04
Listopad
2013
02:01

Karola i Olgierda - wszystkiego dobrego

Wczoraj, umocniona przez najlepsze życzenia i podziękowania od autorki, zagrałam po raz 200 spektakl UCHO, GARDŁO, NÓŻ, według książki Vedrany Rudan, książki pod tym samym tytułem. Spektaklem tym, według mojej adaptacji i reżyserii zaczynaliśmy działalność Teatru Polonia 8 lat temu. To były dwa spektakle , które przygotowywałam jednocześnie, na otwarcie małej sceny, UCHO… i STEFCIĘ ĆWIEK W SZPONACH ŻYCIA Dubrawki Ugresic, ten drugi także w mojej adaptacji i reżyserii z Zosią Merle, Violą Arlak, Agnieszką Krukówną i Michałem Pielą. Mała scena „Fioletowe pończochy”, musiała zacząć grać, żeby choć trochę zarabiać na utrzymanie teatru i toczący się remont. Chwilę później doszła SHIRLEY VALENTINE i BADANIA NAD UKRAIŃSKIM SEKSEM Oksany Zabuzhko w reżyserii i adaptacji Małgosi Szumowskiej z Kasią Figurą , DARKROOM Rujany Jeger w reżyserii i adaptacji Przemka Wojcieszka z Marią Seweryn, Arkiem Janiczkiem, Jurkiem Łapińskim, Rafałem Mohrem , Karolem Wróblewskim . Rok później otworzyliśmy dużą scenę teatru TRZEMA SIOSTRAMI Czechowa. Spektakl STEFCIA ĆWIEK…zagraliśmy ponad 100 razy i z powodów losowych musieliśmy przestać grać w pewnym momencie, TRZY SIOSTRY graliśmy jeszcze przedwczoraj , zagraliśmy tego Czechowa także ponad 100 razy. DARKROOM zagraliśmy ponad 200 razy! I gramy do dzisiaj.

Anyway.

Tak więc wczoraj zagrałam UCHO… po raz dwusetny opowiadając o wojnie bałkańskiej. Przed spektaklem , prowadząca ten spektakl i jego dobry duch, przyszła do mnie do garderoby z wyznaniem: – „Pani Krystyno, dokładnie siedem lat temu, obejrzałam ten spektakl, wtedy studentka matematyki, i zmieniłam po tym wieczorze, całe moje życie, już następnego roku byłam studentką Wiedzy O Teatrze. Od pięciu lat pracuję w Fundacji. ” Czy może aktorka, adaptatorka i reżyser, szefowa teatru, usłyszeć większy dowód w sens? Lepszą recenzję? Większą pochwałę? Nie może. Dziękuję.

 

29
Październik
2013
23:52

Euzebii i Narcyza - wszystkiego dobrego

8 urodziny Polonii za nami. Czekamy na 16 stycznia, na 4 urodziny Och-Teatru.

Koniec miesiąca. 1 listopada, przed nami, koniec tygodnia w zamyśleniu, na cmentarzach, kwestach, z kwiatami, lampkami, wspomnieniami, modlitwami, znakami że pamiętamy, żyjemy tu ale nie bez pamięci.

Dni codzienne. W listopadzie kolejna premiera na scenie Och- Cafe, trzecia w tym roku. PIERWSZA DAMA, ROMANCA już są grane, teraz dołączy do nich spektakl ALICJA plus ALICJA. Próby do PRZESTAWIENIA ŚWIĄTECZNEGO, którego premiera planowana jest w połowie grudnia, trwają. Praca nad monodramem Soni Bohosiewicz CHODŹ ZE MNĄ DO ŁÓŻKA na scenę Polonii, w toku, zaczynają się też próby DEPRESJI KOMIKA premiery planowanej na Sylwestra, do Polonii. Dni mijają, praca trwa, zdumiewająca, niesłabnąca energia wielu rozpiera. Ogień płonie. Plany na przyszły rok sformułowane i zapisane.

Ludzie się zakochują. Dzieci rodzą. W Fundacji czekamy na nowe miłości i nowe dzieci, zaraz się urodzą. Te, które są już z nami, rosną, uczą się chodzić, mówić, czytać, pisać, starsze siadają już na widowni, żeby oglądać rodziców inne już piszą wiersze. Jesień nie chce się skończyć, zima nadejść. Kwiaty więdną. Kobiety pięknieją.

Kupiłam cztery japońskie wazy, czekam na Ducha kwiatowej wazy, który z nich wyjdzie pewnego dnia i ukaże mi się jak Xymenowi, przynosząc nowe otwarcie.

Życzę piątku, soboty, niedzieli w uniesieniu.

Łączę kilka zdjęć z urodzin Polonii, autorstwa Piotra Bajcara. To Dom nie Teatr, mówią. Polonia to Teatr.

 

 

 

28
Październik
2013
13:43

Szymona i Tadeusza - wszystkiego dobrego

5 października 1998 roku napisałam taki oficjalny list, wydrukowany wtedy z okazji przyznania panu Tadeuszowi Mazowieckiemu , nagrody od miesięcznika URODA.

Dziś, w dniu Jego śmierci i smutku, który ogarnął nie tylko mnie, pozwalam sobie przypomnieć ten list sprzed 15 lat.


Panie Tadeuszu !

Z okazji czterdziestej rocznicy istnienia pisma Uroda, którego jestem współpracownicą , przyjaciółką i czytelniczką, a z którym pewnie niewiele ma Pan wspólnego, a może nawet dowiaduje się Pan w tej chwili o jego istnieniu, przypadł mi zaszczyt dokonania wyboru , honor przyznania i wręczenia, nagrody ufundowanej przez to pismo w związku z jego jubileuszem.

Zawsze mówiłam śmiejąc się: gdybym miała komukolwiek podziękować w tym kraju, dać komuś nagrodę, powiedzieć ze go lubię, to byłby to TADEUSZ MAZOWIECKI za to ZE JEST PODOBNY DO MOJEGO DZIADKA..

Panie Tadeuszu ! Niech się Pan nie obraża. To najwyższe uznanie, najpiękniejsze podziękowanie jakie umiem złożyć, wyraz najgłębszego uczucia z mojej strony.

Mój dziadek to dla mnie symbol, to ktoś kto wywoływał we mnie uczucie szacunku przez całe życie i dawał poczucie absolutnego bezpieczeństwa. Nigdy przy nikim nie czułam się tak spokojna i świadoma że mogę na niego liczyć, że on za mnie wszystko załatwi, rozwiąże, a w każdym razie zastanowi się i ostrożnie oceni a potem powie co mam robić.

W naszym świecie zmian, chaosu, brutalności, niekonsekwencji i braku moralności, w końcu wieku zła, jak o nim mówią, – moment wahania i zastanowienia się, jest na wagę złota. Nie znam Pana, ale dziękuję za spokój który mnie opanowuje kiedy Pana widzę i słucham.

Boję się. Boję się o siebie, o swoje dzieci, rodzinę , dom, o matkę. Nie jest to strach połączony z uczuciem beznadziejności, jak przed 15 laty. Teraz jest to tylko lęk żeby czegoś nie zmarnować, nie skudlić, nie zapomnieć o czymś.

Dziękuję Panu za te wszystkie małe momenty zastanowienia zanim zaczyna Pan mówić. To być może złudne, ale daje poczucie bezpieczeństwa.

Krystyna Janda

PS. URODO ! Bardzo dziękuję za zaufanie.

 

26
Październik
2013
09:03

Lucjana i Ewarysta - wszystkiego dobrego

Drodzy Państwo, Szanowni Widzowie, Przyjaciele!

Z okazji 8 rocznicy powstania Teatru Polonia (a ósemka jest symbolem nieskończoności), z okazji wspaniałej tej i tak radosnej,  składamy najserdeczniejsze podziękowania za te osiem lat, pozdrawiamy i składamy obietnice i nadzieje na następne lata. Dziękujemy. Pamiętajcie gramy codziennie do ostatniego widza z niezmiennym poczuciem sensu i radości. To życie, ta praca, te teatry, te dni, mają wyższy sens.
Dziękujemy i zapraszamy.
Krystyna Janda , Maria Seweryn, Rada Fundacji i Pracownicy Fundacji.

Z okazji urodzin teatru, po jutrzejszym spektaklu DANUTA W. jestem do Państwa dyspozycji. Spotkanie dla chętnych rozpocznie się kilka minut po spektaklu na scenie Teatru Polonia.

Boska Polonia świętuje ósme urodziny
Jakub Panek 25.10.2013 , Gazeta Wyborcza , Co Jest Grane.

Stołeczny Teatr Polonia założony przez Krystynę Jandę, Marię Seweryn i Edwarda Kłosińskiego w niedzielę świętuje ósme urodziny. Tylko w 2012 roku teatry prowadzone przez fundację Krystyny Jandy odwiedziło prawie 230 tys. widzów.

Krystyna Janda, Maria Seweryn i Edward Kłosiński – prywatnie rodzina – historię Teatru Polonia zaczęli pisać w 2004 roku, kiedy założyli Fundację Krystyny Jandy Na Rzecz Kultury. Postanowiono, że będzie ona wspierać i upowszechniać kulturę. W następnym roku, 29 października, w dawnym Kinie Polonia przy Marszałkowskiej został stworzony Teatr Polonia. Kiedyś, w tym pierwszym otwartym w powojennej Warszawie kinie wyświetlane były takie filmy jak „Skarb” i ” Zakazane piosenki”. W pierwszych latach XXI w. budynek kina stał nieużywany i praktycznie popadł w ruinę.

Sytuacja zmieniła się jesienią 2004 r., kiedy firma MAX-FILM wystawiła salę widowiskową kina (hole oraz wejście są do dziś własnością miasta – red.) do sprzedaży. Krystyna Janda i Edward Kłosiński kupili salę dawnego kina, a w listopadzie 2005 r. przekazali ją notarialnie w użytkowanie Fundacji. Zawarli także umowy najmu pozostałych przestrzeni: holu i wejścia, bez których sala nie mogłaby funkcjonować i przystąpili do remontu.

„Fioletowe Pończochy”

W październiku 2005 r. zaczęła funkcjonować Mała Scena Teatru Polonia – „Fioletowe Pończochy”. Nazwa została zapożyczona od dziewiętnastowiecznego ruchu feministycznego działającego we Francji. Scena została nazwana tak w konsekwencji sformułowania założeń artystycznych nowego teatru: miał on zajmować się głównie kobietami i tematami z nimi związanymi, miał zajmować się tekstami dla kobiet i o kobietach.

Pierwszą premierą była „Stefcia Ćwiek w szponach życia” Dubrawki Ugrešić, którą pokazano 29 października, a w miesiąc później (12 listopada 2005 r.), widzowie mogli oglądać grane do dziś przedstawienie – „Ucho gardło, nóż”- monodram w wykonaniu Krystyny Jandy według książki Vedrany Rudan pod tym samym tytułem. W tym czasie na Dużej Scenie Teatru trwał remont.

3 grudnia 2006 r. premierą „Trzech sióstr” Czechowa zainaugurowana została działalność Dużej Sceny Teatru Polonia. Do końca 2007 r. teatr dał 20 premier, z których niemal połowa do dziś pozostaje w repertuarze.

W 2007 r. powstała idea grania latem, w miesiące wakacyjne, dla ludzi, na ulicy, za darmo. I tak, 21 czerwca odbył się pierwszy spektakl na placu Konstytucji: „Lament na placu Konstytucji” Krzysztofa Bizio. Do dziś każdego roku latem w plenerze odbywają się spektakle. Ostatnio i na placu Konstytucji i przy ulicy Grójeckiej 65 przed Och-Teatrem.

Kierunek: Ochota

5 stycznia 2008 r. zmarł Edward Kłosiński. Po jego śmierci, w zarządzie Fundacji zasiadają Krystyna Janda i Maria Seweryn. Sukces frekwencyjny scen przy Marszałkowskiej, a także niewielka ilość miejsc na widowni (Duża Scena liczy 266 miejsc – red.) sprawiły, że Fundacja w 2009 r. wynajęła od przedsiębiorstwa MAX-FILM budynek dawnego Kina Ochota i przystąpiła do remontu zaniedbanego kina.

16 stycznia 2010 r. nastąpiło otwarcie Och-Teatru. Scena zaczęła „życie” premierą „Wassy Żeleznowej” Gorkiego. Od tego momentu teatr zaczął grać regularnie, przejmując część repertuaru od Teatru Polonia oraz tworząc własny, kierunkując tę scenę także na scenę muzyczną.

Teatr Polonia ze sceną Fioletowe Pończochy podejmuje w tej chwili tematy trudniejsze, Och-Teatr został przeznaczony do grania repertuaru lżejszego. Latem tego roku został przeprowadzony dalszy remont budynku Och-Teatru, a 21 września premierą spektaklu „Pierwsza Dama” w reż. Grzegorza Warchoła zainaugurowana została nowa scena: Och-Cafe, mieszcząca się w kawiarni i obszernych holach teatru.

W ubiegłym roku w Teatrze Polonia i Och-Teatrze zagrano łącznie aż 760 spektakli, które obejrzało prawie 230 tysięcy widzów.

Premiery na deskach Teatru Polonia

Rok 2005

29 października „Stefcia Ćwiek w szponach życia” Dubrawki Ugrešić, reż. Krystyna Janda, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy – otwarcie Teatru Polonia – inauguracja działalności Małej Sceny

12 listopada „Ucho, gardło, nóż Vedrany Rudan”, reż. Krystyna Janda, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy (w repertuarze)

15 grudnia „Shirley Valentine” Willy Russell, reż. Maciej Wojtyszko, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy (w repertuarze)

Rok 2006

15 marca „Darkroom” Rujany Jeger, reż. Przemysław Wojcieszek, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy (w repertuarze)

28 lutego „Badania terenowe nad ukraińskim seksem” Oksany Zabuzhko, reż. Małgorzata Szumowska, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy

29 kwietnia „Pchła Szachrajka” Jana Brzechwy, reż. Krzysztof Kołbasiuk, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy (w repertuarze)

26 maja „Miss HIV” Macieja Kowalewskiego, reż. Maciej Kowalewski, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy (w repertuarze)

13 maja „Marilyn i Papież” Dorothei Kuehl-Martini, reż. Marta Ogrodzińska, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy

14 lipca „Skok z wysokości” Leslie Ayvazian, reż. Krystyna Janda, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy

3 grudnia „Trzy siostry” Antoniego Czechowa, reż. Natasha Parry-Brook, Krystyna Janda, Krystyna Zachwatowicz (w repertuarze) – inauguracja działalności Dużej Sceny Teatru Polonia

Rok 2007

12 stycznia „Szczęśliwe dni” Samuela Becketa, reż. Piotr Cieplak, Teatr Polonia, Duża Scena

25 stycznia „Rajskie jabłka” Raszyda Tuguszewa, reż. Żanna Gierasimowa, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy

27 kwietnia „Boska!” Petera Quiltera, reż. Andrzej Domalik, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

3 czerwca „Miłość Fedry” Sarah Kane, reż. Julia Pawłowska, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy

27 czerwca „Lament na Placu Konstytucji” Krzysztofa Bizio, reż. Krystyna Janda, spektakl plenerowy (w repertuarze)

29 września „Wątpliwość” Johna Patricka Shanleya, reż. Piotr Cieplak, Teatr Polonia, Duża Scena

30 listopada „Kobiety w sytuacji krytycznej” Joanny Murray – Smith, reż. Krystyna Janda, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy (w repertuarze)

Rok 2008

8 marca „Miłość ci wszystko wybaczy” Przemysława Wojcieszka, reż. Przemysław Wojcieszek, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy

12 kwietnia „Dowód” Davida Auburna, reż. Andrzej Seweryn, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

28 czerwca „Grube ryby” Michała Bałuckiego reż. Krystyna Janda, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

14 lipca „Starość jest piękna” Ester Vilar, reż. Łukasz Kos, spektakl plenerowy (w repertuarze)

15 listopada „Bóg” Woody’ego Allena, reż. Krystyna Janda, Teatr Polonia, Duża Scena

30 grudnia „Dancing” Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej, Inscenizacja i choreografia: Jarosław Staniek, Teatr Polonia, Duża Scena

Rok 2009

16 stycznia „Romulus Wielki” Friedricha Durrenmatta, reż. Krzysztof Zanussi, Teatr Polonia, Duża Scena

1 marca „Dżdżownice wychodzą na asfalt” Stanisława Tyma, reż. Stanisław Tym, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy

27 czerwca „Pani z Birmy” Richarda Schannona, reż. Anna Smolar, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy

9 lipca „Przygoda” Sandora Maraiego, reż. Krystyna Janda, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

10 lipca „Krzysztof M. Hipnoza” Krzysztofa Materny, reż. Krzysztof Materna, Teatr Polonia, Duża Scena

20 lipca „Hey Joe” Janga Jan Tomaszewski, opieka artystyczna: Maciej Wojtyszko, spektakl plenerowy, (w repertuarze)

26 września „Bagdad Cafe” Percy’ego Adlona, reż. Krystyna Janda, Teatr Polonia, Duża Scena

Rok 2010

9 września „Kantata na cztery skrzydła” Roberta Bruttera, reż. Grzegorz Warchoł, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy (w repertuarze)

22 października „Jeszcze będzie przepięknie” Przemysława Wojcieszka, reż. Przemysław Wojcieszek, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy

30 grudnia „Kobieta z widokiem na taras” Stanisława Tyma, reż. Stanisław Tym, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy

Rok 2011

28 stycznia „Dobry wieczór Państwu” Krzysztofa Materny, reż. Krzysztof Materna, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy (w repertuarze)

14 października „Jekyll/Hyde” reż. Jakub Porcari, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

15 kwietnia „32 omdlenia” Antoniego Czechowa, reż. Andrzej Domalik, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

3 grudnia „Kontrakt” Mike’a Bartletta, reż. Krystyna Janda, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy (w repertuarze)

30 grudnia „Czas nas uczy pogody” Krzysztofa Materny, reż Krzysztof Materna, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

Rok 2012

27 stycznia „Moja droga B.” Krystyny Jandy, reż. Marek Koterski, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy

12 lutego „Seks dla opornych” Michele Rial, reż. Krystyna Janda, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

30 marca „Pod mocnym aniołem” Jerzego Pilcha, reż. Magda Umer, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

25 maja „Matka Polka terrorystka” Katarzyny Wasilewskiej, reż. Marcin Hycnar, Teatr Polonia, Scena Fioletowe Pończochy (w repertuarze)

15 czerwca „Zbrodnia z premedytacją” Witolda Gombrowicza, reż. Izabella Cywińska, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

16 maja „Związek otwarty” Franki Rame i Dario Fo, reż. Krystyna Janda i Maria Seweryn, spektakl plenerowy (w repertuarze)

14 lipca „Kopciuszek” Jana Brzechwy, reż. Maria Ciunelis, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

12 października „Danuta W.” Danuty Wałęsy, reż. Janusza Zaorskiego, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

20 grudnia „Zmierzch długiego dnia” Eugene O’Neilla, reż. Krystyna Janda, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

Rok 2013

5 kwietnia „Baba Chanel” Nikołaja Kolady, reż. Izabella Cywińska, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

28 czerwca „Kalina” Małgorzaty Głuchowskiej i Justyny Lipko – Koniecznej, reż. Małgorzata Głuchowska, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

14 lipca „Czerwony kapturek” Jana Brzechwy, reż. Adam Biernacki, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

30 sierpnia „Konstelacje” Nicka Payne’a, reż Adam Sajnuk, Teatr Polonia, Duża Scena (w repertuarze)

 

 

19
Październik
2013
12:05

Piotra i Ziemowita - wszystkiego dobrego

Kiedyś jednym z naczelnych tematów w świecie teatru były dyrektorowe. Aktorki, żony lub kochanki dyrektorów teatrów. Istnieją setki opowieści prawdziwych i zmyślonych na ten temat. Stereotypów także. Ja sama byłam w trzech teatrach, których członkiniami zespołów były ….dyrektorowe. Teatr Ateneum z dyrektorem Januszem Warmińskim i Jego żoną i główną aktorką teatru Aleksandrą Śląską, no i tu sama miałabym wiele do opowiadania smakowitych historii. Teatr Narodowy, w którym grałam gościnnie,  z dyrektorem Adamem Hanuszkiewiczem i dyrektorową, żoną pana Adama Zofią Kucówną, no i tu nie czuję się upoważniona powtarzać historii opowiadanych przez aktorki i aktorów ówczesnego zespołu, na koniec Teatr Powszechny za dyrekcji Zugmunta Hubnera, z Mirą Dubrawską, Jego żoną w zespole, ale tu miałabym do opowiedzenia hymny pochwalne i same miłe wspomnienia. Nie mniej, o tych i innych paniach, niekoronowanych królowych zespołów, prowincjonalnych teatrów także, setki, niezliczone ilości. A przecież wiele z tych historii dotyczy nie tylko żon dyrektorów, ale także ich konkubin, kochanek czy towarzyszek tylko etapów życia dyrektora, jak to ładnie nazywają Niemcy. Nie mniej wiem, doświadczyłam i widziałam na ten temat niemało, od rzucania butami, kwiatami,  poprzez awantury, histerie itd. itp. aż do grubszego kalibru zakulisowych spraw, o których nie chcę wspominać, bo zaważyły na życiu osób w to zaplątanych, bo były też w historii teatrów zgony i samobójstwa. W każdym razie kasus – dyrektorowa – istniał, istnieje i będzie pewnie istniał. Tyle że krajobraz się znacząco zmienił i teraz środowisko zabawia się coraz częsciej opowieściami o partnerach dyrektorów, panach. I znów te same histerie, wapory, humory,  korowody i obrazy. Super.  Dyrektorowa lub dyrektorowy – ktoś to powinien kiedyś opisać. Uwielbiam to, bez tego kulisy teatru byłyby nudniejsze. No, a Gwiazda i Dyrektorowa lub Dyrektorowy, to dopiero koktail wybuchowy! (O! Może by zrobić „Coctail party” Eliota, zapomniałam o tym wspaniałym tekście teatralnym). Wracając, ile niepotrzebnych afer, zamieszań, spektakli powstało dla nich i przez nich, w hołdzie i z miłości. A ile po rozstaniach jako rekompensaty! Aż miło. A biedna publiczność, siedzi na widowni i nic nie rozumie, albo nadziwić się nie może.

Dołączam zdjęcia z porannej wizyty w Katedrze gnieźnieńskiej. I niech mnie św. Wojciech czyli Adalbert jak go nazywają w Europie, ma w swojej opiece.

16
Październik
2013
23:01

Gawła i Ambrożego - wszystkiego dobrego

Moi Państwo, za chwilę premiera ROMANCY Jacka Chmielnika w Och – Cafe -Teatrze w reżyserii Wojciecha Malajkata z młodymi aktorami Małgorzatą Kocik, Albertem Osikiem i Hubertem Podgórskim. Od kiedy istnieją nasze teatry, teatry Fundacji, zawsze chciałam żeby dzięki temu utworowi bawić się na którejś z naszych scen, śmiać się z nas aktorów, z teatru i z publiczności. Jest to jeden z moich ulubionych tekstów napisanych dla Teatru. Prapremiera ROMANCY miała miejsce w 1986 r, w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie. Została nagrodzona Nagrodą Specjalną Jury na XXV Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu, ma za sobą 18 realizacji na polskich scenach i trzy za granicą. W latach 1986-96 była najczęściej wystawianą polską sztuką współczesną. I nie bez powodu. Serdecznie , serdecznie zapraszamy na naszą realizację. Widziałam próby, nie mogę się doczekać reakcji publiczności „ z ulicy” jak my to nazywamy, bo publiczność „branżowa” jest przygotowana na tę konwencję….Zobaczymy.

Jutro idę obejrzeć raz jeszcze , trzecią próbę generalną. W piątek, sobotę i niedzielę grają już za biletami, a my w piątek w Gnieźnie gramy JOWIALSKIEGO, w sobotę jestem znów we Wrocławiu, na II Festiwalu Aktorstwa Filmowego http://www.festiwalaktorstwa.pl/ , w niedzielę gram DANUTĘ W. w Warszawie , w poniedziałek dwa razy BOSKĄ w Teatrze Bagatela w Krakowie, we wtorek SHIRLEY w Łodzi, potem WEEKEND w Warszawie. Super. Nie będę się nudzić na pewno.

Mężczyzna rzuca psu patyk do wody, do stawu. Pies biegnie po wodzie i aportuje patyk. Mężczyzna znów rzuca, pies biegnie po wodzie i znów patyk przynosi i kolejny raz…Obserwuje to inny mężczyzna. Po jakimś czasie pyta:

-To pana pies?
-Tak.
-Ile ma lat?
– Cztery.
– No to już się ni cholery nie nauczy pływać.

Dobrego dnia. I zapraszamy do Och-Cafe.

 

13
Październik
2013
11:43

Edwarda i Teofila - wszystkiego dobrego

Dwa lata temu dostałam w prezencie biografię pani Bogny Sokorskiej – słowika Warszawy, z bardzo ciekawymi ilustracjami, pięknie wydaną, napisaną przez młodą i piękną śpiewaczkę Opery Kameralnej panią Justynę Reczeniedi. Przed kilkoma dniami, odwiedziła mnie pani Justyna, która w tej chwili zajmuje się opracowaniem na temat Stanisława Gruszczyńskiego, słynnego polskiego tenora.

Przypadek zdarzył, że mieszam od 22 lat w domu, który pan Stanisław zbudował dla siebie i swojej rodziny. Pani Justyna odwiedziła mnie więc, żeby dowiedzieć się, co wiem i czy mam jakieś pamiątki. Nie wiem prawie nic, pamiątek nie mam, prócz planu sytuacyjnego posesji na której stoi dom, dom wpisany do rejestru zabytków, dom, który – szczerze mówiąc – razem z mężem, a głownie mój mąż, uratowaliśmy od całkowitego zniszczenia, przywróciliśmy mu dawny kształt, funkcje poszczególnych pomieszczeń itd., bo w momencie kiedy go kupiliśmy był nieogrzewaną ruiną z dziwnymi przebudowaniami. Zdjęliśmy kilka liczników elektrycznych, mieszkało w nim kilka rodzin, był sklep meblowy, a wcześniej szpital powstańczy, szkoła, melina, menelownia itd., itp. Od wielu lat pielęgnujemy i dom, i ogród, i staramy się przywrócić mu dawną świetność, kochamy go. Tu urodzili się już moi synowie, tu co roku cała nasza rodzina gromadzi się z okazji świat, rocznic, urodzin mojej mamy. Tu spędzają weekendy, wakacje i od lat już traktujemy ten dom, to miejsce w Milanówku jako nasze. Tu w tym domu umarł mój ojciec i mój mąż. Dla nas jest to dom i miejsce bardzo, bardzo ważne.

O samym domu i ogrodzie krążą legendy, koleje losu samego domu są dramatyczne, ściśle związane z powstaniem warszawskim i obozem przejściowym w Pruszkowie, z kolejnymi właścicielami i ich rodzinami, a pół cmentarza milanowskiego zajmuje kwatera białych betonowych krzyży, to groby ludzi, którzy umarli w mojej dziś sypialni, a wtedy tzw. „umieralni”, sali szpitala, gdzie leżeli najciężej ranni. Pisałam wielokrotnie o tym domu, o historiach z nim związanych, nie będę teraz przypominać. Zdarzyło się i nam, naszej rodzinie tutaj kilka rzecz znaczących i prawie niemożliwych, niewiarygodnych, z pogranicza guseł, czarów i zabobonów, ale niewątpliwie coś w tym domu, miejscu, jest. W tych murach coś trwa.

Wracając do Stanisława Gruszczyńskiego. To wspaniała i tragiczna postać. Jeden z największych polskich śpiewaków. Człowiek o sercu podobno tak wielkim, jak jego talent. Umarł nieopodal tego domu, zamarzł na kupie węgla, zamroczony alkoholem. Byłyśmy z mamą na Jego grobie, na Powązkach. Zapomniany grób, jak i On sam, przez Boga i ludzi.

Mamy Jego nagrania, czasem Go słuchamy. Tego roku dostałam od pana Bogusława Kaczyńskiego w prezencie kalendarz. Niedawno siedziałyśmy z mamą przy śniadaniu, spojrzałam – z kalendarza patrzył na nas pan Stanisław. Powiedziałam: – Mamo, spójrz, On na nas patrzy, naprawdę. Jemy śniadanie, u Niego, w Jego jadalni. Stół stał prawdopodobnie w tym samym miejscu. W Twojej mamo dziś, sypialni, wtedy była zamknięta jego żona, chora na schizofrenię, podobno całymi dniami siedziała przed lustrem i czesała włosy… Mama, jak to moja mama odpowiedziała – No i dobrze, na pewno jest z nas zadowolony, dbamy o jego dom, niech patrzy. Wszystkiego dobrego panie Stanisławie .

Czekamy na książkę pani Reczeniedi z zainteresowaniem. Ostatnio przysłała mi zdjęcia pana Stanisława, zebrane i w muzeum Teatru Wielkiego w Muzeum Teatralnym, spotka się z ludźmi, śpiewakami, mieszkańcami Milanówka, tymi, którzy Go jeszcze pamiętają. Jestem bardzo ciekawa co uda Jej się zgromadzić i zapisać.

A my? A ja? – Panie Stanisławie, moja babcia stale rozmawiała z Zaświatami, więc i ja się odważę- Panie Stanisławie, dziękuję za dom. Byłam w nim bardzo szczęśliwa.

 

08
Październik
2013
23:03

Pelagii i Brygidy - wszystkiego dobrego

Dziś obejrzałam  film „Wałęsa. Człowiek z nadziei” i bardzo mi się podoba. Uważam, że jest ważny, potrzebny, że to szczęście, że powstał. Że powstał właśnie teraz. I że zrobił ten film Andrzej Wajda a nie … ktoś z nazwijmy to …„drugiej strony” (swoją drogą, zawsze są co najmniej dwie strony, swoisty problem polega na tym, która strona ma większe talenty do dyspozycji). Gratuluję wszystkim realizatorom, a szczególnie Robertowi Więckiewiczowi i Agnieszce Grochowskiej, świetne, mądrze zagrane role. Zresztą wszystkie role są tam dobre. Film tego rodzaju, mający funkcje także inne niż tylko artystyczne, podlega specjalnym regułom realizacyjnym, a ten film, ponieważ powstał także dla „świata” i młodych pokoleń podlega im wyjątkowo. Pomyślałam sobie, że z tych samych powodów tytuł mógłby brzmieć „Wałęsa. Człowiek z Polski”. W każdym razie film JEST, istnieje, zawsze będzie, raczej będzie już na zawsze, a teraz inni mogą robić swoje wersje i interpretacje.


Kościelna afera z pedofilią obezwładnia i odbiera siły oraz… osłabia wiarę. Zastanawia mnie nieznośna lekkość wypowiedzi hierarchów kościelnych i brak odpowiedzialnego stanowiska i tonu, przy żelaznych wypowiedziach na inne tematy. Nierozważne języki powinny przepraszać nie tylko za słowa, ale i za myśli. Pokrętne drogi. Brak odwagi. Straszne. Straszne.


Miałam dwa wieczory wolne. Dotarłam więc dopiero w tym tygodniu na spektakl „Nasza klasa”. Bardzo dobry. Tekst wybitny. Kolejnego wieczoru byłam na innym spektaklu, haniebny, z nerwów zjadłam czekoladę, żeby się „podnieść” w wierze w teatr i nie stracić entuzjazmu.

Kiedyś śmiałam się z wypowiedzi Lecha Wałęsy, który z właściwą sobie prostotą i celnością wyznał, że tyle w Polsce się nabudowało dróg, że jak wyjeżdża z domu nie umie trafić z powrotem. Mnie się to też zdarzyło ostatnio, i to kilka razy. Co chwila ostatnio otwierany jest w Warszawie i okolicach nowy odcinek, połączenie, a ja zdezorientowana gubię się z radością i ciekawością w tym imponującym labiryncie. Powinnam jeździć na kompas, bo tych nowych cudnych dróg nie ma jeszcze w nawigacjach samochodowych. Ogólnie wielkie zmiany i rozkosz. A tego się nie robi w jeden dzień. Jakiekolwiek mamy pretensje do pani prezydent Warszawy, a my zajmujący się kulturą, mamy powody do niezadowolenia, nie mniej, pani prezydent buduje koncertowo i niech buduje dalej. Zwolnienia tempa, przerw, zastojów, nowych przetargów nie chcielibyśmy przeżywać. Jestem mieszkanką Milanówka, ale gdybym była warszawianką nie poszłabym na to referendum, uważam je za zwykłą awanturę polityczną, bez odpowiedzialności. Zresztą reguły tego wyboru i zadane pytanie wydaje mi się dziwne, konsekwencje pójścia czy bojkotu niejasne, i nikt tego wyraźnie nie wyjaśnił.

Widzę, że film „Wałęsa..” nastawił mnie „obywatelsko”, no trudno, proszę mi wybaczyć. Dołączę tylko do tego, że przeczytałam bardzo interesujące teksty teatralne dotykające problemów: kościoła katolickiego, dzieci z probówek, wolności wyborów w ogóle, konsekwencji pomówienia niewinnego człowieka, problemów szkolnictwa, konsekwencji posiadania broni, aborcji i eutanazji oraz kilka o braku tolerancji. Żadnego z tych tekstów nie zrobimy w naszej fundacji. Są one nawet niezłe, ale nie zrobimy, bo nie. Nie zrobimy też żadnej lektury. Natomiast zrobimy kilka tekstów dla przyjemności ich robienia i grania. Bo jak powiedział Lenin….żartuję…jak napisał Jan Błoński…Teatr jest wszędzie tam, gdzie miedzy sceną a widownią, grającym i patrzącym powstaje – jakikolwiek – stosunek…teatr jest tam, gdzie działanie A wywołuje reakcje u B,  treść tej reakcji pozostanie obojętna; podobnie jak przyczyny, które sprawiły że miała miejsce…

W niedzielę byłam na chwilę w lesie, są grzyby, głównie maślaki. Zbierałam dla przyjemności zbierania. Bałam się jeść, żeby nie umrzeć. Mama zjadła, powiedziała, że jak ona umrze to i trudno. – Obserwuj mnie – dodała – gdybym umierała, nie jedź. Ponieważ na reakcję organizmu po trujących grzybach, trzeba by czekać około 12 godzin, machnęłam ręką i zjadłam 10 minut po mamie. Ale psów już nie narażałam, mimo że miały wielką ochotę nam towarzyszyć.

Artyści schudli generalnie, politycy utyli (wyłączając premiera), wszyscy się zestarzeli oprócz pań Agaty Młynarskiej i Grażyny Kulczyk.

Świetna wystawa plakatów w Wilanowie.

Rozczytuję się w Wiesławie Myśliwskim „Ostatnim rozdaniu” i smakuję…Bo to nie to samo żyć, a wiedzieć o tym…

Jutro urodziny Agnieszki Osieckiej (gram z tej okazji „Białą bluzkę” w piątek), jutro też urodziny Magdy Umer i z tej okazji koncert jutro w Teatrze Polonia i premiera Jej nowej płyty. 9 października to także rocznica śmierci Marka Grechuty i z tej okazji słuchałam dziś Jego płyty w samochodzie.

A teraz dobranoc.

PS 1) Jeden pan zakrzyknął na mój widok na ulicy, powinna Pani dostać Oskara za Shirley, a jakaś pani, dziś w kinie powiedziała –  niech pani pisze, codziennie, bo czytam, a jak pani nie pisze to się o panią martwię. Więc piszę dziś dla tej Pani. „Shirley” niedługo.

PS 2) Idźcie na film „Chce się żyć”.

 

29
Wrzesień
2013
01:38

Michała i Michaliny - wszystkiego dobrego

Bezsenna noc. Lubię je, te bezsenne. Przeczytałam z tej okazji sztuki „Stosunki prawne”, „Króliczka”, „Sprawę Macropulos”,„Samotne serca” i jestem w połowie „Kobiety która ugotowała męża”. Psy podnoszą co jakiś czas głowy, patrzą oczyma zamglonymi co robię, po czym opadają im głowy z jękiem. Koty wchodzą mniej więcej co godzinę, stają w progu, sprawdzają, czy nie dzieje się coś interesującego, po czym odchodzą bezszelestnie, po krokach i sylwetkach rozpoznaję, że idą rozczarowane. Nabieram coraz większej ochoty żeby zagrać kota. Zegar dawno stanął, jakieś pięć lat temu i mnie już to nie dotyczy. Kiedy podnoszę oczy paski na żakiecie tańczą, a czaple na obrazie chcą odfruwać. Telewizor, w którym już wszyscy zabili, mieli wypadek, skompromitowali się, wygłosili, lub tylko wyglądali, zniechęcił się mną i wyłączył się sam, dawno. Zresztą on i tak u mnie prawie zawsze niemy. Marylin Monroe na zdjęciu sczezła mina i zmarzły stopy, ma wyraźnie do mnie pretensję, tak jakby ona nie wiedziała, co to bezsenność. Tylko perfumy pachną spokojnie i bez komentarza. Czytam. Wstaję tylko po to, żeby się zważyć lub się przejść. Jest taka cisza, jakby świata nie było. A może był koniec świata, a ja nie zauważyłam? Jeśli tak to nie muszę jutro, nie, już dziś, jechać do Częstochowy. Nie śpię dziś moim zdaniem dlatego, że zmieniłam kolor sypialni z zielonego na granatowy. Jest pięknie, ale ja już źle znoszę zmiany.Dostałam dziś wiadomość, taką: Dla zabicia komórek nowotworowych w ciele i dla większej wydolności fizycznej, bo to tez wzmacnia wytrzymałość oddechową. 3 części miodu lub syropu klonowego,1 część sody oczyszczonej ze spożywczego [torebka jak budyń) Zmieszać. Zażywać na raka 3 razy po łyżeczce, co 8 godzin. Na infekcje takie jak grypa i przeziębienie po 1 łyżeczce dziennie podzielonej na 3 porcje rano, w południe i wieczorem. Tak samo dla wzmocnienia i pozbycia się zalążków nowotworów i mikroorganizmów chorobotwórczych. Co najmniej miesiąc[działa to tak że komórki nowotworów i patogenów chorobowe pierwsze wcinają glukozę i jak wychwytują taką z sodą to ona je niszczy]glukoza w połączeniu z sodą dociera do mózgu i układu nerwowego i je odkwasza i tym samym zabija raka]tzn. że to może leczyć też choroby neurologiczne uważane za nieuleczalne. Co to za pomysł? No nic. Czytam drugi akt „ Kobiety która ugotowała męża” i może w trakcie zasnę. Dobranoc.

 

22
Wrzesień
2013
08:57

Tomasza i Maurycego - wszystkiego dobrego

Nocą przeczytałam w Internecie, że zmarł w nocy z 10 na 11 września Michał Ratyński. Jeden z największych oryginałów, jakie znałam. Bardzo lubiłam Michała, grałam w jedynym chyba filmie, który zrobił. Tytuł tego filmu był jakiś dziwny, był to film niemiecki, holendreski albo jakiś inny, prawie bez słów, jak mi się wydaje. Robił go z przyjacielem Jensem. Niejasno pamiętam, że czołgałam się w nim w jakiejś szklarni czy coś takiego, pamiętam upał i nieustanny śmiech. Przez całe moje dorosłe życie co jakiś czas spotykałam Michała i za każdym razem wprawiał mnie w zdumienie. I wyglądem, i opowieściami, i stanem ducha. Bywał w Teatrze Powszechnym, Zygmunt Huebner był nim w jakimś sensie zafascynowany. Od kiedy otworzyliśmy teatry naszej Fundacji, Michał zjawiał się u mnie co jakiś czas z propozycją tekstu, za każdym razem było to coś w stylu -dialog dwóch piersi, rozmowa z moim penisem albo… moje włosy na głowie się buntują – tłumaczone z francuskiego, niemieckiego, angielskiego. Czytałam te teksty wytrwale, ale nie miałam odwagi pozwolić mu je u nas zrealizować. Mówiłam zawsze – Michał, kocham cię, ale jesteś jak dla mnie i naszej publicznności zbyt niekonwencjonalny. Przyjmował to ze zrozumieniem i dalej za każdym razem kiedy się widzieliśmy cieszyliśmy się z tego żywiołowo. Michał był bardzo wykształconym człowiekiem, erudytą, poliglotą i niepoprawnym ekstrewagantem. Stylistycznym i życiowym. Kolorował życie ludzi, którzy go znali. Umarł. Kolejna śmierć, i znów żal i smutek.

Pozwalam sobie wkleić wspomnienie o Michale, które znalazłam na jednym z portali teatralnych, bardzo trafne. Bardzo mi się podoba i przedstawia Michała celnie.

No cóż, dobrego dnia w zmniejszonym składzie. Mam ochotę przeklinać, zawsze Michał się śmiał z moich nerwów i mojego przeklinania.

Michał Ratyński
Reżyser teatralny i filmowy, tłumacz literatury dramatycznej.
Urodził się 16 maja 1948 w Warszawie, zmarł 10 września 2013 w Warszawie.
W 1970 ukończył studia na Wydziale Ekonomiczno-Społecznym SGPiS w Warszawie. Absolwent Wyższego Studium Zawodowego Organizacji Produkcji Filmowej i Telewizyjnej PWSFTviT w Łodzi (1972). Ukończył także reżyserię w krakowskiej PWST.
Zadebiutował 3 października 1979 jako asystent reżysera Karla Heinza Strouxa w sztuce amerykańskiego dramaturga Donalda L. Coburna „Remi-Dżin” w Teatrze Współczesnym w Warszawie.
Jako reżyser, asystent reżysera, tłumacz czy adaptator zrealizował ok. trzydziestu przedstawień.
Od 1981 – 1986 pracował jako reżyser w Teatrze Powszechnym w Warszawie u Zygmunta Hübnera, gdzie wyreżyserował kilka przedstawień głównie niemieckojęzycznych autorów: Ernst Jandl „Z dystansu”, Klaus Mann (syn Thomasa Manna) „Mefisto”, Wolfgang Hildesheimer „Mary Stuart”.
Fascynowała go sztuka Stanisława Ignacego Witkiewicza „Szewcy” (27.02.1981), „Gyubal Wahazar, czyli Na przełęczach bezsensu” (24,04.1985) i Tadeusza Różewicza „Kartoteka” (6.05.1984).
Znawca literatury dramatycznej z obszaru niemieckojęzycznego; tłumaczył lub reżyserował takich autorów jak: Wolfgang Hildesheimer, Botho Strauss, Tankred Dorst, Robert Walser, Roth Friederike, Roth Friederike, a ostatnio Rolanda Schimmelpfenniga, Mariusa von Mayenburga i Rainera Lewandowski’ego.
W czasie dyrekcji Henryka Baranowskiego w Teatrze Śląskim w Katowicach pracował w tym teatrze na stanowisku reżysera i kierownika literackiego (2004-2006). Wyreżyserował tam „Trainspotting” Irvine Welsha „Walentynki” Iwana Wyrypajewa, „Miłość i las” Frederike Roth, „Lizystrata” Arystofanesa, „Push up 1-3. Ostatnie piętro”
Rolanda Schimmelpfenniga, „Pod lodem” Falka Richtera oraz „Escape!” Rainera Lewandowski’ego.
Za przedstawienie „Lizystrata” Arystofanesa otrzymał nagrodę na VII Festiwalu Sztuki Antycznej w Kerczu na Krymie.
Już po jego śmierci zrealizowane zostanie przedstawienie Friedricha Dürrenmatta „Frank V” w reżyserii Rudolpha Strauba w Teatrze Rozrywki w Chorzowie (14 września 2013) w przekładzie Michała Ratyńskiego.

Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny

20
Wrzesień
2013
11:32

Filipiny i Eustachego - wszystkiego dobrego

Widziałam próby generalne naszej PIERWSZEJ DAMY, spektaklu przygotowywanego na scenę Och-Cafe w Och-Teatrze. Kolejna u nas historia kobiety, tym razem w silnej relacji z mężczyzną, politykiem. Typowa historia, niezły tekst, żona wysłana przez męża w zastępstwie na jego zebranie wyborcze z przemówieniem gubi kartki przemówienia i zaczyna mówić od siebie – prawdę o nim i o ich związku. Połączenie Carli Bruni z Marylin Monroe i Michele Obama. Czystość, wdzięk i dobre intencje. Kolejna kobieta – poddana, samotna i pragnąca miłości i uwagi. Roma Gąsiorowska wspaniale buduje z próby na próbę coś, kogoś, kogo jeszcze nie widzieliśmy na naszych scenach.

Dziś mam pierwszy dzień zdjęciowy w filmie „Pani z przedszkola” pana Krzyształowicza. Ciekawa jestem tej pracy. Od dawna nie czytałam tak zgrabnego, zabawnego scenariusza. Napisany trochę w manierze kina francuskiego. Mogłoby się dziać wszędzie. Mam nadzieję że to będzie dobry film. Krwi i chamstwa ani kropli. Interesujące psychologiczne i emocjonalne perturbacje.

W teatrach warszawskich zamęt na całego. Nikt nic nie wie. A projekty się odwołuje, próby zawiesza, bilety wyprzedaje po 10 złotych na wyprzedażach, aktorzy, którzy nie mają czegoś na boku umierają z głodu. My niepaństwowi jeszcze się trzymamy, w naszych obu teatrach wrzesień mieliśmy wyjątkowo dobry, jeśli chodzi frekwencję, wszyscy niepaństwowi ogłosiliśmy. co gramy w Sylwestra i modlimy się o dobrą jesień. Czekamy też na początek urzędowania nowego dyrektora Biura Kultury i na jego pierwsze decyzje.

Na portalu E-teatr, w Opiniach, bardzo interesujący tekst pani Elżbiety Baniewicz, list do pani Joanny Szczepkowskiej na 60 urodziny tejże. Bardzo interesujące.

Moja rola w DANUCIE W. została w ankiecie opublikowanej w miesięczniku Teatr i podsumowującej ostatni sezon wymieniona przez czterech krytyków jako najlepsza rola kobieca poprzedniego sezonu. Bardzo mi miło. Wczoraj zagrałam 60 spektakl. Bardzo dziękuję. Gram z przyjemnością i mam poczucie, że opowiadam coś ważnego w wielu aspektach. Tyle tylko że moi bohaterowie żyją, mówią, działają, są postaciami publicznymi, opisywanymi i obecnymi w mediach. Właściwie przy każdym spektaklu jestem trochę w „innej sytuacji” snując tę opowieść. Rano zaglądam do gazet z niepokojem co mnie nowego czeka. To się nazywa teatr żywy!

Skończyłam czytać książkę „Siła nawyku” Charlesa Duhigga i jestem nią zachwycona. To prosta książka, a rzeczy w niej zawarte oczywiste, ale….Zastąp jedne nawyki innymi, zmień życie, zrozum jak to działa. Jedno jest pewne, wyrobienie dzieciom nawyków choćby ścielenia porannego łóżka czy aktywności sportowej, czytania, determinuje całe ich życie. I nie uwolnimy się od odpowiedzialności za pobłażanie w tych sprawach, a także dużo bardziej błahych. Patrzę na moje dzieci i widzę ile popełniłam błędów i zaniechań z miłości do nich.

W domu mam malowanie. Postanowiłam pomalować swoją sypialnię na szafirowo. To podobno uspokaja. Zobaczymy.

Sonia tyje i nic się na to nie da poradzić

 

15
Wrzesień
2013
08:44

Albina i Nikodema - wszystkiego dobrego

Zastanowił mnie jeden z wpisów na moim fanpage’u od pani Karoliny Kotowskiej, która przedstawiła się z imienia i nazwiska (przy okazji pozdrawiamy męża pani Karoliny) „…dlaczego prezenterzy telewizyjni występując w telewizji są ubrani w obce ciuszki zamiast odwiedzic stylownie i zimowy sweter zareklamowac z szlacheckim wzorem wykonanym przez polska artystke sztuki szydełkowej monika matuła nałęczów wstawiają do świadomości zwisoberety bon prixowe swetry i jak zapomniałam odesłac to zostałam z golfem kturego dziecko odmówiło noszenia a abonamentu płacic odmawiam bo telewizja mi zrobiła z męża nałogowego degustatora piwa….”

Właśnie, dlaczego prezenterów telewizyjnych nie ubierają polskie firmy? To dziwne. Można by im podziękować w napisach i promocja gotowa.

Z ubieraniem się naszych prezenterów jest tak, że niby jest za to ktoś odpowiedzialny tam w środku, ale tak naprawdę każdy pokazujący się na ekranie, ubiera się sam, zapewniony ma tylko makijaż, a od niedawna dopiero fryzjera. W rezultacie sprawa jest trudna. No i oczywiście zależy od gustu występującego. Ja też czasem ze zdumienia zatrzymuję się na widok „kreacji” przechodząc przez pokój z telewizorem. Makijaże wieczorowe od rana, we wszystkich porannych programach, no i stroje!!! I panie i panowie zresztą. Kilka pań bardziej z siebie zadowolonych, niż inne prezentuje szafy i biżuterię godne kobiet „lekkich obyczajów”, niedelikatnie mówiąc.

Znam kilka osób z telewizji na tyle blisko, że wiem, iż są one w wiecznej pogoni za strojami do występowania, pokazywania się na ekranie. Jest to swoista udręka.

Znam i takie panie dziennikarki i prezenterki, które wydają na to fortuny (nie zawsze z dobrym skutkiem). Ja też mam z tym wieczny zamęt, bo nie mam czasu się tym zajmować, ale na szczęście ubieram się na czarno i wszystko jedno w rezultacie co mam na sobie, bo ludzie nie rozróżniają jednego czarnego od drugiego. Do telewizji proszą, żebym nie ubierała się na czarno, bo wtedy w moim miejscu, jak twierdzą, jest czarna dziura. Nie wolno w paski, prążki, pepitkę bo „iskrzy ” na ekranie, lepiej nie na czerwono bo brumi dzwięk od czerwieni…

Czasem, kiedy siądzie koło siebie kilka zaproszonych pań, oczu nie można oderwać od pomysłów na autokreację, kakofonii kolorystycznej i pozawijanych nóg w za krótkich spódniczkach przed kamerę.

Niemniej pomysł, żeby prezenterki były ubrane w szydełkowe swetry pani Moniki Matuły z Nałęczowa mną wstrząsnął. Co więcej, pomyślałam natychmiast o wypożyczeniu dla naszych pań prezenterek kostiumów z Zespołu Mazowsze i Śląsk, przecież są tak piękne! Prezenterki ubrane stroje ludowe, byłyby wspaniałym uzupełnieniem promocji Polski i polskości w telewizji. A jakby się ożywiło! Bo teraz jedne panie i panowie z telewizji zadowoleni z siebie i swojego wyglądu raczą nas niebywałą proporcją własnego ciała i gustu, inni, mniej z siebie zadowoleni, siedzą w ciemnych kostiumach i garniturach, i nudno jak na zebraniu zarządu (jakiegokolwiek)

Postuluję zastanowienie się nad szydełkowymi swetrami promującymi polskie rękodzieło.

My po Szczecinie dziś w Poznaniu , mdlejemy 32 razy w Omdleniach.

W poniedziałek, po powrocie, zobaczę pierwszy raz próbę PIERWSZEJ DAMY. Premiera 21 września, nowe otwarcie sceny w kawiarni w Och-Teatrze. Och – Cafe w Och-Teatrze! Tekst interesujący. Spotkanie wyborcze. Kandydat na prezydenta, nie mógł przyjechać, bo w kraju powódź, wysłał żonę z napisanym przemówieniem, ale ona ma tylko cztery kartki, resztę zgubiła lub zostawiła w toalecie, czyta cztery strony, a potem opowiada od siebie, najlepiej jak umie, o mężu , który chce być prezydentem mówi z miłością prawdę…Sztabowi wyborczemu nie udaje się jej ściągnąć że sceny. Reżyseruje Grzegorz Warchoł, w roli przyszłej ewentualnej prezydentowej Roma Gąsiorowska. Jak mówi Roma – O Matko! To mój pierwszy monodram! Ratunku! !!

Dobrego dnia.

13
Wrzesień
2013
10:30

Filipa i Eugenii - wszystkiego dobrego

Spędziłam wczorajszy dzień na Festiwalu Filmowym w Gdyni, uczestniczyłam w spotkaniach z publicznością przed „zrewitalizowanym” Przesłuchaniem i Człowiekiem z marmuru. Dałam ileś tam wywiadów, nagrałam kilka do telewizji, kilka do radia , ale…mimo że pełno ludzi, nawet podczas wywiadów telewizyjnych, zdjęć, autografów, …to jakoś już nie mój świat. Moja agentka, która jest tu ze mną stara się to jakoś uregulować, prosi o przysyłanie zdjęć, wypowiedzi do naszej autoryzacji. – A po co? – pytają, przecież teraz już żaden artysta tego nie wymaga!? Wciąż ktoś mnie pyta, co chciałabym zagrać. Niezmiennie odpowiadam – komedię. Dobrą komedię. Inteligibilną, z dobrą rolą da kobiety w moim wieku. – Pani komedię? – są rozczarowani. Tak, moje największe sukcesy teatralne to komedie- odpowiadam, a trochę mam i ja i publiczność dosyć zaciśniętych zębów, łez w oczach i krzyku. Są rozczarowani moimi odpowiedziami. Mówią – kochamy panią, egzaltowanie, wymieniają tytuły filmów w których grałam, ale….

Oglądam katalog filmów zrobionych w Polsce lub w kooprodukcji z Polską w sezone 2012/2013, bardzo tego dużo, czytam streszczenia filmów, obsady, kto robił dzwięk, zdjęcia, kto charakteryzował, kto grał! Nie znam nazwisk, aktorów tak znam, ale tu z kolei powtarza się w kółko kilka nazwisk, nowi, w rolach towarzyszących. Dużo produkcji małych, półprywatnych, dużo więcej kobiet, reżyserek, autorek scenariuszy, tematy kobiece, to dobrze. Nie mogę odgadnąć gatunków, kilka filmów historycznych, wyraźnie kilka komedii, choć czarnych, widnieje w opisach. Filmów wyprodukowanych chyba 84. To dużo, bardzo dużo.

Wieczorem mała kolacja w kilka osób z honorowym gościem panem Romanem Polańskim i wspomnienia. Miło. Sentymentalnie. Znajomo. Mówimy o planach produkcyjnych na ten rok. Czytałam nawet kilka scenariuszy z tych planowanych produkcji, były tam dla mnie propozycje ale… Zaskakuje mnie to, że nie bardzo uważam przy tym temacie, jakby mnie to nie bardzo interesowało.

Festiwal w połowie. Słyszę zachwyty na kilkoma filmami. Ja jadę już dziś do Szczecina, bo tam gramy  32 OMDLENIA w teatrze przez dwa dni, potem Poznań gdzie gramy naszego Czechowa na scenie opery, nie bėdzie łatwo. Przechodząc przez park obok kina robię zdjęcia nowym plakatom zrobionym do starych, odnowionych filmów. Nostalgiczny czas, pada deszcz, fotografiwie mokną na deszczu – niech Pani stanie nam jeszcze raz do zdjęcia, proszą. – Nie,dosyć, zrobiliście mi ich tysiące już dzisiaj. Co jest? – Nie ma gwiazd – mówią -będą dopiero na koniec festiwalu.

09
Wrzesień
2013
18:21

Piotra i Mikołaja - wszystkiego dobrego

Byłyśmy obie uczennicami warszawskiego Liceum Sztuk Plastycznych (wtedy z siedzibą w Łazienkach, w dawnej Szkole Podchorążych) uczennicami jednej klasy. ona z rodzicami mieszkała na ulicy Gagarina, ja w Ursusie. Często przytulałam się do ich mieszkania i korzystałam z gościny, potem zawsze byłyśmy w kontakcie, mimo że drogi nasze się rozeszły. To do niej, do Bożenki pisałam moje listy, Moja droga B. – to Ona.

Bożena Biskupska, malarka , rzeźbiarka, jej obrazy, instalacje, rzeźby są dziś w muzeach, kolekcjach prywatnych w Polsce i za granicą.

Mniej więcej w tym samym czasie założyłyśmy Fundacje, ja z mężem i córką, ona z partnerem życiowym Zygmuntem Rytką wybitnym fotografikiem i córką także artystką. Ich Fundacja pod nazwą IN SITU zajmująca się sztukami wszelkimi, edukacją , wystawami, propagowaniem kultury. plastycznymi. Mniej więcej w tym samym czasie ja kupiłam dawne kino Polonia na teatr , Ona dawne sanatorium Sokołowsko. W tym samym czasie zaczęłyśmy remontować obiekty. Nasza ” Droga krzyżowa” , nasza naszych bliskich z nami, trwa. Są sukcesy i porażki ale idziemy dalej. Jej dzieło jest docelowo ogromne, dla mnie niewyobrażalne. Robimy te same błędy i mamy te same satysfakcje, podobne. Nasze córki są wplątane po marginesy życia w te przedsięwzięcia. Wczoraj inaugurowałam działalność kinoteatru w Sokołowsku, świeżo wyremontowanego, cudem wyposażonego. Mój spektakl, a raczej spektakl Fundacji Krystyny Jandy Na Rzecz Kultury, był elementem odbywającego się od trzech lat w Sokołowsku Festiwalu. Image Krzysztof Kieślowski. ( docelowo w wyremontowanym głównym obiekcie sanatoryjnym w Sokołowsku, ma być archiwum Kieślowskiego, także szkoła, centrum kulturalne ) już teraz jest tu wiecznie wielu młodych artystów reprezentujących wszystkie dziedziny sztuki. Wczoraj spotkałam tam na zakończenie festiwalu i żonę Krzysztofa Kieślowskiego i producenta z Francji i francuskich dziennikarzy i teoretyków filmu i sztuki, i fotografów, operatorów, malarzy, reżyserów. Tętniące życiem i energią miejsce.

Oby trwało. Oby im się udało. Oby plany się ziściły. Sokołowsko leży w niedalekiej odległości od Wrocławia, obok Wałbrzycha, niedaleko od Pragi i Berlina. Oby się połączyło na dobre!

Dzieło i idea Bożeny są gigantyczne, wyjeżdżam stąd życząc im siły i niezmąconej wiary, bo tylko wtedy może się udać. Tylko wtedy się udaje. To nie jest miejsce pracy dla wielu tu ludzi, także dla nas, dla wielu ludzi w naszej Fundacji, to nasze życie. Podpisywanie listy obecności w pracy to dla nas wszystkich żart.

Fundacja KJ pozdrawia IN SITU. Szaleni ludzie, i ci którzy pracują w fundacjach, i ci którzy fundacjom pomagają i towarzyszą im, otaczają, są obecni – dziękujemy. Te grupy „wariatów” przywracają wiarę w sens, tańczą jak motyle, pracują do upadku, emocjonują się ponad normę i dokonują cudów. To wszystko jest… mam uczucie ponad wszelką normę i rozsądek paradoksalnie. To jest wszystko jakieś .. przekroczenie granic zwykłej działalności. Powodzenia. Z całego serca – powodzenia.

07
Wrzesień
2013
17:04

Reginy i Melchiora - wszystkiego dobrego

Jeszce podobno najpiękniejszy Chenonceau, i na koniec zamek w Ambois i grób Leonarda da Vinci, tam westchnienie i do Warszawy. To był zaczarowany tydzień. Teraz do pracy, zmartwień i radości. Do publiczności. Dziś w Sokołowsku ” Ucho, gardło, nóż”.


A dla Państwa podziękowanie za towarzystwo w tej podroży.

Wylądowałam w moim ukochanym kraju, gdzie pozdrawiam nawet nietoperze, jak mówię w „Białej bluzce” słowami Agnieszki Osieckiej, więc wylądowałam na lotnisku Fryderyka Chopina w Warszawie i zastanawiam się dlaczego nie wita mnie muzyka Chopina. Na każdym lotnisku gdzie ląduję wita mnie muzyka tego kraju, u nas cisza!? Na lotnisku im. Fryderyka Chopina? Warum?! Ja bym chciała żeby przywitał mnie cichy słodki mazowiecki Chopin. Bo ukradną nam Go Frrancuzi lub Japończycy, jak nie będziemy porzypominać że On nasz.

 

06
Wrzesień
2013
08:08

Beaty i Eugeniusza - wszystkiego dobrego

Wczoraj spędziliśmy całe przedpołudnie w Montresorze, zamku, do którego jechaliśmy „ najbardziej”. Ta czekały na nas panie, na czele z panią Marią z Potockich Reyową, mieszkająca w zamku, Jej siostra, córki, kuzynka…panie zajmują się zamkiem i pracują w nim. Przyjmują wizytujących. To było niezwykłe przedpołudnie. Zaczarowane, przez atmosferę , opowieści i pobyt w tym miejscu. Wszystkie polskie wycieczki, Polacy wizytujący Dolinę Loary i zwiedzający zamki tutejsze, przede wszystkim powinny zajrzeć tutaj, do Montresor. Znajdą tu Polskę za jaką tęsknimy. Wizyta tu powinna być obowiązkowym punktem na drodze polskich peregrynacji po Francji.

Fragment książki, którą kupiłam w sklepiku na miejscu – Miasteczko Montresor na stałe zamieszkane jest przez około czterysta osób, w tym ponad dwadzieścia rodzin ma polskie korzenie. Zamek zakupiony w 1849 roku przez Ksawerego Branickiego , do dziś pozostaje w polskich rękach Branickich, a teraz Reyów. W oficynie przy zamku wciąż mieszkają spadkobiercy pierwszego właściciela, a pozostałą cześć stałą się otwartym dla zwiedzających muzeum, z rodzinnymi pamiątkami, obrazami polskich emigracyjnych malarzy i XIX wiecznym wystrojem wnętrz. Zamek jest członkiem Stałej Konfederacji Muzeów, Archiwów i Bibliotek Polskich poza Krajem. To ważny punkt na mapie, nie tylko dla rodziny, ale i dla polskiej emigracji, która od czasu rozbiorów przemierzała Europe w poszukiwaniu swego miejsca.( )

Jednak w Montresorze czas jakby się zatrzymał, a przeszłość ma wpływ na wszystko co dzieje się obecnie. Wdowy opowiadają o mężach, którzy odeszli lata temu, a młodzi słuchają opowieści i rad starszych, próbując wpleść je jakoś we własne życie.( fragment z książki ” Wyspa Montresor” autorstwa Kingi Grafa, Marty Mazuś, Władysława Rybińskiego i Marty Wójcik)

 

Panie opowiedziały nam zabawną historie. Przed zamkiem stoi pomnik, rzeźba, anioła zamieniającego się w diabła lub diabła przeistaczającego się w anioła. Pewnego dnia odwiedził zamek Mick Jagger , który ma posiadłość niedaleko Montresoru, i zapałał chęcią zakupienia tego pomnika, tej rzeźby. W zamku byłą tylko pani hrabina Maria Reyowa. Potem opowiadała córkom że był jakiś Jegger – myśliwiec, wyglądał dziwnie i chciał kupić pomnik.
Po południu zwiedziliśmy chyba najbardziej popularny zamek i rzeczywiście zjawiskowo piękny zamek Chenonceau, perła renesansu. Wieczorem spotkaliśmy się w Loches na kolacji z paniami z Montresor. Wspaniały, czuły, bardzo polski wieczór, z opowieściami o Polsce i wyszukiwaniem wspólnych znajomych. I piękny, piękny polski język, troszkę zapomniany w tej formie.

Jutro dzień ostatni podróży. Która jest jak sen. Dziś zdjęcia tylko z Montresor.

 

05
Wrzesień
2013
08:43

Doroty i Wawrzyńca - wszystkiego dobrego

Wczoraj był zamek w Villandry i Chateau de Bourdasiere, oba z niezwykłymi ogrodami, przy czym ten drugi z nieprawdopodobną plantacją pomidorów, pysznych tak, że oderwać się od grządek nie sposób.

Przy zamku restauracja „pomidorowa” wszystko z pomidorów , sok pomidorowy świeżo wyciskany o smaku pełnym słońca i tego miłego meszku z listków. Zamek, a raczej pałac zamieszkały przez właścicieli, więc do zwiedzania ogród, ale za to jaki! Nie mogę dziś zamieścić zdjęć, bo mi się nagle zepsuła ta dziurka w komputerze do której wkłada się kartę z aparatu. Wkładam tę kartę, ale komputer jej nie widzi. Kabla nie mam, więc zdjęcia nie wiem kiedy.

Dziś słynny zamek Montresor, obowiązkowy dla Polaków, bo tam właścicielami do dziś jest rodzina polska. Kupił zamek i wyposażył Ksawery Branicki, do dziś zostaje w rękach rodziny. Mamy tam dziś ekscytujące spotkanie. Potem chyba Chenonceau. Nie wiem, bo jest z nami pani Elżbieta, która to zwiedzanie ułożyła.

Dobrego dnia. Ja mam uczucie życia w jakiejś kompletnej abstrakcji. Miłej, ale jednak. Telefony z Polski, znów dwie osoby znajome zachorowały na raka. Trzeba zamki oglądać szybko, bo nie wiadomo co będzie jutro.

Dziś zdjęcia będę robiła chyba telefonem, nie mam innego wyjścia.

Znalazłam rozwiązanie wklejam zdjęcia z wczoraj. Pozdrawiam.

04
Wrzesień
2013
06:45

Rozalii i Róży - wszystkiego dobrego

Wtorek, to dzień płynięcia po Loarze. Oglądania zamków z strony wody! Przestałam też robić zdjęcia , bo wszystkie wychodzą tak samo. Ta łódka płynęła z taką prędkością i łagodnością, że wszystko zmieniało się w powolną mantrę. Loara nie jest żeglowną rzeką, w tej chwili jest w niej tak mało wody, że podobno nie powinno się jeść złowionych w niej ryb, w każdym razie tak mówią w restauracjach. Nie bardzo to wszystko rozumiem, ale świat ze strony rzeki wygląda całkiem inaczej. Chciałabym tak obejrzeć Polskę, byle nie z kajaka, z czegoś co pływa samo.
Młody człowiek, który na wczoraj zabrał na łódź, gadał, gadał, opowiadał, bez przerwy, robiąc przy tm takie miny i gesty, że jestem pewna że jest to jakiś aktor, dorabiający sobie w ten sposób. Czułam to przez skórę, znam ten typ, aktorstwa bez hamulców. Czego on wczoraj nie zagrał, głosem i ciałem, czego on nie nawyprawiał wyprawiał na tej łodzi! Zagrał i łachy piaszczyste stabilizujące się na rzece porastające zielenią  i wszystkie wojny religijne od XV wieku, których świadkiem była ta rzeka a wszystko poprzedzała wielka inscenizacja z kotwica i linami, mająca nas nastraszyć, że on w ogóle nie umie sterować tą łodzią. No, jakbym widziała znanych mi kilku artystów w akcji. Miny, łapanie się za głowę, wyrazy bezradności, nagłej paniki…teater. Najbardziej podobało mi się jak grał dialog miedzy przemytnikiem w właścicielem zamku Montsoreau.  Miło. A rzeka? Cicha. Czuła. Spokojna. Leniwa. Bez energii i złości. Co to za zdumiewający czas!? Życzę wszystkim w Polsce, szczególnie tym ze zszarpanymi nerwami, leniwej żeglugi po spokojnych rzekach.

Chcieliśmy słuchać  kwartetów Schuberta ale w samochodzie się nie daje. Właściciel hotelu w którym mieszkamy, meloman, wczorajj przy śniadaniu słuchaliśmy Wagnera, przedwczoraj Ravela. Dziś nie wiemy co nas czeka. Kupiłam pierwszą płytę Carli Bruni, wszyscy patrzą na mnie z pogardą.

W Warszawie teatry grają z powodzeniem. Trwają próby Grzesia Warchoła i Romy Gąsiorowskiej do „Pierwszej damy” na 20 września, Wojtak Malajkata i jego obsady do „Romancy” na 20 października. Ja wracam i wkrótce zaczynam także próby do ” Przedstawienia świątecznego”, przedtem jeszcze kilak wyjazdów z „Omdleniami” pobyt na festiwali w Gdyni z powodu zrekonstruowanych ” Człowieka z marmuru” i „Przesłuchania”.

03
Wrzesień
2013
07:11

Izabeli i Szymona - wszystkiego dobrego

Poniedziałek

Dziś Chateau de Montsoreau, Chinon, Chateau de Rivau, Ludun- szukać diabłów. Diabłów nie ma , o opowiadaniu Jarosława Iwaszkiewicza ” Matka Joanna od Aniołów” nie słyszeli, z opery Krzysztofa Pendereckiego wyszli po 10 minutach bo było duszno w sali, jak powiedzieli.  Był też klasztor Fontevraud, podobno jedyny koedukacyjny, ale za to z zapisem że szefową ma być zawsze kobieta. Pracowity dzień. Kręci mi się w głowie od zamków.  Ubrałam się na ten wyjazd jak zwykle bez sensu, poza tym wzięłam dwa buty prawe, rożne. Uroczo, sklepu na lekarstwo, same zamki, ślimaki i foie gras. jem Foie gras z lubością ale co jakiś czas w oczach staja mi karmione na siłę gęsi, widzę silną męska rękę jak przesuwa jedzenie wzdłuż szyi gęsi, wmasowując  je na siłę do żołądka. .

 

01
Wrzesień
2013
22:32

Bronisława i Idziego - wszystkiego dobrego

Sobota 31 sierpnia 2013
Wylot z lotniska w Warszawie koszmarny. Przyjechałam jak zwykle dużo wcześniej, a tu exodus! Nie pozwalają ludziom zgłosić się zwyczajnie do odprawy do stanowisk, każą odprawiać się w automatach, a potem dopiero z kartą pokładową i bagażem można podejść do stanowisk odpraw. Automatów do odprawy jest kilka, dwa zepsute. Przed automatami umęczony tłum, ludzie z walizkami, dziećmi, starsi, obcokrajowcy, przerażeni tymi maszynami, dla wielu niezrozumiałymi, krzyczą, denerwują się, wzywają pomocy, a obok sztab pracowników lotniska w milczeniu ich oczekujących, na stanowiskach dotychczasowych odpraw, patrzy na to i czeka. Paranoja. Odprawiam się, w automacie, wystanym w kolejce, ale ten drukuje mi kartę pokładową stand by, bez miejsca w samolocie. Na szczęście z tą kartą mogę podejść już do stanowiska odpraw, do żywego człowieka, po wyjaśnienia, bo wcześniej stewardessa pilnująca wejścia jak Rejtan mnie nie przepuszczała. Podchodzę, pokazuję wydrukowaną kartę. Lecę LOT-em, ale mówią mi – Linie lotnicze – jakbym leciała jakimiś nie wiem jakimi – Linie lotnicze sprzedały więcej biletów niż miejsc w samolocie, ma Pani stand by i tylko jeśli będą miejsca Pani poleci! – Decyduje kolejność odprawiania się!? – Co?!!! Mam uczucie, że kpią. Zaczynam się denerwować, a miało być spokojnie, luksusowo i bez pośpiechu… miły tydzień wakacji. Pani obsługująca mnie dzwoni gdzieś, ścisza głos – pani Janda leci do Paryża tym 8:45 i ma stand by…. po drugiej stronie krótka odpowiedz i odłożenie słuchawki, a miła pani, skrępowana mówi: – ma pani czekać na wolne miejsce. Bierze jednak mój bagaż, przykleja do niego czerwoną kartkę STAND BY, bagaż połyka czarna dziura, a ja odchodzę. Idę jak zwykle wykupić ubezpieczenie na podróż. Zawsze kupuję je na lotnisku, bez problemu, koszty leczenia, transport ciała do Polski gdyby coś, kradzieże, no i gdybym ja kogoś zabiła lub okaleczyła w wypadku drogowym….tak zawsze temu panu od ubezpieczeń tłumaczę … Podchodzę na antresoli do znanego mi boxu, zamknięte! Zawsze było otwarte, tyle godzin ile było trzeba, kiedy startowały samoloty, na okrągło…teraz czytam – pon. do sob. 8:00 – 18:00 w sob. 8:00 – 16:00, niedziele chyba w ogóle nie, nie pamiętam. No koszmar. Bo koniec wakacji? Czy co? Zamknięte. Zawsze było otwarte! Aaaaa, może i tak nie odlecę – myślę sobie, i staję w kolejce do prześwietlenia, żeby się przedostać dalej …tu jak zwykle, prawie do naga i zdjąć buty, biżuterię wyjąć z pępka i odkleić sztuczne rzęsy…ale do tego się już wszyscy przyzwyczailiśmy i nikt nie protestuje, obok jakiejś pani każą wyrzucić wodę Evian w sprayu, taką do odświeżania twarzy, mam taką samą ale małą, przeciwko mojej nie protestują. Najgorzej ma pani z kotem, który nie chce za nic wyjść z klatki do transportu, a klatki nie można prześwietlić z kotem w środku. Pani podrapana, kot drze się na całe lotnisko, kolejka w panice. Kot wygląda na wściekłego, ze stresu i rozpaczy krzyczy jak dziecko, toczy mu się piana z pyska, nie wiadomo czy pani uda się go utrzymać. Dobrze. Przechodzimy i zaczynam, ja – stand by, czekać, zdenerwowana przy wyjściu do samolotu, Paryżowi przypisanemu. Czekam na zlitowanie i wolne miejsce – bo decyduje kolejność odpraw – „było odprawić się w domu przez Internet, wcześniej, to by Pani miała miejsce”. Okazuje się że w takiej sytuacji jest jeszcze kilka osób, zaczynają się nerwowe rozmowy…
Lecimy. Ja przesunięta do klasy biznes, bo tam było wolne miejsce, czytam gazetę, która mnie zawiadamia, że lada chwila zacznie się kolejna wojna na świecie. Może nawet zacznie się następnego dnia o świcie, albo tej nocy. Jutro 1 września, kłuje boleśnie w głowie. Czytam wspomnienie Witolda Sadowego o naszym koledze Marianie Glince, to już cztery lata od śmierci. Dowiaduję się, że Marian był synem tancerzy z Opery Narodowej, sam skończył szkołę baletową i dopiero potem poszedł do szkoły teatralnej… Tyle lat go znałam, nie wiedziałam… myślę nagle – a kto napisze o panu Witoldzie Sadowym, jak on umrze? Tyle lat pisze o innych, także te wspomnienia, zawsze z atencją, ciekawymi obserwacjami, szczegółami, jakie zna niewielu. Pan Sadowy bywa w naszych fundacyjnych teatrach. Pisze także o nas często. Cieszy się sukcesami wszystkich. kiedyś powiedział mi – „Och, jak się cieszę, że zobaczyłem to przedstawienie (już nie pamiętam które to było tym razem), teatr wyciąga mnie z częstych teraz depresji.” Kuzynką pana Witolda jest Lidka Sadowa, jedna z naszych ulubionych aktorek, na stałe aktorka Teatru Polskiego.
Samolot. Wszyscy dookoła mnie czytają książki z czytników, wyjmuję swój otwieram i …..zaczynam miłe, tygodniowe, bezstresowe, luksusowe wakacje…Wstałam o czwartej rano, położyłam się o 1:00 po premierze w Teatrze Polonia, zamykają mi się oczy. Zasypiając z czytnikiem w ręku myślę, kiedy amerykanie zaczną naloty i czy uda im się rakietami trafiać w cele wyznaczone, a nie jak poprzednio w cywilne obiekty, martwię się tym tracąc świadomość.
Budzę się po chwili, bo czytnik wypada mi na podłogę a miła pani stewardessa proponuje śniadanie. Śniadanie w klasie biznes? Czemu nie? Wojna, wojną, przemyka mi przez głowę odzyskana świadomość, jeść miło, biorę ciepłego croissanta smaruję go masłem i konfiturami morelowymi. Dziś, za kilka godzin, będę w Giverny, w ogrodzie Clauda Moneta myślę….i zobaczę naprawdę te nenufary na stawach w jego ogrodach. Malował je w kółko bo nie chciało mu się dalej wychodzić. Widział je z okna pracowni…miał niedaleko do pracy….nenufary rano, nenufary wieczorem, nenufary o świcie…nenufary niebieskie, nenufary różowe. Widziałam je, te gigantyczne wersje w Nowym Jorku w muzeum. Malował je jak z metra. Pięknie.
Kilka godzin później o 16:00, po zawirowaniach z wynajmowaniem samochodu, stoję nad słynnym stawem z nenufarami, otoczona japońską wycieczką i mam uczucie, naprawdę, że wszystko to sen. Ogród jest obłędny. Wchodzę do pracowni Moneta, którą znam ze zdjęć. Świetnie zachowana, tylko Jego nie ma stojącego pośród obrazów z siwą długą białą brodą. Dzięki jakiejś fundacji amerykańskiej, która jest dziś właścicielem domu i ogrodów Moneta, wszystko jest w fenomenalnym stanie. Ogród , dom, kolekcja sztychów japońskich, meble, wnętrza….jest upojnie. W miasteczku wszystko jest w nenufarach Moneta, podkładki pod talerze w restauracjach, kubki, parasolki. W kościele, obok grobu Moneta, koncert muzyki dawnej…Miły tydzień wakacji w rozkwicie.
Jestem w tej podróży w miłym towarzystwie. Na zaproszenie moich przyjaciół z Poznania. Nocujemy w przepięknym małym hotelu rezydencji, nieopodal miasteczka. Nocą budzi mnie jakiś niepokój. Leżę nasłuchując. Przyglądam się….na tapecie chińskiej w pokoju , w którym śpię, siedzą pawie. Jestem otoczona pawiami! Przesądy!? Ogarnia mnie irracjonalny lęk. Jest 5:00 rano. Postanawiam wziąć prysznic natychmiast i wyjść. Usadowić się z komputerem w salonie lub jadalni. Może tam nie ma pawi. Spoglądam na telefon. W nocy przyszły wiadomości z teatrów, co wieczór, cokolwiek się dzieje, gdziekolwiek jestem, dostaję raporty po spektaklach. ZEMSTA w Och – Teatrze dobrze. Po KONSTELACJACH w Teatrze Polonia, po pierwszym spektaklu dla zwyczajniej, niepremierowej publiczności, za biletami, szał! Brawa, skandowane okrzyki, tłum , sala przepełniona. Jak mi donoszą – histeria na widowni! Pawie, pawiami…ale jest dobrze. Mimo wszystko wstaję i uciekam od pawi.
Niedziela
Zapomnieliśmy kilku rzeczy w naszym hotelu, miedzy innymi laptopa, i niespodziewanie zatrzymaliśmy się w Wersalu, czekając, aż nam te rzeczy z hotelu dowiozą. Pawie działają, łagodnie, ale jednak. Wieczorem dotarliśmy do Torquant. Bosko, ale chłodno.

Sobota 31 sierpnia 2013

Wylot z lotniska w Warszawie koszmarny. Przyjechałam jak zwykle dużo wcześniej, a tu exodus! Nie pozwalają ludziom zgłosić się zwyczajnie do odprawy do stanowisk, każą odprawiać się w automatach, a potem dopiero z kartą pokładową i bagażem można podejść do stanowisk odpraw. Automatów do odprawy jest kilka, dwa zepsute. Przed automatami umęczony tłum, ludzie z walizkami, dziećmi, starsi, obcokrajowcy, przerażeni tymi maszynami, dla wielu niezrozumiałymi, krzyczą, denerwują się, wzywają pomocy, a obok sztab pracowników lotniska w milczeniu ich oczekujących, na stanowiskach dotychczasowych odpraw, patrzy na to i czeka. Paranoja. Odprawiam się, w automacie, wystanym w kolejce, ale ten drukuje mi kartę pokładową stand by, bez miejsca w samolocie. Na szczęście z tą kartą mogę podejść już do stanowiska odpraw, do żywego człowieka, po wyjaśnienia, bo wcześniej stewardessa pilnująca wejścia jak Rejtan mnie nie przepuszczała. Podchodzę, pokazuję wydrukowaną kartę. Lecę LOT-em, ale mówią mi – Linie lotnicze – jakbym leciała jakimiś nie wiem jakimi – Linie lotnicze sprzedały więcej biletów niż miejsc w samolocie, ma Pani stand by i tylko jeśli będą miejsca Pani poleci! – Decyduje kolejność odprawiania się!? – Co?!!! Mam uczucie, że kpią. Zaczynam się denerwować, a miało być spokojnie, luksusowo i bez pośpiechu… miły tydzień wakacji. Pani obsługująca mnie dzwoni gdzieś, ścisza głos – pani Janda leci do Paryża tym 8:45 i ma stand by…. po drugiej stronie krótka odpowiedz i odłożenie słuchawki, a miła pani, skrępowana mówi: – ma pani czekać na wolne miejsce. Bierze jednak mój bagaż, przykleja do niego czerwoną kartkę STAND BY, bagaż połyka czarna dziura, a ja odchodzę. Idę jak zwykle wykupić ubezpieczenie na podróż. Zawsze kupuję je na lotnisku, bez problemu, koszty leczenia, transport ciała do Polski gdyby coś, kradzieże, no i gdybym ja kogoś zabiła lub okaleczyła w wypadku drogowym….tak zawsze temu panu od ubezpieczeń tłumaczę … Podchodzę na antresoli do znanego mi boxu, zamknięte! Zawsze było otwarte, tyle godzin ile było trzeba, kiedy startowały samoloty, na okrągło…teraz czytam – pon. do sob. 8:00 – 18:00 w sob. 8:00 – 16:00, niedziele chyba w ogóle nie, nie pamiętam. No koszmar. Bo koniec wakacji? Czy co? Zamknięte. Zawsze było otwarte! Aaaaa, może i tak nie odlecę – myślę sobie, i staję w kolejce do prześwietlenia, żeby się przedostać dalej …tu jak zwykle, prawie do naga i zdjąć buty, biżuterię wyjąć z pępka i odkleić sztuczne rzęsy…ale do tego się już wszyscy przyzwyczailiśmy i nikt nie protestuje, obok jakiejś pani każą wyrzucić wodę Evian w sprayu, taką do odświeżania twarzy, mam taką samą ale małą, przeciwko mojej nie protestują. Najgorzej ma pani z kotem, który nie chce za nic wyjść z klatki do transportu, a klatki nie można prześwietlić z kotem w środku. Pani podrapana, kot drze się na całe lotnisko, kolejka w panice. Kot wygląda na wściekłego, ze stresu i rozpaczy krzyczy jak dziecko, toczy mu się piana z pyska, nie wiadomo czy pani uda się go utrzymać. Dobrze. Przechodzimy i zaczynam, ja – stand by, czekać, zdenerwowana przy wyjściu do samolotu, Paryżowi przypisanemu. Czekam na zlitowanie i wolne miejsce – bo decyduje kolejność odpraw – „było odprawić się w domu przez Internet, wcześniej, to by Pani miała miejsce”. Okazuje się że w takiej sytuacji jest jeszcze kilka osób, zaczynają się nerwowe rozmowy…

Lecimy. Ja przesunięta do klasy biznes, bo tam było wolne miejsce, czytam gazetę, która mnie zawiadamia, że lada chwila zacznie się kolejna wojna na świecie. Może nawet zacznie się następnego dnia o świcie, albo tej nocy. Jutro 1 września, kłuje boleśnie w głowie. Czytam wspomnienie Witolda Sadowego o naszym koledze Marianie Glince, to już cztery lata od śmierci. Dowiaduję się, że Marian był synem tancerzy z Opery Narodowej, sam skończył szkołę baletową i dopiero potem poszedł do szkoły teatralnej… Tyle lat go znałam, nie wiedziałam… myślę nagle – a kto napisze o panu Witoldzie Sadowym, jak on umrze? Tyle lat pisze o innych, także te wspomnienia, zawsze z atencją, ciekawymi obserwacjami, szczegółami, jakie zna niewielu. Pan Sadowy bywa w naszych fundacyjnych teatrach. Pisze także o nas często. Cieszy się sukcesami wszystkich. kiedyś powiedział mi – „Och, jak się cieszę, że zobaczyłem to przedstawienie (już nie pamiętam które to było tym razem), teatr wyciąga mnie z częstych teraz depresji.” Kuzynką pana Witolda jest Lidka Sadowa, jedna z naszych ulubionych aktorek, na stałe aktorka Teatru Polskiego.

Samolot. Wszyscy dookoła mnie czytają książki z czytników, wyjmuję swój otwieram i …..zaczynam miłe, tygodniowe, bezstresowe, luksusowe wakacje…Wstałam o czwartej rano, położyłam się o 1:00 po premierze w Teatrze Polonia, zamykają mi się oczy. Zasypiając z czytnikiem w ręku myślę, kiedy amerykanie zaczną naloty i czy uda im się rakietami trafiać w cele wyznaczone, a nie jak poprzednio w cywilne obiekty, martwię się tym tracąc świadomość.

Budzę się po chwili, bo czytnik wypada mi na podłogę a miła pani stewardessa proponuje śniadanie. Śniadanie w klasie biznes? Czemu nie? Wojna, wojną, przemyka mi przez głowę odzyskana świadomość, jeść miło, biorę ciepłego croissanta smaruję go masłem i konfiturami morelowymi. Dziś, za kilka godzin, będę w Giverny, w ogrodzie Clauda Moneta myślę….i zobaczę naprawdę te nenufary na stawach w jego ogrodach. Malował je w kółko bo nie chciało mu się dalej wychodzić. Widział je z okna pracowni…miał niedaleko do pracy….nenufary rano, nenufary wieczorem, nenufary o świcie…nenufary niebieskie, nenufary różowe. Widziałam je, te gigantyczne wersje w Nowym Jorku w muzeum. Malował je jak z metra. Pięknie.

Kilka godzin później o 16:00, po zawirowaniach z wynajmowaniem samochodu, stoję nad słynnym stawem z nenufarami, otoczona japońską wycieczką i mam uczucie, naprawdę, że wszystko to sen. Ogród jest obłędny. Wchodzę do pracowni Moneta, którą znam ze zdjęć. Świetnie zachowana, tylko Jego nie ma stojącego pośród obrazów z siwą długą białą brodą. Dzięki jakiejś fundacji amerykańskiej, która jest dziś właścicielem domu i ogrodów Moneta, wszystko jest w fenomenalnym stanie. Ogród , dom, kolekcja sztychów japońskich, meble, wnętrza….jest upojnie. W miasteczku wszystko jest w nenufarach Moneta, podkładki pod talerze w restauracjach, kubki, parasolki. W kościele, obok grobu Moneta, koncert muzyki dawnej…Miły tydzień wakacji w rozkwicie.

Jestem w tej podróży w miłym towarzystwie. Na zaproszenie moich przyjaciół z Poznania. Nocujemy w przepięknym małym hotelu rezydencji, nieopodal miasteczka. Nocą budzi mnie jakiś niepokój. Leżę nasłuchując. Przyglądam się….na tapecie chińskiej w pokoju , w którym śpię, siedzą pawie. Jestem otoczona pawiami! Przesądy!? Ogarnia mnie irracjonalny lęk. Jest 5:00 rano. Postanawiam wziąć prysznic natychmiast i wyjść. Usadowić się z komputerem w salonie lub jadalni. Może tam nie ma pawi. Spoglądam na telefon. W nocy przyszły wiadomości z teatrów, co wieczór, cokolwiek się dzieje, gdziekolwiek jestem, dostaję raporty po spektaklach. ZEMSTA w Och – Teatrze dobrze. Po KONSTELACJACH w Teatrze Polonia, po pierwszym spektaklu dla zwyczajniej, niepremierowej publiczności, za biletami, szał! Brawa, skandowane okrzyki, tłum , sala przepełniona. Jak mi donoszą – histeria na widowni! Pawie, pawiami…ale jest dobrze. Mimo wszystko wstaję i uciekam od pawi.

Niedziela

Zapomnieliśmy kilku rzeczy w naszym hotelu, miedzy innymi laptopa, i niespodziewanie zatrzymaliśmy się w Wersalu, czekając, aż nam te rzeczy z hotelu dowiozą. Pawie działają, łagodnie, ale jednak. Wieczorem dotarliśmy do Torquant. Bosko, ale chłodno.

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.