Dusia, Ryba, Wal i Leta
Autor: Pam Gems
Reżyseria: Agnieszka Holland
Scenografia: Alan Starski
Obsada:
Barbara Wrzesińska – Dusia
Joanna Jędryka – Ryba
Barbara Bursztynowicz – Leta
Krystyan Janda – Wal
Premiera 16 grudnia 1978 na małej scenie Teatru Ateneum
———– ————— ————- —————– —————
Każda inna
KONSTANTY Ildefons Gałczyński głosił w swym wierszu pochwałę małych kin. Myślę, że poetyckich strot byłyby również godne małe sceny, które zafundowało sobie już wiele teatrów. Kameralne warunki ośmielają bardziej realizatorów, zagrzewają do podejmowania ryzyka artystycznego. Małe sceny są przeważnie pozbawione tradycyjnego pudełka scenicznego. Reżyser może organizować sobie przestrzeń salki wedle własnej wyobraźni, rozstawiać aktorów i rozsadzać widzów na różne sposoby, nie skrępowany schematem.
Skorzystała w pełni z tej swobody Agnieszka Holland, należąca do najciekawszych wschodzących indywidualności reżyserskich, którą to opinię potwierdzają jej inscenizacja w kilku miastach. Tym razem zaprasza nas na Scenę 61 stołecznego Teatru Ateneum. Na afiszu polska prapremiera współczesnej sztuki angielskiej z czterema imionami w tytule: „Dusia, Ryba, Wal i Leta” rekomendowanej londyńskim sukcesem.
Autorka Pam Gems obraca się w swej twórczości przede wszystkim w damskim świecie. „Dusia, Ryba, Wal i Leta” wprowadzają nas w dom współczesnych młodych kobiet. Każda z tych czerech osóbek jest w jakiś sposób zwichrowana i zwariowana, ma swój styl życia, i swoje troski. Ich dążenia, niepokoje, kompleksy zderzają się nieustannie pod wspólnym dachem. Nie należy doszukiwać się w tej sztuce wielkich walorów poznawczych. Nie odsłania dalekich horyzontów. Kręci się w kręgu damsko-męskim (choć nie pojawia się ani jeden mężczyzna – pełno ich w myśli i mowie), lekko tylko potrącając o szersze sprawy społeczne.
Została jednak napisana zręcznie. Trzyma w napięciu. Bohaterki są zróżnicowane charakterem, temperamentem, sposobem bycia. Najważniejsze sprawy rozgrywają się poza warstwą słów.
Agnieszka Holland dotarła z wnikliwością do psychologicznych powikłań z pozoru niezbyt skomplikowanych bohaterek. Odsłoniła to, co kryje się poza mową, twarzą, pozą, gestem. Rozpięła bogatą gamę nastrojów, jakim podlegają bohaterki, zajęte niby tylko codzienną krzątaniną. Wiedziała również, komu powierzyć te role, by wygrać. Mamy w tym przedstawieniu bardzo dobrany kwartet aktorski,
Każda z tych postaci ma swoją oryginalną urodę, wnosi odmienny klimat, własny sposób bycia. Kontrastują się, uzupełniają, wspomagają, podsycają swoje odrębności. Ale każda nosi w sobie swój intymny świat, niedostępny dla drugich. Tę inność ukazuje szczególnie sugestywnie Krystyna Janda – Wal, prowadząca podwójne życie: skromnej pielęgniarki i ponętnej nocnej dziewczyny. Z pozoru najbardziej mocna psychicznie, nie zdradzająca swych rozterek, jest wrażliwsza niż jej koleżanki bardziej skłonne do wynurzeń. Ruch, mimika, zmienność linii sylwetki – Janda umie korzystać z tych wszystkich środków wyrazu. Swoje świetne sceny mają Barbara Bursztynowicz w roli niezrównoważonej psychicznie Lety, Joanna Jędryka – Ryba, energiczna działaczka społeczna, Barbara Wrzesińska – Dusia, młoda mama przeżywająca zmartwienia rodzinne.
Do nasyconego klimatu przedstawienia przyczyniła się scenografia Allana Starskiego – wnętrze mieszkania, będące jakby syntezą tych czterech różnych kobiecych natur i upodobań, sprzyjające ich ekspozycji. Scena 61 obdarzyła nas przedstawieniem interesującym, ukazującym jedną, z wielu stron współczesnego życia.
Barbara Henkel, Sztandar Młodych Nr 34, 9 luty 1979
——————— ————– ————— ————— ————
Cztery kobiety
Zabawną sztukę wystawił Teatr „Ateneum” na swej małej scenie. Jest nią utwór angielskiej pisarki Pam Gems pt. „Dusia, Ryba, Wal i Leta”. Niby to rzecz bardzo współczesna, szokująca niekiedy śmiałością powiedzeń i sytuacji, a w gruncie rzeczy poczciwa sztuka obyczajowa w nowych dekoracjach. Zmieniły się konwencje moralne i społeczne, zmieniły się obyczaje, ale sens pozostał ten sam. To przecież nasz „Dom kobiet” w zmienionej scenerii. Zamiast dworku, czy podmiejskiej willi oglądamy mieszkanie w dużym angielskim mieście. Zamiast kilku pokoleń kobiet z matriarchalną staruszką na czele oglądamy cztery kobiety, które dzielą niezbyt duże różnice wieku. Zmieniła się ich sytuacja społeczna i zawodowa w porównaniu z czasami, o jakich pisała Nałkowska.
Pozostał jednak główny problem: wszystkie panie interesują się najbardziej panami. To oni decydują o ich życiu, to o nich rozmawia się przede wszystkim. Nawet zdobycie zawodu jest tylko drogą do tego celu.
Pam Gems współczuje małym i wielkim tragediom kobiet. Wyznaje szczerze: „Pasjonuje mnie los kobiety. Napisałam wiele sztuk, których bohaterkami są kobiety”. Jedną z nich jest właśnie ,,Dusia, Ryba, Wal i Leta”. Jest to sztuka bardzo zręcznie napisana, w której nie ma prawie akcji, lecz jest bardzo dobry, soczysty dialog i pysznie zarysowane, zróżnicowane postacie. To świetny materiał dla telewizji, lecz dobry także dla teatru.
Krystyna Janda gra rolę Wal brawurowo. Ostro, wyraziście, na granicy wulgarności, której jednak nigdy nie przekracza. Jest przekonująca zarówno w przedstawianiu zimnego, cynicznego wyrachowania, jak i w ukazaniu wrażliwego wnętrza postaci. Scena załamania się Wal jest głęboko wzruszająca.
Tragedię dziewczyny „z dobrego domu”, która rzuciła swą rodzinę i środowisko, by rozpocząć działalność polityczną i załamała się, opuszczona przez człowieka, którego kochała, przekazuje bardzo delikatnie Joanna Jędryka.
Barbara Wrzesińska opowiada historię kobiety, której rozwiedziony mąż chciał odebrać ukochane dzieci. Walczy o dzieci, popadając nieledwie w histerię. Tylko to jest ważne w jej życiu.
I wreszcie mała nimfomanka Leta, którą gra Barbara Bursztynowicz. Psychopatologia, narkotyki, a w gruncie rzeczy także jedno pragnienie: potrzeba znalezienia kogoś bliskiego, marzenie o własnej rodzinie i dzieciach, lęk przed samotnością.
Świat kobiet, jakie oglądamy w sztuce Pam Gems, jest chory. One wszystkie pragną się z niego – wyrwać.
I o tym mówi przedstawienie, zmontowane sprawnie przez Agnieszkę Holland. Ma ono rytm, tempo. Trzyma w napięciu, ogląda się je z przyjemnością i skłania przecież do myślenia o ważnym problemie naszych czasów: sytuacji współczesnej kobiety.
Roman Szydłowski, Trybuna Ludu Nr 64, 20 marca 1979
———— ————– ————– ————— ————– —————-
Teatr
Zabawną sztukę wysławił Teatr „Ateneum” na swej małej scenie. Jest nią utwór angielskiej pisarki Pam Gems „Dusia, Ryba, Wal i Leta”. Niby to rzecz bardzo współczesna, szokująca niekiedy śmiałością powiedzeń i sytuacji, a w gruncie rzeczy, poczciwa sztuka obyczajowa w nowych dekoracjach. To przecież nasz „Dom kobiet” w zmienionej scenerii! Cztery kobiety choć nie tak różne wiekiem, jak u Nałkowskiej, interesują się przecież tym samym tematem: mężczyzną. Świat tych kobiet jest chory i pragną się z niego wyrwać. I cyniczna Wal, grana brawurowo przez Krystynę Jandę i rozwódka – walcząca o dzieci (Barbara Wrzesińska), i opuszczona dziewczyna z dobrego domu (Joanna Jędryka), i nimfomanka (Barbara Bursztynowicz).
Przedstawienie zmontowane jest bardzo spraw nie przez Agnieszkę Holland, ma tempo, ogląda się je z przyjemnością. I myśli o ważnym problemie naszych czasów: sytuacji współczesnej kobiety.»
Roman Szydłowski, Kulisy Nr 14, 8 kwietnia 1979
———— —————– ———— ———— ————- ———–
Kobiecość
Angielska pisarka – Pam Gems – jest autorką kilkunastu sztuk. Grano je ze zmiennym powodzeniem na scenach londyńskich i prowincjonalnych teatrzyków. Bohaterkami wielu z nich są kobiety: m.in. księżniczka szwedzka Krystyna, Edith Piaf, „Passionaria”. Róża Luksemburg. Kobiety – cztery mieszkanki Londynu – są bohaterkami sztuki, która przyniosła. autorce pierwszy wielki sukces, zdobyła aprobatę publiczności, entuzjastyczne recenzje, trafiła na West End, a potem do Paryża i RFN. Sztuka nosi tytuł „Dusia, Ryba, Wal i Leta” i ją to właśnie, w tłumaczeniu Ireny Szymańskiej, wystawił ostatnio Taatr Ateneum na swej „Scenie 61”.
Inscenizacja ta jest z całą pewnością sukcesem reżyserki spektaklu – Agnieszki Hollond – czterech odtwórczyń tytułowych ról, a także Allana i Wiesławy Starskich, których drobiazgowo dopracowane dekoracje i kostiumy współtworzą, atmosferę przedstawienia. To prawda, że materiał literacki gwarantował powodzenie. Autorka bohaterki wyraźnie scharakteryzowała i zróżnicowała, nakreśliła ich sylwetki w sposób wyrazisty, ostry. Data im dialogi rzeczywiście dobre, kazała reagować w zgodzie z psychologią, akcję zaś poprowadziła lekko, dowcipnie a jednocześnie konsekwentnie aż do zaskakującego rozwiązania. Słowem – ten utwór napisany ze znawstwem kobiecych spraw i wyczuciem sceny – jest tworzywem w zupełności wystarczającym, by zeń zrobić udany spektakl. Pod jednym wszakże warunkiem: trzeba mu doskonałych wykonawczyń. Jeżeli ich zabraknie, mizerny będzie efekt jego wystawienia.
Cztery aktorki grające w tej sztuce w Teatrze Ateneum są doprawdy wyśmienite. Opisywanie ich tutaj jest bezcelowe. Po prostu trzeba je zobaczyć i usłyszeć w akcji, trzeba prześledzić ich zachowania, reakcje, przemiany.
Krystyna Janda – jest imponująca w roli Wal, dziewczyny, która przyjechała ze wsi do Londynu, pracuje w jednym ze szpitali, a wieczorami z pielęgniarki przeistacza się (robi to świetnie) w prostytutkę, by zarobić na wymarzone studia w Instytucie Hydrobiologii na Hawajach.
Barbara Wrzesińska – to Dusia, matka dwojga dzieci przeżywająca właśnie rozkład
małżeństwa, kobieta, która postanowiła żyć samodzielnie zarabiając jako projektantka mody, zdecydowana już, a jednocześnie z trudem godząca się z faktami dokonanymi.
Joanna Jędryka – pozornie najsilniejsza z tej czwórki Ryba, panienka z tzw. wyższej sfery, dziewczyna inteligentna i pewna siebie, aktywna działaczka grupy politycznej, kobieta samodzielna i wyzwolona, która jednak ponosi najdotkliwszą klęskę.
I wreszcie Barbara Bursztynowicz – najmłodsza z nich, znerwicowana i zagubiona Leta, stojąca na granicy między odchodzącymi w przeszłość hippiesami, a dochodzącymi do głosu „punkami”. Podobnie jak współtowarzyszki przeżywa przeobrażenie – tyle, że jeśli tamte źródło swych przemian biorą z przeżyć, jej trzeba (o ironio) kuracji amfetaminowej.
Co je łączy? Czy tylko wspólne londyńskie mieszkanie należące do Ryby? Czy przypadek, w pewien sposób podobny los, stosunek do życia? A może kobiecość – odmienna, o różnych odcieniach, a przecież pełna jednakiej niekonsekwencji (która może jest konsekwencją właśnie), kobiecego przeżywania i odczuwania wspólnego im, przy wszystkich odmiennościach tak świetnie oddanych przez cztery aktorki – zabawne, zwariowane i zarazem momentami dojmująco tragiczne? Nie odpowiem na te pytania pozostawiając tę kwestię do rozstrzygnięcia potencjalnym widzom spektaklu, który polecam zwłaszcza kobietom. Choć może należałoby go polecić raczej mężczyznom. Panie bowiem wiedzą o sobie i tak wystarczająco wiele.
Renata Wojdanówna, Nasza Trybuna Nr 88, 21 kwietnia 1979
————- ————- ———— ————- ——————————-