«Leszek Karczewski: Umie Pani stepować?
Krystyna Janda: Nie, i podziwiam tych, którzy potrafią.
A dlaczego tupanie Panią zachwyca?
– Bo tańce irlandzkie, flamenco i step właśnie niosą dumę, niezależność i siłę. Zdaje się, że fascynują także autora Richarda Harrisa. To komediopisarz-fachowiec, który wie, ile powinny trwać akty, jak wprowadzać zwrot intrygi. W „Lekcjach stepowania” zestawił energię stepu z grupą ludzi nieśmiałych, o emocjonalnych problemach, którzy nie wytrzymali ciśnienia świata i w stepie szukają oddechu. W Polsce wiele osób szuka wyciszenia w ćwiczeniach jogi. Na zachodzie modniejsze są zajęcia dynamiczne. Ba, czytałam o grupie kobiet w Niemczech, które z zalecenia lekarzy uczestniczą w lekcjach strip-teasu.
Wybrała Pani „Lekcje stepowania” z racji terapeutycznego tego aspektu?
– „Lekcje stepowania” mówią o działaniu w grupie. Powinniśmy się go wciąż uczyć, także jako aktorzy w teatrze. Ta ciepła komedia przekazuje ideę, że wszystko jest osiągalne, jeśli tylko będziemy starać się o to razem z innymi, pogodzeni z koniecznością zawierania kompromisów i podległością wspólnej idei. Na scenie stoi dziesięć osób, dziewięć pań i jeden mężczyzna. Każda przynosi własne problemy, aby przezwyciężyć je dzięki energetycznemu treningowi. Dla aktorów to znakomity materiał do zbudowania skomplikowanych psychologicznie i emocjonalnie postaci.
To lekcja analizy psychologicznej.
– Uważam, że w Polsce istnieje pewien problem z aktorstwem realistycznym na poziomie wyższym niż sitcom. Zapatrzyliśmy się w teatr inscenizacji, w którym znaczenia wyłaniają się z zestawienia obrazów. We współczesnych polskich tekstach także rzeczywistość jest nierealistyczna. Fundamentalny rodzaj aktorstwa po pierwsze – nie jest w cenie, a po drugie – poszedł w odstawkę. Niesłusznie; bez tej zawodowej podstawy nie można się naprawdę odbić w górę. „Lekcje stepowania” stawiają przed aktorami zadanie stworzenia skomplikowanych postaci, których rozwój na scenie wynika z przebiegu procesów psychologicznych.
Jak w szkole teatralnej.
– Ja bym nie ironizowała. Sama urządziłam sobie w tym roku prywatną klasę reżyserii! Najpierw w Gdyni – „Na szkle malowane” , śpiewogra Ernesta Brylla. W poznańskim Teatrze Nowym – bardzo specyficzny tekst, „Namiętność” Petera Nicholsa. Z kolei „Lekcje…” to coś, czego reżyserzy boją się najbardziej: dziesięć osób cały czas na scenie. Ich wątki, losy, problemy, splecione w warkocz, muszą dotrzeć do widza jednocześnie.
Analizowaliście Państwo problemy współczesności?
– I jej wymagania wobec każdego z nas, oczywiście. Ale dużo mówiliśmy też o guście.
Przecież o guście się nie dyskutuje!
– Ale reżyser ma prawo narzucić własny gust… Przy inscenizacji tekstu realistycznego jednorodne stylistycznie aktorstwo to jeden z najważniejszych obowiązków. Tym bardziej, że w „Lekcji stepowania” grupa pracuje po to, by opowiedzieć o każdej z postaci. Aktorzy muszą pracować na siebie nawzajem.
Stworzyła Pani wybitne kreacje filmowe, w teatrze wcieliła się Pani w największe gwiazdy, reżyseruje Pani na scenie i w teatrze TV, ostatnio kupiła Pani teatr! Skąd ten apetyt?
– Z konieczności. A poza tym ja zwyczajnie bardzo lubię ten zawód. Po prostu bardzo lubię grać. Postarałam się, abym mogła mile spędzić dalszą część życia.
Ależ właśnie dorobek życia Pani zainwestowała!
– Co nie czyni mnie automatycznie osobą godną podziwu. Gdybym kochała pływać po oceanach, to kupiłabym żaglowiec. Czeka mnie około 10 lat pracy w zawodzie. Potrzebuję więc miejsca, gdzie nie będzie mi przeszkadzać rzeczywistość. Będę miała sobie teatr, w którym ja jestem za darmo i z którego cieszę się jak dziecko. Naprawdę godny szacunku jest mój mąż [Edward Kłosiński – przyp. red]. Ja tylko sprawiłam sobie sukienkę, która mi była do szczęścia koniecznie potrzebna…
A mąż ma pani sukienkę
– Mój mąż jest wybitnym artystą, znakomitym operatorem. I wszystko, co miał, oddał mi w prezencie. Dla mnie zakup teatru był naturalny. Zrobiłam to w nadziei, że żyjemy w społeczeństwie, które chodzi do teatru.
Jeśli ma pieniądze.
– Wszystko polega na wyborze. Można kupić sobie bardzo drogie buty albo parę nieco tańszych i bilet teatralny. Teatrów wciąż mamy bardzo mało. Proszę sobie wyobrazić, że w Warszawie, która liczy około 3 mln mieszkańców, jest zaledwie 3000 miejsc na teatralnych widowniach. Wierzę, że mój teatr jest potrzebny; nie, że – ja potrzebna. Na swojej scenie mogę grać nie więcej niż w warszawskich teatrach, 15 wieczorów w miesiącu. Chociaż przez ostatnie sezony „orałam jak dzika”. Grałam do 250 spektakli rocznie. Nie występuję już od roku. To bardzo długo. Miałam tu w Teatrze Powszechnym w Łodzi takie chwile, że wbiegałam na scenę, żeby dać uwagi reżyserskie, stawałam w świetle reflektorów i nagle ogarniał mnie dreszcz; to takie Ale świadomie pauzuję i czekam, by zagrać na swojej scenie.
przyjemne.
Wystawiłaby Pani w swoim teatrze „Lekcje stepowania”?
– Pewnie. Tylko nie byłoby mnie na nie stać; to drogie przedstawienie. Dziesięć osób w obsadzie, długotrwałe próby, oprawa muzyczna. A ja nie utrzymuję się z dotacji, muszę spoglądać na rachunek ekonomiczny.
Pierwszy sezon jest już zapięty?
– Zaczynam remont, plany artystyczne muszą poczekać. W budynku po kinie Polonia nic nie spełnia europejskich norm: wysokość drzwi, szerokość drzwi, instalacja sanitarna. Trzeba wypruć wszystko do gołych ścian – tym będę zajęta. Jeśli chodzi o projekty, to powstanie cykl „Kobiety z Europy” według trzech tekstów młodych pisarek bałkańskich i jednej Ukrainki. Fascynujące historie. Opisują zmiany, jakie zaszły w krajach nowej Europy w ciągu ostatniego dziesięciolecia. A wszystko opowiedziane z punktu widzenia mierzących się z tym kobiet. Część środków na realizację wygrałam w miejskim konkursie. Aplikację pobrałam i wysłałam internetem.
Kto u Pani zagra?
– Zdolni. Obserwuję moją córkę [Marię Seweryn – przyp. red.], która od siedmiu lat zmaga się z zawodem aktorki. Ona i jej rówieśnicy zgadzają się robić próby za darmo, grać za darmo; pieniądze dostają, jeśli spektakl się spodoba. Nie szukają angażu. „Przygoda jest większa” – mówią. Nie obrażają się, tylko biegają na castingi. Właśnie dla takich aktorów będę robiła audycje. To już inne pokolenie aktorskie, nastawione na ryzyko. Nie będzie sukcesu – stracą. Przyjdzie sukces – zarobią. Młodzi rozumieją, że w jednym tytule gra się dla zarobku, w innym – dla rozwoju, w jeszcze innym – bo temat jest interesujący. Teraz nie trzeba kończyć szkół, by zostać aktorem. Jeśli kogoś naprawdę pasjonuje scena, to wejdzie na nią nawet przez dziurkę od klucza i prędzej czy później zda egzamin eksternistyczny. Przetarły się poza-oficjalne drogi.
Nie wydaje się Pani niesprawiedliwe, że Krystyna Janda musi ścigać się przez internet na wnioski z jakąś debiutantką Zośką Pipsztycką – na tych samych prawach?
– Oczywiście, że naród powinien mi dać w posiadanie teatr, bo po trzydziestu latach systematycznej pracy moje nazwisko budzi zaufanie, gwarantuje poziom – bo wielkich knotów nie było – i coś mi się chyba należy (śmiech). Ale wie Pan, że to nie byłoby możliwe. W polskim prawie nie istnieją przepisy, na których mocy można prowadzić prywatny teatr!»
„Rozmowa z Krystyną Jandą”
Leszek Karczewski
22-04-2005