat, niebieskie oczy, rude włosy po mamie. W spektaklu gra Marzenę – pannę młodą w przededniu ślubu. Sama aktorka nie ma jeszcze męża ani dzieci. Wciąż jeszcze marzy, aby zagrać szekspirowską Julię, choć zdaje sobie sprawę, że upływający czas działa przeciwko niej. Jej zdaniem Julia jest odważna, nie ma nic wspólnego z mimozą, na którą często kreują ją reżyserzy. Inną wymarzoną postacią Pokojskiej jest Małgorzata Gautier, słynna Dama Kameliowa z powieści Aleksandra Dumas. – W tych rolach najbardziej fascynujące jest to, że zwykłe, codzienne życie w sekundę zmienia się, nabiera kształtu, barwy, staje się doskonałe i spopiela się za chwilę. Ale ta chwila jest chwilą prawdy, dla której warto poświęcić wszystko inne – mówi. Pokojska w 2001 roku skończyła łódzką Filmówkę i niemal od razu po studiach dostała angaż do prestiżowego teatru Ateneum w Warszawie. Wystąpiła między innymi w „Zbrodni i karze” Fiodora Dostojewskiego w reżyserii Barbary Sass, „Pokojówkach” Jeana Geneta w reżyserii Eweliny Pietrowiak, „Dowodzie” Davida Auburna w reżyserii Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej. Rola Catherine z tej właśnie sztuki jest jej najbliższa.
– Tematem, który chciałam zawsze zagrać, była samotność kobiety wobec przerastających ją doświadczeń. Moja bohaterka Catherine sama nie wie, na ile jej emocje wynikają z bólu i poczucia niesprawiedliwości, a na ile z choroby. Minus i plus. Między nimi tajemnica – wyjaśnia aktorka. Marzena, którą gra w „Kobietach w sytuacji krytycznej”, jest na pierwszy rzut oka znacznie mniej skomplikowana.
„Za godzinę będę czyjąś żoną! Będę czyjąś żoną. Kogoś. Kogokolwiek. Żoną. Żoną, żoneczką, żonusią. ŻONA. Dziwne słowo. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam. Brzmi jak… urządzenie kuchenne” – to kwestia Marzeny. Dla niej synonimem szczęścia jest suknia ślubna. Jednak Pokojska stara się, żeby jej postać nie była powierzchowna. – Marzena wyobraża sobie przyszłe życie tak, jak je pokazują reklamy: pięknie i bezproblemowo, ale przecież wysoka literatura kreuje obraz miłości jako ideał i najpełniejsze szczęście. Problem polega na tym, by odnaleźć własne uczucia, może nie tak spektakularne, ale prawdziwe dla nas – tłumaczy. Pokojska stara się zrozumieć swoją bohaterkę, gdy ta mówi: „Mój, za chwilę mąż, rzucił mi koło ratunkowe, ja je złapałam! Uratował mnie od długich wieczorów z koleżankami skarżącymi się na facetów”.
– Z drugiej strony pokutuje w nas przekonanie, że warunkiem szczęścia jest obecność w naszym życiu mężczyzny – zauważa Pokojska. – A jeśli go nie ma? Kim jestem? Co mam robić? Co straciłam? A jeżeli nie było żadnej bliskiej osoby wokół mnie, to o czym to świadczy? Na te pytania trzeba sobie odpowiedzieć.
– Prawie każda z nas zadawała sobie kiedyś podobne pytania – mówi Krystyna Janda. – Miała identyczne wątpliwości. Każda historia, każde zdanie z tej sztuki kojarzy mi się z czymś, co przeżyłam sama.
RZECZYWISTOŚĆ
Maria Seweryn, 30 lat. Mama Leny, 10 lat, i Jadzi, 3 lata. Prywatnie żona. Gra Mirę, matkę trójki dzieci w wieku zbliżonym do własnych.
– Ta rola sprawia mi kłopot – przyznaje aktorka. – Nie mam, tak jak Mira, skłonności do depresji. Nie znam aż takiego stanu niemocy, tego bezustannego porównywania się do innych, strofowania siebie.
W postać, którą gra, bardzo silnie wpisane jest poczucie winy. Mira mówi: „Muszę być punktualna, bo nauczyciel pomyśli, że jestem kompletną idiotką. A ja jestem kompletną idiotką! Nie nadaję się do niczego, tylko udaję. Wszyscy to widzą, że nie nadaję się do niczego, pomimo makijażu”.
– Marzy mi się, że w teatrze kobiety popatrzą na siebie trochę z boku. Może dzięki Mirze zaczną się z siebie śmiać? Próbując tę rolę, staram się zażartować z siebie jako matki, to zresztą sprawia mi dużą przyjemność. Pozwala zdystansować się do siebie – mówi Maria Seweryn.
Aktorka jako młoda dziewczyna lepiej dogadywała się z mężczyznami. Wśród nich szukała kolegów, przyjaciół, autorytetów. W ogóle nie interesowały jej koleżanki i ich sprawy. Zmieniła się, gdy zaczęła chodzić na spacery z malutką Leną. Rozmawiała z innymi matkami poznanymi w parku. I odkryła zupełnie nieznaną dotąd przestrzeń.
– Dawniej uważałam, że mężczyźni są bardziej konkretni, a babskie pogaduszki to paplanina bez sensu, bez wymiany myśli, poglądów, że to strata czasu. A ostatnio rano, przed pracą, umówiłam się z przyjaciółką na herbatę. Opowiedziałyśmy sobie o swoich kłopotach. Potem wzajemnie wzmocnione pobiegłyśmy do swoich zajęć. Ta banalna sytuacja uświadomiła mi, że druga kobieta może okazać się oparciem, może dodać sił, a na pewno zrozumieć lepiej niż mężczyzna – opowiada. Zupełnie wyjątkowa jest dla niej relacja z mamą Krystyną Jandą.
– To sprawa złożona i wielowątkowa. Spotykamy się na różnych płaszczyznach, nie tylko jako córka i matka, ale także zawodowo: jako aktorka i reżyser, uczeń i mistrz, wTeszcie jako partnerki na scenie. Mogę uczyć się od mamy aktorki, mamy człowieka i mamy kobiety. I myślę, że to moje wielkie szczęście. Krystyna Janda zapytana o kobiety, które wywarły na nią największy wpływ, wymienia: mamę, babcię i… gosposię. – Od każdej z nich coś wzięłam na drogę – przyznaje. – Babcia wychowywała mnie przez pierwsze lata życia. Mama niesłychanie imponuje mi swoją zgodą na świat, umiejętnością mądrego ustępowania innym. Wiele zawdzięczam też naszej gosposi, która była ze mną i Marysią prawdę dwanaście lat. Była niewykształcona, ale miała genialne wyczucie sytuacji. Umiała wszystko załatwić, używała najprostszych argumentów. Kiedy urodziłam Marysię, dostałam propozycję zagrania wymagającej roli. Nie wiedziałam, co robić i wtedy Honorata powiedziała: „Nie możesz tego wziąć, bo masz małe dziecko”. Proste, prawda?
STAGNACJA
Małgorzata Zajączkowska, blondynka, jeden z najpiękniejszych uśmiechów polskiego kina, rozwiedziona, 22-letni syn Marcel, wychowany w Stanach. W czasie pobytu w USA nie tylko urodziła dziecko, ale zagrała też u Woody’ego Allena w „Strzałach na Broadwayu”. Miała być pierwszą polską aktorką nominowaną do Oscara za rolę w filmie „Wrogowie, historia miłości” (reż. Paul Mazursky). Jej nazwisko zostało zgłoszone do nominacji przez Studio Fox. Jednak w rezultacie otrzymały je Anjelica Huston i Lena Olin. Dla Zajączkowskiej długo ideałem była Aleksandra Śląska. Podziwiała w niej wszystko. Od stylu gry, przez szyk, z jakim nosiła wąskie spódnice, po sposób palenia papierosa. Także Krystyna Janda cieszy się, że mogła obserwować na scenie wielkie polskie aktorki: Zofię Mrozowską, Janinę Romanównę. Uczyła się od nich nie tylko podejścia do zawodu, ale i do życia. Nie mniej ważne były role, które sama zagrała: Marii Callas i Marleny Dietrich. – Zawód, jaki uprawiam, daje mi możliwość poznania niezliczonej ilości kobiecych typów. Wiele już razy dostałam w ręce czyjś los do opowiedzenia – podsumowuje Janda.
Muszka, jedna z postaci „Kobiet w sytuacji krytycznej”, grana przez Małgorzatę Zajączkowską, dobiega pięćdziesiątki i właśnie została porzucona przez partnera. Przeżyła, jak mówi, okropny rok – „annus horribilis”. Jest miłośniczką i hodowczynią kaktusów.
„Ja jestem tylko kaktusem. Niewymagąjącym. Mimo przeciwności jestem. Uważa się, że kobiety są jak kaktusy, że ich szpilki są trujące. Otóż nie są”- mówi bohaterka Małgorzaty Zajączkowskiej w spektaklu. W innej scenie dodaje: „Przekonanie, że kaktus rozkwita tylko raz na siedem lat, jest nieprawdziwe. Ja jestem kobietą, a mogę rozkwitać znowu i znowu, i znowu…”.
– Monolog Muszki tylko pozornie poświęcony jest roślinom – mówi aktorka. – Tak naprawdę jest kobiecym wołaniem o miłość. To opowieść o potrzebie uczucia, akceptacji, bliskości, choćby przyjaciela.
Małgorzata Zajączkowska wielokrotnie spotykała się z kobiecą solidarnością, tym murem, o który można się oprzeć, gdy świat wokół się wali.
– Myślę, że gdyby nie moje przyjaciółki, nie przeżyłabym kilku trudnych chwil – opowiada. Nie idealizuje jednak kobiet: -Jeżeli kobieta jest wspaniała, żaden mężczyzna jej nie dorówna. Ale gdy natrafimy na kobietę perfidną, żaden mężczyzna nie jest w stanie być tak zły i perfidny jak ona – twierdzi. Jednymi z najważniejszych wartości dla Małgorzaty Zajączkowskiej są przyjaźń i lojalność.
– Kiedy nasza przyjaciółka się zakocha, jesteśmy szczęśliwe i dopingujemy ją. Jeżeli przytrafi się to naszemu partnerowi, jesteśmy trochę mniej entuzjastyczne – żartuje.
I dodaje: – Z kolei zdrada w przyjaźni jest bardziej bolesna niż zdrada w związku, ponieważ w przyjaźni kochamy bezwarunkowo.
REZYGNACJA
Dorota Pomykała, aktorka znana ze znakomitych ról teatralnych, które zagrała w Starym Teatrze w Krakowie. Stworzyła również niezapomniane kreacje filmowe, na przykład w „Wielkim Szu” w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego. Nie boi się też pracować z reżyserami młodej generacji: Markiem Lechkim czy Sławomirem Fabickim. Starannie wybiera kawiarnię na spotkanie. Zaprasza do eleganckiego miejsca, gdzie ciastka nie tylko smakują, ale i pięknie wyglądają podane na porcelanowych talerzykach. W Katowicach, od początku lat dziewięćdziesiątych, razem z siostrą Danutą prowadzi szkołę aktorską, z której w świat wyfrunęły: Anna Guzik, Agata Buzek, Magdalena Piekorz, Magdalena Kumorek.
Patrzy na młodzież ze swojego studia. Dostrzega ich problemy, rozterki, także te życiowe. – Pokazuję, jak pomóc sobie w trudnych sytuacjach – opowiada. – Nie daję gotowych rozwiązań, sugeruję raczej możliwe wybory.
Dom rodzinny Doroty Pomykały był żywiołem kobiet. Rządziła w nim mama, a trzy córki wypełniały go śpiewem i muzyką. Skrzypce, akordeon i gitara. Urszula, Dorota, Danuta wyniosły gotowość nawiązywania kontaktów, umiejętność słuchania.
– Pewnie dlatego zachwycają mnie takie kobiety jak Dusia Trafankowska – mówi Pomykała. – Przyglądałam się jej, gdy już była bardzo chora. Nie mogłam się nadziwić, jaka była pogodna. I jak tym swoim brakiem lęku zarażała wszystkich wokół. Gdy patrzyła na Trafankowską, przypomniała sobie czas, gdy sama kiedyś przez chwilę miała problem ze zdrowiem. Powróciły pytania o sens życia, pełnię przeżywania, istotę przyjaźni.
– Żeby coś usłyszeć, potrzebna jest cisza – uważa. – I paradoksalnie choroba daje nam tę ciszę, czas na zastanowienie się.
U Jandy gra Marię, wdowę. Kobietę nieco starszą od siebie. Maria: „Tak więc… organizujemy się, wdowy, staramy się sobie pomagać, idziemy przez życie z determinacją, ale czujemy się w społeczeństwie źle, bo społeczeństwo uważa., że nie miałyśmy szczęścia. Nie mieć szczęścia… to jakby to powiedzieć? Nieprzyjemne, niepopularne”.
Krystynę Jandę trochę zastanawia Maria, która długo nie umie wybić się poza bezpieczną przeciętność.
– Lubię kobiety, które są kolorowe – mówi. – Te naprawdę ekscentryczne, jeśli chodzi o sposób bycia. Podziwiam, że mają odwagę być niekonwencjonalne. Najmniej lubię takie, które boją się żyć, zabijają w sobie marzenia i szczere odruchy, by się nie narazić na śmieszność.
Życie Marii to potok jednakowych dni, różniących się jedynie kartką ze zdzieranego kalendarza. Wreszcie przychodzi rezygnacja. Walka o siebie skończona. Rachunki zapłacone. Przychodzi czek?.nie. I wtedy czasem dobry ktoś podsyła nam trochę siły, by jeszcze zawalczyć, zrobić coś szalonego. Dla Doroty Pomykały ważna jest umiejętność przebaczania. Dlatego swoim studentkom radzi, by rozmawiały z najbliższymi. Czasem ta wiedza pozwala zrozumieć ludzkie zachowania. Pomaga uniknąć błędów, wybaczyć.
KONFRONTACJA
Lidia Stanisławska, piosenkarka, w latach siedemdziesiątych święciła triumfy w Opolu i Sopocie. Mama dorosłej Justyny. Pisarka i felietonistka, przez wiele lat towarzyszyła na scenie Hance Bielickiej. Przez kilka lat miała wrażenie, że świat się od niej odwrócił. Wydała płytę, która przeszła zupełnie bez echa. – Nie jestem mocna w autokreacji – wyznaje. – Nigdy nie było to dla mnie najważniejsze.
Rolą Marianny zachwyciła się od razu. Jej pierwowzorem była Marianna Faithfull, muza Rolling Stonesów, piosenkarka, która w pewnym momencie stoczyła się na samo dno. Stanisławska dobrze zna takie scenariusze. Była świadkiem załamania się wielu karier. – To zawód niezwykle „nałogogenny” – mówi o piosenkarstwie. – Nikt nie ma patentu na wieczny sukces. A do tego dochodzi stres związany z tym, że jest się wciąż ocenianym. Marianna: ” W cym samym roku moja matka zachorowała i pojechałam do niej, żeby się z nią zobaczyć, pierwszy raz po 23 latach. (…) Pojechałam pijana. Zanim zamknęła oczy, po raz ostatni uścisnęła mi rękę, westchnęła i powiedziała, że mnie kocha, a mój ojciec nie jest tak naprawdę moim ojcem… Załamałam się. Piłam dalej. Moje dziecko, zabrali mi je. Pijana podpisałam zgodę, oddałam córkę do adopcji’. Stanisławska mówi, że rozumie emocje swojej bohaterki, które doprowadziły ją na skraj przepaści. Podobnie było w jej życiu, gdy umilkł telefon z propozycjami. Zaczęła wtedy uczyć śpiewu.
– Decydując się na ten zawód, od początku miałam świadomość wysokich „kosztów emocjonalnych”. Zachować wrażliwość i zbudować odporność jest udziałem niewielu wybranych. To taka właśnie słodko gorzka profesja – mówi artystka. Wielką lekcją życia i zawodu było dla niej towarzyszenie na scenie Hance Bielickiej. Była dla niej partnerem, konferansjerką, kimś zaufanym Bielicka zawsze była jednakowo dobrze przygotowana, wszędzie szanowała publiczność
– Ona tylko robiła wrażenie ciotki-klotki – mówi Stanisławska.
– Była obdarzona naprawdę przenikliwą inteligencją i błyskotliwym dowcipem.
Podobnie jak Bielicka, Stanisławska uchodzi za jedną z najweselszych postaci show-biznesu. – Tylko moja poduszka wie, jaka jestem naprawdę – wyznaje. Bo nie umie i nie chce się publicznie użalać nad sobą. To, co boli, wypłacze w samotności. Najbliższe kobiety Lidii Stanisławskiej, czyli mama i córka, są inne. Bardziej pragmatyczne i racjonalne. Są przeciwwagą dla jej żywiołowego temperamentu. – Teraz obie mnie wychowują – śmieje się. Mówi, że na spektakl koniecznie przyprowadzi swoją córkę. Justyna jest perfekcjonistką. – Chciałabym, żeby zobaczyła, jak Marysia Seweryn gra Mirę. Może złapie trochę luzu i wreszcie nauczy się odpuszczać? A może nawet zacznie z siebie żartować? Oby!
Od rana na próbie słychać głośne rozmowy. Krystyna Janda przestrzega przed Taktowaniem jej sztuki jako rozrachunkowej To dla niej ważna premiera. Już dawno zauważyła, że 8u procent jej widowni stanowią kobiety. Dlatego zdecydowała się wystawić przedstawienie dla nich i o nich O sobie. O nas. Kurtyna.»