Japonia -grudzień 2018
Wróciłam wczoraj po południu, po dwutygodniowym pobycie z Japonii i nie śpię, nie wiem którą już godzinę. Najpierw jeszcze tam, źle przespana noc, jak wszystkie zresztą w Japonii, na twardych klasztornych podłogach i cieniutkich materacach. Potem kilkunastogodzinna podróż z jedenastogodzinnym lotem, popołudnie i wieczór już w Polsce i teraz noc, cały czas bez zmrużenia oka. Jest 4:57. Nie wiem, czym się to skończy i jaki będzie ten następny dzień, może dostanę japońskich omamów, albo zacznę pisać wiersz haiku z rozpaczy.
Miałam dla Onetu pisać, o czymś innym, oburzona, bo śledziłam z Japonii każde drgnienie polskiego życia, ale mi się nagle nie chce. Gwałtownie w tej bezsenności, nie chcę mi się tego i o tym! Ani pisać, ani to roztrząsać, ani się tym zajmować, po tej Japonii mam dosyć, jestem tylko zła, ale zła jakoś tak indywidualnie, osobiście, już nie zbiorowo. Jednocześnie napadają mnie co chwila wyrzuty sumienia, że nie powinnam, że nie mogę mieć tego gdzieś, że trzeba napisać, że przypominanie świństw i nieprawości jest ważne, jest wspólną powinnością, obowiązkiem… że milczenie jest zgodą, przyzwoleniem, współwiną. I przychodzi mi do głowy – Polsko daj żyć! Parafraza dawnego hasła – wódko pozwól żyć!
Zamykam oczy, pod powiekami mam ciągle ten dziwny kraj w którym byłam. Biało czarną elegancję i różowe reklamy, blade twarze bez uczuć z nieskazitelnie pięknymi jasnymi cerami kobiet. Szczupli, mali ludzie, skromni, ubogo jedzący, nie patrzący w oczy a jednocześnie kłaniający się głęboko, innym ludziom, wagonom, pociągom, witający w hotelach, na lotniskach, w sklepach. Sprzedawcy odprowadzający do wyjścia aż na ulicę, podawanie karty, paszportu, dokumentu dwiema rękoma z głębokim ukłonem i uszanowaniem w akompaniamencie miłego zaśpiewu podziękowania. Uprzejme głosy.
Kłębią mi się w głowie obrazy niezliczonych świątyń, klasztorów, cmentarzy z figurkami ubranymi w czerwone czapeczki robione szydełkiem, w czerwonych narzutkach, śliniakach jako symbolach matczynej troski, z zostawionymi na grobach koralikami, prezentami, jedzeniem, widziałam nawet kartę kredytową na jednym z grobów. Widzę setki krajobrazów, rycin, posągów, stóp w białych skarpetach w drewnianych japonkach, w których się robi takie małe kroczki. Dziesiątki japońskich wzorów w kolorowe kwiatki a potem wielkie ascetyczne przestrzenie, architekturę, rozmach, fantastyczny design i obok ohydną grafikę i tandetne reklamy znane nam z chińskich sklepów osadzonych w Polsce.
Tysiące ludzi śpiących w pociągach, na dworcach, dosłownie wszędzie. Ludzi pracujących tak, że nie mają już ani siły ani czasu na nic, od świtu do nocy. Przez tokijski dworzec kolejowy codziennie przewija się dwa miliony ludzi! I ani minuty spóźnienia pociągów i drzwi do pociągu zatrzymują się zawsze precyzyjnie tam gdzie oznaczono to na peronie, i nikt się nie tłoczy i wszyscy cicho i wszystkie „służby” w białych rękawiczkach, łącznie z taksówkarzami a w taksówkach białe pokrowce z koronki. Co za kraj! Wszystko skromne, celowe, karykaturalne jakby ale funkcjonalne. Ludzie gotowi zawsze ustąpić innym i się uśmiechnąć kiedy stajesz im na drodze. Harmonia, porządek, czystość, błądzące miłe zapachy i cisza wśród ludzi, tylko komunikaty, instrukcje, ostrzeżenia, wszystko nagrane wysokimi kobiecymi głosami. Ale ludzie jak niemi, nikt nie rozmawia, dzieci ciche, całe wielkie grupy młodzieży, w muzeach, świątyniach, szkoły na wycieczkach, w jednakowych mundurkach, spokojni, bez popychania się, chichotów, pokrzykiwania, jakby nieprawdziwi, dziwne i aż przerażające.
Potęga gospodarcza świata, po 200 latach izolacji, od roku 1868 dogonili i przegonili świat, a jednocześnie dookoła, trudna do nazwania prowincjonalność i za chwilę oszałamiająca światowość i nowoczesność, gwałtowny zachwyt, choćby na widok wjeżdżającego na stację, białego superszybkiego pociągu z głową jak zwierzę, jak ptak, o najbardziej wysublimowanym nowoczesnym kształcie. W pociągu znów dzieci w mundurkach szkolnych, biało czarnych, często z marynarskimi kołnierzami, śpiące albo z otwartymi książkami. Nauka tu droga, ceniona, praca jak religia, niektórzy straceńcy nawet pracują po 160 godzin tygodniowo, 6 dni w tygodniu, bez przerwy, w niedzielę dodatkowo z rodzinami, z kolegami i szefem na spotkanie, na obiad, na mityng lub zwiedzić Hiroszimę, Nagasaki, w milczeniu i znów do pracy. Praca drogą do wszystkiego i tak ważna jak dom, rodzina i ważniejsza.
Nie mogę zapomnieć o ich krwawej historii, okrucieństwie szogunów, latach władzy wojskowej, morderstwach i walkach, naczytałam się, a jednocześnie myślę o najwyżej sublimacji, sztuce życia, ogrodach służących do kontemplacji, wyciszenia, przyjemności i zabaw. Potem cesarstwo, nieprawdopodobna praca całego narodu, wojny, bomba na Hiroszimę. Koniec. Potem znów praca, praca i…znów sztuka życia w najwyższym wydaniu? Mają na to czas? Czy to tylko wspomnienie i tradycja? W niedzielę jest wielu ludzi w tych ogrodach, świątyniach. Modlą się? Chyba nie. Nie są religijni. Przy każdej świątyni wróżby do kupienia i drobiazgi na szczęście. Kupuję wróżbę. Wszystko będzie dobrze. Zaufaj sobie i swojej intuicji.
Ogrody zachwycają mnie najbardziej, z prowadzonymi przez ogrodników, przycinanymi drzewami, wodą, gdzie kamyki do przejścia po wodzie, wyobrażam sobie przeszłość, recytacja wierszy, zawstydzenia, rytuał herbaty, sztuka ikebany, uśmiechy i śmiech gejsz jak dzwonki, wino śliwkowe, sake, delikatne dania, przysmaki maleńkie jak kostki domina, kolorowe, zapakowane w listki, serwetki, wstążeczki i pudełeczka z laki. Pustka i pełnia. Wszystko jest i teraz. Najsłynniejszy kamienny ogród Ryoan-ji ( ok1499), przy Świątyni Uspokojonego Smoka w Kioto, (a muszę dodać, że ja jestem astrologicznym smokiem), to 15 kamieni, ułożonych w pięciu grupach, w przestrzeni 30×10 m otoczonej czerwonym murem, wypełnionej starannie grabionym żwirem. Architekt tego ogrodu podobno zastanawiał się całe życie jak ten ogród skomponować, nie dokończył, umarł, skończył go dopiero jego uczeń. – Ja bym im taki ogród zrobiła w pół dnia! Po co się było tyle zastanawiać – mówię, a potem robi mi się smutno na polskie barbarzyństwo i płaskie poczucie humoru.
Zasypiam. Widzę cały czas kobietę, w białym jedwabnym kimono malowanym w kwiaty kwitnącej wiśni, stojącą nocą na płaskim kamieniu w wodzie. Nabiera wody w złączone drobne dłonie i łowi w niej odbicie księżyca. To łowienie odbicia księżyca, podczas tej podróży stało się dla mnie czymś najważniejszym. Czy może być coś bardziej ulotnego niż odbicie księżyca z wodzie zamkniętej w dłoniach?
Siedzę w teatrze. Grają sztucznie. Wszystko skodyfikowane. Potem, cisza, wieczór, uśmiech, ciche miłe mówienie jak śpiewanie, kobiety bezszelestne jak kotki, podające do stołu na kolanach, obdarowujące w trakcie występów wybranych aktorów, zawsze mężczyzn, wieńcami ze sztucznych kwiatów, po każdej scenie. Współczesność i obowiązująca wciąż tradycja. Kłanianie się uważne, codzienne, wcale nie pobieżne, wszyscy wszystkim i w każdej sprawie, kontemplacja zen, wieczne pochylenie głowy, łagodny uśmiech, a gdzieś daleko w tle, nie wiadomo dlaczego i gdzie i jak, którędy, cień okrucieństwa i bezwzględności.
Nigdy nie zapominaj
Chodzimy nad piekłem
Oglądając kwiaty
Deszcze wiosenne
Wyrzucony list
Gnany wiatrem miedzy drzewa
Po prostu będąc
Jestem tutaj-
W śnieżycy
Ślimaczku
Wspinaj się na górę Fuji
Ale powoli! Powoli! – Buson (1715-1783)
Zasypiam na chwilę i widzę siebie, w sukni japońskiej, z wodą w złożonych dłoniach, szukającą możliwości złowienia odbicia księżyca. Stoję na kamieniu, dookoła woda, jestem w białych skarpetkach, uwięziona, a księżyca nie ma, jest to bezksiężycowa noc. Znów się budzę.
Krystyna Janda, onet kobieta.pl, 10.12.2018