«W jednej kulisie czuwa inspicjentka, w drugiej – podpowiada suflerka. Garderobiane stoją na straży z igłą i szminką. Czy dziś zdarzy się wpadka?
Godz. 18.20, za 40 minut w Powszechnym rozpocznie się „Mąż i żona” Fredry w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego. W bufecie są już aktorzy, jeszcze w „cywilnych” ubraniach: Joanna Żółkowska (pokojówka Justysia) zamawia sok grejpfrutowy, Piotr Machalica (hrabia Alfred) gawędzi z Januszem Gajosem (Wacław), Krystyna Janda (Elwira, żona Wacława) przyjmuje życzenia imieninowe i różę od Gustawa Lutkiewicza (lokaj).
– Witam wszystkich, za 30 minut rozpoczynamy – przez głośnik mówi Ewa Kancler-Żeleńska, inspicjentka od 25 lat. Aktorzy rozchodzą się do garderób. -Na pół godziny przed spektaklem muszą być wszyscy – opowiada Ewa Kancler. – Zdarzało się, że ktoś zmęczony zaspał, wtedy jedzie po niego kierowca, nazwisk nie ujawnię. Spektakl odwołujemy tylko w ostateczności. Kiedyś nagle zachorowała aktorka, na scenie miała pojawić się przez chwilę. Ja ją zastąpiłam. Miałam tremę, powiedziałam kwestię, ale gdy zbiegałam ze sceny, szal mi się zaczepił i omal nie spadłam ze schodów – wspomina.
Przy pulpicie inspicjenta
Pierwszy akt oglądamy razem z panią Ewą w drugiej kulisie, przy pulpicie inspicjenckim. Dzięki konsolecie porozumiewa się z operatorami światła, dźwięku. Mówi aktorom, kiedy mają pojawić się na scenie. Przed nią – egzemplarz sztuki zapisany uwagami o tym, jakie światło, muzyka i rekwizyty powinny się pojawić w danym momencie. – Steary inspicjent z teatru Studio nauczył mnie, że egzemplarz inspicjenta powinien być jak partytura, by w każdej chwili każdy mógł mnie zastąpić.
Z tego miejsca widzimy tylko wycinek sceny przez małą szparę w dekoracjach. Obok są drzwi, które z ciemnego zaplecza prowadzą do salonu Elwiry i Wacława. Inspicjentka woła Piotra Machalicę. Aktor przez chwilę stoi przed drzwiami, czekając na fragment tekstu, który jest sygnałem do wejścia. Robi głęboki wdech, przybiera sceniczną minę i energicznym ruchem otwiera drzwi.
Za kulisami towarzyszy nam Gustaw Lutkiewicz w aksamitnym stroju kamerdynera. Co pewien czas wchodzi zanieść na scenę a to liścik, a to cylinder.
Budka suflera
W kulisie po przeciwnej stronie siedzi sufler. – Budki suflera to stare dzieje. Nie ma miejsca przy rozbudowanej scenografii – mówi Magdalena Jaracz.
– Jak pani poznaje, że aktor zapomina tekstu?
– Zmienia się intonacja, rytm zdania, widać strach w oczach. Dlatego lubię widzieć aktora i zawsze walczę o to ze scenografem. Jak się ma kontakt wzrokowy z grającym, to można mu podpowiedzieć mimicznie. Łatwiej podpowiadać aktorom, których się zna. Skuteczność pomocy suflera zależy też od akustyki teatru, słuchu i przytomności aktora.
– Krystyna Janda w jednym z pierwszych przedstawień „Męża i żony” nie przerywając fredrowskiego monologu raptem powiedziała „Co ja mówię” – ja natychmiast jej podpowiedziałam i niewiele osób się zorientowało, że coś było nie tak.
Piętnaście kilo temu
W kulisach czuwają też garderobiane: – Nieraz tak jak w życiu, na scenie zepsuje się suwak- mówi pani Sławka. – Jak nie ma czasu na zaszycie go, aktor musi tak grać, tak ustawiać się do publiczności, żeby ukryć prześwitującą bieliznę.
Garderobiane przychodzą już o godz. 14. Przeglądają stroje, doszywają guziki, prasują. Pomagają aktorom przy ubieraniu. Niektóre stroje mają tyle haftek, wiązadełek, że bez ich pomocy ani rusz. Szczególnie kłopotliwe są stylowe suknie.
– Suknia, w której występuje dziś pani Janda, nie jest jeszcze taka skomplikowana, ale za to ciężka. Sam tren waży ponad 15 kilogramów.
– Czy aktorzy są wstydliwi?
– E tam, zresztą nas to w ogóle nie interesuje. Wchodzimy, musimy swoje zrobić i już.
Panie nie narzekają na kapryśne gwiazdy. – No, kiedyś to było takich dwoje, nawet butem potrafili rzucić. Teraz też są tu gwiazdy, ale z nimi to można konie kraść.
Obie panie w tym zawodzie pracują ponad 30 lat. – Jesteśmy na emeryturze, ale dyrektor nie chce nas puścić – śmieją się.
List z ciężarkiem
W „Mężu i żonie” najważniejszym rekwizytem są sterty listów, którymi Alfred zasypywał Elwirę. I tu wkracza rekwizytor. Układa je na stoliku w kulisach, by Janda mogła sięgnąć po nie w odpowiednim momencie. W jednym z nich jest ołowiana kulka, by plik listów efektownie rozsypał się na scenie.
– Za to, by wszystkie rekwizyty były na swoim miejscu, na scenie i za kulisami odpowiada rekwizytor – mówi Maciej Lipiński.
– Są rekwizyty święte. Tu nie ma „przepraszam”. Jeśli ich nie ma na właściwym miejscu podczas sztuki, mogę się tylko zwolnić. Czasami rekwizyty są preparowane. Na przykład karty, które Janusz Gajos w „Mężu i żonie” tasuje jak iluzjonista, nie są zwyczajne.
– Więcej powiedzieć nie mogę, to zaszkodziłoby magii teatru – mówi.
Stu za jednego
Godzina 21.10 – koniec przedstawienia. Aktorzy kłaniają się i wracają do
garderób. Za chwilę już w strojach prywatnych, a jeszcze ze scenicznym makijażem, spotykają się w bufecie.
– Ale numer! Pomyliłam drzwi przy schodzeniu ze sceny. Otworzyłam je na oścież i widzowie zobaczyli Krystynę czekającą na swoje wejście. Jako Elwira powinna być w kościele, a nie podsłuchiwać pod drzwiami – opowiada Joanna Żółkowska.
– Tu wszystko współgra. Inspicjent, sufler, rekwizytor, akustyk, elektryk, technicy, garderobiane, fryzjerki czuwają tu z tyłu, by piątka mogła zaistnieć na scenie. I tak jest dobrze – to jest teatr – wyjaśnia Ewa Kancler.
– Chyba za kulisami nie było zbyt ciekawie – żegna nas Gustaw Lutkiewicz, który po 70 przedstawieniach „Męża i żony” może coś o tym powiedzieć.»
„Gdy suwak trzaśnie”
Ewa Wieczorek, Dorota Wyżyńska
Gazeta Wyborcza – Stołeczna nr 64
15-03-1996