Podstawowym warunkiem ciągłego odnawiania aktywnej publiczności jest odpowiednia edukacja teatralna. Dokładnie taka, jaką Krystyna Janda właśnie podjęła. To niespodziewanie kolosalne zainteresowanie warszawiaków warsztatami wróży interesujący rozwój społeczności teatralnej – pisze Sławomir Pietras w tygodniku Angora.
W czasach zaborów dyrektorem teatrów warszawskich był każdorazowy prezes carskiej policji. Gdyby Pani Prezes Krystyna Janda zechciała objąć kilka dalszych – odtąd obleganych równie tłumnie jak Polonia i Och Teatr – scen warszawskich, prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz powinna natychmiast zaproponować jej również to zaszczytne stanowisko. Wtedy bezdomni otrzymaliby darmowy wstęp na świecące pustkami widownie resztek teatralnej konkurencji, wojsko i harcerzy objęłyby zniżki, a polscy milionerzy zamiast kart wstępu, wchodząc wypisywaliby czeki, stawiając tylko pierwsze cyfry, bo dalsze co najmniej trzy zera byłyby już wydrukowane fabrycznie.
Gdyby Krystyna Janda zechciała zawładnąć także Operą, mogłaby organizować specjalne spektakle dla sponsorów niezdecydowanych. Sugeruję Tetralogię Wagnera, trwającą razem około 26 godzin. Wcześniej widownię mógłby opuścić tylko ten dobroczyńca, który wesprze teatr od razu i najhojniej, za co po wypoczynku otrzyma zaproszenie na Parsifala (tylko 6 godzin).
Zastanawiam się, co Krystyna Janda uczyni z tłumami uczestników cotygodniowych warsztatów, zalegających w każde niedzielne południe na widowni Och-Teatru? Ludziska cisną się po darmowe wejściówki, aby choć raz w miesiącu zobaczyć żywą gwiazdę telewizji Grażynę Torbicką, razem z Michałem Chacińskim opowiadającą ciekawie, kompetentnie i z wdziękiem o sztuce filmu. Za tydzień ci sami i inni warsztatowicze przychodzą po wiedzę teatralną do takich autorytetów jak prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska, Krzysztof Miklaszewski, Henryk Rogacki, Barbara Osterloff, Andrzej Seweryn, Barbara Krafftówna i Andrzej Łapicki.
Zajęcia baletowe prowadzi najwybitniejszy polski tancerz Sławomir Woźniak, a dzieje polskiej opery narodowej podjąłem się wyłożyć osobiście, mając w najbliższych planach kolejne biografie Kiepury, Ady Sari, Gruszczyńskiego, Bandrowskiej-Turskiej, Dygasa i Wermińskiej. Co z tego, kiedy słyszę, że od stycznia ta wspaniała akcja będzie zawieszona z powodu braku pieniędzy.
Przy nazwisku Krystyny Jandy można wymienić tylko dwie wybitne kobiety, które w całych dziejach naszej sceny kierowały teatrami na własną odpowiedzialność i osobiste ryzyko. Były to Maria Malicka i Janina Korolewicz-Waydowa. Pierwsza jeszcze przed wojną wpadła w ramiona Niemca, który później okazał się okupantem. Druga zbankrutowała na skutek żałoby po marszałku Piłsudskim, ponieważ Miasto nie zwróciło jej olbrzymich kosztów odwołanych spektakli.
Naszej Pani Prezes nic takiego nie grozi. Żałobę narodową przetrwała nienaruszona, a w obce ramiona nie wpadnie, bo ją będziemy trzymać mocno w naszych z czcią, szacunkiem, miłością i przywiązaniem. Wszakże podstawowym warunkiem ciągłego odnawiania aktywnej publiczności jest odpowiednia edukacja teatralna. Dokładnie taka, jaką Krystyna Janda właśnie podjęła. To niespodziewanie kolosalne zainteresowanie warszawiaków warsztatami wróży interesujący rozwój społeczności teatralnej, już teraz wypierającej przypadkowych widzów i przysłowiowe wojsko.
Jestem zasypywany pytaniami młodych warsztatowiczów, co Janda teraz zrobi? Jakie będą losy zajęć teatralnych, filmowych, baletowych i operowych, gdzie po Paprockim, Didurze i Hiolskim, należy co miesiąc kontynuować tematykę operową, a nie przerywać wszystko z powodu braku – niewielkich zresztą – pieniędzy.
Ze swej strony deklaruję dalszy udział w tej akcji bez honorarium i namówienie do tego zaprzyjaźnionych artystów. Jeśli z braku pieniędzy Pani Prezes nie wpuści nas do środka, co niedzielę będziemy celebrować te warsztaty na schodach przed teatrem. Warto robić to dla ich zapalonych uczestników i ciągle rosnącej przyszłej wielkiej publiczności teatralnej stolicy. Przecież początkowo wspierał nas finansowo Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Niechże się zlituje!…