Autor: Michael Frayn
Reżyseria: Juliusz Machulski
Współpraca reżyserska: Mariusz Bieliński
Tłumaczenie: Małgorzata Semil i Karol Jakubowicz
Scenografia: Ewa i Andrzej Przybyłowie
Światło: Edward Kłosiński
Występują:
Premiera 16 grudnia na Dużej Scenie Teatru Powszechnego
Michael Frayn urodził się w Londynie w roku 1933. Studiował filozofię w Cambridge. Na przełomie alt 50 i 60- tych ubiegłego stulecia był dziennikarzem i felietonistą czołowych gazet brytyjskich. W połowie lat 60-tych zajął się literaturą piękną; ma na koncie kilka wyróżnionych prestiżowymi nagrodami powieści, wysoko cenione przekłady, głownie literatury rosyjskiej, scenariusze filmowe a także , z czego jest powszechne znany i co przyniosło mu najwięcej splendorów, szereg bijących rekordy oglądalności dramatów , komedii i fars.
Sztuka była i jest grana na całym świecie. W Polsce była wystawiana wielokrotnie i w tej chwili wciąż grają ją w Poznaniu i Łodzi. U nas jest grana w nowym tłumaczeniu pani Małgorzaty Semil i pana Karola Jakubowicza, to nowa wersja poprawiona przez autora, niedawno, z powodu kolejnej inscenizacji w Londynie. Nasze przedstawienie wyreżyserował pan Juliusz Machulski we współpracy reżyserskiej z panem Mariuszem Bielińskim. Scenografię zrobili państwo Ewa i Andrzej Przybyłowie. Światło zrobił na prośbę Julka, mój mąż Edward Kłosiński.
Sensacją publicznej dyskusji o farsach, jaka odbyła się przed tygodniem w Instytucie Teatralnym, stała się wypowiedź Katarzyny Kępińskiej, zastępczyni dyrektora Biura Teatrów. Ujawniła ona kulisy premiery „Czego nie widać” w Teatrze Powszechnym. Otóż okazało się, że miasto pierwotnie przyznało teatrowi pieniądze na inscenizację „Pana Jowialskiego”, ale dyrekcja, zamiast komedii Aleksandra Fredry wystawiła farsę Michaela Frayna – twierdzi Katarzyna Kępińska. Podobno pod wpływem samych aktorów, którzy od dawna domagali się lżejszego repertuaru. Ponieważ farsa okazała się tańsza w realizacji, pozostałe pieniądze przeznaczono na zbożny cel wspierania młodego teatru i sfinansowano z nich dwie premiery na scenie Garaż Poffszechny.
Chociaż reprezentująca Teatr Powszechny Krystyna Janda przekonywała, że „Pan Jowialski” ma być wystawiony, tylko później, wątpliwości pozostały. Albo – choć trudno w to uwierzyć – w magistracie pracują ludzie, którzy nie odróżniają Frayna od Fredry i można ich dowolnie robić w trąbę, albo – co bardziej prawdopodobne – samorząd świadomie pozwala się ośmieszać. Wyobraźmy sobie taką sytuację: miasto chce zbudować szkołę, zleca to zadanie jednej z podległych sobie firm, a ta zamiast szkoły buduje dyskotekę, bowiem domagali się tego pracownicy, którzy – tak się składa – lubią tańczyć. Przecież o takiej aferze „Gazeta Stołeczna” doniosłaby na pierwszej stronie, tymczasem tutaj wszystko rozeszło się po kościach i gdyby nie spotkanie w Instytucie, sprawa nigdy nie wyszłaby na światło dzienne.
Byłem przeciwny ręcznemu sterowaniu repertuarem warszawskich teatrów i protestowałem, kiedy radni radzili Grzegorzowi Jarzynie, jaką sztukę powinien wystawić. Ale teraz muszę stanąć w obronie samorządu, który został przez artystów nabity w butelkę: najpierw sami zgłosili się z Fredrą, a kiedy dostali pieniądze, zamienili hrabiego na Frayna. Ta historia mogłaby posłużyć za kanwę jakiejś kolejnej farsy, tylko że nikomu nie jest już do śmiechu.
„Co widać”
Roman Pawłowski
Gazeta Wyborcza – Stołeczna nr 63
15-03-2004
Nie przepadam za farsami, ale są takie, które uwielbiam. Do nich należy „Czego nie widać” Michaela Frayna. Cenię ją za to, że kpi z teatru, z aktorów. A przy tym nawiązuje do dwóch toposów: „teatru w teatrze” i „życie to jest teatr”. W tej farsie teatr miesza się jej bohaterom z prywatnością i na odwrót. A Frayn świetnie się tym bawi, a zarazem nas – widzów. Oglądamy fragment sztuki w trzech ujęciach: w trakcie próby generalnej, podczas spektaklu w objeździe (od kulis) i podczas przedstawienia pożegnalnego.
Ilekroć wybieram się na farsę, zastanawiam się, czy się posmieję. Różnie z tym bywa, bo farsa tylko wtedy śmieszy, gdy jest precyzyjnie i świetnie zagrana. Teatr Powszechny z Warszawy zadbał o doborową stawkę aktorską: Krystyna Janda, Agnieszka Krukówna, Cezary Żak, Rafał Królikowski, Kazimierz Kaczor… i Zbigniew Zapasiewicz. Zapasiewicz ma najmniej do grania, a jest najbardziej farsowy, jest jakby stworzony do tego gatunku, choć dzięki filmom przyzwyczaił nas do docentów, intelektualistów… Obawiałem się też Krystyny Jandy (po raz pierwszy wystąpiła w farsie); czy przypadkiem nie zdominuje całości przedstawienia, nie zagra kolejny raz siebie, nie przesadzi z psychologią. I tu niespodzianka. Aktorka stworzyła świetną postać; trochę zabawną, trochę nostalgiczną, zupełnie nieprzebojową. Po raz pierwszy w farsie oglądałem też Agnieszkę Krukównę. Czy się uśmiałem? Tak, bo zadbali o to aktorzy, aczkolwiek momentami brakowało mi precyzji i tempa, bo w farsie najważniejsze, aby nie pomylić drzwi i otwierały się one dokładnie w tym, a nie innym momencie.
„Śmiechu warte”
Stefan Drajewski
Głos Wielkopolski nr 121