Gala: Czy kobiety w waszej rodzinie mają jakąś jedną, wspólną cechę?
Zdzisława Janda: Rodzinność. To, że często się spotykamy, że wszyscy lgną
do jednego miejsca.
Krystyna Janda: A ja myślę, że temperament.
Zdzisława Janda: I pracowitość. Nie jesteśmy kobietami, które siedzą bezczynnie.
Krystyna Janda: Tak, pracowitość chyba też…I to, że budzimy się wszystkie o świcie i od razu zrywamy z łóżek ( śmiech) Nasz temperament, widoczny nie tylko u mnie, czy u mojej córki, ale i u mamy, nie przejawia się w krzykliwości, ale w aktywności.
Maria Seweryn: Ja nie mam takiej energii jak moja mama. Nie umiem robić wielu rzeczy na raz. Ale łączy nas to, że kiedy się za coś weźmiemy, robimy to z całych sił. To mamy wspólne, wszystkie kobiety. Ale brakuje mi
odwagi mojej mamy w podejmowaniu nowych wyzwań.
Gala: W domu w Milanówku, tworzycie rodzinną wspólnotę. W czasach, kiedy ludzie wolą żyć osobno to dość nietypowe rozwiązanie.
Krystyna Janda: To, że zamieszkaliśmy razem z rodzicami w pewnym momencie było jednak koniecznością i potrzebą. Stworzenie tego domu, „wielopokoleniowego” jak to się nienajładniej nazywa, nastąpiło po wielu
latach mieszkania osobno. Wróciliśmy” do siebie, bo byliśmy sobie wszyscy potrzebni. Ja miałam znów małe dzieci, wymagające ciągłej opieki i czuwania rodzice przeszli na emeryturę, zaczęli mieć problemy zdrowotne, potrzebowali pomocy finansowej, kupiliśmy wiec duży dom siostrze Milanówku gdzie znalazła przystań od czasu do czasu także moja siostra, Marysia siostrze córka meża , które w między czasie założyły rodziny i urodziły dzieci itd. itd… Ten dom jest dla nas wszystkich bezpiecznym miejscem pełnym ludzi , rodziny , przyjaciół i dzieci.
Gala: Ile osób mieszka teraz w tym domu?
Zdzisława Janda: Na stałe – sześć. W weekendy przyjeżdża druga córka i wnuczka. W sumie w tygodniu bywa regularnie 10 osób, a w święta siada DOS tołu i 20 osób . A ja, od kiedy przeszłam na emeryturę, zajmuję się prowadzeniem tej „małej fabryki” i wnukami.
Opieka nad chłopcami w wieku 14 i 15 lat zabiera sporo czasu. Trzeba ich przypilnować, żeby zdążyli do szkoły, albo na lekcje tenisa, albo na jazdę konną, bo kiedy siedzą przy komputerze, nie widzą zegara.
Gala: Jak wygląda kobieca wspólnota w jednym domu? Wzajemne konflikty, pretensje…
Zdzisława Janda: Jakie pretensje?! To się nigdy nie zdarza!
Gala: Może jesteście rodziną z innej planety?
Zdzisława Janda: Żyję w tym domu już 16 lat i z zięciem….
Krystyna Janda:.. tak, to prawda, przecież to tu zwykle bywa problem, teściowa i zięć…
Zdzisława Janda: … a myśmy się jeszcze nigdy nie sprzeczali i nie kłócili. Dla mnie też to jest dziwne. (śmiech)
Gala: Może zięć jest idealny?
Zdzisława Janda: Bo jest!
Krystyna Janda: Prawda jest taka, że kiedy na nowo zaczynaliśmy mieszkać razem, byliśmy wszyscy „dorosłymi ludźmi po przejściach” gotowymi na kompromisy. A przy tym nikt z nas nie jest egoistą. Przysięgam! Nikt. „Nie zachodzi takie zjawisko”, żeby ktoś myślał tylko o swoich interesach, zawsze myśli się grupą.
Zdzisława Janda: Poza tym ten dom jest duży. Każdy ma swój intymny kąt, w którym może się odizolować. I
zawsze dzieci były najważniejsze. W tym domu w ogóle nie rozmawia się o sprawach zawodowych.
Gala: A gdzie rozmawia pani o tym z mężem?
Krystyna Janda: Często rozmawiamy, ale nie przy rodzinie, dzieciach, mamie w szczególności…
Na nikogo nie przenosimy ani ambicji, ani problemów.
Gala: Pani Mario, dlaczego pani nie mieszka w domu w Milanówku?
Maria Seweryn:, Kiedy się okazało, że zdałam do szkoły teatralnej, moja mama powiedziała, że powinnam się wyprowadzić z domu. Mama rozumiała, że
skoro zrobiłam ten krok i poszłam w jej ślady, to muszę się od niej odłączyć, zostać sama, żeby znaleźć swoją własną ekspresję i drogę zawodową. Jej silna osobowość mogłaby mieć zbyt duży wpływ na mnie jako aktorkę. Pierwsze lata w szkole aktorskiej to jest jakby lepienie człowieka na nowo.
Gdybym wracała do domu i opowiadała, co tam się dzieje i mama by to komentowała, zarażając mnie własnym punktem widzenia, nie mogłabym się po swojemu ukształtować. A tak zostałam tylko ja, profesorowie i koledzy. Ona się do tego kompletnie nie wtrącała.
Gala: Ale chyba i w waszej rodzinie sprawdziła się zasada, że kiedy kobieta urodzi dziecko, przynajmniej duchowo wraca do matki?
Zdzisława Janda: Dla wszystkich naszych panienek, kiedy urodziły dzieci, matka znowu stała się najbliższą osobą. Dlatego, kiedy moje córki, podobnie
jak Marysia, wcześnie opuściły dom, nie martwiłam się. Wiedziałam, że wrócą.
Krystyna Janda: I ja wróciłam do mamy, kiedy urodziłam Marysię, i Marysia wróciła do mnie i do babci po urodzeniu Leny. Kiedy kobieta rodzi dziecko i ono staje się dla niej najważniejszym tematem, poza mężem, ojcem dziecka, drugą osoba dla której ten temat jest nawązniejszy i najbliższy to szuka osoby to matka, babcia, inne kobiety w rodzinie. To zbliża, to na nowo łączy emocjonalnie także, nagle znów tą najbliższą osobą staje się ta druga kobieta, której opowieści o dziecku nie nudzą. Ona ich wysłuchuje i je przeżywa z takim zainteresowaniem, wzruszeniem i przyjemnością.
Maria Seweryn: U mnie początkowo trochę inaczej to wyglądało. Zaszłam w ciążę na trzecim roku studiów. To było szaleństwo, nie miałam wtedy ślubu,
Wiedziałam, że robię coś nie do końca odpowiedzialnego. Dzisiaj to wydaje mi się idiotyczne, ale wtedy tak właśnie myślałam. I z tej niepewności, z przekonania, że sytuacja jest bardzo trudna, postanowiłam pokazać, że dam sobie radę sama. Powiedziałam, że nikt nie podejdzie do dziecka, i że nie chcę niczyjej pomocy. Przez kilka pierwszych lat życia Leny opiekowałam się
nią sama. Kiedy urodziłam Jadzię, postąpiłam zupełnie odwrotnie. I teraz kiedy martwię się o Lenę, dzwonię do mamy. Ona nie mówi mi, co robić, ale uspokaja i tłumaczy, że dziecko musi dojrzeć, że wszystko ma swój czas. Widzę, że między Leną, a moją mamą jest jakiś niezwykły kontakt. Lena nie tylko kocha moją mamę, ale lubi ją jako człowieka.
Lena: Babcia jest bardzo fajna.
Gala: A co jest w niej najfajniejsze?
Lena: To, że jest moją babcią.
Gala: A jak to jest mieć mamę i babcię aktorkę?
Lena: Normalnie.
Krystyna Janda: Kiedy przyjeżdża Lena do Mialnówka, to jest to dla nas przyjemność i pewnego rodzaju „ulga”, po ciągłym obcowaniu z dwoma dorastającymi „ mężczyznami” prawda mamo? Zjawia się takie uważne, miłe stworzenie, mała kobieta która interesuje to co nas, która z nami chętnie rozmawia.
Zdzisława Janda: W tym czasie chłopcy siedzą przy komputerach ze słuchawkami na uszach. A Lena przyjeżdża do Milanówka specjalnie, żeby ze mną iść na targ. Chłopcy chodza z nami na zakupy tylko z konieczności, kiedy trzeba przynieść coś ciężkiego.
Gala: Badania socjologiczne wskazują, że za rozpad małżeństwa w 50% odpowiada pojawienie się dziecka. Krystyna Janda: Jak kobieta wraca do matki i ich tematem generalnym i najważniejszym stają się dzieci, nagle mężczyźni w rodzinie schodzą na bok. U nas tak na szczęście nigdy nie było.
Zdzisława Janda: Oni zostali po prostu włączeni do tematu.
Gala: Jak wam się to udało?
Krystyna Janda: Sami włazili. Bo to były ich dzieci. No, może czasem troszkę traktowałyśmy ich przedmiotowo…..(śmiech).
Zdzisława Janda: Ale konfliktu i problemów nigdy nie było.
Gala: Trzeba sobie umieć wybrać odpowiednich mężczyzn.
Krystyna Janda: Myślę, że nie tyle wybrać, co ich dowartościować w tej roli i sytuacji. Pojawienie się małego dziecka najczęściej całkowicie rodzinę przewraca do góry nogami i trzeba zadbać aby w nowej hierarchii spraw, każdy się odnalazł, i inne dzieci i mężczyźni, dla kobiet to dużo bardziej naturalne.
Gala: Z tym jest czasem problem. Wiadomo, że mężczyzna już nie pójdzie na mecz, kiedy zechce, a zakres jego przyjemności gwałtownie się ogranicza.
Krystyna Janda: O jakich mężczyznach pani mówi? Co jest ich przyjemnością? Jeżeli mężczyzna nie traktuje dziecka jako „sprawy własnej”, to w ogóle
„niech spada”. Bo albo uznaje, że to jest też jego dziecko, jego miłość, jego obowiązek, odpowiedzialność i przyjemność także i że musi w „tej sprawie” we właściwiy swój „męski” sposób, brać udział od samego początku, albo to jest od początku całkowite
nieporozumienie. Myśmy nigdy takich problemów nie miały. Przy czym żadna z nas nie jest kretynką i rozumie, że jeżeli mężczyzna musi obejrzeć mecz,
to go musi obejrzeć! I to razem z innymi, w tym samym momencie. I rozumiemy ze to ważne. Ale film już może obejrzeć nie w kinie ale na video w nocy, kiedy dzieci śpią. Godziny, i czas który poświęca się na przyjemności zwyczajnie się przesuwają…. U nas jest
trochę inny problem. Mój mąż tak dużo pracował, często za granicą, że dwa ostanie razy zdarzyło się ze nie było go przy mnie ani podczas ciąży ani porodu.
Kiedy przyjechał, obejrzał dziecko cudem wpuszczony do szpitala, bo takie były czasy i natychmiast wracał na plan filmowy. Ale ja wiedziałam, że to są sprawy poza
nami, on ma film, film jest ważny, on się realizuje artystycznie, zawodowo i nawet jeżeli rodzi mu się dziecko, to nie mam prawa żądać od niego, żeby
rzucił karierę i był przy mnie. Każda z nas zawsze rozumiała, że mężczyzna ma swoje ambicje i nie może z nich rezygnować na rzecz dziecka. I ze zdarzaja się…. Jak się to nazywa w budownictwie? Acha, ustępstwo architektoniczne.
Gala: Pani Mario, czy fakt, że nie udało się pierwsze małżeństwo mamy z pani ojcem, miało wpływ na pani związek?
Maria Seweryn: Wiele osób mówi: musiałaś być nieszczęśliwa, bo twoi rodzice się rozwiedli. A ja jestem bardzo szczęśliwa, że żyłam przy dwójce
ludzi, mojej mamie i jej nowym mężu, którzy się kochali i byli spełnieni. Mówi się, że córka wybiera mężczyznę, według obrazu ojca, tymczasem ja wybrałam według obrazu mojego „wujka”. Mam na myśli charakter mojego męża. To jest zupełnie wyjątkowy człowiek, rozumie więcej niż wielu mężczyzn.
Gala: Jak wychować szczęśliwe i dobre dziecko?
Krystyna Janda: Kochać.
Zdzisława Janda: Poświęcać mu jak najwięcej czasu.
Krystyna Janda: A jak się kocha, to wszystko się nagle robi proste.
Gala: Rzeczywiście mądra miłość jest taka prosta?
Krystyna Janda: Oczywiście, ja to upraszczam, ale celowo bo uważam, że w ogóle miłość jest najważniejsza i ona buduje rozsądek, który staje się
podstawą wychowywania. Ale drugą rzeczą, absolutnie równoważną, jest to, jak się samemu żyje, o czym się rozmawia, jakie się wartości w życiu wybiera, jak się postępuje. Wydaje mi się, że dzieci tak naprawdę wychowują się obserwując, akceptując coś lub negując. One cały czas oceniają , wybierają, ważą, mimo ze rodzicom wydaje się że dzieci wybaczą wszystko i rodzicom wszystko tak naprawdę wolno…nic błędnejszego.
Zdzisława Janda: Są w domu reguły i zasady, od których nie ma odstępstwa. Wszyscy musimy się spotykać na posiłki. Wtedy siadamy razem i rozmawiamy. Opowiadamy sobie co się wydarzyło w ciągu dnia, jak było w szkole. Jest to mechaniczny sposób wymuszający kontakt w rodzinie.
Krystyna Janda: Rozmowa jest podstawą. Pozrozumeiwanie się . Rozmowa o wszystkim i rzeczach waznych i byle czym….ale mówimy o kłamstwie, o szacunku, o
przyjaźni, lojalności, patriotyzmie także . Zdarza nam się. Rozmowa i chęć zrozumienia się nawzajem to ważniejsze niż przypomnienie, że trzeba papierek wyrzucić do kosza, bo wyrzucanie papierka to konsekwencja dużo większych rzeczy. Chociaż zdarza mi sie że tak mnie wkurzą że nie chce mi się z nimi nawet rozmawiać. Następują wtedy ciche dni…miedzy nami dorosłymi i dziećmi…
Gala: Jak wytłumaczyć dzieciom wartość przyjaźni i lojalności?
Zdzisława Janda: My im tego w ogóle nie tłumaczymy. Oni to widzą.
Krystyna Janda: Widzą nasze relacje z przyjaciółmi. Na przykład, ostatnio komentowali nawet to że ktoś z naszych przyjaciół potrzebował pomocy, i dzwoniła kilkakrotnie nocami, my wyjeżdżaliśmy nocą żeby w czymś pomóc, komentowali to że odbieramy od ludzi
telefony o drugiej i o trzeciej w nocy. Bali się ze oni by się nie obudzili….
Zdzisława Janda: Do nas można przyjść i przyjechać o każdej porze, z każdym problemem.
Maria Seweryn: Wychowanie to podstawa, chociaż ja bardzo wierzę w genetykę, bo mój ojciec mnie nie wychowywał, a ja mam wiele jego cech złych i
dobrych, już je wyraźnie rozpoznaję. Lena z kolei ma niezwykłe poczucie obowiązku i odpowiedzialności – to co ja miałam jako dziecko. I właściwie
nie wiem czy to wychowanie czy genetyka. Ale widzę, że wychowuję Lenę według tych samych wzorów, które obowiązywały u nas w domu. Na przykład
obdarowanie dziecka pełnym zaufaniem. To była generalna zasada. Mechanizm jest prosty – kiedy małe dziecko doświadcza zaufania, chce mu sprostać.
Gala: Co to znaczy obdarzyć dziecko zaufaniem?
Maria Seweryn: Dać poczucie akceptacji, rozmawiać, nie stawiać warunków, nie oceniać. Jest to pewien rodzaj partnerstwa, ale nie kumplowania się. Między mną, mamą i babcią nigdy nie było relacji „przyjaciółek”, nie było zwierzania się. To znaczy były podstawowe rzeczy powiedziane. – takie jak „jestem w ciąży”, albo „mam chłopaka”, ale nic więcej.
Gala: To dobrze czy źle?
Maria Seweryn: To normalne, pewien rodzaj porozumienia osiąga się z czasem. Nie wierzę, że można być dobrą matką i jednocześnie kumpelą. Ja zawsze wiedziałam o której mam wieczorem wrócić do domu. W wieku 15 lat wróciłam później i nie powiedziałam prawdy gdzie byłam. Mama dowiedziała się o tym przypadkiem i było jej tak przykro, aż myślałam, że umrę. Nauczono mnie, że nie ma sensu kłamać. Kłamstwo do niczego nie prowadzi, komplikuje
relacje i wyplątać się z tego później jest trudno. Chciałabym tego nauczyć Lenę.
Gala: Czy kiedykolwiek Maria miała do pani pretensje, że popełniła pani błąd, jako matka?
Krystyna Janda: O aj byłam matką…..skomplikowaną, nie najłatwiejsza dla niej. Ale ona dzisiaj ma te same problemy, dylematy, musi dokonywać wyborów w podobnych sprawach i widzę idzie tą samą drogą i tak jak ja kiedyś, robi pewne rzeczy w sposób histeryczny, czy niespokojny. Dlatego dzisiaj lepiej mnie rozumie z tamtych lat. To naprawdę trudne robić karierę w tak wymagającym zawodzie, być dobrą żoną, prowadzić dom i wychowywać dzieci. Robiłam kiedy Marysia była mała, oszałamiającą mnie karierę, nie miałam takich oczekiwań, byłam na to nie przygotowana do tego tempo było prawdziwie zawrotne. Przy takiej ilości stresu, zadań, egzaminów, które trzeba zdać każdego dnia,
ze wszystkiego, nie sposób być ideałem. A dziś obie wiemy, że czasami nerwy puszczają i trudno się ze wszystkim pozbierać, bo ma się problemy z samą sobą. A dziecko to odczuwa. Ale jeżeli się z nim rozmawia i
ono rozumie dlaczego matka jest zdenerwowana, jakoś to idzie… A poza tym później zawsze się mówi: „przepraszam”. Kiedyś uderzyłam Marysię i przepraszałam ją za to miesiąc, a ona mnie miesiąc zapewniała, że rozumie dlaczego tak postąpiłam.
I obie o tym do dzisiaj pamiętamy.
Gala: Czy pani spełniła wszystkie oczekiwania mamy?
Maria Seweryn: Czasem myślę, że mama chciałaby, bym była kimś innym, miała odrobinę inny charakter, inaczej się ubierała, trochę bardziej elegancko. Ale chyba największy numer zrobiłam, kiedy zostałam aktorką. Chodziłam do francuskojęzycznej szkoły. Ponieważ francuska matura jest uznawana na całym świecie, po jej zrobieniu mogłabym studiować wszędzie. Mama pewnie planowała, że wyjadę do Paryża i będę studiować w szkole administracji państwowej, Polska wtedy potrzebowała wykształconych, europejskich urzędników Cała jej inwestycja poszła na marne.
Gala: Czy rzeczywiście macierzyństwo jest najważniejszą rolą kobiety?
Maria Seweryn: Feministki mnie zabiją, ale tak jest. Tak nas natura stworzyła, to jest ten dar. Mój ojciec mówi: marzyłbym o tym, żeby urodzić dziecko. Ja urodziłam Lenę, kiedy miałam 22 lata
Gala: I nie miała pani wątpliwości, że to za wcześnie?
Maria Seweryn. Naturalnie. Kiedy chodziłam z wózkiem po Parku Saskim, a moje koleżanki biegały na próby do Teatru Narodowego, miałam trudne momenty i zastanawiałam się co będzie dalej.
Gala: Nie dzwoniła pani do mamy?
Maria Seweryn: Musiałam sobie z tym poradzić sama.
Gala: Córka urodziła pierwsze dziecko w tym samym wieku co pani, poszła niemal dokładnie pani drogą.
Krystyna Janda: To było dla mnie zaskoczenie. Ja w jej wieku byłam chyba dużo bardziej pragmatyczna. Ponieważ na czwartym roku studiów żyłam w stałym związku a według mnie szkoła aktorska trwała zbyt długo, postanowiłam wykorzystać ten rok na urodzenie dziecka. Bo że dziecko ma być tego byłam pewna. Decyzja Marysi była bardziej intuicyjna. Więc kiedy przyszła i powiedziała, że jest w ciąży i ma zamiar poświęcić się
dziecku, to się prawdziwe poryczałam i popłakałam nawet dość długo nie mogąc sobie z tym dać rady. Żal mi było tych jeszcze kilku lat, które mogła, mogli mieć tylko dla siebie, mogli wyjechać w wielka podróż do Ameryki, albo dookoła świata, co w czasach mojej młodości nie było możliwe, mogli poszukać szczęścia innymi drogami, pozwolić sobie na przygodę albo jakieś szaleństwo. A potem okazało się, że urodzenie dziecka i szybsze wejście w odpowiedzialne życie, pozwoliło jej zbudować się psychicznie. Ona jest bardzo stabilna emocjonalnie, czego nie można powiedzieć o wielu osobach w tym zawodzie. Przynajmniej połowa przeżywa
konflikty, niedopasowanie z partnerami, poszukuje nie wiadomo czego. Czasami wysłuchuję pół nocy szlochów młodych aktorek, które do mnie dzwonią
i pytają o radę. Są zagubione, mylą im się wartości , priorytety, nawet marzenia nie wspominając już o związkach z mężczyznami. Moja córka nigdy w życiu nie zadzwoniła do mnie w środku
nocy z podobnymi problememami, no chyba ze dziecko miało wysoką temperaturę, i wtedy dzwoniła tez nie do mnie a do babci, po radę . Nigdy też nie płakała przez telefon z powodów zawodowych, ja w ogóle jej nie muszę udzielać rad. To świadczy, że dojrzała dużo
wcześniej.
Zdzisława Janda: Podobnie było z tobą. Kiedy Krystyna zaczęła jeździć do szkoły do Warszawy, siłą rzeczy należało jej zaufać. Ale w pełni odpowiedzialna stała się dopiero kiedy wyszła za mąż i urodziła dziecko.
Krystyna Janda: Tak wtedy stałam się dorosła i dopoweidzialna. Zmienił mi się jakby mózg. Ja to pamiętam! I nie mogę zrozumieć kobiet, które zostawią swoje dziecko, czy nie kochają swoich dzieci. Albo poświęcają dzieci dla mężczyzn, przedkładają interesy mężczyzny nad dobro dziecka. Dla mnie to jest na granicy normalności, choroby.
Gala: Ile prawdy zawiera twierdzenie, że najpierw kobieta sama musi być szczęśliwa, żeby umiała wychować szczęśliwe dziecko?
Krystyna Janda: Nie wiem. Nie lubię takich uogólnień. Są krzywdzące dla matek które same wychowują dzieci z konieczności, a często wychowują je wspaniale. Poza tym, dla wielu matek szczęście to coś bardzo różnego. C
Gala: Czy kobieta łatwo godzi się z przemijaniem?
Krysytna Janda: Jeżeli całym bogactwem kobiety była uroda i młodość, zapewne żal to stracić. Ale my mamusiu nigdy nie należałyśmy do wyjątkowo pięknych. Prawda?
Ja na ekranie zawsze byłam osobą charakterystyczną, uroda nie była moim atutem, wygląd był wyłącznie narzędziem. Uważam, że można z przyjemnością oglądać i kobietę dwudziestoletnią i siedemdziesięcioletnią, ale to jest sprawa troszkę poza urodą.
Nie zawsze od nas zależy jak się starzejemy. Ostatnio na świecie robi się bardzo dużo sesji mody ze starszymi osobami, nawet siedemdziesięciolatkami. I są kobiety, które w tym wieku wyglądają zjawiskowo. W naszym zawodzie to jeszcze inny problem. Swego czasu miałam żal do pani Aleksandry Śląskiej, że grała młodą Bonę w wieku chyba 50 lat i rodziła na zbliżeniu.. Uważam, że takich
rzeczy się nie robi. Kamera jest bez litości. Ja z zasady nie przyjmuję ról osób
młodszych niż jestem, starsze najchętniej.
Gala: Czy dopuszcza pani poprawianie wyglądu za pomocą operacji plastycznych?
Krystyna Janda: Tak. Choć to sprawa tez anbsolutnie indywidualna i u aktorki związana z wypracowanym zawodowym image. Kiedy przygotowywałam się do roli Marleny Dietrich obejrzałam wszystkie jej filmy
i ostatni koncert w Paryżu, który dała kiedy miała ponad 70 lat. I jestem jej wdzięczna, że zrobiła te wszystkie operacje, nie chciałabym jej zobaczyć
jako zniszczonej siedemdziesięciolatki. To była ikona, ona pomagała ludziom zaakceptować czas, polubić samych siebie, przez to, że ciągle walczyła z czasem i sobą. Tego wymagał jej wizerunek, na który pracowała całe życie. No a poza tym w recitalu śpiewała piosenki tylko o miłości która trwa Anie o tej która przeminęła….( śmiech)
Gala: Ale pani nie planuje niczego takiego?
Krystyna Janda: Nie wiem. ( śmiech) Zobaczymy, jakie zadania przede mną staną. Gdybym
musiała do 70 roku życia śpiewać w powłóczystej przeźroczystej sukience, ciągle te same
piosenki o miłości, i o pocałunkach i przyjemności z seksu, jak Marlena, pewnie byłabym zmuszona poprawić swój wygląd. Ale obiecuję, że będę się starała tego uniknąć….
Maria Seweryn: A ja, właśnie ze względu na mój zawód, musiałam sobie zoperować nos. Wujek, czyli mąż mamy, po obejrzeniu mojego pierwszego filmu „Kolejności uczuć” powiedział: „ok. już bądź tą aktorką, ale musisz
pomóc operatorom”. I wtedy zlikwidowałam swój gigantyczny kartofel a przy okazji pieprzyk. Ale przeraża mnie na przykład zrobienie liftingu. W tym
roku stuknęła mi trzydziestka. Ostatnio miałam próby z różnymi aktorkami i pierwszy raz od dawna nie byłam najmłodsza. To jednak było przyjemne. Poczułam, że teraz mam prawo coś powiedzieć, podjąć dyskusję. A starości boję się tylko z tego względu, że ktoś musiałby się mną zajmować, że będę dla kogoś kulą u nogi.
Gala: Na ile pokolenie córek różni się od ich matek?
Krystyna Janda: Bardzo się różni. Moja mama jest interesującą, ale skromną osobą i nigdy nie miała do czynienia z mediami. Natomiast moje życie potoczyło się inaczej. Z kolei Marysia, chociaż podąża moją drogą, jest zupełnie różna ode mnie, bo właściwie żyje w innej Polsce niż ja. My robiliśmy inne filmy, inne rzeczy były ważne. Kiedyś, w kinie „moralnego niepokoju”, potrzebowano aktorek, które wyglądały jak ja. Każda osoba na ulicy mogła się ze mną zidentyfikować. Dzisiaj kino wymaga wyjątkowych piękności. Wrócił model aktorki z XIX wieku. Za moich czasów kręciło się rocznie 38, 40 filmów, a teraz 10. W filmach prawie nie grali amatorzy, dziś połowa ról to ludzie bez dyplomów, nie mówię, że to źle czy dobrze, ale to różnica. My wszyscy byliśmy na etatach. Aktorzy nie mają żadnego poczucia bezpieczeństwa a z drugiej strony zmusza ich do inicjatywy, pomysłów jest bardziej twórcze. Ja spotkałam Andrzeja Wajdę, Aleksandra Bardiniego, Janusza Warmińskiego, i wielu innych mistrzów, ludzi, którzy otoczyli mnie opieką artystyczną i dali poczucie harmonii. Moja córka nie ma stałego teatru, nie ma etatu, nie ma mistrza i obraca się głównie wśród rówieśników, czy debiutantów.
Zdzisława Janda: Z drugiej strony od dzieci, czego innego się wymagało.
Krystyna Janda: Byłyśmy z siostrą dziećmi z kluczmi na szyi. Mama i ojciec pracowali i studiowali, kiedy byłyśmy małe. Mama wymagała, żeby mieszkanie było posprzątane, żebyśmy umiały zrobić cos do jedzenia, ugotować, miałyśmy różne obowiązki. My nie mamy takich wymagań, nasze dzieci tego nie robią, bo nie ma takiej konieczności.
Gala: Mogą nie wyrosnąć z nich te silne jednostki.
Zdzisława Janda: No trudno.
Krystyna Janda: Marysia nigdy nie była zmuszona do sprzątania czy gotowania a dzisiaj świetnie gotuje. Nic nie umiała wychodząc z domu. Dziś świetnie prowadzi dom, i piecze tak jak ja nigdy nie umiałam.
Zdzisława Janda: Kiedyś nie umiała wrócić ze szkoły do domu, bo mama ją zawoziła i przywoziła. Mówiłam do córki: „Jak ci się coś przytrafi, będziesz musiała gdzieś zostać, to dziecko będzie bezradne. Puść ją samą1” . Jak ją raz puściła, to jechała samochodem za autobusem, ze strachu o nią. Ale moje
córki też niczego tak naprawdę nie umiały zrobić kiedy wychodziły z domu.
Gala: Pani Krystyna przyznaje, że nie umie do dziś.
Krystyna Janda: Ja na nowo nie umiem!
Zdzisława Janda: Zawsze myślałam, Boże jak one sobie poradzą, ale jakoś sobie poradziły.
Maria Seweryn: Zawsze się zastanawiałam, jak to z nami jest, że takie jesteśmy silne, energiczne, podejmujemy tyle zadań. Pewnego razu moja babcia postanowiła zachować się jak kobieta i poprosiła jakiegoś mężczyznę, żeby jej zmienił koło w samochodzie. Ale ani jeden, ani drugi, ani trzeci nie umiał tego zrobić, więc babcia się wkurzyła i sama odkręciła to koło. I
kiedy mama miała kłopoty w Teatrze Powszechnym, niektórzy ludzie dzwonili, pytali co u niej słychać i zawsze kończyli tak samo: „poradzi sobie”. To
było strasznie przykre. Czasami człowiek, zupełnie niechcący staje się ofiarą własnego wizerunku.
Rozmawiała Marta Grzywacz