Było sobie dawne kino. Budynek się walił, przeciekał. Od dawna panowało tam wielokrólewie, wszystko stało otworem. W zatęchłych toaletach ciekła woda, rdzawe rury szumiały, biegały myszy. Na murach nabazgrane tysiące rzeczy, wyzwiska i brzydkie wyrazy, grafitti i niekonwencjonalne wyznania miłosne. Obsiusiany każdy kawałek muru. Przychodzili Menele za swoją potrzebą, przychodzili pijacy wypić flaszkę i zasnąć na trawniku. Wieczorami spotykali się tu różni, Liga Polskich Rodzin miała zebrania, także wyznawcy Radia Maryja spotykali się wieczorami, oraz samorzutny Klub karciarzy i szulerów. Była to swoista świetlica ludowa, samozwańcza. Narkomani rozebrani do naga leżeli na tyłach w ogródku, nikt nie wiedział gdzie podziali ubrania a oni nieprzytomni nie słyszeli świata i było im wszystko obojętne.
Najpierw wałczyliśmy z tymi, którzy wystawiali na nas tyłki załatwiając się, z tymi, co tylko siusiać przychodzili także. Potem ustalaliśmy termin graniczny spotkań różnych partii. Budziliśmy śpiących pijaków, ubieraliśmy narkomanów i w tak zwanym miedzy czasie – remontowaliśmy, czyściliśmy, kafelkowalismy, sprzątaliśmy ….wymienialiśmy okna i rury, wyrzucaliśmy śmieci.
Po lecie i jesieni przyszła zima. Zaczęliśmy próby, Teatr się stawał. A kiedy wyczyściliśmy, ułożyliśmy, pomalowaliśmy i umeblowaliśmy, wyremontowaliśmy stare krzesła, zaczęliśmy palić lampy i grać. Powiesiliśmy plakaty i otwarliśmy kasę biletową, wtedy wszyscy dookoła, okoliczni mieszkańcy, zaczęli się do nas uśmiechać, witać się co rano i pytać jakie premiery, repertuar i że się cieszą. Sąsiedzi, przechodnie, widzowie.
Tak było czas jakiś. Ale pewnego dnia przyszły trzy panie i zaczęły krzyczeć. A wykrzykiwały tak: – Wassa jakaś?! Żeleznowa?! Maksym Gorki? A co to nie ma polskich sztuk?! A kto to gra ? Same Żydy! Janda Żydówa, Preisner- Żyd, niech wracają tam skąd przyszli. Schneider?! Żydówa albo Niemra! Co to nie ma polskich aktorek? Kasjer próbował łagodzić – Proszę Pań, Janda to czeskie nazwisko, przecież ten Jakub Janda skoczek narciarski to Czech. Pan Preisner – Polak. Nazwisko jak nazwisko – pseudonim. Pani Schneider, naprawdę nazywa się Kulig, zmieniła nazwisko żeby nie jak siostra, co to też aktorka i już znana, nagradzana, chciała się odróżnić, pracować na siebie, młoda aktorka….Ty Żydzie!!! – usłyszał w odpowiedzi. Nakrzyczały się, nakrzyczały i poszły. Ale co jakiś czas wracały krzyczeć. Biletów nie kupowały tylko krzyczały. Trzy nobliwe starsze panie. Przyzwyczailiśmy się do nich.
Dziś o 16.00, kiedy wchodziła publiczność na bajkę, spektakl dla małych dzieci, kiedy tłum mamuś, babć, zmęczonych tatusiów, kłębił się we Foyer, wszedł tam też Menel zataczając się, w stanie wskazującym …. prawie przewracał się o dzieci. Podbiegli bileterzy: – Przepraszamy. W czym możemy Panu pomóc?- Przyszłem się odlać – oznajmił. – Niestety, proszę iść gdzie indziej, tu dużo dzieci, zaraz zaczynamy spektakl. I wtedy jegomość, stanął mocno na chwiejnych nogach na środku Foyer, wśród publiczności i wykrzyczał przemówienie:
Ludzie! Rodzice! Dzieci! To chamstwo!!! To, co tu się teraz dzieje to chamstwo!!! Kiedy było tu kino to i Toaleta była i Kultura i Porządek. A teraz jak ta Janda zrobiła tu Teatr to ani kultury, ani toalety a tylko CHAMSTWO!!! I mówię to wam, żebyście to wiedzieli!!! Żydostwo i Chamstwo!!!
Wyprowadzono go, a rodzicie pośpiesznie zaczęli tłumaczyć dzieciom ten incydent. Trudne to było do wytłumaczenia.
Spektakl się zaczął. Siadłam sobie spokojnie na widowni. Zaczęła się miła, czuła godzina z piosenkami o zwierzętach, z wierszami – arcydziełami Brzechwy. Dzieci jak się okazało znają je wszystkie, recytowały je z aktorami z pamięci i śpiewały znajome piosenki, bawiąc się świetnie. Poza tym, dziecięca widownia uznała od początku, że skoro jest znajomo i zabawnie, to trzeba wchodzić na scenę i się bawić. Ruszyli. Aktorzy przyjmowali to z wdzięcznością, grali miedzy dziećmi, tańczyli z nimi, swoista demokracja i tolerancja, całkowite pomieszanie widowni z artystami, bez granicy miedzy sceną a widownią. W pewnym momencie, kiedy dzieci skakały, jako żaba chora, co się leczyła i suszyła aż wyschła na garstkę proszku, pomyślałam, że na scenie są chyba już wszystkie dzieci, bo tylko rodzice zostali na widowni. Oto Teatr! Świetnie- pomyślałam. Niech im będzie miło. Dobrze. Bezpiecznie. Niech polubią tu przychodzić. Będą rośli, będą do nas wracać.
I wtedy przypomniałam sobie, że w programie do tego spektaklu jest nota biograficzna Brzechwy…
Jan Brzechwa, właściwie. Jan Wiktor Lesman (ur. 15 sierpnia 1898[] w Żmerynce na Podolu, zm. 2 lipca 1966 w Warszawie) – polski poeta pochodzenia żydowskiego, autor wielu znanych bajek i wierszy dla dzieci, satyrycznych tekstów dla dorosłych, a także tłumacz literatury rosyjskiej. Był stryjecznym bratem poety Bolesława Leśmiana, który wymyślił literacki pseudonim „Brzechwa”.
Najpierw ścierpła mi skóra, a potem przypomniałam sobie, że w ostatniej chwili usunęliśmy to z programu, bo, po co te szczegóły dzieciom. Pomyślałam sobie nagle, że zrobiliśmy źle. Właśnie to trzeba było zostawić. Chamstwo.
No cóż. Okazuje się, że jak powstaje Teatr to znika kultura. Ten, co krzyczał miał rację.