29
Sierpień
2013
19:09

Sabiny i Jana - wszystkiego dobrego

Wczoraj byłam w Lądku Zdrój. Tam po spotkaniu z publicznością, zasiedliśmy w gronie tamtejszych znakomitości do kolacji. Rozmowy, opowieści. W pewnym momencie pan Paweł Skrzywanek, od niedawna prezes zarządu Uzdrowiska Szczawno- Jedlina, przypomniał o tajemnicy naszyjnika z pereł księżny Daisy von Pless. Zasłuchaliśmy się. Na koniec życzył nam abyśmy znaleźli naszyjnik, spieniężyli, a pieniądze ofiarowali dla mojej Fundacji, dla teatrów, dla sztuki.  Szukajmy więc. Szukajcie Państwo, tylko jeśli znajdziecie pamiętajcie że perły należy oddać spadkobiercom.

A oto co o tym znalazłam w Internecie.

Tajemnica naszyjnika Daisy von Pless

Owiana tajemnicą historia perłowego naszyjnika stała się już prawdziwą legendą. Nikt nie wie, czy nadal znajduje się na terenie zamku Książ, czy może został skradziony w czasie ostatniej wojny. W 1981 roku angielska arystokratka Daisy von Pless ( a właściwie Maria Teresa Oliwia Cornwallis West) wyszła za mąż za księcia pszczyńskiego Jana Henryka XV Hochberga. Zamieszkali w zamku Książ w Wałbrzychu. Aby pomóc młodej żonie przetrwać trudne chwile związane z rozłąką z rodziną i przeprowadzką do nowego kraju, książę podarował Daisy perłowy naszyjnik. Sznur pereł miał mieć długość kilku metrów. Księżna zmarła 29 czerwca 1943 roku. Prawdopodobnie została pochowana wraz z naszyjnikiem. W 1945 roku służba zamku Książ ukryła trumnę Daisy w nieznanym miejscu. Zrobiono to w obawie przed sprofanowaniem grobu przez radzieckich żołnierzy, którzy zbliżali się do posiadłości. Losy naszyjnika interesują obecnie zarówno współczesnych historyków, jak i poszukiwaczy skarbów. Daisy von Pless była uznawana za jedną z najpiękniejszych kobiet w Europie. Słynęła z dobrego gustu i wyczucia mody. „Stokrotka” doskonale więc wiedziała, że perły podkreślają urodę, a przy tym są subtelne i eleganckie.

Daisy von Pless.

Daisy urodziła się 28 czerwca 1873 roku w rodzinie równie silnie skoligaconej z arystokracją brytyjską, co biednej. Szczęśliwe dzieciństwo spędziła w zamku Ruthin w północnej Walii i w dworku Newlands. Rodzina Daisy była Daisy von Pless uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet swojej epoki. Była adorowana, interesowała się modą, potrafiła korzystać z życia. Daleko jej było jednak do zapatrzenia w siebie. Twierdziła, że gdyby nie gorset i odrobina zabiegów poprawiających urodę, nie wiadomo czy byłaby taka znów zachwycająca blisko związana z dworem króla Edwarda VII i Jerzego V, jej brat Jerzy był ojczymem Winstona Churchilla. Ze względu jednak na skromny stan posiadania, głównym zmartwieniem jej matki uważanej za skandalistkę (miała np. zwyczaj zjeżdżania ze schodów na srebrnej tacy, co bardzo podobało się dzieciom), było jak najlepsze wydanie jej za mąż. Bogaty kandydat do ręki Daisy pojawił się w 1890 r. Osiemnastoletniej, powoli uznawanej za starą pannę dziewczynie szybko udało się okręcić poważnego Hansa Heinricha wokół palca. Choć trzeba przyznać, że ona nie zapałała do niego miłością od pierwszego wejrzenia. Przed ślubem nie kochała męża, o czym zresztą sama mu powiedziała, na co on odparł, że nie szkodzi… Była jednak dla niego pełna podziwu, że zdecydował się sprzeciwić zwyczajom swojego kraju i swojej epoki i poślubić pannę, jak na swoją pozycję, niezwykle ubogą. Pod koniec 1891 roku była już księżną von Pless. Królowa Wiktoria udzieliła młodym swojego błogosławieństwa, a wśród świadków był m.in. książę Walii, przyszły król Edward VII. Za huczne wesele i ślub w Opactwie Westminsterskim w Londynie zapłacił jej teść, Jan Henryk XI. Ojciec jej męża był zresztą jej bratnią duszą w rodzinie Hochbergów. Prof. Irma Kozina uważa, że Daisy bardziej go kochała niż swojego męża. Młoda para dostała w użytkowanie potężny zamek w Książu. Pierwsze lata małżeństwa upłynęły im na wojażach po Europie, balach, polowaniach, ucztach, na których gościła śmietanka arystokracji niemieckiej i angielskiej. Hrabia Hochberg spełniał wszystkie zachcianki młodej żony. Daisy podróżowała po całym świecie, strzelała do lwów w Afryce i błyszczała na najdostojniejszych salonach Paryża, jeździła konno i grała w ruletkę. Trudno było zatrzymać ją w miejscu. Zamknięta w czterech ścianach pałaców czuła się jak w więzieniu. Guwernantka naciągała jej uszy, uznane za zbyt małe, i ustawicznie szczypała zadarty nieco nos, by nadać mu orli kształt. Udało się. Daisy nie tylko nie zwariowała od tych zabiegów, ale na przełomie XIX i XX wieku zgodnie uznawana była za piękność. Daisy nawet w swojej epoce zadziwiała obwodem talii. Na zamku w Pszczynie można zobaczyć jej prywatne rzeczy, m. in. wysadzany turkusami pasek, który zaskakuje zwiedzających małym rozmiarem. Księżna starała się przełamać surowe niemieckie zwyczaje, nieraz zdarzało się jej wywołać skandal, gdy chociażby śpiewała przed publicznością lub ubierała się zbyt oryginalnie. Daisy urodziła czwórkę dzieci: córkę (zmarła po urodzeniu), oraz synów Jana Henryka XVII, Aleksandra i Konrada (zwanego Bolkiem). Zamek w Książu nie przypadł jej do gustu. Bardziej lubiła mniejszy pałac w Pszczynie, choć nie mogła zrozumieć, że nie było tam ani jednej łazienki. Natychmiast po przyjeździe do Pszczyny kazała wybudować łazienkę. Ponadto pierwsze jej odczucia względem pałacu były dość ambiwalentne. Pokochała za to mały zameczek myśliwski w Promnicach, który przypominał jej zamki angielskie. Miała w nim swój ulubiony pokój. Jej złoty okres zakończył się wraz z wybuchem I wojny światowej. W czasie wojny pomagała rannym żołnierzom, angażowała się w działalność charytatywną. Pomagała żołnierzom niezależnie po której stronie walczyli. Fakt ten, jak i jej angielskie pochodzenie sprawiły, że próbowano zakazać jej działalności charytatywnej, i na pewien czas musiała odsunąć się z frontu na zamek w Książu. W 1922 roku spotkał ją kolejny cios – jej mąż zażądał rozwodu i wkrótce ponownie ożenił się ze znacznie młodszą od siebie hiszpańską arystokratką Klotyldą Silva y Candanamo. Druga żona księcia wdała się rychło w romans z jego własnym synem! Skandalem żyła cała Europa. Co więcej, hiszpańska arystokratka nie tylko swego męża zdradziła z jego synem – Konradem, ale później za niego wyszła. Daisy w okresie międzywojennym mieszkała w Monachium i na Lazurowym Wybrzeżu. W kwietniu 1935 r. powróciła do Książa, ale zamieszkała w jednym skrzydle budynku bramnego, bo zamek w okresie zimowym nie był ogrzewany, a większość osobistych przedmiotów z zamku była już wyprzedana. Po śmierci Hansa Heinricha XV była jedyną już przedstawicielką rodziny mieszkającą w Książu, bo obaj jej synowie, Hans Heinrich XVII i Alexander, mieszkali już za granicą. Gdy po I Wojnie Światowej do władzy doszła partia nazistowska nie poddała się fali uwielbienia dla Hitlera. Wraz ze swoimi synami przeciwstawiała się bezmyślności polityki Hitlera, za co poniosła surową karę. Między innymi straciła jednego z synów w wyniku okrutnych przesłuchań. Podczas drugiej wojny światowej starała się pomagać więźniom obozu koncentracyjnego Gross Rosen dostarczając im paczki żywieniowe nie bacząc na konsekwencje i wbrew woli okolicznej ludności. Z domu na terenie zamku Książ w czasie II wojny światowej wyrzuciły ją władze niemieckie. Zamieszkała wtedy w willi w Wałbrzychu. Tam zmarła 29 czerwca 1943 roku, dzień po swoich urodzinach. Ostatnie miesiące i dni życia spędziła tam w niedostatku, zmarła na udar serca, w samotności. Została pochowana na pobliskim cmentarzu.

Według relacji córki stajennego Hochbergów, Daisy pierwotnie pochowano w mauzoleum rodzinnym znajdującym się w parku zamkowym. Po splądrowaniu grobowca przez żołnierzy Armii Czerwonej (trumnę księżnej rozłupano), służący postanowili przenieść jej szczątki w bezpieczniejsze miejsce. Księżna początkowo spoczęła w parku, niedaleko mauzoleum, jednak świeży grób na tyle zwracał uwagę czerwonoarmistów, że ostatecznie, pod osłoną nocy, przeniesiono zwłoki na parafialny cmentarz ewangelicki w Szczawienku (Nieder Salzbrunn). W latach osiemdziesiątych XX w. podzielił on losy wielu innych niemieckich nekropolii z terenu Dolnego Śląska: został zrównany z ziemią, bez przeniesienia znajdujących się na nim szczątków, a później wybudowano tam osiedle domów jednorodzinnych. Przez kilkadziesiąt lat miejsce pochówku księżnej utrzymywano w ścisłej tajemnicy. Sekret został ujawniony dopiero kilka lat temu, za zgodą wnuka Daisy, księcia Bolka Hochberga von Pless. Miejsce pochówku Daisy było trzymane w tajemnicy podobno ze względu na podejrzenie, iż została pochowana w swoim 6-metrowym naszyjniku z pereł, który dostała od męża. Naszyjnik musiał być niewyobrażalnie kosztowny (podobno przy łowieniu pereł do niego zginął jeden z poławiaczy), toteż uważano, że może stać się łupem złodziei. W obliczu tego, jak zawiłe były losy mogiły księżnej, trudno w tę wersję uwierzyć. Disy pisała pamiętnik. Został on wydany pod tytułem „Taniec na wulkanie” przez wydawnictwo Arcana.

Klątwa poławiaczy pereł.

Jan Henryk von Hochberg, baron na Książu i książę Pszczyński obiecał żonie sznur pereł długości kilku metrów. Daisy patrzyła z pokładu jachtu jak gromada tubylców znika w błękitnych falach morza, by szukać muszli perłopławów. Podobno jeden z nich zmarł na oczach Pani na Książu i Pszczynie z nadmiernego wysiłku przeklinając tę, którą miały zdobić zdobywane z tak wielkim trudem perły. Po ślubie młodzi księstwo von Pless, zanim udali się do swoich dóbr w Książu i Pszczynie wyjechali w trwającą kilka miesięcy egzotyczną podróż. Trasa tej wędrówki wiodła przez wybrzeża Afryki. W Zatoce Adeńskiej wydarzyła się historia, która mogła przypominać się i po latach pięknej księżnej w tragicznych chwilach jej życia. Klątwie poławiacza pereł księżna pszczyńska mogła przypisywać późniejsze dramatyczne wydarzenia z jej życia: śmierć pierworodnej córeczki, postępującą chorobą (według opinii dzisiejszych lekarzy analizujących opisywane w listach i pamiętnikach z epoki objawy było to stwardnienie rozsiane), która młodą i urodziwą jeszcze kobietę przykuła do wózka inwalidzkiego. Tragedii w życiu Daisy było więcej. W czasie I wojny światowej prześladowano ją i oskarżano o bycie angielskim szpiegiem, tuż po wojnie maż opuścił ją dla o wiele młodszej hiszpańskiej piękności, a w 1936 w niejasnych okolicznościach zmarł jej najmłodszy, zaledwie 26-letni syn Bolko. Wybuch II wojny światowej zastał ją w ukochanym Książu. W zamku została sama z wierną jej służbą. W 1941 władze Rzeszy konfiskują majątek znajdujacy się w rękach Hochbergów od 1509 roku, a Daisy została przeniesiona do Wałbrzycha, tam też umiera 29 czerwca 1943 roku. I tutaj pojawia się początek tajemnicy słynnego sznura pereł. To z nim prawdopodobnie została pochowana. Gdy w 1945 roku do Książa zbliżała się armia radziecka służba przeniosła trumnę mauzoleum w nieznane miejscu, obawiając się sprofanowania grobu. Dzisiaj nie wiemy gdzie jest grób Daisy, jak również i jej słynne perły, może i dobrze, ponieważ te dwa pytania nurtują nie tylko historyków, ale i na pewno rabusi, poszukiwaczy skarbów.

 

23
Sierpień
2013
22:58

Filipa i Apolinarego - wszystkiego dobrego

Prawdopodobnie lepiej być nie może. Dobrego weekendu.

20
Sierpień
2013
06:58

Bernarda i Sobiesława - wszystkiego dobrego

Wczoraj Jurek Łapiński na 69 spektaklu 32 OMDLEŃ zagrał z nami pierwszy raz rolę, którą grał dotąd Ignacy Gogolewski, od dziś obaj panowie będą grać tę rolę na zmianę.

W Warszawie wybiera się nowego szefa od kultury. Wybiera się w drodze konkursu. Czekamy. Chciałoby się, żeby był to człowiek światły, otwarty, odważny, świadomy, że stanowisko to jest odpowiedzialne, a zadanie arcykapitalne, zreformować i zarządzać, dbając o dziedzictwo i ciągłość życia kulturalnego w mieście. Krajobraz, w którym przyszło temu komuś „zakładać ogród”, dziki, nieuporządkowany, nawet bolesny. Miejmy nadzieję, że założy ogród angielski, a nie francuski, zbyt równo przycięty i zaplanowany. W świecie teatralnym bałagan, nieporządki, mam wrażenie największe. Czekamy. No i żeby miał lub miała, bo być może będzie to kobieta, dobry gust, brak uprzedzeń, miłość do sztuki we wszelkich jej wariantach, rodzajach, formach, wydaniach i świadomość, że sztuka jest nie tylko dla koneserów rzadkich roślin, że potrzeba jej dla wszystkich, że codzienna kultywacja zwykłego trawnika jest tak naprawdę zadaniem największym. Trudno jest postawić słowo odpowiedzialność przy słowie sztuka, ale takie jest zadanie urzędnika.

Do tego stopnia znam ludzi, że coraz bardziej kocham zwierzęta – zwykł powtarzać jeden z moich przyjaciół. Od jakiegoś czasu rozumiem, co ma na myśli. Faktem jest, że ludzie sądzą innych po sobie, złodziej myśli, że wszyscy kradną, a artysta myśli, że wszyscy mają wyobraźnię i serce. Nic bardziej błędnego. Ale trzeba się starać za wszelką cenę zaczynać stosunki z ludźmi od otwartości, zaufania i domniemania dobrej woli. Choćby tyle. Ja nie chciałem źle – powiedział mi ktoś ostatnio. No mam nadzieję – odparłam – jeszcze by tego brakowało, żeby pan chciał. (Nienawidzę głupoty i bezmyślności – tej nienawiści nie mogę się pozbyć.)

Kupiłam sobie koszulkę, na której wydrukowana pani zjada żyletkę, nie mogłam się oprzeć.

Tak się kręcę dookoła muzycznych rzeczy do repertuaru naszych teatrów. Mam trzy, cztery pomysły, ale ….wszystkie drogie i wszystkie paradoksalne ryzykowne. Kto to widział, żeby muzyczne rzeczy były ryzykowne z założenia…a jednak. Musical o chorej na raka? Ryzykowne. Albo mała opera w teatrze? Także ryzykowne. Marzy mi się „Piotruś i wilk” – balet. Co mi chodzi po głowie! Prowadzę teatr, a nie ogród sztuk!

W każdym tekście teatralnym, który czytam ktoś jest chory na raka lub na raka umiera. Już nie mogę!

Jeszcze 3 Omdlenia, 3 Weekendy z R. wyjazd do Lądka Zdrój na spotkanie z publicznością, próby generalne, premiera… i jadę w Dolinę Loary zwiedzać zamki. To prezent dla mnie od Dobrego Człowieka. Biorę aparat fotograficzny i zostawiam wszystkie zobowiązania i nawet myśli. Odkładam myśli do powrotu.

Bardzo mnie rozśmieszyło ostatnio, jak jeden z dyrektorów teatrów dramatycznych, krzyczał, że nie może mieć do mnie krytyka pretensji, że nie jestem Piną Bausch, no nie może! Bo nie jestem! I nic na to nie poradzę! A Pina Bausch podoba się tylko krytykowi i jego koleżankom! A ja jestem dyrektorem państwowego teatru! Mam zobowiązania wobec reszty społeczeństwa także!!!

Zapytałam ostatnio Sławka Pietrasa i pana Pawła Chynowskiego, znawców wielu rzeczy, także teatru tańca i baletu, czy umieliby określić najistotniejsze różnice między Teatrem Tańca Konrada Drzewieckiego, Teatrem Tańca Tomaszewskiego, Wycichowskiej, Kresnika, Bausch – spojrzeli na mnie jak na prymitywa. Tego się w ogóle nie da porównać!- krzyknęli.

Idę sobie kupić książkę „Zamki nad Loarą”, a kończę czytać „ Mikołajską”. Dzienniki i listy Mrożka wezmę w podróż.

Panie Boże, bardzo Ci dziękuję, że nie żyję w Egipcie, Iranie, Afganistanie lub w innym miejscu na ziemi, gdzie ludzie głodni i nieszczęśliwi, gdzie wojny i tragedie. Bardzo Ci dziękuję za to, że mogę zajmować się teatrem, czytać w spokoju a moje dzieci mogą uczyć się i pracować. Bardzo Ci Panie Boże dziękuję. Jestem zobowiązana. Odwdzięczę się, na ile mnie stać. Będę starała się być Człowiekiem. Człowiekiem w czasach sytości, pokoju, jednak, a w takich czasach człowiekiem być łatwiej.

15
Sierpień
2013
16:50

Marii i Napoleona - wszystkiego dobrego

Dziś rano w Nicei umarł Sławomir Mrożek. Pojechałam do Nieborowa. Zawsze ten Nieborów i Arkadia u mnie gdzieś obok śmierci.

10
Sierpień
2013
05:30

Borysa i Wawrzyńca - wszystkiego dobrego

Szanowni Państwo, sierpień jest jak każdy w kalendarzu, miesiącem rocznic i dni ustanowionych jako wyjątkowe,

1 sierpnia mamy Narodowy Dzień Pamięci Powstania Warszawskiego,
2 sierpnia to Światowy Dzień Pamięci o Zagładzie Romów,
6 sierpnia Święto Przemienienia Pańskiego,
9 sierpnia to Międzynarodowy Dzień Ludności Tubylczej na Świecie,
10 sierpnia to Dzień Przewodników i Ratowników Górskich,
12- Miedzynarodowy Dzień Młodzieży,
13- Międzynarodowy Dzień Osób Leworęcznych,
14- Dzień Energetyka,
15- Święto Wojska Polskiego i Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny,
19- Światowy Dzień Pomocy Humanitarnej,
23- Dzień Lotnictwa i Międzynarodowy Dzień Pamięci o Handlu Niewolnikami i Jego zniesieniu ,
28- Święto Lotnictwa Polskiego,
29- Międzynarodowy Dzień Sprzeciwu wobec Prób Jądrowych i Dzień Straży Gminnej,
31 sierpnia to Dzień Solidarności i Wolności,

A ja postuluję żeby dzień 9 sierpnia, dodatkowo ustanowić Dniem Protestu Przeciwko Takim Napisom  jak ten który zobaczyłam 9 sierpnia na samochodzie jadącym ulicą Piękną, która stałą się mniej piękna, po tym przejeździe. To niby żarcik, i mój i także właściciela tego samochodu, jak mniemam, ale jest to żart i drobiazg, nie do końca.

Dobrego dnia. Ja dziś w Olsztynie w „Białej bluzce”.

 

06
Sierpień
2013
10:03

Sławy i Jakuba - wszystkiego dobrego

• Tyle się dzieje, że nie mam czasu usiąść i cokolwiek napisać. Doszłam co prawa do perfekcji robienia kilku rzeczy na raz, ale straty są wielkie. Na przykład, jem kotlet i już liżę loda, popijając kawą. Wszystkie dania na raz, a strasznie mi potem żal smaków w „czystej postaci”. Tak jest ze wszystkim. Piszę ubierając się, śpię oglądając telewizję, chodzę na spacer z psem jedząc śniadanie w hotelu Rubinstein, gdzie prawdopodobnie urodziła się Helena Rubinstein i omawiając to z reżyserem filmu na inny temat. Stoję biegnąc i biegnę stojąc. Telefonuję zastanawiając się, odchudzam się jedząc, itd itp. Nie zwracam uwagi na szczegóły, nie zapamiętuję istotnych informacji, tylko wrażenia i emocje, a ponieważ życie generalnie traktuję emocjonalnie, jestem sobą sama zmęczona i co chwilę uciekam od siebie samej i udaję, że to nie ja byłam przed chwilą. Że to był ktoś męczący mnie, ale nie ja.

• Remont w Och- Teatrze powoli dobiega końca i aktorzy będą mogli za chwilę wyjść z piwnic i zainstalować się w „luksusach”, gdzie dwie toalety, prysznic i okna. Mało miejsca, ale znika mieszkanie, w którym dawni właściciele czyli pracownicy Kina Ochota mieszkali z 50 lat bez remontu, a my po nich. Zostawiliśmy jednak na drzwiach ich napis sprzed lat- NIE BUDZIĆ! – bo się z nim zrośliśmy.

• Spektakle plenerowe przy Grójeckiej dzieją się i należałoby przyznać medal za bohaterstwo i wytrwałość i aktorom, i publiczności. Miłość do teatru i granie w tych upałach, często w słońcu, zdumiewa. FLAMENCO NAMIĘTNIE tańczone, grane i śpiewane w takiej temperaturze to agonia dla artystów i zgon po spektaklu. Publiczność, z wachlarzami, wodą i pod parasolami zadowolona jednak.

• Spotkałam moją siostrę niewyspaną. Zapytałam jaki powód. Odparła, że miała koszmarną noc, meczący sen, umordowała się całą noc chcąc pogodzić w swoim śnie Alicje Bachledę- Curuś z Collinem Farrelem. Nie udało jej się i tej męki nie zapomni nigdy. Śmiałyśmy się z tego pół dnia. Oto jak mogą splątać rozsądną skądinąd i nie zajmująca się „tymi sprawami” kobietę, mieszkańcy masowej wyobraźni, wpychani w jej życie na siłę przez media.

• Przygotowuję się do jesiennej reżyserii „ Przedstawienia świątecznego”, robię skreślenia, omawiam scenografie i kostiumy, cieszę się na tę pracę i mam zamiar bawić się robiąc tę farsę do grudnia.

• Słucham w samochodzie audiobook’ów z książek Kapuścińskiego, czytam na ebooku klasykę teatralną dostępną w empikach w Internecie za darmo (co za cudo! choćby Bałucki), a w papierowej wersji wpadłam w „Mikołajską. Teatr i PRL” jak śliwka w kompot. Pławię się i „ krzepnę”, poznając dokładnie ten nieprawdopodobny życiorys.

• Kraków z DANUTĄ W. za mną. Każdego dnia 500 osób na Sali, mimo że drugiego dnia popsuła się klimatyzacja i szwankowały dwa głośniki. Wspaniała publiczność i dobre przyjęcie, ale ja przy tym piecyku piekącym szarlotkę w tej aurze traciłam chwilami przytomność i grałam już jak we śnie. Taksówkarze w Krakowie wożą ludzi 100 km/godz., po tych wyboistych drogach, a w Warszawie po powrocie taksówkarze pod Dworcem Centralnym nie biorą psów do samochodów, i z Sonią zostałyśmy na lodzie. Zabrał nas jakiś miły taksówkarz, jak się okazało mój kolega z podstawówki, Ryszard.

• Hydraulik w leśnym domu podłączył kran do szlauchu służącego do podlewania roślin na zewnątrz do rury z ciepłą wodą, i sadziłyśmy z mamą i Marysią kolejne rośliny podlewając je gorącą wodą. Było uroczo. Mama mówiła – ale to słońce szybko nagrzewa tę wodę w wężu! Trzy wariatki. Dopiero pies się zdziwił ta ciepłą wodą , bo go polałyśmy dla ochłody i zrozumiałyśmy, że coś jest nie tak.

• Strasznie dużo chcą wywiadów ze mną, bo to ogórkowy sezon, a ja w Warszawie albo na wyciągnięcie ręki. I plotę co tam trzeba, odpowiadam o co mnie pytają, a pytają bez wiedzy żadnej i byle co.

• Przeżyłam coś bardzo zabawnego o pouczającego ostatnio, czytając biografię Steve’a Jobsa. Daty, daty, daty, a ja w głowie z powodu grania DANUTY, też daty, daty i daty. Jakoś nie mogłam się opędzić od porównywania i łączenia wydarzeń tu i tam. Wybijanie się na wolność poprzez indywidualny komputer i dostęp do świata bez ograniczeń, było linearne z polską walką o wolność. Z powstawaniem Solidarności. Daty te same. Kamienie milowe w tych samych momentach.

• Jesień pracowita czyha za plecami, propozycje, wyjazdy. Ameryka i Kanada z DANUTĄ W., reżyseria w Och-Teatrze , film i dziesiątki jakichś próśb. Kalendarz się zapycha. W obu naszych teatrach pięć premier jeszcze tego roku.

• 30 sierpnia – KONSTELACJE – w Teatrze Polonia.

• 21 września – PIERWSZA DAMA – Och-Cafe Teatr

• 19 października – ROMANCA – Och-Cafe Teatr

• 16 listopada – ALICJA +ALICJA – Och-Cafe Teatr

• 14 grudnia – PRZEDSTAWIENIE ŚWIĄTECZNE – Och-Teatr

• 31 grudnia – DEPRESJA KOMIKA – Teatr Polonia.

• Na razie leniuchuję. Przeczytałam w nocy monodram o bezrobotnej (byłej szefowej telewizji) i jestem przerażona. Dobrego dnia.

• Jakieś zdjęcia dodam jak będę prała, lub jak będę u dentysty. Pa.

01
Sierpień
2013
06:54

Piotra i Justyny - wszystkiego dobrego

Dziś o 17:00 zatrzymajcie się w biegu, zamilknijcie i pomyślcie. Minuta. Minuta ciszy. Minuta szacunku. Minuta. Minuta naszej wspólnoty także.

28
Lipiec
2013
11:48

Wiktora i Innocentego - wszystkiego dobrego

Wczoraj 150. przedstawienie WEEKENDU z R. Odbyło się ono przy pełnej sali złożonej ze 470 widzów, rozbawionych i niespodziewających się, tak jak i my, grający na scenie, że czeka nas niespodzianka, dodatkowa zabawa i radość, po zapaleniu świateł drugiego aktu, okazało się, że stoją na scenie aktorzy z innej obsady. Przyjechała z Krakowa na ten wieczór Kasia Gniewkowska i w drugim akcie zastąpiła Olę Justę, oraz ściągnął z wakacji Cezary Żak i stał na scenie w miejscu Leszka Łotockiego (do kompletu brakowało tylko Jacka Poniedziałka, który gra role Roney’a w dublerze z Rafałem Mohrem). Cała niespodzianka przygotowywana była w tajemnicy przed nami, pozostałą częścią obsady i w związku z tym zdumieniu, radościom i krzykom nie było końca. Mam wrażenie, że publiczność była na początku nieco zdezorientowana, ale potem zabawa ruszyła na całego.

Tyle radości przyniósł nam ten utwór! Tyle radości, i nam, i publiczności. Napisany przez Hawdona specjalnie dla nas, dla Och-Teatru, został skrojony „na miarę” perfekcyjnie. Dziękujemy publiczności za to, że zechciała być z nami tyle wieczorów, za tyle śmiechu i wszystkie te okrzyki „dopowiedzenia” w rodzaju – To mąż! lub – O matko to jej mąż! – które się wymknęły głośno i wszyscy je usłyszeliśmy z wielką przyjemnością.

Życzyliśmy sobie potem jeszcze wielu spektakli, bo kochamy to grać i lubimy życie i dni z tym spektaklem wieczorami. Wczorajszy wieczór był jednym z najpiękniejszych teatralnych jakie przeżyłam. Z latami doceniam coraz bardziej i przyjaźń, i lojalność, i radość, i przyjemności. Dziękuję wszystkim za wczorajszą RADOŚĆ, była czysta jak łza, bezpretensjonalna i szczera. Niezmącona żadnym cieniem czy troską.

Dziś gramy raz jeszcze.

 

22
Lipiec
2013
15:10

Magdaleny i Bolesława - wszystkiego dobrego

  • Wróciłam. Jestem od tygodnia. Od tygodnia pracuję. Fundację zastałam w kondycji imponującej. Premiera CZERWONEGO KAPTURKA na Placu bardzo udana, ilość widzów przechodzi w tym roku nasze wszelkie oczekiwania. W sobotę i niedzielę było ponad 700 osób, a reakcje widzów, nie tylko dzieci imponujące. – To wilk!!!! To wilk!!! – do Kapturka, ostrzeżenia- na całe gardło, z całej siły, pełne emocji i zaangażowania. Jak powiedział ktoś z naszej Fundacji – Świat się zmienia a dzieci wciąż takie same, spontaniczne i prawdziwe. Warto dla nich grać. Teatr do N-tej potęgi. Teatr, tylko dwieście razy bardziej, przy takich Widzach.
  • Zagrałam już i SHIRLEY i zagraliśmy OMDLENIA, w Och-u i MADAY’e oba i TRZEBA ZABIĆ STRASZĄ PANIĄ i POCZTÓWKI Z EUROPY. Za chwilę DANUTA W. i BIAŁA BLUZKA. W weekend – WEEKEND z R. W sobotę 150. przedstawienie.
  • Wróciliśmy ze Świnoujścia z Karuzeli Cooltury, gdzie DANUTA W. miała reprezentację na sali w Niemczech z trzema Paniami Prezydentowymi na widowni. Danusia Wałęsa widziała spektakl po raz piąty, pani Prezydentowa Anna Komorowska pierwszy raz, tak jak i pani prezydentowa Niemiec, pani Daniela Schadt. Po spektaklu gratulacje i wzruszenia. Pani prezydentowa Niemiec, jakoś poruszona nadzwyczajnie, i spektaklem i ta historią, naszeptałyśmy się do ucha, obie wzruszone. To był dla mnie wyjątkowy wieczór. Mam nadzieję że dla widzów także, i z Polski i z Niemiec.
  • Jedna pani w Świnoujściu, przy stoliku śniadaniowym obok mojego, do koleżanki: -Wie pani, zadzwoniłam do lekarza, że się źle czuję, a on na to, żebym schudła. Że to zastępuje przynajmniej w 50 procentach lekarstwa. Wyobraża sobie pani! Zmienię chyba tego lekarza. Ja tu cukrzyca i kręgosłup, ciśnienie, cholesterol, potrzebuję pomocy, dobrych leków …a on… żebym schudła! Niesłychane!
  • W hotelu w Świnoujściu, świetne baseny, SPA, sauny, bicze wodne. Świetne. Raczyliśmy się z Jurkiem Stuhrem, tymi niespodziewanymi możliwościami, zachwyceni. Wielu Niemców, często bardzo starszych.
  • Z jednym z tych niemieckich starszych panów miałam taka przygodę: Rano, wsiadłam do windy i jadę na wywiad. Na drugim piętrze wsiada starszy pan i naciska piętro drugie. Drzwi się natychmiast otwierają. Zdziwiony, więc mu tłumaczę, że wsiadł na drugim i nacisnął drugie, więc to, że drzwi się otworzyły, to normalne. Uśmiechnął się do mnie miło. Zaniechał prób i pojechał ze mną na dół. Tam wysiadł. Wracam z wywiadu, po godzinie, tenże pan wsiada z sąsiedniej windy, rozgląda się i wchodzi ponownie do windy ze mną, naciskam czwarte, on naciska drugie. Winda zatrzymuje się na drugim, on nie wychodzi, drzwi się zamykają, jedzie ze mną. Ja wysiadam na czwartym, ostatnim, on wychodzi ze mną. Piętnaście minut później wychodzę znowu, na kolejne na tym festiwalu zajęcia, pan stoi dalej przed windą na piętrze czwartym. Wsiadamy razem, ja naciskam parter, pan piętro drugie. Winda się zatrzymuje na drugim, on nie wysiada. Mówię mu, że to drugie piętro, że chyba powinien wysiąść. Uśmiecha się miło. Wysiada. Za chwilę znów drzwi się otwierają, na tym samym piętrze i on wsiada ponownie. Przywołał windę, zanim zdążyłam odjechać. Nic nie rozumiem, ale też się nie odzywam. On wciska znów drugie. Drzwi się otwierają. On znów nic nie rozumie. Tłumaczę mu, że znów na drugim wcisnął drugie. Uśmiecha się do mnie miło i jedzie ze mną na parter. Wracam po godzinie. Pan czeka przed winą ….Zrozumiałam że on tak jeździ od dwóch godzin i nie może trafić ….zaprowadziłam pana do recepcji. Zaczęli go pytać jak się nazywa i szukać numeru jego pokoju…Mój Boże, przestraszyłam się … żeby mnie tylko kiedyś ktoś zaprowadził do recepcji i mi pomógł, kiedy się zgubię w windzie. Zasmuciła mnie ta historia niewspółmiernie do sytuacji.
  • Zjedliśmy z Jurkiem Stuhrem absolutnie rewelacyjną kolację w jednej z najlepszych restauracji włoskich w jakich jedliśmy. Jest taka w Świnoujściu, nazywa się Toscana. Pyszne, pyszne! Od oliwy którą postawiono na stół, po dania główne. Delicje. Dawno tak dobrze i naprawdę po włosku nie zjedliśmy. W Świnoujściu. Właściciel restauracji zapraszał w październiku, kiedy wrócą oboje z żoną z Włoch, z Toskanii i przywiozą nowe specjały, oliwy, wina i przepisy. Chwalił się, że mają stałych klientów, z Warszawy, którzy przyjeżdżają specjalnie do nich na te coroczne, październikowe nowości w karcie. Miło.
  • Samotne kobiety nie mogą nosić bransoletek, bo nie ma im kto ich zapinać. Mam znajomą, którawiecznie nosi bransoletkę w torebkach, bo rano wkłada ją do torebki zamierzając w ciągu dnia poprosić kogoś o uprzejmość jej zapięcia i albo nie znajduje nikogo takiego, albo zapomina, że w torebce bransoletka cierpliwie czeka na zapięcie.
  • Ostatnio wysypał się worek z tekstami o molestowaniu. Czytam i wyć mi się chce. Teksty dla młodych aktorek, młodych aktorów. Molestowani przez ojców, matki, księży, nauczycieli, nauczycielki. Mam dosyć, od samego czytania. A jeszcze to oglądać?! Uznałam, że naszej widowni nie zrobimy takiej krzywdy.
  • Wszyscy już chyba przeczytali biografię Steve’a Jobsa. Fascynujące. Poruszające szczególnie, kiedy uświadamiamy sobie czytając, jak zmienił nasze życie, jak zmienił świat. Dla mnie poruszające także od strony dat, porównywania ich z historią w Polsce. To tak wszystko niedawno. Pierwszy MAC. Wczoraj rozmawiałam o faktach szokujących z jego życia. O adopcji, poczuciu odrzucenia, o poszukiwaniach religii, medytacjach, niemyciu się, wariackich dietach, medytowaniu, chodzeniu na boska i narkotykach. O charakterze. Empatii. Bezwzględności, stanowczości….nie ma w tym żadnej prawidłowości, zależności między takimi, tego typu elementami a sukcesem. Jest tylko inteligencja, wyobraźnia, upór, talent bardzo szeroko pojęty i pracowitość. Ja „kocham” moje komputery. Szczególnie Mackintosha. Zawsze zastanawiałam się dlaczego taka nazwa. Teraz wiem.
  • 14
    Lipiec
    2013
    22:06

    Marceliny i Bonawentury - wszystkiego dobrego

    DRUGA NIEDZIELA WAKACJI

    W Polsce artykuły o mnie pt. „Janda szalała w samolocie”, po zamieszczeniu poprzednich wpisów, z poprzedniego tygodnia. I zdjęcia podobierane sprzed lat, jakieś, nie wiem z jakich momentów. Mama dzwoniła rozbawiona. Mądra kobieta. A oni? Żałosne. Dla maluczkich radość. Że piję. Choć komentarze ludzi podobno, typu – a niech się kobita napije, tak ciężko pracuje…albo coś koło tego. Bardzo dziękuję.

    A my tu wszyscy po dwudniowej wycieczce wykończeni! No po prostu wykończeni. W międzyczasie zapanowały upały. „Zapanowały upały” – żenujące określenie.  W południe uznałam na plaży, że umieram, wpadałam w piekielną otchłań, paliło mnie wszystko i zatykał żar, tak więc poparzona, literalnie poparzona, udałam się do chłodnego domu, spać mianowicie….

    Melduję, że z tego da się zrobić kilka artykułów, po tytułach dopisawszy trochę zmyśleń, podpowiadam tytuły:

    Janda (61 l.) wykończona.

    Janda (61 l.) umiera na plaży.

    Janda (61 l.) wpada w piekielną otchłań.

    Janda (61 l.) poparzona.

    Potem „miła” noc, nieprzespana. Bo zachowałam się, jakbym grała w lalkowym filmie czeskim – „Sąsiedzi”. Można by o mnie zrobić taki film. Zagrałabym, brawurowo i do tego tanio. Otóż….położywszy się późną nocą umęczona do łóżka aparat fotograficzny włączyłam do ładowarki, z aparatu wyjęłam kartę pamięci i wepchnęłam ją do komputera, nie w tę dziurę, ale za to na siłę, no i się zaczęło….Moje towarzyszki wakacyjne spały w pokojach nieświadome moich mąk, a ja najpierw próbowałam tę kartę wyjąć nożem, potem gwoździem, następnie widelcem, zakładką metalową do książki, nożyczkami i nic. Po czym dostrzegłam maleńką szparkę z jednej strony. Zaczęłam szukać wykałaczki, zapałki lub patyczka. Nie znalazłam, ale za to wyczerpała się bateria w komputerze, bo cały czas sprawdzałam czy ta karta jednak tam nie działa przypadkiem, że może to jednak właściwa dziurka. Idąc z komputerem do sypialni, potknęłam się o sznur od komputera na schodach i boleśnie upadłam, ratując jednak komputer. Podłączyłam go do ładowania, a sama przemyśliwałam jak wyjąć tę cholerną kartę. O 5:00 rano dalej zdjęć z karty nie wydostałam, czekałam aż obudzi się Zuzia, żeby od niej pożyczyć pęsetkę, bo co jak co, ale pęsetkę Zuzia ma zawsze.  O 6:30 nie wytrzymałam i obudziłam ją, prosząc o pożyczenie pęsetki. Okazało się, że tym razem jej nie ma. Ale za to, uświadomiłam sobie, że już pewnie są otwarte sklepy. Pobiegłam i kupiłam w czterech różnych sklepach cztery pęsetki różnej grubości, bardziej i mniej wygięte na końcach, wróciłam do domu, ale koszmar trwał dalej. Żadna z pęsetek się nie nadawała, nie wchodziła, nie mogła uchwycić karty, nieźle już w międzyczasie zmasakrowanej, głównie przez gwóźdź. Po dwugodzinnej męce zdołałam jedną z pęsetek wyciągnąć zniszczoną doszczętnie kartę, nie mówiąc już o tajemniczej dziurze w komputerze, która to dziura, do tej pory nie wiem do czego służy. Całą tę opowieść snuję tylko i wyłącznie w celu uświadomienia Państwu, co potrafi zdziałać kobieta używając sprzętu  zaliczanego do wyższej technologii. Pana, który zajmuje się moim komputerem proszę o nieczytanie tego strasznego opisu. Karta zepsuta. Komputer nie działa.

    Tyle głupot politowania godnych. Za to da się z tego napisać artykuły pod tytułami:

    Janda ( 61 l. ) być może zagra w lalkowym czeskim filmie.

    Janda( 61 l.) obniża stawki. Z powodu braku propozycji.

    Janda ( 61 l.) dostrzegała dziurkę. Traumatyczne przeżycie nocne.

    Janda ( 61 l.) boleśnie poraniona.

    Janda ( 61 l.) powie nam, do czego służy pęsetka. Żenująca noc. Itd. itp…

    No i tak dalej, można bez końca. Artykuły też mogę napisać. Dla Super Expressu, a potem reszta przedrukuje.

    Skończmy z tym.

     

    DRUGA NIEDZIELA WAKACJI WIECZOREM.

    Przeczytałam na plaży książkę, wywiad, dany pani Karolinie Morelowskiej, przez ks. Adama Bonieckiego. Alfabet ks. Adama  Bonieckiego pod tytułem „Czasem trzeba zażartować” i jestem z a c h w y c o n a! Ludzie! Przeczytajcie tę książkę z miłości do siebie. Cóż to jest za lektura! Jak łyk świeżego powietrza. Po głowie błądzą zapamiętane zdania, a prostota i ton tych wypowiedzi, wspaniały. A co zdanie to uśmiech. – Tylko młodzi ludzie pytają – kiedy dojedziemy. – 15 minut śmiechu dziennie, to kąpiel dla duszy, a dusza nie pyta z czego się śmiejesz, więc wszystko jedno, trzeba się śmiać,  byle szczerze i głośno. Ks. Boniecki  mówi o wolności, która się nierozerwalnie łączy z odpowiedzialnością, o miłości, także o miłości do siebie samego, o tolerancji i równości. O łatwości i formie, o Jerozolimie. O głupocie i apetycie na życie. O złości, luksusie, nieśmiałości. Mądre i ożywcze.

    Zaczynam liczyć dni do wyjazdu i cierpieć, że czas pędzi.

     

    DRUGI PONIEDZIAŁEK  WAKACJI.

     

    Wczoraj upalna plaża. Parzące słońce i nagle ulewa w słońcu. Deszcz lał się z nieba strumieniami, a słońce nie zachodziło. Nie wiem z jakiej to chmury było, bo chmur nie było, ale było cudnie. Popołudniu znacznie się ochłodziło. Zuzia zarządziła kolejną wycieczkę.

     

    Wieczorem siedzieliśmy w jakiejś trattorii, w małym miasteczku,  przy jakiejś drodze miedzy Sieną a Grosseto, grała  nadzwyczajna muzyka, a Wojtka telefon rozpoznał muzykę, płytę, wykonawców, no i się zaczęło…Zainstalował w naszych telefonach tę aplikację i za wszelką cenę postanowiłam sprawdzić czy to coś, rozpozna Magdę. Jej głos. Artur chodził z Magdą za restaurację, za pobliski kościół, żeby nie myliły się muzyki. Magda, co tam umie,  śpiewała do telefonu, ale telefon głupiał…i Jej nie poznawał. No nic, musi pewne mieć komplet i rozpoznaje piosenki także po instrumentacji, całość. Szkoda. Ale zabawa była. A moim zdaniem Świerszcze by rozpoznał, nawet a capella, ale Ona Świerszczy nie chce śpiewać, nawet w nocy za kościołem.

     

    Kupiłyśmy sobie kolejne buty, nie wiemy po co, założyłyśmy i wszystkie nogi (6 nóg razem) mamy obtarte i w pęcherzach. Kobieta to kobieta, mercedes to mercedes- jak mówią Niemcy. Pewne sprawy są pewne, nie zmieniają się nigdy i zawsze na nie można liczyć.

     

    Od kilku dni na plaży podczas obiadów obserwuję parę, małżeństwo, bogatych ludzi, sądząc po przedmiotach, które ich otaczają,(pewnie są też właścicielami jednego tu z domów), którzy nie odezwali się do siebie ani słowem od kilku dni. Leżą obok siebie, opalają się, jedzą obiady w plażowej restauracji, zbierają się, odchodzą, przychodzą. Milcząc. Nawet na siebie nie patrzą! Nawet przypadkiem! Śledzę to. Nie spuszczam już teraz z nich oka, zaintrygowana.  Wczoraj, nawet podczas nagłej burzy i piorunów… nic. Nic. Ona anorektycznie chuda i po operacjach twarzy, on z ostatnimi śladami świetności, zaczytani w gazetach, obojętni na innych i świat, i …na siebie. Wielu jest ludzi żyjących obok, ale Ci ….tak bardzo, że aż to widać i „słychać”.  To ich wielkie milczenie na całej plaży. Aż boli.

    Był kiedyś taki żart, nie pamiętam go dokładnie, ale mniej więcej….Żona wchodzi do jadalni, w masce gazowej na głowie i pyta męża – no jak? Jak wyglądam? A mąż, na to – Dobrze. A co? Zgoliłaś brwi?

     

    Obejrzałam w nocy na pożyczonym komputerze „Śmierć w Wenecji” , bo wzięłam ze sobą, na bezsenne noce. Przypomniały mi się młodzieńcze fascynacje i wiele spraw, sprzed lat, podczas oglądania tego filmu.  Ach, nawet gdybym chciała je opisać, choćby tylko śladowo, dać kształt, niemożliwe, niemożliwe, tak to skomplikowane i nieuchwytne. Trzeba by pisać i pisać. Zostanę z tym sama.

     

    Wczoraj fotografowałam deszcz. Mamy tu wszyscy wiele zdjęć. Wymienimy się nimi i po powrocie, ofiaruję Państwu część w prezencie. Magda zrobiła mi zdjęcie w kapeluszu, warto było kupić ten kapelusz.

     

    Czytam sztuki teatralne. Wczoraj dwie o starości i odchodzeniu, jedna o Alzheimerze. Nikt tego nie będzie chciał oglądać, a napisane dobrze, nawet bardzo dobrze, tyle że niezaskakująco, oryginalnie, a to grzech pierwszy. Przewidywalność. Dobre dialogi i charaktery, zawodowo, ale….No i żadna nie ma happy endu, a to by było oryginalne w omawianych przypadkach.

    Jeszcze pięć dni do wyjazdu.

     

    DRUGI WTOREK WAKACJI.

     

    Plaża z burzą. Już ustaliła się reguła, rano słońce, od 14:00 zaczyna grzmieć, po 16:00 ulewna burza. Burza wielkiej urody, strugi wody w pełnym słońcu! Jakby się pogoda upiła, potem po fajerwerkach świat smutnieje, wpada w depresję, kończy się słońce i robi się smutno, chłodniej i szaro.

     

    Zastanawiałam się wczoraj, dlaczego mamy teraz takie tematy w kinie, dlaczego kino zajmuje się ostatnio tylko chamami, pijakami, złodziejami, ludźmi niskiego statusu społecznego i ludźmi cwanymi i głupimi. Ludźmi nie wartościowymi. I myślałam sobie, co to był za czas, jakie miałam szczęście, że w moich czasach robili filmy Bergman, Visconti, Zeffirelli, Fellini, Bunuel czy Wajda i co to były za tematy! Dziś inteligencją i inteligenckimi tematami zajmuje się już tylko Woody Allen, choć u niego „inteligencja pracująca”. W każdym razie, nie ma świata do którego można aspirować, ani ludzi. Filmy biograficzne zostawmy na boku.

    Przeczytałam jednym tchem, na plaży, jakąś książkę, półpornograficzną. Załadowana była do pocket booka, którego mam tu że sobą, książka niespodzianka. Bonus dla kupujących. Czego to ludzie nie wypisują. Ale czytałam nawet w deszczu.

     

    Przeglądam swój kalendarz po powrocie i włos mi się jeży na plecach. No cóż….dam radę.

     

    Remont w Och-Teatrze trwa. Dostaję każdego dnia zdjęcia. Dzielna Marysia. Idzie z tym remontem jak burza. I grają jednocześnie, bez garderób, malują się i przebierają jakoś w piwnicy. Mój Boże. Jak za czasów Modrzejewskiej.  Nie było „przeproś” , nawet rodziła dziecko w kulisie, tuż po spektaklu, bo trzeba było grać, zarobić na dach teatru. My też musimy się „zbilansować” każdego miesiąca. Inaczej leżymy. Zazdrościmy innym polskim luksusowym artystom i teatrom. Ale taki sobie wybraliśmy los, a teraz trzeba brnąć dalej.  Myślę, że jestem jedyną artystką polską, która tyle czasu, energii i sił oraz pieniędzy  władowała w ten utopijny sen. Ale…na siebie i swoje poczynania, pomysły, zarabiam sama, a nasza Fundacja daje pracę i satysfakcję i innym. Płacimy dużo więcej podatków od naszej działalności, niż Państwo nam pomaga. Wielokrotnie więcej. Ale też nie uważam się za Aż Tak Wielką artystkę. Może to o to chodzi. Sprawa spojrzenia, na to, kim się jest i co się robi. Kultura i Sztuka, fundamentalne sprawy każdego Narodu. Świadczące o jego wielkości i poziomie. Mam nadzieję, że choć w części w Fundacji, naszą pracą je tworzymy. A ta nadzieja daje nam szczęście i cel. Górnolotnie? Niech będzie.  To wina burzy i tych piorunów które walą w morze jakby rozdzierało ten świat.

     

    Czytam Krzysztofa Tomasika „Homobiografie” . Bardzo ciekawe, ale też mam jakieś dziwne niesmaki czytając. Bo moim zdaniem sporo tam ” domniemań”. I nie najlepiej napisane. Ubawiła mnie historia z Konopnicką. Kiedy umarła Wiadomości Literackie wysłały telegram do Tetmajera z prośbą o artukuł o niej. Ten będąc we Włoszech, odpisał -” A umarła? 40 kop. od wiersza”.  Na co Wiadomości odpisały – „Umarła. Dobrze”.  Po czym ukazał się pean zaczynający się  słowami „Jak grom z jasnego nieba uderzyła nas wszystkich wiadomość…”  Dużo tam ciekawostek i zabawnych rzeczy także. Ale rozdział o Gombrowiczu po „Kronosie” – zachowawczy.

     

    W ogóle coś te lektury w tym roku z dominantą genderową. A mnie wciąż się przypomina usłyszana przez kogoś z moich znajomych rozmowa:

    – Are you gay?

    – Sometimes.

     

    Jutro w Teatrze Polonia 50 spektakl „Po co są matki”,  Joasia Żółkowska z córką Pauliną Holtz,  w często bezkompromisowym, a czasem zabawnym tekście …. reżyserował Robert Gliński i wszystko zostało w rodzinie (uwielbiam jak grają rodzinnie, u nas dużo małżeństwa, rodzeństwa, matek, ojców i córek razem), a publiczność  doceniła spektakl. Szczególnie kobiety, jego szczerość i aktorstwo. To niesamowite, wiele naszych tytułów przekracza 100 prezentacji, dochowaliśmy się też 200, kilku tytułów. Muszę to zbadać.

     

    DRUGA ŚRODA WAKACJI.

     

    Od rana telefony z Polski, bo tam, jak już pisałam, po ukazaniu się tekstu dziennika z poprzedniego tygodnia, i na mojej stronie i na Facebooku, artykuł w jakimś szmatławcu „Pijana Janda szalała w samolocie”  (aby zrozumieć trzeba przeczytać początek moich zapisków z pierwszej niedzieli, stąd też moje żarciki poniedziałkowe, bo już o tym wiedziałam). Zdziwił mnie tylko zasięg, siła i zainteresowanie tym „newsem”. Oraz ilość telefonów, tutaj do nas, na ten temat. Oczywiście ten „elektryzujący” news został przedrukowany na portalach internetowych w Onecie, tylko portal Gazety Wyborczej się trzyma, jak skonstatowała Zuzia, wprawna w ocenie takich zdarzeń, nic nie zamieścili. Cała akcja żałosna, ale ja już się przyzwyczaiłam i nie drga mi nawet powieka. Śmialiśmy się z tego cały czas, bo telefonów co niemiara,  znajomi, ci, który wiedzą, że prawie zupełnie nie piję, zdumieni. W Komunizmie nie do pomyślenia, nie było tego rodzaju prasy. UBecy zbierali identyczne informacje i zapisywali je w raportach, także kłamiąc i konfabulując,  ale były one wykorzystywane w zupełnie inny sposób, do szantaży, zastraszania i niszczenia ludzi. Ci też niszczą, tylko publicznie i za większe pieniądze. Podobno taki artykulik w szmatławcu 1500 złotych zarobku. Kto by z tego towarzystwa, nie sprzedał matki nawet, za te pieniądze, albo nie wymyślił najgorszego świństwa na człowieka.

     

    Chętnie zostałabym zabawną pijaczka, tyle smutków stałoby się mniejszych, mówię to od lat, ale niestety…mój organizm reaguje, na alkohol histerycznie. Nawet na kieliszek wina. Szkoda.

    Burze nie ustają, popołudniami zaczyna się „teatr przyrody”, zjawiskowy.

     

    Wieczorem, wspominaliśmy stan wojenny, pierwsze chwile, pierwsze aresztowania, nocą.

     

    Magda z Wojtkiem jeżdżą do Saturnii, do basenów z siarką,  wracają cudownie uzdrowieni  i zadowoleni. Śmierdzą oboje jak dwa zgniłe jajka, ale skórę mają aksamitną. Reszta z nas, zostaje na plaży i czyta. Ja leżę na piasku na brzegu morza, często zagapiona, bezmyślnie, jak skóra z diabła. Jakby mnie morze wypluło.

     

    Jutro Scansano.

     

    DRUGI PIĄTEK WAKACJI

     

    Ze Scansano były nici, bo nadeszły smutne wiadomości z Polski, o chorobie i nieszczęściu naszych przyjaciół i nigdzie nie pojechaliśmy, roztrząsaniom nie było końca, potem milczeniu nie było końca, na koniec telefonom nie było końca.

     

    Dziś milcząca plaża. Jakieś zdjęcia na pamiątkę. Jakieś bransoletki na szczęście u handlarzy plażowych, ze skórki, ze sznureczka. Jak dzieci. Zaklinanie czasu i losu.  Jest tu ten, co jak co roku śpiewa po francusku”Dlaczego płakać? Trzeba zapomnieć” – szamam plażowy afrykański. Zwykle go tylko pozdrawiamy, a tym razem, usiadł przy nas i swoje filozofie życiowe wygłaszał z godzinę. Ciągle śpiewa, tę jedną piosenkę. Od tylu lat. Powiedział, że piosenkę ułożył sam, a śpiewa żeby dodać sobie odwagi przy sprzedawaniu (za grosiki) bransoletek i książeczek z bajkami afrykańskimi dla dzieci. Twierdzi, że traktuje pracę jak misję. Wciąż mam w uszach tę jego mantrę, to nieśpieszne śpiewanie- nieśpiewanie, pewnie nie raz, usłyszę je w głowie podczas nadchodzącego roku i to mnie ułagodzi.

     

    W Warszawie w naszych teatrach wszystko dobrze. Dużo ludzi, głownie na nowościach, czyli to warszawiacy, a nie przyjezdni. Za chwilę zaczynamy granie na Placu Konstytucji, premierą – „Czerwonym Kapturkiem” Brzechwy. W Och-Teatrze remont trwa. Na sali i przed teatrem skończony i już grają, a garderoby się robią, jadę je kończyć, a Marysia wyjedzie na krótkie wakacje.

     

    Od poniedziałku gram codziennie, mój kalendarz powoli się wypełnia, dyrektorowaniem także. Spotkania, rozmowy, zebrania, czytania, papiery i inne „konieczności”. Na szczęście Kasia, nasza dyrektor, wciąż powtarza, że ona papiery kocha. Lubi też pisać i czytać umowy i rozmawiać z prawnikami. Zdumiewające przyjemności. Zresztą nasz kontroler finansowy, też przysyła mi tu co chwila raport tygodniowy, raport miesięczny, zestawienie takie, inne. Porównanie na wykresie, sprzedaży biletów z czerwca 2012 z czerwcem 2013, i twierdzi. że też lubi te liczenia i raporty, kosztorysy i rozliczenia. Na szczęście. Bo ja z kolei lubię zadawać mu pytania, a po ilu spektaklach zwróci się produkcja tego i tego spektaklu?  I czy w ogóle się zwróci? Bo jak po 300 spektaklach, to nie ma szans. I tak większość naszych tytułów gramy ponad 100 razy, co jest absolutnym, absolutnym w Warszawie ewenementem, wiem to na pewno po tylu latach.  Choć sama mam kolekcję, i ról, i spektakli przeze mnie reżyserowanych, granych, i dwukrotnie, i trzykrotne więcej.

     

    Nie śpię i tak, więc zabawię się i wyliczę te spektakle- role, które przekroczyły 100.
    „Edukacja Rity” – około 400 spektakli – Teatr Ateneum
    „Medea” – prawie 100, z tymi spektaklami wznowionymi, już po śmierci Zygmunta Hubnera – Teatr Powszechny
    „Dwoje na huśtawce” – około 150 – teatr Powszechny. Poprosiliśmy z Piotrem Machalicą o zdjęcie spektaklu, bo uznaliśmy, że jesteśmy już za starzy.
    ” Kobieta zawiedziona” – około 140 – Teatr Powszechny
    „Mąż i żona” – prawie 200 razy Teatr Powszechny, najpierw grany na małej scenie, przeniesiony na dużą, a potem zdjęty także na naszą prośbę, bo my z Joasią Żółkowska uznałyśmy, że już trudno nam grać w naszym wieku, jej – Justysię, mnie -Elwirę. Och, jakbym dziś zagrała tę rozkoszną rolę! No, ale nic, w Teatrze Polonia wyreżyseruję ją na młodszej zdolnej aktorce i będę przychodzić i cieszyć się jak gra.
    „Biała bluzka ” pierwsza wersja z Teatru Ateneum ponad 150 razy, wersja z Och – Teatru, ciągle grana, już ponad 130 razy. Wciąż w repertuarze.
    „Kto się boi Wirginii Woolf” – ponad 140 razy – Teatr Powszechny  „Lekcja śpiewu . Callas.” – ponad 170 razy- Teatr Powszechny  „Mała Steinberg” – ponad 120 razy – Teatr Studio.
    „Ucho, gardło, nóż” –  200 razy – Teatr Polonia, nadal w repertuarze.
    „Shirley Valentine” – około 900 razy, choć to jest nie do policzenia, bo najpierw grałam w Teatrze Powszechnym, potem jeszcze w trakcje remontu na małej scenie w Teatrze Polonia, a teraz  na Dużej w Polonii, jakieś już 300 razy.
    „Boska!” – prawie 200 razy – Teatr Polonia, wciąż grana.
    „Weekend z R.”  – prawie 150 razy – Och-Teatr, wciąż grane.
    „32 0mdlenia” już prawie100 razy – Teatr Polonia, wciąż grane.

    I oby jeszcze wiele, różnych. Choć ostatnio preferuję reżyserię.

     

    Jutro rano wyjeżdżamy do Rzymu. Wakacje się kończą. Podczas pobytu tu przeczytałam około 20 – 30 sztuk, teatralnych  posługując się dalej liczbami. Na liczby przeliczano potęgę Związku Radzieckiego. Pamiętam to, zwiedzałam Moskwę,  a przewodnik mówił: – Tę czerwona gwiazdę na tym domu, który ma N pięter, oświetla N tysięcy żarówek…itd. Niech będzie. Nasze wyniki są imponujące. Na skale europejską.
    Wracając do sztuk czytanych, znalazłam dwa, trzy tytuły, warte zainteresowania, a może nawet produkcji. Jedna szczególnie mi się spodobała i myślę że będzie przydatna do naszego repertuaru. Robię plan trzyletni na oba teatry.

     

    DRUGA SOBOTA WAKACJI

    Rzym. 12 godzin chodzenia, prawie bez przerwy. Kiedy wróciliśmy do hotelu późną nocą, przed odlotem do Polski, chciałam odkręcić nogi i wyrzucić przez okno. Co to za miasto! Staliśmy pod oknem Felliniego, pod Jego balkonem raczej i gapiliśmy się w historię.

     

    07
    Lipiec
    2013
    05:34

    Cyryla i Metodego - wszystkiego dobrego

    NIEDZIELA

    • Wczoraj w samolocie, na skutek ostatnich wydarzeń, premiery, podsumowań, zachowań… byłam tak szczęśliwa, że to koniec, że wakacje, że nareszcie, bez pośpiechu i przymusu, że postanowiłam się napić czerwonego wina. Nieprzyzwyczajony organizm zareagował natychmiast i do tego histerycznie. Byłam bardzo błyskotliwa i cokolwiek za głośna. Trochę to było żenujące, szczególnie, że polskie rodziny z dziećmi prosiły mnie co chwilę o autografy. Po szklance czerwonego wina już w połowie lotu domagałam się lądowania i mówiłam wszystkim dookoła, że moim zdaniem lot trwa zbyt długo.

    • A swoją drogą, zastanawiam się, po co dzieciom te moje autografy. Ich mamy mówią: – Niech pani napisze, że dla Karusi, będzie miała pamiątkę na całe życie. Więc ja piszę – szczęśliwego życia Karusiu- i myślę – Karusia ma roczek, ja sześćdziesiąt lat, zanim ona urośnie minie lat około dwudziestu, po co jej autograf dawnej, nieżyjącej już pewnie wtedy aktorki? Rozumiem raczej kiedy podchodzi dwudziestoletnia Karusia i prosi o autograf dla mamy albo babci, piszę wtedy – pozdrawiam Panią i życzę wszystkiego dobrego – zwyczajnie. A z drugiej strony, zaklinanie przyszłości dzieci….i ja to mam. Piszę więc często, nawet dla dzieci jeszcze nienarodzonych, jeszcze w brzuchach ich matek – szczęśliwego życia Kochanie – a matkom życzę dobrego rozwiązania….i oby te słowa miały jakąkolwiek siłę sprawczą.

    • Po wylądowaniu, atrakcje coroczne przy wynajmowaniu samochodu. Jak zwykle, zamawiałyśmy co innego, dali co innego, bez zmrużenia oka, tego co zamawialiśmy nie było i tyle. W rezultacie dali nam Lancię Ypsylon, dwa razy za małą jak na nasze bagaże i potrzeby komfortu dla trzech starszych pań. Stałyśmy przed tym samochodem zawiedzione tym „pojazdem”, mimo że każda z nas, zajeździła w socjalizmie kilka małych polskich Fiatów i było dobrze, używając ich od przeprowadzek po jazdę do ślubu. Teraz ten mały samochodzik wydał nam się niemożliwy i ja (przypominam – lekko nietrzeźwa) raz jeszcze postanowiłam domagać się od obsługi wymiany na większy. Ale oni tylko krzyczeli – impossible – i mieli nas gdzieś. Nie mogłyśmy znaleźć tylnych drzwi, okazało się, że są, ale niewidoczne, w bagażniku zmieściła się tylko jedna walizka, w środku nie mogłyśmy dojść do ładu, jechałyśmy zgrzane, słuchając na moje żądanie świeżo zakupionej płyty Carli Bruni, zakupionej na uspokojenie, bo wiadomo jej głos uspokaja, a wszystkie piosenki są takie same, więc działają jak mantra. Ja z tyłu z walizkami, ale za to w wielkim kapeluszu, godnym co najmniej Lancii kombi, przeklinając, że nie ma klimatyzacji, a ja już dawno bez klimatyzacji ….. nagle, z tylnego siedzenia zobaczyłam klawisz z małą śnieżną gwiazdką i okazało się, że samochód ten aczkolwiek mały i pogardzany, jednak klimatyzację posiada. Klimatyzacja i tylne drzwi wydały nam się nagle luksusem i darem, na który nie zasłużyłyśmy, natychmiast polubiłyśmy ten samochód i postanowiłyśmy go nie wymieniać za żadne skarby świata. Zobaczymy tylko co będzie z bagażami przy powrocie!

    • Leżę w łóżku w swoim włoskim pokoju. Tym samym od kilku lat. To samo miejsce, ten sam dom, ten sam pokój, to samo łóżko i ten sam widok z okna. Uwielbiam to. Nowości, niespodzianek i zaskoczeń wystarczy mi przez cały rok. Mam nerwy stargane i jestem mistrzynią improwizacji i reagowania kryzysowego. A tu chcę, żeby było tak samo, takie samo, bez nowości i zaskoczeń – słońce , drzewa piniowe, ptaki, szum morza, które nieopodal. Szósta rano, zaraz się obudzą cykady. Za chwilę pójdę w koszuli nocnej szlafroku na kawę i croissanta do kawiarni na plac. Będę siedzieć w porannym słońcu i denerwować się tym, że mi się sklejają palce od marmolady z rogalika, a nie dlatego że źle idą jakieś próby czy zwiększył się koszt produkcji przedstawienia z powodu niespodziewanych pomysłów jakiegoś reżysera. I za chwilę, jak co roku, usłyszę- buongiorno signora, caffe latte i croissant marmellata? Come tutti anni? – Si, signore, si!

    • Z Warszawy, jeszcze wczoraj wieczorem, dostałam smsy z teatrów, sukces KALINY i dużo publiczności! W teatrze pełno, ludzie wychodzą zadowoleni, nawet zachwyceni. Czerwiec, trudny miesiąc dla teatru, sukces Kaliny jest dla nas wspaniałym wakacyjnym prezentem. W Och-Teatrze remont się zaczął, ale i przy tym remoncie w Och-Cafe grają. Montownia , wczoraj mieli dużo publiczności. Jednocześnie na festiwalu Malta także niebywały sukces naszego przedstawienia „Czas nas uczy pogody”. Świetnie, ale muszę to zostawić za sobą, uciec z głową, emocjami, z sobą. To był kolejny naprawdę pracowity sezon! A na odpoczynek mam tylko dwa tygodnie z włączonym telefonem i e-mailem, gdyby coś się stało lub gdyby były jakiekolwiek wątpliwości w jakiejkolwiek sprawie. Można dzwonić i pisać, welcome. Zresztą i tu dostaję raporty po każdym zakończonym spektaklu, tak jak w Warszawie. Te raporty to już konieczność, moje poczucie bezpieczeństwa, uspokajam się. Zaczęłam czytać Ninę Andrycz jako antidotum i zaraz z książką pod pachą na kawę do Polip. Tak samo jak każdego roku po przyjeździe, a potem co rano podczas pobytu.

    • Są tu na chwilę, dwa, trzy dni, Gajosowie. Wczoraj, po przyjeździe, kolacja i wspominanie. Okazało się, że ja przyjeżdżam tu od lat 19. Oni wszyscy dołączyli kilka lat później i nie wszyscy byli wierni. To miejscowość nie dla wymagających, bo warunki zwykłe. Dużo rodzin z dziećmi, bo bezpieczna plaża. Morze blisko, las piniowy, trasy rowerowe, cień i cztery sklepy. Dla tych , którzy szukają większych i luksusów i atrakcji, nie najlepiej.Dziś pierwsza plaża.

    • Martwi mnie, bo tak wiele drobiazgów teraz zapominam. Nie mogę sobie przypomnieć kolejności zdarzeń, imion, rzeczy oczywistych. Mam w głowie tyle tekstu i go pamiętam, w tej chwili, dziewięć dużych ról, a w życiu – dziury. Wczoraj siedziałam nad zdjęciem sprzed kilku dni i zastanawiałam się jak ktoś z kim pracuję, jestem na co dzień, ma na imię. Zaczynam się tego bać. Muszę się tylko skupić i wyśledzić, czy zapominam też złe emocje, negatywne zdarzenia i słowa. Jeśli tak, zgadzam się na zapominanie. Bo pamiętanie złego boli.

    PONIEDZIAŁEK

    • Plaża rano i wycieczka do ukochanego Castiglione wieczorem. Ludzi mniej niż zwykle, ale i tak tłumy. Zapach ciepłego wiatru wymieszanego z zapachem oliwy, pecorino i szałwii. Jednak ludzi mniej niż zwykle. Kryzys.

    • Wieczory i ranki zdumiewająco zimne. I znów, jak co roku, kupiłam piękną hinduską kołdrę, bo i cieplej, i żeby tradycji stało się zadość. Uwielbiam te kołdry, nauczyła mnie ich Magda. Pierwszą przywiozła z Indii i się z nią nie rozstaje. Cholera, tylko ten samochód tak mały! Co będzie z bagażami? Już doszła kołdra, a ile tego będzie po dwóch tygodniach ?

    WTOREK

    • Plaża cały dzień do18:00. Plaża z książką Niny Andrycz, która moim zdaniem trochę konfabuluje, szczególnie sprawy erotyczne i miłosne zbyt egzaltowane. Historia na wyspie greckiej z nieznajomym, jednodniowy seks, upojny i bez przedstawiania się sobie, w wieku 71 lat!? I zaczął ten nieznajomy od całowania stóp? – Dziś zostaniemy kochankami – powiedziała do obcego, a potem się rozstaniemy. Ale poza tymi erotycznymi kawałkami, pouczająca lektura i dla mnie bardzo ciekawa. Przypomniała mi się sonda uliczna dotycząca czytelnictwa, facet zatrzymany przez dziennikarza z kamerzystą:-

      – Czy dużo pan czyta?

      – Niedużo.

      – A jak już pan czyta to co?

      – No coś …z tych lepszych rzeczy…napisane przez tych lepszych aktorów.

    • Wieczorem kolacja pożegnalna z Gajosami pod białymi parasolami. Pizza tu jest tak delikatna i ciasto tak cieniutkie i kruche, że ma się wrażenie jakby się jadło najbardziej wysublimowaną potrawę świata. Chłodno, po raz pierwszy od lat zamówiłam w restauracji herbatę. Podali mi rumianek i nie rozumieli moich protestów. – Czarna herbata? Nie mają. Jeszcze tylko mają miętę.

    ŚRODA

    • I znów plaża do 16:00 z książką, a nasze obiady w restauracji na plaży coraz lepsze. Starają się. Zarezerwowaliśmy parasole, łóżka i stolik na pięć osób do końca pobytu. Oni szczęśliwi, pytają co byśmy zjedli następnego dnia. Dziś dali nam do spróbowania melanzanę zapiekaną z parmezanem, jako u nich nowość. Pyszna.

    • Po południu wycieczka do Pienzy z naszymi „widokami toskańskimi” po drodze. Nie wzięłam, nie wiem dlaczego, dobrego aparatu, robiłam zdjęcia telefonem i wyszły marnie. Pienza, której nie znałam, tylko przelotnie kiedyś, wcześniej, piękna, bardzo piękna. Teraz obejrzana dokładnie, prawie kamień po kamieniu, bo malutka. Ważne miasto, nie wzięłam w tym roku przewodnika, ale moim zdaniem do Pienzy kiedyś uciekł jakiś papież albo się tu urodził i tu bywał, coś takiego. miasto wpisane na listę dziedzictwa światowego UNESCO. Kościół i plac przed nim zaczarowany. Pienza to ojczyzna sera pecorino. Pachnie tym serem z daleka, kiedy się chodzi wąskimi uliczkami zapach pecorino i bazylii, oregano w słońcu obezwładnia. Dużo sklepów ze starą biżuterią. Stara biżuteria to moja namiętność. Nie musi być prawdziwa, byle dawna. Stałam i gapiłam się z pół godziny.

    • Za często używam tu określenia obezwładnia, obezwładniający, obezwładniające. Egzaltacja Pietrowna, jak się mówiło w kręgach teatralnych za czasów mojej młodości.

    CZWARTEK

    • We czwartek targ w Grosseto, żelazny punkt programu i obiad w restauracji przy kościele. Dziś piękne granatowe talerze ze złotym paskiem na słonecznikowo-żółtym obrusie, w słońcu. Dzieło sztuki. Znów kupiłyśmy, nie zważając na pojemność samochodu, nieprzebrane ilości zupełnie niepotrzebnych rzeczy, jedyna pociecha, że będą cieszyć się nimi obdarowywani. Grosseto. Każdego roku coraz piękniejsze. Remonty, udogodnienia. Znamy tu wszystko, łącznie ze szpitalem, który był nam potrzebny już kilkakrotnie w ubiegłych latach. Ach, ile zdarzeń, przygód się przypomina. Ja smutnieję teraz zawsze na wspomnienia, a jednocześnie nie mogę bez tych ludzi , miejsc, widoków, nawet przedmiotów, żyć.

    • Od południa do 18:00 na wietrznej plaży pod chmurami jak barany. Uwielbiam tutaj tę plażę z wiatrem. Czasem tylko boli głowa i trzeba siedzieć w szalach, chustkach, opaskach i kapeluszach. Smagani wiatrem – to się nazywa.

    • Śmiejemy się dużo. Zuzia opowiada, sama zaśmiewając się, śmiechem podobnym do śmiechu Jej mamy. Jesteśmy w piątkę zgranym, wypróbowanym z latami, towarzystwem. Dobrze nam ze sobą. Śmiejemy się ze swoich przywar i natręctw. Tolerujemy śmieszności. Ulegamy przyzwyczajeniom. Lubimy się.

    • Czytam „Kronosa”, a właściwie „Chronosa” być powinno, bo w tych zapiskach Gombrowicza czas gra główną rolę. Zresztą Chruszczow pisze w środku, jako Kruszczow, nie wiadomo dlaczego. We wstępie pani Rita Gombrowicz wyjaśnia, że mąż przed śmiercią mówił – pilnuj Kronosa, gdyby był pożar, łap umowy i Kronosa, i uciekaj. I że dlatego wydała. Po przeczytaniu uważam, że myślał mówiąc do niej – pilnuj, żeby Kronos broń Boże nie dostał się w czyjeś ręce, nawet pożarowi wierzyć nie można, że go pochłonie. Po co to było wydawać? Nie rozumiem. Ja bym na Jej miejscu spaliła i popiół rozsypała na cztery wiatry a Gombrowicza zostawiła nam takim jakiego Go mieliśmy. Dzienniki są wspaniałe, wspaniałe i wystarczyłyby, jeśli chodzi o prywatność. Nie mogę uwierzyć że ktoś kto pisze – mam robaki, sraczkę, rzygałem, coś mi się sączy z członka i zapisuje imiona i ilość stosunków w bramach i na dworcu, myślał o pokazaniu tego światu. A zapiski robione technicznie, bez jakiejkolwiek refleksji, nie są cenne dla ogółu, trzeba by je było zostawić może tylko dostępne badaczom literatury, a nie robić z tego bestseller wydawniczy. Z wielką kampanią medialną. Nie mniej, całe tu towarzystwo wakacyjne jest po lekturze, a Zuzię najbardziej śmieszy zdanie …dzisiaj atak Pyzika na mnie w prasie… Tak, tak, zawsze się znajdzie jakiś Pyzik i coś gryzmoli.

    PIĄTEK

    • Wycieczka! My we trzy, naszą rakietą, Lancią , panowie Fiatem 500 z białą tapicerką i tablicą rozdzielczą, stylowo, a z drugiej strony same takie Fiaty na ulicach tutaj. Jechałyśmy za nimi i wciąż myliłyśmy te Fiaty. Raz nawet zatrzymałyśmy się za jednym, na poboczu, okazało się, że to nie oni, że zjechałyśmy z trasy i stoimy grzecznie za jakimiś obcymi ludźmi, tyle że w Pięćsetce. Z drugiej strony i tak cud, że się orientowałyśmy w czymkolwiek, bo tak gadałyśmy i śmiałyśmy się, że mogłyśmy nie zauważywszy, wyjechać tym naszym samochodem w Kosmos.

    • Outlet Prady pod Florencją a tam …wycieczki Japończyków, które jak szarańcza. Wchodzą i wszystko znika z półek. Po pięć toreb, dziesięć par butów, garnitury, jak leci. Muszą po każdym autokarze z Japończykami uzupełniać towar, a ceny wcale nie najniższe. W sumie bez sensu i nic tam ciekawego. Za to potem Florencja z jej cudami. Upalna jak zwykle. We Florencji zawsze żar, cokolwiek by się nie działo. Wieczorem kolacja niedaleko Dawida obok muzeum Uffizi i koncert jakiejś młodej orkiestry. Grali utwory z filmów Felliniego, a myśmy oszaleli. Magda z Zuzią tańczyły na placu, a potem w jakimś dziko oświetlonym neonówkami barze. Odreagowanie polskich stresów, warszawskich gorsetów zawodowych i prywatnych komplikacji. Upojny wieczór i dzień. Ludzie śpiewają na ulicach. śpiewaliśmy i my. „Woman” Johna Lennona. Oj woman! Zastanów się. Nóg nie czułam, a kręgosłup pękał. Nieuważne. Spanie w dawnym klasztorze w centrum miasta, obok ogrodów Boboli. Ogrody piękne. Nogi uchodzone. Głowy słońcem upalone. Oczy pięknem nasycone. Jutro Chianti – czarny kogucik na żółtym tle, wino i widoki toskańskie, najpiękniejsza trasa widokowa, między Florencją, Arezzo i Sieną, a potem odwiedziny w starej , dobrej, znajomej Sienie i leżenie w cieniu na Il Campo, jeśli sprzątnęli trybuny po Palio.

    SOBOTA

    • Siena. Kupiłyśmy z Magdą czarne maski i postanowiłyśmy w nich występować. W ogóle wciąż kupujemy coś „do występowania”. To alibi.

    • Wieczorem już u nas. Powitanie z Bajonami , którzy właśnie przyjechali i rozmowa o kinematografii. Pokłóciliśmy się trochę o ” Miłość” Haneke’go. Filip opowiadał o młodzieży zgłaszającej się na egzaminy do łódzkiej Filmówki. Socjologowie powinni siedzieć na tych egzaminach i pisać prace magisterskie o tym pokoleniu co nadeszło, mówi Filip. Ciekawe. Wszystko to ciekawe.

      – Co czytacie – pytają przyjezdni.

      – Wszystko. Lista długa. Gombrowicz, Stasiuk, Potoroczyn, Mrożek, kilka biografii.


    • Zresztą ja czytam z takiego urządzenia, mam tam wiele książek. Wygodne i nie ma nadbagażu. Bo co roku płacimy za nadbagaż, głównie z powodu ilości książek, pomijając ten rok, kiedy Magda zapakowała mokre rzeczy, świeżo po upraniu. To było najdroższe pranie w naszym życiu – stwierdziła po zapłaceniu. Zuzia do Filipa , w pewnym momencie:

    – A gdzie się tak opaliłeś?

    – W Łodzi.

    Świetne miasto do opalania.

    01
    Lipiec
    2013
    12:11

    Haliny i Mariana - wszystkiego dobrego

    Jechałam taksówką. Telefon.

    Syn : Mamo nie wiesz gdzie jest moje świadectwo maturalne? Dziś ostatni dzień zgłoszeń na studia, przeszukałem cały dom i nie mogę znaleźć!
    Ja: Zawsze wszystko robisz w ostatniej chwili! Ja z wami zwariuję! Poproś babcię, ona szuka najlepiej. Są w domu tylko trzy miejsca gdzie to może być. Ale moim zdaniem w szyfonierze, przy biurku.
    Syn: Szukałem nie ma.
    Ja: Nie denerwuj mnie. I wyjeżdżaj już po mnie! Spóźnisz się!
    Syn: Nie mogę wyjechać, muszę to znaleźć, zeskanować i wysłać. To ostatni dzień!
    W taksówce że mną jechała Małgosia , Iwona, Ewa, Hubert i pies cziłała.
    Małgosia: Niech odwróci kubek i szuka!
    Ja: Co?
    Małgosia: Niech odwróci kubek do góry dnem i szuka. Znajdzie, to działa.
    Ja: Synku odwróć kubek do góry dnem i szukaj. Podobno znajdziesz!
    Syn: Mamo, jaki kubek? Ja idę na fizykę, mamo! Jakim dnem? Idę poprosić babcię, żeby szukała ze mną.
    Ja: Wyjeżdżaj jak najszybciej! Spektakl kończę o 22: 30. Rano mam samolot! Nie zdążę się spakować!
    Syn: Nie mogę wyjechać! Muszę to znaleźć!  Szukam.
    Małgosia: – Niech odwróci kubek! Ja ci mówię.
    Dzwonię do mamy.
    Ja: Mamo, zanim zaczniesz szukać , odwróć kubek do góry dnem i postaw na stole.
    Mama zupełnie niezdziwiona : Kubek? A może być filiżanka?
    Ja: Małgosiu czy może być filiżanka?
    Małgosia: – Wszystko jedno.
    Ja: Mamo, lepiej kubek.
    Mama : Dobrze odwracam czerwony kubek i szukam.  Pani Basia mówi, żeby się pomodlić do Św. Antoniego.
    Ja: No to się módl, nie zaszkodzi. Tylko niech on już po mnie wyjeżdża!
    Wysiadamy z taksówki.
    Ja: Cholera, moim zdaniem to w tym sklepie, tutaj, wczoraj zgubiłam mój kolczyk
    Małgosia : Może wstąpimy tam jeszcze raz i ja poszukam?
    Ja:  Małgosiu szukałam, byłam tam wczoraj z pięć razy i w innych sklepach też. Nie ma.
    Ewa: Ja bym jeszcze raz spróbowała.
    Ja: Dobrze, tylko  kupię kubek.
    Kupiłam szybko, nieopodal w sklepie, śliczny porcelanowy kubek.
    Hubert z cziłałą: A to był drogi kolczyk?
    Ja: Drogi.
    Małgosia: No to idziemy szukać.
    Telefon.
    Mama: Krysiu, znaleźliśmy!!! W zupełnie nieoczekiwanym miejscu. Całkowity przypadek!
    Małgosia: A czy mama się modliła do Św. Antoniego?
    Ja: – Mamo,  modliłaś się jednocześnie do Antoniego?
    Mama:  Tak.
    Małgosia : Cholera, to nie wiadomo co pomogło! Ale moim zdaniem kubek.
    Ja: Mamo czy on to już wszystko wysłał? Już jest na tej fizyce? No to teraz niech wyjeżdża,  bo ja nie zdążę jak przyjedzie za późno.
    Wchodzimy do sklepu.
    Ja : Przepraszam przyszłam jeszcze raz poszukać tego kolczyka. Małgośka wyjmuj i odwracaj kubek!
    Panie w sklepie:- Myśmy już tu wszędzie szukały, nie ma. Od wczoraj szukamy. Musiała pani zgubić gdzie indziej.
    Ewa wyjęła kubek, Hubert go odwrócił. Cziłała nic nie rozumiała, od jakiegoś czasu zresztą.
    Ja: Szukam w przymierzalni.
    Małgosia: My wszędzie. Tylko się nie módlmy się do Antoniego bo nie będzie wiadomo.
    Ja: Ok. Nie ma.
    Małgosia: Niemożliwe! Kubek odwrócony. Teraz ja tam szukam .
    Małgosia zeszła na czworaka.
    Panie ze sklepu: – Ubrudzi się pani !
    Małgosia nurkując pod krzesło: Proszę pani, ja pracuję w teatrze. Brudzę się każdego dnia. Nawet pani nie wie, jaka to jest brudna praca!
    Panie się trochę zdziwiły. A my zajęci szukaniem nie zdążyliśmy nic dodać do tego wyznania.
    Małgosia: Jest!
    Ja: Co?
    Ewa: Co?
    Hubert : Co? Jest!?
    Panie ze sklepu: Jest kolczyk? ! Niemożliwe!!!
    Małgosia : No jest! Kubek działa! Modliłaś się może jednocześnie?
    Ja : Nie!
    Wszyscy krzyknęli: Nie! Nie modliliśmy się !  Spojrzeliśmy podejrzliwie na cziłałę.
    Małgosia: No to to kubek! Kubek działa! Kolczyk się znalazł, a syn zdążył na fizykę!
    Wyszliśmy kupując dodatkowo różowy turban, meksykańską spódnicę z lusterkami, narzutkę wyszywaną orientalną i indiańskie buty.

     

    21
    Czerwiec
    2013
    09:18

    Alicji i Alojzego - wszystkiego dobrego

    Przeczytałam gdzieś niedawno, że – kobieta jest przyszłością człowieka. Co za odpowiedzialność!- pomyślałam, choć to, że jestem kobietą coraz mniej mnie obchodzi, a to czy jestem człowiekiem staje się podstawową wartością.

    Dawniej było tak: kolor różowy – chłopiec, kolor niebieski – dziewczynka. Chałupa pomalowana na różowo- córka na wydaniu, na niebiesko – kawaler szukający żony. Ubrania dla kobiet zapinane z prawej na lewą, męskie z lewej na prawą i teoretycznie tak jest do dzisiaj , choć nie do końca, bo kupiłam właśnie bluzkę, ewidentnie damską, zapinaną jak męska. Coraz więcej perfum, ubrań, kosmetyków, butów, zegarków itd. jest uniseksualych. Zresztą to wyprowadziło kobiety w pole, bo jak mówi jedna z moich znajomych – jaka kobieta do niedawna zgodziłaby się dobrowolnie na wszystkie te zniekształcenia, które proponuje jej moda, choćby na skrócenie nóg przez spodnie z opuszczonym krokiem. Celem mody zawsze było podkreślanie kobiecych kształtów, kobiecej sylwetki i podkreślanie różnic miedzy kobietą i mężczyzną. Moim zdaniem teraz celem mody jest zohydzenie i mężczyzn, i kobiet, równo, przy czym kobiety wychodzą na tym gorzej.

    Książki, kultura były zawsze uniseksualne. Choć – kobiece kino, kobieca literatura – te określenia zrobiły dużo zamieszania i kiedy się pojawiają, wybuchają zawsze gorące dyskusje czy – kobiece – to określenie związane z mentalnością, czy tylko znaczy, że zostało wyreżyserowane czy zrealizowane przez kobiety. Przy czym określenie – kobiece – w tym wypadku ma zawsze zabarwienie pejoratywne. Natomiast – załatwić coś po męsku – jest zawsze pochwałą. Ja choćby usłyszałam kiedyś, że wyreżyserowałam coś po męsku – czyli wspaniale.

    Nie wdawajmy się w to, bo mnie te dyskusje nudzą i szczerze mówiąc nie obchodzą. Nie rozumiem tylko, kiedy kobiety obrażają się za przymiotnik – kobiece. Kobieta – jak przeczytałam – jest przyszłością człowieka. A mężczyźni, jak z kolei mówi inna moja znajoma, są od wymyślania bomby atomowej i noszenia ciężkich rzeczy.

    Bywa, że nie znoszę kobiet, przyznam, że często są denerwujące, ale kiedy mężczyźni są denerwujący to prawdziwie po męsku, czyli bardzo.

    Kończę bo plotę. Zwyczajnie wszyscy bądźmy ludźmi.

    Dobrego weekendu. Odpocznijcie po męsku, czyli bardzo, po prostu bezkompromisowo nic nie róbcie. Bo czerwiec pachnie wolnością, że zacytuję po kobiecemu, zupełnie nie a propos.

     

    15
    Czerwiec
    2013
    08:10

    Wita i Jolanty - wszystkiego dobrego

    • Przestaję śledzić wiadomości i oglądać programy informacyjne. Mam dosyć i tak wytrzymałam długo. Moja mama wciągnięta od kilku lat na maksa nie odpuści, ja robię pas. Niech się dzieje co chce. Raz wiadomości rano, raz wieczorem i możliwie bez emocji. A reszta, wynocha z mojego życia!
    • Dwa dni temu wracam do domu nocą, a mama czeka na mnie w kuchni – No, i  jednak udusili ją! – Kogo? Dziecko ze Śląska? Mama Madzi?! – pytam. – Nie – denerwuje się mama- Marylin Monroe! Napisali w Super Expresie. – Kto kupuje Super Express?! Przecież jest zakaz w domu! – Gosposia. Ja nie kupiłam. To ona przyniosła. – No dobra. Poproszę żeby wykupili reklamę naszych Teatrów w Super Expresie.
    • Zgodziłam się niebacznie, w chwili słabości, na sesję fotograficzną do C’est la vie. Postawiłam warunek, że w Muzeum Narodowym z obrazami i w szlafroku, ale i tak obwiesili mnie sztuczną biżuterią i założyli mi na moje obolałe stopy szpilki, a na koniec kazali mi zjeść kwiatek, wąchać miętę z rozmarzonym wzrokiem i mizdrzyć się na okładce. Koszmar. Cztery godziny ciężkiej pracy, żeby dorównać marzeniom ludzi. Kobieta 60-letnia na okładce pisma dla kobiet to tylko wyczyn fotografa. Jak się zgłosi National Geographic lub Mówią Wieki to się zgodzę, może będzie lżej.
    • Wywiady, podsumowania sezonu. Wciąż się tłumaczę, że dużo pracuję. A swoją drogą, pracuję dużo, ale spokojniej niż choćby dwa lata temu. Nie ma nerwów. To znaczy są, ale na tematy artystyczne. Zagraliśmy podobno 827 spektakli, 90 na wyjeździe, mieliśmy 10 premier. To podobno rekord rekordów. Nie jestem zmęczona. Zaraz jadę na wakacje planować tam trzy następne lata w naszych teatrach.
    • Gram Danutę W. z coraz większą przyjemnością. Tak się cieszę, że mamy ten spektakl i że mam tę rolę. Emocje są wciąż te same, wzruszenia i sens nie maleje. Choć mam rozrywki. Od kiedy pan prezydent wypowiedział się o gejach, a pani prezydentowa pokazała fucka jest zabawnie. Żywi, emocjonalni, prawdziwi. Trzeba umieć rozdzielać ludzi od ich dzieł, mówię także o teatrze, spektakl od życia, choć ten wyjątkowo blisko nas, mnie. Gram jakbym śpiewała hymn. W służbie narodu i z potrzeby wewnętrznej, jakby powiedziała Danusia W. Za chwilę się widzimy w Gdańsku.
    • Ewa R. czyta książkę „Sztuka minimalizmu” czy coś takiego, koło mnie w garderobie. Spojrzałam na początek – żeby poczuć potrzebę ograniczenia i nauczyć się eliminowania rzeczy i potrzeb trzeba ….najpierw być bogatym. Świetne. Nie cytuję oczywiście dosłownie, daję tylko jedną z konkluzji początkowych. Że łatwiej jest być minimalistą, kiedy się jest bogatym w tle.
    • Jedna księgowa na wieść, że nasi wielcy twórcy krzyczą, że wyjadą na zachód, bo w Polsce nie ma pieniędzy na ich dzieła, machnęła ręką i powiedziała, niech jadą, ja sobie bez nich jakoś dam radę. Dostałam ataku śmiechu. Oto konkluzja.
    • W Lublinie na rynku tysiąc restauracji, kawiarni, tłum ludzi całą noc. Jak w Wenecji. Dziś idę zobaczyć kopię całunu turyńskiego w kościele. Bardzo dużo kobiet w ciąży i Japończyków.
    • Podobno żołądek ludzki jest wielkości chińskiej miseczki z laki i tyle tylko dziennie powinniśmy jeść. Jemy wszyscy niewątpliwie za dużo. Mam mam wiecznie uczucie że jedzenie generalnie mi szkodzi, choć jest smaczne. 
    • Tuż przed wyjazdem na moje wakacje mamy jeszcze w Teatrze Polonia premierę „Kaliny”- w roli Kaliny Jędrusik- Katarzyna Figura. Tekst napisały dwie panie – Małgorzata Głuchowska (reżyser przedstawienia) i Justyna Lipko- Konieczna , spodobał mi się. Trwają też już próby „Konstelacji”, która to premiera ma być w końcu sierpnia, też w Polonii. Reżyseruje Adam Sajnuk, w obsadzie Maria Seweryn i  Grzegorz Małecki. Zaczarowany tekst i temat. Spodziewam się wiele. 20 lipca,  po moim powrocie, premiera „Czerwonego kapturka” na Placu Konstytucji.  Cieszę się, marzę żebyśmy mieli całego Brzechwę. Mamy Pchłę szachrajkę, Kopciuszka, teraz Czerwony kapturek, no jeszcze trochę zostało…Ta grupa teatralna,  młodzież, która to robi, pod przywództwem Adama Biernackiego – reżysera, wspaniali. Radośni, bezproblemowi, profesjonalni. Dobrze, że to oni z nami pracują, bo teraz dużo młodzieży w tym zawodzie, co to muchy w nosie i wyobrażenia w kosmosie.
    • W ogóle jest dobrze i miło. Nie lubię jak jest niemiło, choć wielu twórców uważa, że to warunek sine qua non, żeby stworzyć coś wybitnego. Ma być trudno i niemiło. W traumie, stresie i napięciu, a przede wszystkim konflikcie powstają dzieła. Może, wolę w takim razie nie być wybitnym twórcą i robić rzeczy niewybitne, za to w dobrej atmosferze. W ogóle bohemą to ja nigdy nie byłam i nie będę, co więcej – trochę się jej boję.
    • Spotkałam ostatnio Andrzeja Wajdę na Sonacie Widm Strindberga, nienawidzę Strindberga ale poszłam, bo to wybitna inscenizacja z Królewskiego Teatru Narodowego ze Sztokholmu. Wspaniałe przedstawienie.  – Andrzej, mimo wszystko, wbrew autorowi, żyje jest piękne, prawda? – Tak, tak, powiedział jakby nie na temat. – Jest piękne. Kocham Go.

    • Zaczął się Kongres Kobiet w Warszawie. Pozdrawiam wszystkie Panie i ogłaszam lato!
    09
    Czerwiec
    2013
    22:23

    Pelagii i Felicjana - wszystkiego dobrego

    Powiedzcie mi ludzie, dlaczego, kiedy przyjeżdżam do Rzymu, Wiednia, Nowego Jorku, Paryża, Monachium, Chicago, w hotelu, na dworcu, na lotnisku, na ławce w parku, w restauracji, wszędzie, czeka na mnie bezpłatny informator kulturalny, a w Warszawie nie? Nie czeka. Informacja o tym co można zobaczyć w mieście, jakiej muzyki posłuchać, jakie wystawy obejrzeć, jakie odczyty usłyszeć, na jakie spotkania, imprezy, pójść, co można zobaczyć w teatrach, kinach, parkach, ogrodach, na ulicach, jakie trwają festiwale. Wszelkie inicjatywy kulturalne, są zebrane razem, zwyczajnie, po prostu i dla ludzi. Mieszkańców i przyjezdnych, ubogich i bogatych, samotnych i wręcz przeciwnie. Dla turystów. Informacja. Bez filozofowania, recenzji, wydziwiania, świrowania, indywidualnych ambicji i fobii, upodobań i poleceń, po prostu – INFORMATOR. Miesięcznik, dwumiesięcznik, kwartalnik. Dlaczego Warszawa tego nie ma? Powiedzcie mi ludzie, a raczej ludzie zajmujący się kulturą w mieście, a jest chyba ze trzy takie Ciała oficjalne. Dlaczego Warszawa nie ma takiego informatora? Przecież to kosztuje niewiele. Ile to może kosztować? Zebranie informacji,  bez wysiłku, komu na tym zależy ten tam będzie, dobry grafik, druk, papier, wydawnictwo najprostsze, może być biało-czarne, takie jak nowojorski Playbill czy paryski Pariscope. Dlaczego Warszawa tego nie ma? Warum? Pourquoi? Why? Przecież to proste. Potrzebne. Nawet niezbędne. To stolica kraju. Oferta kulturalna jest obszerna. Zbliżają się wakacje. Przecież my wszyscy planujący wydarzenia, wyślemy informacje, zdjęcia, opisy. Dlaczego nie? Ile to może kosztować? Można sprzedawać tam reklamy.  Kiedyś Warszawa miała WIK. Warszawski Informator Kulturalny. Ubożuchne to było, malutkie, szare, ale jak potrzebne! Korzystaliśmy z tego WIK’u wszyscy. I komu to przeszkadzało? Co z tego że w komputerze, być może jest wszystko, choć nie sądzę, że można zajrzeć, że my wszyscy, teatry, muzea, kina, filharmonia, atelier wystawowe, sale koncertowe, organizatorzy imprez, drukujemy ulotki, programy, repertuary, ale jest to wszystko rozproszone, nie wiadomo gdzie. Ostatnio widziałam w jednej z warszawskich restauracji na Starym Mieście tony różnych ulotek i repertuarów teatrów w toalecie, tony, aż zaniemówiłam ze zdziwienia, ale natychmiast zapytałam oczywiście, czy możemy przynieść i nasze, Teatru Polonia i Och-Teatru, repertuary na dwa miesiące letnie. Można – odpowiedzieli, ludzie to biorą. Niech będzie i w toalecie, pomyślałam, skoro ludzie to stamtąd biorą. Ale to nie tak powinno być. Powinien być jeden porządny informator zamiast tego wszystkiego na karteczkach. Potrzebna jest zwykła zbiorcza informacja, która czeka, leży w autobusach, tramwajach, na dworcach…zresztą ludzie to sami „rozniosą”. Władze Warszawy, biura kultury – dajcie nam INFORMATOR, pomocny i kulturze i ludziom i wszystkim którzy tę kulturę tworzą, planują, zależy im na niej i na Warszawie. Przestaję pisać bo z każdym słowem się nakręcam…

    Jestem w Lubinie. W hotelu, kilka ulotek o tym co w mieście…zaglądam do Internetu i ruszam. Mam chwilę czasu przed spektaklem . Gram tu dziś i jutro, chcę coś zobaczyć, zwiedzić, uwielbiam zwiedzać…W Galerii Zamkowej wystawa JUDAIKA – litografie, akwaforty serigrafie najbardziej znanych autorów XX wieku pochodzenia żydowskiego. Marc Chagall, Chaim Goldberg, Ira Moskowittz, Irving Amen, Sandu Liberman, Wilhelm Wachel. Bertoldo Taubert, Issacgar Ryback. Idę z przyjaciółmi z naszego teatru. Ludzie wskazują drogę… Zamkowe Wzgórze …tam wystawa. Mała i piękna. A co w mieście, poza tym? W ogóle? Informatora centralnego, zbiorczego nie ma, nie wiadomo, trzeba się rozglądać, może się na coś natrafi….

    Na dole zdjęcia z tej wystawy. Chagall.

    W Warszawie podobno , nieprzytomna burza. Aktorzy i publiczność w kłopocie, wielu nie dotarło na spektakl o 16:00, musimy odwołać , jeden z aktorów miał dodatkowo wypadek samochodowy przedzierając się przez nawałnicę. Exodus. Ach te teatry! Wiecznie coś się dzieje. Ja wczoraj zaniemówiłam we Wrocławiu, na scenie, na moment, od cynamonu w powietrzu ….Publiczność na szczęście wyrozumiała, bili brawo kiedy czekałam na szklankę wody na scenie , kiedy piłam, kiedy porywał mnie kaszel. Bardzo dziękuję i przepraszam. Pozbierałam się i przeszło, mogłam kontynuować…nie było łatwo, zaniemówiłam i zaczęłam kasłać w roku 1986 – porwanie i zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszko….na szczęście, z pierwszym na nowo, słowem cisza się zrobiła przepastna. Wrocław. Wspaniała publiczność. Wspaniała.

    Dziś zastanowiły mnie dwa zdania – „Człowiek to brzmi…różnie” i ” Bezpośredniość nie zawsze jest cnotą w odróżnieniu od prostoty”. I zaciekawił tytuł ” Bóg w sprayu” , uwielbiam intrygujące sformowania, lubię wymyślać tytuły.

     

    06
    Czerwiec
    2013
    09:18

    Pauliny i Laury - wszystkiego dobrego

    Hedda Gabler. Henryk Ibsen. Mój debiut reżyserski w Teatrze Telewizji. Było tak. Miałam robić „Pestkę” , film kinowy. Zapadła decyzja. Przygotowywałam się do tego filmu od roku. Pewnego dnia, producent filmu Paweł Rakowski, szef firmy Skorpion film, mój przyjaciel, powiedział – a nie zrobiłabyś wcześniej, przed filmem, jako wprawki, spektaklu telewizyjnego, kamerą? Sprawdzisz sobie kilka rzeczy. Co chciałabyś zrobić? – Heddę – odpowiedziałam bez wahania. Wtedy robiło się w telewizji rocznie kilkadziesiąt premier w Teatru TV, dla pierwszego i drugiego programu. Szefem Teatru TV był wtedy niezapomniany prof. Jerzy Koenig. Zgłosiłam propozycję do pani redaktor Maliny Bardini, złożyłam eksplikację reżyserską, obsadę, egzemplarz mojej adaptacji dla Teatru Telewizji i czekałam. Pan prof. Koenig wezwał mnie na rozmowę. Z rozmowy na temat – Ibsena, Heddy, dlaczego, jak i po co, wyszłam zwycięsko. Paweł Rakowski miał być producentem, Malina Bardini opiekunem projektu. Postanowiłam nakręcić tę wspaniałą historię w jednej z najpiękniejszych willi w Milanówku. Jako Heddę wymarzyłam sobie Anię Radwan. Jako operatora zaangażowałam Darka Kuca. Debiutowałam, musiałam się sprawdzić, polegać na sobie, odpowiedzieć sobie sama na wszystkie pytania, nie chciałam pracować przy debiucie z mężem. Darek , poza tym, był moim przyjacielem, był jakby uczniem męża, no i miał do mnie ….cierpliwość i bardzo mnie lubił. Wcześniej razem robiliśmy „pod dowództwem” Waldka Krzystka film „W zawieszeniu”, to był debiut filmowy Darka, jego pierwszy film fabularny. Brakowało mi pani Elvsted, zrobiłam zdjęcia próbne, zgłosiła się na nie, między wieloma innymi aktorkami, studentka drugiego roku aktorskiego , młodziutka Agnieszka Krukówna. Zresztą spotkałam się wtedy z ponad 80 aktorkami. Agnieszka zagrała wybrana scenę  na tych próbnych zdjęciach tak zachwycająco i tak interesująco, że zaangażowałam ją bez wahania, mimo że była dużo za młoda do tej roli. Potem, chwilę później, zagrała także moją przyjaciółkę w „Pestce” . Wracając do „Heddy”, o scenografię poprosiłam Janusza Sosnowskiego, z którym wielokrotnie pracowałam w filmie i lubiłam jego poczucie stylu, Jego „klasę”. Po obejrzeniu lokacji, wybranego domu, zaproponował powieszenie wielkich kryształowych żyrandoli, one potem „ naznaczyły” ten spektakl i wszystko, podpowiedziały Darkowi także trochę sposób fotografowania. O kostiumy  poprosiłam Irenę Biegańską, przyjaźniłam się z Nią i mimo że wiedziałam że secesja jest Jej miłością, a akcja „Heddy” toczy się później, sprawi Jej ta praca przyjemność. Na realizację mieliśmy 6 dni. To dla debiutantki jaką byłam bardzo mało. Ostatnie dwa dni kręciliśmy nie kładąc się nocą, dwie doby bez przerwy. Skończyliśmy drugiej nieprzespanej nocy nad ranem, ale teoretycznie … w terminie, tyle że śmiertelnie zmęczeni. Montowała spektakl niezapomniana Elżbieta Kurkowska. Dziś nie ma już czterech z osób, z tych które wymieniam poprzednio, nie ma, nie ma Pawła, Darka, nie ma Eli i Ireny. Tęsknię do nich. I znów wracając, na kolaudacji oceniającej i przyjmującej spektakl do emisji prof. Koenig powiedział mi, że jest to jest to jeden z najlepszych spektakli,  jakie zrealizowano dla Teatru TV, że gdyby nie wiedział, że ja go robiłam, szukał by wśród największych nazwisk reżyserskich w Polsce. Byłam dumna. Zawsze wcześniej chciałam zagrać Heddę, nie udało mi się, teraz ją wyreżyserowałam, byłam szczęśliwa, no i zdałam egzamin. Producenci, w tym Telewizja Polska, mogli mi powierzyć duży budżet filmu fabularnego.

    Hedda, tajemnicza, nieuchwytna, nieszczęśliwa, Ibsen mroczny i niejednoznaczny. Zawsze uważałam, że idealną wykonawczynią Heddy byłaby Greta Garbo. Wiedziałam, że przy fotografowaniu Garbo na taśmie filmowej stosowano inny klatkarz, co powodowało zwolnienie Jej ruchów, potęgowało Jej tajemnicę. Zastosowałam to samo dla Ani Radwan. Z Elżbietą Kurkowską wszystkie ujęcia z Anią samą i te, w których nie mówiła, wmontowałyśmy wcześniej zwalniając je, stosując slow motion. Ania jest piękną kobieta, równie piękna jak Greta Garbo, jest jedną z najpiękniejszych wśród aktorek polskich, oprócz tego, że jest aktorką niezwykłą (niedawno spotkałam się z Nią na planie serialu „Bez tajemnic” i miałam okazję po latach na nowo, podziwiać jak jest wspaniała). Slow motion w „Heddzie” pomnożyło Jej czar i urodę oraz wpisane w rolę zagubienie.

    Minęło od czasu realizacji tego spektaklu, 18 lat. Wspomnienia. Tyle wspomnień. Przepraszam . Kilka miesięcy po premierze „ Heddy po Gabler” w Teatrze TV, zaczęłam kręcić „Pestkę”. Teraz, w piątek, nocą, w ramach milanowskiej akcji co wiosennej – Ogrody – w willi w której kręciliśmy „ Heddę Gabler” odbędzie się projekcja tego spektaklu Tetru TV i spotkam się z publicznością.

     

    Autor: Henryk Ibsen

    Przekład: Józef Giebułtowicz

    Reżyseria: Krystyna Janda

    Zdjęcia: Dariusz Kuc

    Scenografia: Janusz Sosnowski

    Kostiumy: Irena Biegańska

    Muzyka: Astor Piazzolla

    Obsada : Rafał Królikowski (Jorgen Tesman), Anna Radwan (Hedda Tesman), Danuta Szaflarska (Julia Tesman), Agnieszka Krukówna (Pani Elvsted), Mariusz Benoit (Asesor Brack), Artur Żmijewski (Eilert Lovborg), Maria Klejdysz (Berta)

     

    05
    Czerwiec
    2013
    09:53

    Walerii i Bonifacego - wszystkiego dobrego

    Od kilku lat piszę felietony do pisma PANI, a raczej dopowiadam na listy przysyłane do mnie przez czytelników. To bardzo miłe zajęcie, pouczające. Przychodzi wiele listów. Przesyła mi je Redakcja PANI, czytam wszystkie, co miesiąc któryś inspiruje mnie do napisania o czymś w odpowiedzi, lub któryś absolutnie odpowiedzi wymaga. Są to listy smutne, zawiedzione miłości, zdrady, samotność, niepewności, opisy zdarzeń i prośby o pomoc w wyborach życiowych, czy prośba o wskazanie wyjścia z problemu. Najczęściej pytania – co ja zrobiłabym w danej sytuacji. Piszę. Odpisuję. Nigdy nikomu nie dałam recepty ani nie powiedziałam co robić, piszę starając się spojrzeć na opisany problem z wielu stron, daję przykłady podobnych zdarzeń i opisuję losy bohaterów podobnych zdarzeń. Listy. Listów w ogóle dostaję dość dużo, nie tylko na Forum na stronie internetowej, także papierowych, także e-mailowych, większość to prośby o radę lub pomoc, o wsparcie, fant na loterię, akcję charytatywną, zapytanie czy nie mogłabym przyjechać, zobaczyć , odwiedzić, iść na kawę, przyjechać na wesele, chrzciny, spotkanie…większość po prostu  traumatyzujących, bo opisują takie sytuacje, bez wyjścia.  O wielu nie mogę potem zapomnieć. No cóż, nie mogę pomóc, ale stają się częścią mojego życia, los osoby publicznej. Wiele z tych listów apeluje do mojego serca czy sumienia.

    Ludzie listy piszą – jak śpiewali Skaldowie. Pisanie przynosi ulgę piszącym, daje nadzieję na pomoc, dzięki listowi nie jest się samemu z problemem, bo przecież wiele z tych listów to krzyk w sytuacji beznadziejnej, rozpaczliwej.

    Wczoraj dla odmiany dostałam taki list… list e-mailowy na adres fundacji:”….Biały klaun z czarnymi łzami , artysta poeta, który zasiada do biórka i pisze od wielu lat swoją poezję, którego duch wyprzedza ciało. Chciałbym z Panią korespondować.”

    Korespondować? Biały Klaunie czy Clownie! Różni nas to że ja nie piszę poezji, a poza tym wszystko się zgadza….w każdym razie robimy równie często błędy ortograficzne. Biały Klaunie, niech pan przyśle jakiś wiersz. Choćby biały.

     

    02
    Czerwiec
    2013
    10:27

    Erazma i Marianny - wszystkiego dobrego

    No… ja wczoraj na wsi, w lesie, w hamaku, zapatrzona, raczej zagapiona w niebo, w lecącego ptaka, w szyszkę, w kamień, bezmyślnie. Z nogami, które weszły do gardła po uciążliwym, kilkukilometrowym, bezcelowym włóczeniu się po lasach. A potem cisza, bo zabłąkałam się w okolice Treblinki. Książka, komary i cisza. O moim nieprzygotowaniu do takiego „czasu”, niech świadczy to, że żadnej z trzech książek, które wzięłam, nie mogłam czytać dłużej niż pół godziny, więc czytałam trzy, na zmianę i ….tak sobie myślę, że może trzeba by się zacząć leczyć. Tak więc ja w lesie, zagapiona,  a w naszych teatrach szał! Tłumy dzieci, w Polonii dwa „Kopciuszki”, cukierki, malowanie twarzy, zamiana w zwierzęta i wchodzenie na scenę, zabawa z aktorami, w Och-Teatrze Edyta Jungowska czytała dzieciom bajki, odbył się wielki koncert, wchodzenie na scenę, współkoncertowanie, malowanie obrazów, malowanie impresji muzycznych, zdarzenia plastyczne i teatralne, makijaże, charakteryzacja, zdjęcia i radość. Rodzice podobno czasem bardziej chcieli malować obrazy niż dzieci, wyrywali się do grania na różnych instrumentach, nawet pomalować się na kota chcieli często częściej, niż ich dzieci. Mój Boże. Dzień Dziecka za nami i całe to radosne gorączkowe zamieszanie, za nami. Dziś wracamy do „normy” w Polonii „ Shirley” w Ochu „Mayday 2”. Ilość osób, która nas odwiedza, oszałamia i zobowiązuje. Zastanawia także. Bo, czy to jest do końca naszą zasługą? A może to konsekwencje zamieszania w teatrach warszawskich i okresu przejściowego w nich. Martwię się tym, bo chciałabym żeby był to wynik tylko naszej pracy i rzetelności cowieczornej. Zagapiona w kamień myślę o następnych sezonach i staram się „wąchać czas”. Tęsknię do zwykłego psychologicznego porządnego, aktualnego teatru, czytam teksty, tylko …czy ludziom, widzom to już wystarczy? Oni tak przyzwyczaili się do jakiejś „wyjątkowości”, szoków, świąt, niedziel, akcji , negliżu, samospaleń w kulturze. Zwykły, dobry teatr opowieści o ludziach i zdarzeniach im być może już nie wystarczy? A konkurencja na rynku nieuczciwa. Bilety w niektórych teatrach państwowych kosztują już mniej niż paczka papierosów, a co jakiś czas, pojawiają się akcje typu „teatr za złotówkę!” My nie możemy sobie na to pozwolić, i tak robimy dużo i społeczne i charytatywnie. Patrzę w kamień. Wącham wiatr. Jak wiatr ma poruszyć kamień?

     

    27
    Maj
    2013
    06:24

    Jana i Juliusza - wszystkiego dobrego

    Od kilku dni nie wychodzimy z Och-Teatru i tak będzie do wtorku, do dnia premiery. Te Mayday’e to precyzyjnie skonstruowane „maszynki do rozśmieszania”, ale wystarczy drobiazg, drobny błąd i boli…

    Rytmy, intencje, spojrzenia, wyjścia, wejścia muzyki, akcenty w zdaniach, pauzy, chwile odpoczynku, przyśpieszenia ….no i trening, im więcej razy się to teraz zagra, tym będzie potem spektakl stabilniejszy, precyzyjny , ułożony a w związku z tym dłużej będzie żył. Precyzja, precyzja, precyzja, a tu …. młodzież w dwóch obsadach. Za to talenty ich rozsadzają, wyobraźnia, pomysły i radość z bycia na scenie. No nic, do wtorku. Wczoraj byłą pierwszy raz publiczność na sali. No, no…zapowiada się dobrze. Aktorzy zmęczeni i spoceni, zganiani jak psy. Ale szczęśliwi, już czują przyjemności jakie nadchodzą, publiczność im to wczoraj wieczorem „dała do zrozumienia” pierwszy raz….Ukłony robimy dzisiaj, ale wczoraj były skandowane brawa i radość zbiorowa, frenetyczna, na razie wśród rodzin i znajomych…

    Do zobaczenia. Wszyscy jesteśmy na ostatnich nogach…

    Jacy oni są wspaaaaaaniali!!! Przyjemność pracować. A ja? Potwór!!!! Ale to mus. Przy farsie ..mus. Kocham premiery.

    Zdjęcia Ola Grochowska.

    PS. Na Dzień Matki poszłam do Ojców, mojego i moich synów…

     

    25
    Maj
    2013
    21:54

    Urbana i Grzegorza - wszystkiego dobrego

    Dostałam dziś w poczcie ten tekst-zaproszenie. To tekst syna moich przyjaciół, Grzesia Skurskiego i Basi Minkiewicz, tekst artysty plastyka, właściciela galerii i autora wielu prac. Chciałam zamieścić ten tekst – manifest, bo mogłabym się pod nim podpisać obiema rękoma, tyle że moim pięknem jest człowiek, to mój temat, adresat i tworzywo. Wielki temat. Serdecznie Państwa pozdrawiam.

    ALEXANDER VEBER >> PAWEŁ SKURSKI

    A: Czy uważasz, że piękno jest czymś obiektywnym? Większość ludzi uważa wręcz przeciwnie.
    P: W sprawach najistotniejszych kieruję się myślą, że jeśli idzie o prawdziwe poznanie, liczy się nie zdanie większości, lecz zdanie fachowców. To, że harmonia służy człowiekowi uważam za fakt nie do zbicia. Piękno, podobnie jak miłość, jest dziedziną wiedzy. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, stąd powszechny realatywizm. Zawsze powtarzam, że norma nie jest rzeczą statystyki. Norma tkwi w rzeczach samych, nie w mniemaniu ogółu. Powiedzieć, że piękno jest względne, to jak powiedzieć, że dobro i zło zależą od naszego widzi mi się. Mówią, że dla każdego dobre, co mu służy, a piękne, co mu się podoba. Ale rzecz w tym, że człowieczeństwo nie jest pustym dźwiękiem, zużytym jedynie sloganem. Jest czymś realnym. Kierując się tą ideą dochodzimy do tego, co wspólne wszystkim ludziom, a więc stałe, obiektywne. Etyka i estetyka idą w parze, wyrastając z jednego korzenia. Problem w tym, że większość jest niewykształcona, nie posiada wiedzy ani teoretycznej, ani praktycznej o tym, co dla nich dobre, co im służy. Agresja, kradzież, kłamstwo, zdrada, zabójstwo… dają natychmiastowy, a więc łatwy, atrakcyjny zysk. Mało kto posiada wyrobiony nawyk przewidywania. W szerszym rozrachunku zysk okazuje się złudzeniem i przynosi człowiekowi same szkody. Co do pojęć związanych z formą, z estetyką, myślę, że śmiało można uogólnić, że tym, co człowiekowi służy jest właśnie harmonia, a tym, co przeszkadza, zamęt. Jeśli idzie o to, co utrzymuje nas przy życiu, o pożywienie, pięknym owocem będzie z reguły owoc świeży i soczysty. Nigdy zgniły i cuchnący. Jeśli o to, co przybliża nas do nieśmiertelności, o seks i płodzenie, ciałem godnym pożądania będzie ciało gładkie, o lśniących zębach i włosach, mocne, proporcjonalnie zbudowane i harmonijne w ruchu. Raczej niewielu ludzi przyciągnie do siebie zdeformowane ciało pokrytego gangreną starca. Jeśli idzie o życie społeczne, piękny będzie dom lub kraj, w którym panuje ład, prawo i dobrobyt. Wszyskie systemy dążą ku temu i mało kto tęskni za chaosem, brakiem bezpieczeństwa i bezprawiem. Piękne jest to, co wznosi, brzydkie, co prowadzi do upadku. Grecy stworzyli kulturę, którą nazywamy humanizmem. Nazwali prawa rządzące naturą i podzielili świat: na chaos i harmonię, na agresję i sympatię, na bezprawie i sprawiedliwość. Na to, co złe i brzydkie, oraz to, co człowiekowi służy, co dobre jest i piękne. Można ignorować prawa natury, pojęcia wypracowane prze kulturę, ludzkie zasady postępowania, ale to dowodzi jedynie ignorancji, nie prawdziwej znajomości rzeczy.

    A: Napisałeś manifest estetyczny, dlaczego?
    P: Napisałem manifest na pierwszym roku studiów, przede wszystkim jako ćwiczenie. Nie ma rozwoju bez ćwiczenia. Jak gimnastyka zaprawia ciało, tak należy ćwiczyć własną duszę. Wiem, słowo „dusza” brzmi staroświecko i wprawia w zakłopotanie, sprawiając wrażenie egzaltacji. Ale w tym tkwi sedno. Czasy epoki ekonomicznej stają się coraz bardziej bezduszne. Mnie wychowano na człowieka, który ma wiedzieć, gdzie jego godność, i pilnować jej. Który za cenę wygody nie powinien nigdy ulegać okolicznościom, ale z dobrą wiarą próbować na nie wpływać i kreować w miarę posiadanych możliwości. Szukam piękna, na każdym kroku. Myślę, że poszukiwanie głębi za cenę walki z tym, co pospolite i wulgarne, warte jest wysiłku, który daje życiu sens. Kiedy pisałem manifest byłem studentem pierwszego roku Akademii Sztuk Pięknych. Wibracja słowa Akademia zawsze przywoływała mi na myśl słoneczny gaj Akademosa, miejsce spotkań miłośników tego, co dobre i piękne, ludzi zdyscyplinowanych etycznie i umysłowo. Nauczyli mnie, że Sztuka jest doprowadzoną do szczytu doskonałości umiejętnością, czymś, co dzięki natchnieniu umożliwia człowiekowi tworzenie rzeczy pięknych. Nauczyli, że Piękno to coś głęboko wzniosłego, potężnego i kruchego zarazem w swej delikatności. Coś bardzo cennego, godnego miłości i największych starań. Otóż rozglądając się po instytucji, która zajęła się moim wychowaniem, trudno mi było odnaleźć te wszystkie znaczenia. Gorzej, zdałem sobie sprawę, że świat poza szkołą, do którego mnie przygotowywała, wygląda jeszcze tragiczniej. W dzień pierwszych zajęć nowego roku przybiłem do drzwi wszystkich uczelnianych pracowni napisany przez siebie manifest. Studenci wyszydzili go i okaleczyli, wykładowcy zdarli, sprzątaczki wyrzuciły na śmietnik. Minęło od tej pory wiele lat, wyciągnąłem go dzisiaj ponownie, wypisując na frontowym wejściu do założonej przez siebie Galerii.

    A: Nie boisz się, że możesz być posądzony o fanatyzm?
    P: Boję się niewłaściwie myśleć i nieuczciwie, wbrew własnym myślom postępować. Boję się ulec złudnej akceptacji powieszchownych opinii, słabości charakteru i braku konsekwencji. Jeśli mam się skonfrontować z czyjąś opinią, najpierw zadaję pytanie kto, jako człowiek, za tą opinią stoi i w jakim stopniu jest ekspertem od opiniowanego przez siebie zagadnienia. A że myśleć właściwie, znaczy zawsze dopuszczać myśl o drugiej możliwości, staram się pamiętać o tym, że prawda często nie jest jednoznaczna, że lubi być niejednorodna i mieszać w sobie paradoksy. To chroni przed fanatyzmem. Niczego nikomu nie chciałbym nigdy narzucać siłą. Trzeba jednak wypowiadać sądy zdecydowane, by prowokować innych do zastanowienia.

    Galeria Omphalos, maj 2013 r.

     

    © Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.