15
Kwiecień
2015
09:27

Anastazji i Bazylego - wszystkiego dobrego

Moi Państwo, ci którzy czytają ten dziennik od dawna wiedzą , że każdego roku wiosną, fotografuję i umieszczam zdjęcie tego świeżo zakwitłego w moim ogrodzie drzewa.  Ta powtarzalność, tradycja chyba już dziesięcioletnia co najmniej, ten zwyczaj a przede wszystkim to,  że to drzewo zakwita niezmiennie każdego roku , stało się mantrą, zaklęciem, prośbą aby ten nowo zakwitły około Wielkanocy rok, był pomyślny, sprawy się udawały, zdrowie dopisywało a życie było – wesołe i lekkie  – jak powiedziało jedno z moich znajomych dzieci.
Życzę tego Państwu z całego serca.
( Ale pani wylewna !- zwrócił mi uwagę niedawno jakiś widz, jednocześnie czytelnik moich wpisów, nie boi się pani, że wezmą panią za de mode i naiwną? Teraz już nikt nie jest taki miły, ludzie takich lekceważą.)

Nie mniej,  raz jeszcze najgorętsze pozdrowienia z życzeniami na dobrą wiosnę i dobry rok,  najszczerzej i najnaiwniej.

PS. Jutro w Teatrze Polonia premiera. „Happy now?” Czterdziestolatkowie i ich problemy z życiem. Jak żyć? Zapraszamy.

PS2. Na schodkach Bolek.

 

11
Kwiecień
2015
06:59

Leona i Filipa - wszystkiego dobrego

Nocne, z bez senności porządki w komputerze i…znaleziska. Zdjęcia, przegapione chwile, zapiski, notatki, początki jakichś listów, planowane remonty, zadania, konspekty scenariuszy i …zapomniany tekst napisany w styczniu na Bali. Żeby nie obrastał kurzem samotnie w komputerze…. zamieszczam. I życzę dobrego weekendu, bo ja do Krosna. Dziś ” Danuta W.” jutro ” 32 Omdlenia”. W poniedziałek po powrocie pierwsza generalna ” Happy now?” w Teatrze Polonia. W dniu premiery we czwartek gram ” Shirley” w Andrychowie. Nigdy tam nie byłam, podobno bilety się nie sprzedają ( sic!) i słusznie, nikt się tam po mnie niczego wielkiego nie spodziewa. A może organizatorzy zrobili za drogie bilety? zachodzi i taka możliwość, bo to pierwszy raz od dwudziestu trzech lat żeby bilety na to przedstawienie nie szły. Ale wracajmy na Bali…

 

Leżałam z zamkniętymi oczami, na wyspie Bali, poddając moje sterane ciało masażowi. Leżałam cichutko, choć bolało. Obok mnie masowano wyzwoloną Niemkę. Wyzwoloną , bo dawała wyraz wszelkim odczuciom, jęczała, krzyczała nawet,  kiedy masaż był dotkliwszy, gruchała, kiedy było jej przyjemnie. Razem z nią podwójnie jęczała balijska masażystka, jak echo powtarzała jęki, krzyknęła także razem ze swoją klientką, mruczała,  kiedy tamta wyrażała stan zadowolenia. Słuchałam tego „koncertu” i myślałam  –  to się nazywa empatia!  Był to nieustanny dwugłos, popis współodczuwania,  zabawny bo „zawodowy”,  z urzędu. No i byłam na Bali.  Tu każdy uśmiechał się do spotykanego, patrzył w oczy mówiącemu, robił miny adekwatne do słów a słuchanie zaczynał od serdecznego uśmiechu zainteresowania i chęci pomocy. Wyobraziłam sobie natychmiast mojego w Polsce dentystę , który jęczy razem ze mną.

Podobno brak empatii, nieumiejętność postawienia się w sytuacji drugiego człowieka  jest jednym z największych problemów naszego świata. Gdzieś przeczytałam, że w amerykańskich szkołach dzieci zaczęto uczyć empatii, bo w internetowych czasach samotności i fikcji, są do niej coraz mniej zdolne czy skłonne. W moich czasach nazywało się to znieczulica, obojętność ludzka, choć chodzi chyba o coś innego, o nieumiejętność zrozumienia drugiego człowieka, czy może , jakiś brak, feler, który usuwa potrzebę zrozumienia.

Współ-czucie. Piękne słowo. Piękne pojęcie. Współ-odczuwanie jeszcze piękniejsze.

Pamiętam i nigdy nie zapomnę dnia, który nieruchomo w oniemieniu spędziłam na obserwowaniu  tego co się dzieje w Biesłanie. To mnie zmieniło, następnego dnia byłam naprawdę kimś innym. I współodczuwających było tysiące.
Pamiętam też popołudnie w pustym teatrze, 11 września 2001,  kiedy do mnie, samotnie siedzącej , na scenie i zastanawiającej się jak zagrać Małą Steinberg, dziesięcioletnie chore na autyzm i raka dziecko, podszedł zapłakany portier i powiedział – jest koniec świata pani Krysiu a jesteśmy sami w teatrze. A potem płakaliśmy razem przed telewizorem.

Czy aż tyle musi się stać?

Nie, w gruncie rzeczy są tacy wśród nas, którzy umieją spojrzeć na sprawy z perspektywy innych. Umieją wysłuchać,  zrozumieć, mówić i myśleć o innych nie o sobie. Współodczuwają w naturalny sposób, umieją współczuć  i jeszcze znaleźć tyle taktu żeby to w odpowiedni sposób okazać. Tyle że nie jest ich wielu. Poszukujemy ich. Są nam potrzebni. Mówi się o nich – ludzcy albo, prawdziwi ludzie.

Wchodziłam  kiedyś na duże spotkanie z publicznością. Tuż przed wejściem, przy drzwiach,  zadzwonił mój syn – nie mogę rozmawiać – powiedziałam – synku, zadzwonię zaraz po spotkaniu. Spotkanie trwało dwie godziny, potem zdjęcia , autografy, zamieszanie. Przeciągało się. W pewnym momencie jedna z tych wielu osób powiedziała do mnie po cichu – musi pani zadzwonić do syna, ona tam pewnie czeka – i sobie odeszła. A we mnie jakby piorun…

Oskarżamy innych, oceniamy,  wydajemy niezachwiane o nich sądy, o ich postępowaniu a ani na chwilę nie stawiamy się w ich sytuacji. Ani na moment nie rozważamy okoliczności im towarzyszących. Przypisujemy z zasady innym złe intencje, z nawyku,  i reagujemy źle zgodnie z tym. A gdyby przez moment zrelatywizować….?

Szłam wąską uliczka na Bali. Minął mnie mężczyzna jadący na skuterze trzymający na ramieniu co najmniej sześcio albo i dziwięcio metrową białą rurę. Minął mnie a rura się nie kończyła.  Zamarłam ze zgrozy. W pewnym momencie zrozumiałam że dodatkowo, będzie starał się z nią wjechać w bramę w lewo, tuż przed zakrętem. O Boże, kretyn, zwykły kretyn! pomyślałam, a jeśli teraz ktoś wyjedzie  zza zakrętu?! I dokładnie w tym momencie wyjechał także na skuterze. Z trudem wyhamował. Zamarłam. A ci…uśmiechnęli się , ten bez rury odstawił motor i pomógł tamtemu wmanewrować się z rurą w bramy, bo rzeczywiście był to problem. Pomógł mu bo on miał problem. Wyobraziłam sobie tę scenę w Polsce. Nie muszę chyba opisywać mojego wyobrażenia…. No ale byłam na Bali.

No nic, chaotyczne rozważania pora zakończyć. Obyśmy nie musieli kupować empatii jak kiedyś kupowało się płaczki na pogrzeby.

Na koniec podaję kilka przydatnych zwrotów do używania: Jestem z Tobą. Myślę o Tobie. Nie mogę zapomnieć o twoim problemie. Bardzo Ci współczuję. Martwię się o Ciebie. Wiem co czujesz. Wyobrażam sobie Twoją sytuacje. Gdybyś tego potrzebował dzwoń. Zawsze gotów jestem Cię wysłuchać. Masz we mnie przyjaciela. Doskonale Cię rozumiem. Gdyby można pomóc ….itd. itp….A w zamian proponuję wykreślić zdania zaczynające się od: – Ja , mnie, moje, moim itd., itp….

Życzę Państwu i sobie prawdziwej ludzkiej wspólnoty. Choć w nią nie do końca wierzę.  Życzę prawdziwej przyjaźni, szczerych ludzi i czułości. Bo dodana do empatii czułość, to najwyższy stopień wtajemniczenia. Mądrość i rozsądek zostawmy na razie na boku.

 

 

09
Kwiecień
2015
22:41

Marii i Marcelego - wszystkiego dobrego

Wczoraj usłyszałam taki żart – przed telewizorem siedzą starsi ludzie – mąż i żona.
Mąż  : – Słuchaj , jak ja mam na imię?
Żona : – A na kiedy ci to potrzebne…
A ja uświadomiłam sobie że wśród moich znajomych niewiele par z takim stażem małżeńskim, żeby taka rozmowa mgła się odbyć. Znów fala rozstań, rozwodów, nieporozumień, pretensji i zdrad. Pierwsza fala, według mojej pamięci, zdarzyła się  koło 40 roku życia, druga dookoła pięćdziesiątki, trzecia , wydaje się najdramatyczniejsza, teraz kiedy osiągamy lat 60. Myślę oczywiście o tzw. szczęśliwych związkach.

Czytam sztuki teatralne. Czytam i czytam. Na ogół są beznadziejne, banalne, ze złymi dialogami, klisze tych, które już były, za to wielu dramaturgów i absolutnie żadnego, ani jednego , który byłby zdolny napisać dobrą komedię.  Zresztą nawet nie podejmują prób. A głód takiej literatury teatralnej , wielki. Wszyscy mówią tylko Walczak albo Kowalewski. Tylko dwóch? Mało.

Wszyscy smutni, poważni, nabzdyczeni, sztuka tylko przez wielkie S, napuszona, nieprawdziwa, niekonieczna. – Dziwisz się ? – pyta mnie ktoś. Wszyscy szukają wielkości. Ze sztuką jak z miłością. Zresztą to to samo. – Dziwię się – odpowiadam – zawsze wolałam śmiać się w łóżku niż płakać albo wzdychać. A eM wydaje mi się na tym nie cierpiało i nie było małe. – Co ma łóżko wspólnego z miłością? – słyszę, na to obrażone. – Dla mnie wiele – odpowiadam – nierozerwalnie dużo. – A to przepraszam- obrażone, uduchowione, romantyczne, odeszło.  Odeszło , bo młode, przez duże eM.

Coś to stare- młode, mnie dziś dopadło. A młode boli często na scenie, bo nie rozumie. – Młode boli? A mnie zachwyca – odzywa się znów obrażone. – Mnie też, jak nie udaje starego, tylko jest młode – odpowiadam.

Rocznica smoleńska, nowe odczytanie zapisu z czarnej skrzynki, wybory za pasem, sprawa z Ukrainą przestaje oburzać, przyzwyczajamy się a wiosna szturmem wbrew wszystkiemu. Przed świętami wszyscy życzyli sobie odrodzenia a ja miałam dziwne myśli.

Ohydne te zielone daszki i budki przy wejściach do metra. Ohydne.

I jeszcze a propos młodego, moje najmłodsze dziecko skończyło dziś 24 lata. Smutny jadł ze mną obiad urodzinowy. -Dlaczego jesteś smutny? – Bo nie mogę uwierzyć że jestem już taki stary.

 

03
Kwiecień
2015
09:25

Ryszarda i Pankracego - wszystkiego dobrego

DRODZY PAŃSTWO, ŻYCZĘ WIOSENNEJ RADOŚCI I ŚWIEŻOŚCI.

WSZYSTKIEGO DOBREGO.

ALLELUJA.

 

 

01
Kwiecień
2015
19:08

Zbigniewa i Grażyny - wszystkiego dobrego

Na Święta w prezencie dla wszystkich, taka oto anegdota.

Wszyscy i my w teatrach i tzw. środowisko i widzowie kochają…. Wiesławę Mazurkiewicz. Piękna ta pani, jedna z najpiękniejszych kobiet swojego czasu, do dziś jedna z najpiękniejszych , najelegantszych, najekscentryczniejszych kobiet, jakie znam. Wspaniała aktorka, na wskroś nowoczesna,  odważna. Niekonwencjonalna, z poczuciem humoru godnym  najwybredniejszych, wzorowa żona jej ukochanego męża Gustawa Lutkiewicza, z którym żyją w przykładnym związku lat nie wiem ile…dziesiąt. Jest królową. Jest królową z urodzenia, z noszenia się , z natury. A z drugiej strony – Wieśka! Artystka gotowa do szaleństwa, do tańców na stole w młodości.  Wiesiunia! Brat łata. Lubiłyśmy się zawsze i od zawsze. W Teatrze  Powszechnym, grałyśmy często razem, śmiałyśmy się bez przerwy,  gadałyśmy jak najęte, tak że czasem ledwo zdążałyśmy na scenę. Wiesia od powstania Fundacji i obu teatrów i Teatru Polonia i Och-Teatru jest z nami.  W Polonii można Ją wciąż oglądać jako Ciaputkiewiczową w „ Grubych rybach” w Och-Teatrze we wspaniałej roli w „ Pocztówkach z Europy”. Wiesława! Legenda. Elegancja. Szyk. Wdzięk. Klasa.  Historia. Energia. Wieczny optymizm. Wspaaaaniaaaaałaaaa! Kochamy ja i podziwiamy za wszystko. Za radzenie sobie z przeciwnościami życiowymi i zdrowiem także.

Wiesia podczas kwietniowych spektakli „ Grubych ryb” w Teatrze Polonia, będzie obchodziła 65 – lecie pracy artystycznej! Ludzie!!!! Ludzie 65 lat pracy w tym cholernym zawodzie!!!

Wczoraj na jajeczku w Fundacji. Wiesia w pełnej formie. Usłyszała coś w pewnym momencie o liftingach, poprawianiu sobie urody itd. I… jak to Ona,  wielkim, melodyjnym, charakterystycznym głosem obwieściła : – Też  chciałam zrobić lifting. Z koleżanką . Umówiłyśmy się . Miałyśmy termin, wszystko było załatwione.  Ale umarła!  No i koniec.  Ludzie ! Żałujcie żeście nie słyszeli jak to było mówione!

No i wszystkiego dobrego. Dobrych Świat. Wszystkiego. Wiesiu , Guciu, całujemy Was specjalnie serdecznie. Co znaczyłby teatr bez takich jak Wy. Wielka, wielka teatralna para.

31
Marzec
2015
18:45

Balbiny i Gwidona - wszystkiego dobrego

Wszystkiego, wszystkiego dobrego, dziękując że jesteście tutaj, trwacie, z przyjaźnią , oddaniem, pracowitością , talentem, serdecznością, otwartością. Dziękujemy za spotkanie w Och-Teatrze.

22
Marzec
2015
11:42

Bogusława i Katarzyny - wszystkiego dobrego

Podobno wiosna. Wyszłam na chwilę rano z łóżka, z mojego zapalenia oskrzeli czy płuc, już nie wiem, spadł śnieg. Przedwczoraj przewieźli mnie w charakterze zwłok do Lublina, gdzie leżałam w łódzku w hotelu (ekskluzywnym zresztą bardzo, pięciogwiazdkowym, za co dziękuję organizatorom) i zwlekałam się, żeby grać w pobliskim teatrze. Dalej leżę w łóżku, już w Milanówku i na szczęście nie muszę dziś nic grać, dopiero „Jowialskiego” w poniedziałek wieczorem. Głowę mam w szczelnej jakiejś przestrzeni, nic nie słyszę, grałam te ostatnie kilka spektakli nie wiem jak, nie wiem co, wydobywał się ze mnie jakiś głos nie głos, chyba tylko siłą 45-letniego przyzwyczajenia, wspomagany opanowaną do perfekcji techniką mówienia i oddychania. Reakcji publiczności też nie słyszałam, podobno były. Janek Englert powiedział do mnie – „Nie odwołujesz? No tak, w naszym pokoleniu nikt by nie odwołał, w pokoleniu 40-latków co czwarta osoba, w nowym pokoleniu każdy by odwołał.” – I miałby rację – jak powiedział mój lekarz, bo granie w takim stanie, może mieć poważne konsekwencje. Ale panie doktorze, pan sam mnie przyjmował chory, to co pan za pogadanki do mnie uskutecznia? My pierwsza brygada, damy radę, a potem umrzemy po cichu i niespodziewane. Najważniejsze że wiosna, trochę lewa, ale i zima była nie tego. Mama mówi, że w kwietniu będzie wojna. Może. Polska się ćwiczy w samoobronie. W jednych szkołach ćwiczenia w razie zagrożenia, w innych wprowadzają zajęcia – gra w szachy, jako ćwiczenie umysłu. Przeprowadza się ankiety- czy walczyłbyś za Polskę i jak chętnie w dziesięciostopniowej skali. Wielu chce uciekać, nazywają to wyjazdem. A mnie się w chorobie śnią majaki i strachy. Strzelają do mnie. Ale wiosna. Pani minister dała nam tylko 150 tys. na ten sezon, z odwołania zresztą, bo komisja prześwietna jak co roku nie dała nam nic. No trudno z pańskiego, ojczyźnianego stołu skapnęło tylko na jedną i to skromną premierę. A plany mamy dumne. Narodowe. Różewicz, młodzi polscy autorzy, ważne społeczne tematy. W cholerę! Trzeba myśleć o zmianach funkcjonowania teatrów. Mam w głowie, jak w ulu i strasznie w niej szumi, ale plany na reorganizację powstają, byleśmy się nie wylali razem z kąpielą sami. Zobaczymy. A nawet jeśli, to raz się żyje, mnie i tak po tym zapaleniu płuc, czy co to jest, wiele życia nie zostało, w każdym razie tak się na razie czuję, może do poniedziałku mi przejdzie. W teatrach państwowych za duże pieniądze proponują widowni, a raczej kobietom na widowni, ćwiczenie zwieraczy (dosłownie), i w związku z tym gratulacje. Kłaniamy się wielkim talentom czapką do ziemi. U nas tylko skrzypi. Musimy w Och-Teatrze zmienić fotele, bo te które są, remontowane przez nas nieustannie, służą od września 1947 roku i już nie dają rady. Chcemy, żeby od września roku 2015 zastąpiły je nowe. Fotel podobno kosztuje 950, 50 groszy. My damy 450,50 zł a Wy dajcie resztę, zgoda? Bo nie ma innego wyjścia. Wy – publiczność oczywiście, no bo kto? Wy – widzowie, no bo jak inaczej? Foteli potrzebnych jest 450. Przykręcimy za to mosiężne tabliczki, kto ufundował. Jak na początku w Teatrze Polonia.Co prawda tabliczki pokradli, ale dopiero po 10 latach (sic!). Akcję zaczniemy późną wiosną, na razie prawnicy radzą jak ją obsłużyć. Póki co trwają próby trzech spektakli. „Happy now?” dla Teatru Polonia i „Porozmawiajmy po niemiecku” na małą scenę. Oba tytuły ważne, pierwszy o sytuacji obecnej 40 latków i ich problemach – ku przestrodze i  zastanowieniu, co dalej, jak żyć, drugi tytuł- odbrązawianie historii i czasu okupacji i powstania warszawskiego, młoda Polka- dziewczynka, co lubi Niemców. W Och -Teatrze próby „Truciciela”  – czysta komercja o planowaniu śmierci z powodu depresji, boki zrywać …ale dobrze się kończy. Najważniejsze że wiosna. Gdyby wojna, będziemy jeździć ze spektaklami na front. Z tymi wesołymi, zresztą jakoś ustal się repertuar, a trasy i miejsca wskaże los. A propos wyborów, ja głosuję na pana Komorowskiego, bo wszystkich innych się boję. A te kampanie i wypowiedzi, nie wiem czy to moje majaki czy prawda.

Dobrej wiosny.
Zdjęcia z targu z Włoch. Byłam wtedy jeszcze zdrowa. W Weronie w teatrze bilet kupiłam za 7 euro bo tylko takie były. 7 euro? bilet dotowany przez miasto Werona odpowiedziano mi.

18
Marzec
2015
21:35

Cyryla i Edwarda - wszystkiego dobrego

Śmiałam się dziś z przypomnienia zestawu jaki dostawała i pewnie dostaje do dziś, aktorka w państwowym teatrze.

Dwie pary rzęs.

Podkład

Puder w kamieniu.

Kredka do brwi.

Czerwona szminka do ust.

Mleczko do demakijażu.

Paczka wacików.

I tym zestawem teoretycznie trzeba by wykonać charakteryzacje od Marii Stuart do Kopciuszka.

Oczywiście , wszystkie aktorki mają swoje szminki, kupują je wciąż, im dalej w las tym więcej, uroda niektórych waży coraz więcej, wielkie ciężkie kufry, bo szminki mają to do siebie że bardzo wolno się wyczerpują i ciągle są, a starzeją się dość szybko. Mnie ciągle upominają nasi charakteryzatorzy – po co pani to kupiła? Mamy jeszcze dużo cieni do oczu, pamięta pani? Jeszcze te co pani z Powszechnego przyniosła, się nie skończyły ( z Teatru Powszechnego tzn. około 10 lat temu)
-To wywalaj do kosza! – odcinam się. – Wyrzucajcie! Na litość Boską!
– No wie pani?! – jeszcze są całkiem dobre! I jeszcze długo posłużą!
– A nie śmierdzą?
– A skąd?! – Cienie? Niektóre szminki do ust, śmierdzą, ale te wyrzucę jak znajdę chwilę czasu. A poza tym co to za smród? Trochę zjełczałe i tyle. Ale za to jakie trwałe!

Zapach starego pudru. Zapach straych szminek, podkładów, różu. Uwielbiam go. Nie mam na nic uczulenia. Mogę się malować szminką z okresu międzywojennego i nic mi nie jest. Różany zapach teatru, pudrowy zapach, piżmowy zapach. Zapach teatralnego kurzu. Starych dekoracji. Kostiumów. Starych koronek. Już prawie tego nie ma. A ja ten zapach, te zapachy , pamiętam tak dobrze.

Szkoła charakteryzacji, szkoła malowania. Zanikła. Już aktorzy się tego nie uczą. Charakteryzatorzy są coraz częściej z przyuczenia tylko i malują aktorki  „na ładne” nie uwzględniając odległości teatralnych i podkreślania wyrazistości rysów.  Westchnienia starych aktorek z mojej młodości , które siadając przed lustrem mówiły do charakteryzatorek- „namaluj mi twarz” są już nieaktualne. Niewiele osób już umie namalować twarzy, do każdej roli innej.

Jest jeszcze kilka aktorek, aktorów – ekspertów w tych sprawach. Uwielbiam ich. Krysia Tkacz mówi zawsze – można malować oczy na kurę i na sarnę, ale kto dziś umie na sarnę?!!!

Malowanie się do spektaklu. Rytuały. Zarosty, klejenie zarostów. Rzęsy, peruki, modelowanie twarzy, dorabiania nosów nie widziałam już ze dwadzieścia lat, chyba ostatni raz widziałam jak kleił nos Jan Świderski  do Fryderyka Wielkiego, zmieniał uszy za mojej pamięci, Tadeusz Łomnicki do „ Pluskwy” Majakowskiego, Aleksandra Śląska miała specjalny sposób malowania się , ale zdumiewał mnie, młodą aktorkę, pamiętam, cień na „przedziałku między piersiami”. Mój Boże.  Dziś patrzę na Ignacego Gogolewskiego  w genialnej roli, a raczej trzech rolach, w naszym spektaklu „ 32 omdlenia” i podziwiam, jak umie jednym ruchem grzebienia ucharakteryzować swoją postać, przyklejonymi brwiami, zmienić się zdumiewająco .

Dziś połowa kobiet ma sztuczne rzęsy przyklejone na stałe, sztuczne paznokcie, na stałe, sztuczne piersi, na stałe, włosy, zagęszczone, przedłużone, nie mówiąc o kolorach tych włosów. Wtedy na początku mojej drogi teatralnej, aktorki dzieliły się na takie które, zawsze w peruce i z klejonymi rzęsami, bez tych atrybutów nie umiały grać , i takie które za wszelką cenę bez peruk i broń Boże sztucznych rzęs, bo przeszkadzają ( to ja na przykład).  Teraz aktorki przed kamerę i na scenę wchodzą jak stoją , z ulicy, jak my to nazywamy, lub zmalowane jak stare płoty, ale bez pojęcia.

Beata Tyszkiewicz zawsze malowała się sama i maluje do dziś i powinna udzielać wykładów  w tej materii. Jak malować się i wyglądać z klasą.

No nic, koniec tego. Bo wszystko dlatego ze przypomniałam sobie

2 pary rzęs, puder w kamieniu, podkład , waciki i czarna kredka z przydziału. Tuszu do rzęs nie było w przydziałach nigdy. No bo po co , jak dwie pary sztucznych rzęs było w zestawie.

Och teatrze , dziwny świecie. Można by pisać długo o ozdobach, talizmanach, maskotkach, kartkach, sentencjach , które wiszą w garderobach teatralnych, rzeczach którymi otaczają się aktorki na szczęście. No ale nie o tym i nie czas. Choć to kocham.

I jeszcze coś – pisanie szminka czy kredką na lustrze. Przecież to najlepszy i najpewniejszy środek komunikacji i pamięć podręczna najlepsza.

Dobrego teatru. Dobrego dnia.

 

10
Marzec
2015
10:00

Cypriana i Marcelego - wszystkiego dobrego

Zmuszona do dłuższych pobytów w łóżku we Włoszech, wczoraj obejrzałam sześć filmów! Mój rekord dzienny. W nocy przeczytałam dwie sztuki, to dalekie od mojego rekordu, oglądam telewizję w międzyczasie i budzi ona, i niemecka, i włoska, i francuska puste refleksje i odruchy wzruszeń ramion. Nie mniej zresetowałam umysł do tego stopnia, że dziś rano nie miałam problemu z przypomnieniem sobie wszystkich nazwisk o których myślałam, co ostatnio jest ewenementem, bo zawsze staję na nazwisku. I zaczyna się….no ta co w latach 80 była tu i tu, a potem wyszła za, nie pamiętam nazwiska, ale była tym i tym u tego i tego, a potem jej syn…mieszkała na Mokotowie, a potem w Wilanowe i to i to…Znacie to? Ale tu nic takiego się nie zdarza, pamiętam wszystko,  przerażona rolą Julianne Moore w filmie Stille Alice.

Piszę tylko po to, żeby pozdrowić w Włoch, powiedzieć, że świat, a raczej centralna Europa, z daleka od Polski i Ukrainy i widma wyborów, jest przyjazna beztroskiej codzienności. Jest wiosna, słońce, zaczyna kwitnąć dosłownie wszystko i tylko w Szwajcarii gdzie byłam przez moment na drzwiach sklepu zobaczyłam ogłoszenie – sprzedajemy cukier tylko do 10 kg – co mnie wprawiło w zdumienie.
Na Kindlu mam 50 książek, z połączeniem z Internetem problemy. Widzę przed sobą spokojny czas.
Dobrego dnia.
Na zdjęciu widok z mojego łóżka do góry nogami, bo tylko tak się wkleja w Ipadzie. Słońce do góry nogami. Bardzo mi to odpowiada.

 

05
Marzec
2015
11:27

Fryderyka i Wacława - wszystkiego dobrego

Dziś premiera w Och-Teatrze. „ Prapremiera dreszczowca” , amatorski teatr wystawia dreszczowiec i od początku na scenie i za kulisami wszystko się sypie. Żarty z aktorów, teatru, teatralnej fikcji i stosunków między artystami. Klasyk…ale…tekst który powstał na bazie kilkuletniej improwizacji angielskich aktorów, młodej grupy teatralnej. Niedawno zapisany i nagrodzony jako komedia roku. Pokusiliśmy się o wystawienie, choć nie było to łatwe. Piekło- szatani, jak ja to nazywam. Czyjeś improwizacje, specyficzne poczucie humoru tamtej publiczności i tekst który kupiliśmy, zawierający tylko skąpe didaskalia i nic więcej. I te didaskalia sie u nas nie sprawdzały. Tekst dreszczowca, który niby grają i bez przerwy mają wpadki, beznadziejny, nic więcej, żadnych wskazówek. Trzeba było wszystko zrobić od początku, po naszemu, według naszych wyobrażeń nieudanego amatorskiego teatru i dla naszych widzów i ich poczucia humoru. Piekło – szatani. Wczorajsza próba , pierwsza z publicznością , w akompaniamencie huraganowych po prostu śmiechów. Zdaje się,  że się udało. Oby! Ale przeszliśmy piekło. Nikomu nie życzę. Zapraszamy, zapraszamy,  zapraszamy, przyjdźcie po zabawę i śmiech.

03
Marzec
2015
09:58

Tycjana i Kunegundy - wszystkiego dobrego

I kolejny raz ….podjudzacze, szczujcy i specjaliści od wkładania kija w mrowisko i zarabiania na tym pieniędzy, czyli kolorowa prasa. Pojedyncze zdania wyjmowane z kontekstu i umieszczane w kontekstach takich, żeby maluczkich zdenerwować i wzbudzić nienawiść. Wiadomości wyciągane z jakichś mroków, przeinaczane i  podkręcane. Byle zdjęcie, byle ochłap, byle strzep i już konfabulacje płyną szeroką rzeką w celu zszokowania narodu , wzbudzenia pogardy i zawiści a co za tym idzie konieczności zakupu następnego numeru gazety, żeby nienawiść miała się czym żywić.

Ostatnio kłamstwa a na temat zarobków artystów. Bzdury, cyfry z palca, szczególnie w wypadku ulubieńców publiczności. Już któryś raz ukazuje się np. zdjęcie Cezarego Żaka ze skrzynią pieniędzy, których to się dorobił, a jest to zdjęcie z naszej sztuki „Trzeba zabić starszą panią”, w której Cezary gra, i ją wyreżyserował, a w której to sztuce chodzi o tę skrzynię pieniędzy i grupę gangsterów naprzeciwko słodkiej staruszki  granej przez  Barbarę Krafftównę. ( Serdecznie zapraszamy) Pieniądze są drukowane przez nas, żeby byłą jasność , ale to tym gazetom nie przeszkadza. Rozrzucamy je w każdym spektaklu miedzy Widzami, można przyjść i się „nachapać’.

Po ostatnich doniesieniach kolorowej prasy ile aktorzy zarabiają w serialach, matka jednego z naszych kolegów, obliczyła w związku z  tym ile tenże zarabia rocznie i prawie nie oszalała z tego powodu, musiał długo tłumaczyć że gazeta pisze bzdury, jego kredyt jest realny i musi go spłacić,  ma dalej dużo do spłacenia, a jej umiejętność liczenia na nic się nie zda. Podał leki nasercowe i utulił w ramionach.

Moje zdanie z wywiadu, w którym mówię że żeby nasza Fundacja się utrzymała i mogła zagrać ponad 80 spektakli miesięcznie (co kosztuje), musimy zarobić z biletów około miliona miesięcznie, a i to nie starsza bo  musimy przecież produkować nowe sztuki, zostało wyjęte z kontekstu i bez kontekstu umieszczane. W kolorowej prasie jak grzyby po deszczu ukazały się krzyczące tytuły – JANDA ZARABIA MILION MIESIĘCZNIE!!!!  A Na moim biurku liczba listów błagalnych o pomoc i pieniądze z kilku dziennie wzrosła do kilku nastu a wśród nich przeważają te z epitetami ty K…., ty S…., ty P…od tych którym pieniędzy nie wysłałam. Ludzie! !!! Koledzy z kolorowej prasy, o sumienie Was nie podejrzewam, o litość też nie, po moich 45 latach w show biznesie, ale moglibyście okazać trochę może zdrowego rozsądku? Czy za dużo wymagam?

Jedna z naszych młodych aktorek – bogaczka grająca serialu, została kopnięta przez nietrzeźwą w Markach podwarszawskich ,  bo nie chciała jej dołożyć w sklepie do flaszki.  To jednostkowy przypadek ale jakże wymowny. Akurat trafiła na alkoholiczkę która czyta kolorową prasę i ogląda seriale, miała pecha, gdyby nie ten artykuł, alkoholiczka nie wiedziałaby ile zarabia i poprosiła by ją może o autograf dla synka.

Moi Państwo poczucia humoru życzę.  U nas w Och-Teatrze we czwartek kolejna premiera. „ Prapremiera dreszczowca” Ja się śmieję na generalnych jak szalona, bo jest o tym jak się w teatrze nie udaje. To mnie prawdziwie śmieszy, bo mi bliskie.  Serdecznie zapraszamy.

27
Luty
2015
21:54

Gabriela i Anastazji - wszystkiego dobrego

Zawsze uważałam że pytania typu – czy jesteś wierzący,  na kogo głosowałeś i ile zarabiasz, są niestosowne i żaden człowiek nie ma obowiązku na nie odpowiadać.
Uważam też że zadawanie osobistych pytań, intymnych tym bardziej, świadczy o braku wychowania. Jeśli ktoś ma ochotę o tych sprawach porozmawiać powinno się być do dyspozycji, ale nic więcej. I dziwię się coraz bardziej, że ludzie którzy takie pytania zadają, uważani są za „równych” i otwartych, czy przyjaznych. Zawsze myślałam że są po prostu nietaktowni.
Prawdą jest, że rozmawianie o rzeczach bolesnych przynosi ulgę ale słuchający rzadko poczuwają się do przyzwoitości zachowania treści rozmowy dla siebie. Większość ludzi nie zasługuje na zaufanie, trzeba o tym pamiętać, bo potem boli bardziej i do tego publicznie. Zresztą, większość ludzi robi krzywdę zdradzając czyjeś problemy, bezmyślnie, po to żeby się popisać taką wiedzą , lub tylko, żeby się przedstawić jako ktoś godny zaufania.
Na dodatek ludzie rzadko kuszą się o zrozumienie innych, lub postawienie się w ich sytuacji. Na świecie od wysłuchania i rozumienia, od porad, rozmów o trudnych sprawach, są psychoterapeuci. No i oni, dotrzymują tajemnicy. Czasem naprawdę warto za to zapłacić.
Piszę to po wysłuchaniu stosu plotek i „nowości” z mojego świata.

I jeszcze jedno, czasem ktoś mnie oburzy i wtedy o tych ludziach mówię źle. Zwyczajnie. Choć nie mam nic wspólnego z hienami, dookoła.
I jeszcze drugie, nie bardzo wiem o co chodzi w sprawie Kamila Durczoka, ale nie wierzę, programowo. I współczuję.
I trzecie. Mimo namów na „donoszenie”, czerwonych telefonów, płacenia za wiadomości sensacyjne, nie pojawiły się spektakularnie sukcesy mediów. To budujące.

Dobrego weekendu. Zajmijmy się sobą.

26
Luty
2015
06:24

Mirosława i Aleksandra - wszystkiego dobrego

Ten link wysyłam aktorom naszej Fundacji jako inspirację. Uwielbiam.

A Państwu wysyłam na dobry dzień.

Pozdrawiam.

http://www.youtube.com/watch?v=qXowYIZpYpo&sns=em

 

23
Luty
2015
06:20

Romany i Damiana - wszystkiego dobrego

Poszłam spać z nadzieją , obudziłam się i….GRATULUJĘ!!! GRATULUJĘ!!! Wielkie gratulacje i głębokie ukłony.

Dobrego dnia.

19
Luty
2015
17:57

Konrada i Arnolda - wszystkiego dobrego

A propos Dnia kota, który obchodziliśmy przedwczoraj, przypomniało i się jedno z opowiadań Edgara Kereta, znanego pisarza Izraelskiego. Dyrektorka przedszkola i wychowawczyni jego sześcioletniego syna, poprosiła o przyjście któregoś z rodziców, okazało się, że mimo zakazu jedzenia słodyczy mały Lew (imię syna) zjada każdego dnia czekoladę, nie dzieląc się nią z innymi dziećmi na dodatek. Po wywiadzie w przedszkolu po zapewnieniu, że mały nie dostaje do przedszkola czekolady okazało się, że uroczy chłopiec „uwiódł kucharkę z przedszkola”, która zakochana w nim do nieprzytomności przynosi mu każdego dnia prezent- czekoladę. Co zresztą wyznała zawstydzona, do czego się przyznała i rodzicom, i wychowawczyni. Keret, ojciec, przyrzekł, że porozmawia z synem wychowawczo, na osobności.

– Czy wiesz ze nie można jeść słodyczy w przedszkolu?

– Oczywiście. Wiem.- przyznał chłopiec.

– A czy ty jesz w przedszkolu czekoladę?

– Tak.

– I nie dzielisz się nią z innymi dziećmi?

– Nie dzielę, bo nie można jeść w przedszkolu czekolady. Tłumaczę im to, że dzieci nie mogą jeść w przedszkolu słodyczy. Że to jest zakazane.

– W takim razie dlaczego ty ją jesz?

– Bo ja nie jestem dzieckiem.

– A kim jesteś ?

– Kotkiem.

– Jak to kotkiem?

– Tak mówi pani kucharka.

– Nie jesteś kotkiem, jesteś chłopczykiem.

– Nie tato. Jestem kotkiem. Miaaaał –  udokumentował synek.

Zamiast krzyczeć na dziecko, Keret przypomniał sobie przeczytaną rano gazetę – minister zdefraudował pieniądze, dyrektor banku przywłaszczył komputery, znany aktor nie płaci podatków…

– Oni tez są kotami, po prostu. Tak im się wydaje.

Wszystkim prawdziwym kotom, raz jeszcze najlepsze życzenia wszystkiego dobrego.

14
Luty
2015
09:10

Walentego i Metodego - wszystkiego dobrego

Często podróżuję  samolotem, na liniach krajowych jestem stałym gościem, dużo gram, w różnych miastach, poranna podróż samolotem pozwala potem spokojnie odbyć próbę, przygotować się do spektaklu i zagrać go bez zmęczenia długą podróżą samochodową.  
Zawsze w samolocie sięgam po wydawnictwo LOT-u, darmowe pismo KALEJDOSCOP,  dwujęzyczne, luksusowo wydawanie, na znakomitym papierze, z rewelacyjnymi zdjęciami,  wyborem tego co się aktualnie dzieje w Polsce. Zawsze jestem ciekawa wyborów tematów ocenionych jak ważne i aktualne  szczególnie wybór w dziale kultura budzi moje emocje, ale także i kto kupił reklamę w tej gazecie, bo to też wiele mówi.  Redaktorem naczelnym od jakiegoś czasu jest pani Martyna Wojciechowska i za jej „panowania” pismo zyskało jakby dodatkowy rys. Nie widzę tylko od dwóch miesięcy, stałego felietonu Lecha Wałęsy, a czytałam te felietony z wielkim zainteresowaniem i robiły na mnie niezmiennie  wrażenie.
Wczoraj podczas lektury nowego numeru  lutowego, śmiałam się  wielokrotnie. Po pierwsze Zanzibar i opis atrakcji i piękności jak zwykle z niezwykłymi zdjęciami , na koniec tekstu pana Macieja Wesołowskiego , zachęcającego do odwiedzenia Zanzibaru, fragment , który wzbudził moja niepohamowana radość…Na obiad idę do New Dhow restaurant – knajpy uważanej za znakomitą, szeroko rekomendowanej. Szukam jej długo. Wreszcie jest! Zbita z kilkunastu desek szopa na samej plaży. Przed lokalem po dwa plastikowe stoliki, ze cztery krzesełka, daszek z palmowych liści, w środku – dwóch znudzonych rastamanów. Jestem jedynym klientem. Być może nawet od rana. Zamawiam rybę i cole. Cola jest ciepła bo w restauracji nie ma lodówki, ale nie wybrzydzam. Na rybę trzeba trochę poczekać – jak mogę usłyszeć. Trochę,  czyli jakieś półtorej godziny! Szybko okazuje się , ze tutejsza kuchnia to slow food w postaci czystej, nieskalany żadną komerchą. Kelner po przyjęciu zamówienie, informuje o tym kuriera, który bez pospiechu zakłada klapki i spacerkiem udaje się na oddalony o blisko kilometr targ rybny. Tam przebiera, targuje się , w końcu dokonuje wyboru i nieśpiesznie wraca z dorodnym okazem. Jego kolega w tym czasie zajmuje się rozpalaniem ogniska na środku szopy i obieraniem ziemniaków na frytki. Potem następuje żmudny proces obróbki termicznej . Skręcam się z głodu, ale trzymam fason. Dzięki uprzejmości szefa kuchni, mogę przyglądać się pracy i jestem zachwycony. A produkt końcowy? Co tu dużo mówić, slow foot rządzi!
Czytam dalej, zachęcają do spędzenia weekendu w kotlinie Kłodzkiej, dowiaduje się o unikalnej Kaplicy Czaszek w Czernej, czytam o pani Paulinie Różyło, pięknej młodej dziewczynie, jak widać na zdjęciu , która jest jedyną kobietą pilotem doświadczalnym oblatującym samoloty w zakładach lotniczych w Mielcu, czytam o Jerzym Kukuczce, jednym z najwybitniejszych w historii himalaizmu i trafiam na artykuł o chemii miłości a z niego dowiaduję się że miłością rządzą związki chemiczne  i nie mamy na to wszystko prawie żadnego wpływu, ani na wielkość uczucia, ani trwałość , ani jakość o zgrozo…u samic drobnego amerykańskiego gryzonia, nornika preriowego, po związaniu się z samcem o 50 proc rosła ilość dopaminy. Gdy naukowcy sztucznie obniżyli u nich pozom im ilość dopaminy,  neuroprzekaźnika,  natychmiast traciły zainteresowanie ukochanym. Jeśli zaś zwiększono, zaczynały zalecać się do przypadkowego samca, który był obok…noradrenalina, serotonina, oksytocyna, endorfiny , a odpowiedni poziom koktajlu oksytocyna, wazopresyna i endorfina zapewnia długie uczucie i związek … Pomyślałam  to proste, trzeba iść tylko do apteki i kupić odpowiedni neuroprzekaźnik dla siebie albo partnera.  ( przepraszam autora za uproszczenia) …Wewnętrzna logika namiętności polega na tym ze nie może ona jedynie rosnąć , a samo tylko trwanie jest zapowiedzią jej śmierci…Artykuł okazuje się być zbiorem cytatów i opisem książki „ Psychologia miłości” autorstwa prof. Bogdana Wojciszke…Po kilku latach zakochania namiętność znika. Miłość może jednak przetrwać ten trudny moment. Pod warunkiem ze między zakochanymi pojawi się wieź intymności na którą składa się bliskość, zaufanie, ciepło czy poczucie bezpieczeństwa. Przeskok do nowego etapu miłości to wielka przemiana chemiczna w organizmie. Ilość dopaminy, noradrenaliny i serotoniny wraca do poziomu normalnego. Na plan pierwszy wysuwa się oksytocyna. To ten sam neuroprzekaźnik , którego  poziom zwiększa  się u kobiety podczas porodu oraz przy ssaniu piersi przez niemowlę. Odpowiada więc za utworzenie więzi matki z dzieckiem. U dorosłych ilość oksytocyny rośnie w trakcie wspólnie spędzonych nocy. Intymną więź wzmaga też wazopresyna. Oba te związki wykrywa się w dużych ilościach u norników preriowych żyjących w stałych związkach . Ich bliscy krewni norniki Microtus montanus- zdecydowanie preferują rozwiązłość. Wystarczy podać im oksytocynę i wazopresynę, by śladem kuzynów przerzuciły się na monogamię…..Fascynujące. Więc nawet to niczyja wina?  Do apteki zdradzani czy niekochani  i podać to przeciwnikowi w kawie!….To straszne! Ja żądam żeby postępowaniem mógł rządzić rozum i żebyśmy mieli na to wpływ! Człowiek różni się od zwierząt!

No …. i tak sobie podróżuję , potem gram, potem wracam i znów gram. Gratuluję  Kalejdoscop-owi. Dziękuję.

08
Luty
2015
12:57

Jana i Piotra - wszystkiego dobrego

Oświadczyny. Trudny moment. Do naszych teatrów co jakiś czas przychodzą zapytania , czy można się oświadczyć , przed spektaklem, po spektaklu ze sceny, podczas kiedy wybranka będzie na widowni. ( Ostatnio się zastanawiam, czy kobiety się oświadczają ? bo dlaczego nie? Dlaczego nie  – Wybranek. Kobiety coraz częściej mocniej trzymają lejce życia, silniej stoją na ziemi, biorą odpowiedzialność za przyszłość, także wspólną przyszłość. Pewnie do tego więc dojdzie, że zmieni się i konfiguracja oświadczyn). No ale na razie…zwyczajowo oświadcza się On. I często pragnie aby ten moment był wyjątkowy, lub….stara się stworzyć sytuację w której ewentualne odrzucenie będzie trudniejsze.( sic!) Bywają więc śluby pod wodą , na Mont Evereście, w powietrzu, na koniach, w balonie, w Las Vegas, na Bali itd. itp…Teraz jest moda na oświadczyny, w niecodziennych okolicznościach. I stąd zapytania do naszych teatrów. Zgadzamy się na to, pod warunkiem, że po spektaklu, kiedy publiczność już wyjdzie , nawet puszczamy stosowną muzykę i zmieniamy oświetlenie, ale sami chowamy się po kątach, żeby nie przeszkadzać w intymnym momencie.

Kasia Figura i Sonia Bohosiewicz opowiedziały mi niedawno, że były świadkami takiej niecodziennej uroczystości oświadczyn w …restauracji, pełnej gości. Jadły spokojnie kolacje po jakiś swoich zajęciach, kiedy zauważyły że… najpierw chłopak, od stolika sąsiedniego,  szeptał coś z kelnerami, wychodził, wracał, nie mógł usiedzieć. Potem nagle zawiązał dziewczynie siedzącej z nim przy stoliku,  oczy czerwoną wstążką i zostawił ja samą ogłupiała a on gdzieś odszedł. Po jakimś czasie z głośników rozległa się muzyka, wybrana piosenka, on wrócił. Piosenka  trwała długo 3 minuty, więc  i dziewczyna i goście restauracji czuli się po chwili niezręcznie i skrępowani, bo On stał, ona siedziała i nie wiadomo było o co chodzi. Dziewczyna nic nie rozumiała i chciała zdając opaskę , ale on nie pozwalał. Wszyscy dookoła dostali nerwicy, kelnerzy potykając się nieśli i otwierali szampana, chłopak zaczął  nieudolnie ustawiać kwiaty w wazonie na stoliku i otwierał trzęsącymi się rękoma opakowanie z pierścionkiem, coś się przewracało, coś nie udawało i kiedy wreszcie pozwolił jej zdjąć opaskę wszyscy w restauracji odetchnęli ale  w ciszy wysłuchali – Czy zechcesz zostać moją żoną?,  bili brawo i zaczęli nieśmiało niektórzy śpiewać Sto lat, ale Ona była w oniemieniu, szoku, nie wiedziała ja ma się zachować, wreszcie zaczęła płakać z rozpaczy. Kasia i Sonia podeszły do niej i ją przytulały, ale czy Ona chce czy nie, tego nikt się właściwie nie dowiedział do konca.

Nie wiem co to jest za moda, żeby publicznie, ale…reżyseria i rozlokowanie zdarzeń w czasie, to ważna rzecz, przewidywanie okoliczności i efektownego finału, a próby zrobić si nie da….Oj wszystko to trudne!

Wreszcie…byle dobrze się kończyło, i podczas oświadczyn, i po oświadczynach i wile lat później. No i jest co opowiadać. Chyba że potem żona do końca życia albo do rozwodu opowiada na przyjęciach jak – ten Idiota się oświadczał! Kretyn! I w jakiej ją trudnej postawił sytuacji! A znajomi się śmieją z Nieudacznika. Egoisty i Romantyka pożal się Boże – według niej.

04
Luty
2015
23:02

Andrzeja i Weroniki - wszystkiego dobrego

Mam 62 lata. Jestem osoba biegłą w kontaktach z komputerem, telefonem, I padem. Mam korespondencję,  kontakty, kalendarz zsynchronizowane w kilku urządzeniach. Pracuję posługując się mailem głównie. Wchodzę bez najmniejszych problemów, w każdym miejscu i czasie  i zamieszczam zdjęcia i wiadomości na Twitterze, Facebooku, stronie internetowej. Po co to piszę? Żeby powiedzieć, że mimo to, nie radzę sobie z płaceniem należnych rachunków, za telefony, telewizje, strony internetowe, I pady, Internet, światło, gaz, wodę itd. itp…mam uczucie że wszystkie te firmy sprzysięgły się, żeby to płacenie było naprawdę trudne. Jak sobie radzą inni? Kiedy przychodzą rachunki za gaz czy światło, nie mogę się ni cholery zorientować czy to mam zapłacić, czy to prognoza i o co chodzi. Bardzo często się zdarza, że płacę coś podwójnie albo niepotrzebnie, a naprawdę czytam ze zrozumieniem, jak mi się wydaje. Bałagan w pisaniu dat, numerowaniu faktur, każda firma ma swoja politykę. Ciągle jakieś nowe regulacje, nowe numery kont. W korespondencji papierowej przychodzą nowe regulaminy, tony makulatury. Język jakim się posługują te papiery – kosmiczny! Żądają wszyscy przejścia na faktury internetowe, ale kiedy chce się coś zmienić, z czegoś zrezygnować, trzeba wysłać list papierowy, zawiadomić o czymś w formie papierowej, już forma internetowa nie wystarczy. Ratunku!!! Ludzie ! Jak Wy sobie radzicie? Bo ja jestem za głupia. Czy i dla Was ta logika jest nielogiczna? A jak sobie radzą starsi ode mnie? Nie potrafię sobie wyobrazić samej z tym wszystkim mojej mamy choćby. 

PS.Ach, ostatnio nie dopłaciłam raz 2 grosze, raz 5, napisali sto pism i przysłali dwieście wiadomości, więc postanowiłam wszystko zaokrąglać i teraz piszą do mnie, że to terroryzm, bo im się w księgowości nie zgadza że robię im bałagan.

 

03
Luty
2015
05:38

Błażeja i Hipolita - wszystkiego dobrego

Dziś nocą SMS od jednej z aktorek: Wielka krzyzowka w Newsweeku.Haslo 100 PIONOWO: Szla korytarzem w TVP, doszla do wlasnych teatrow.;-)nocne calysy B.

Dobrego dnia.

01
Luty
2015
07:51

Brygidy i Ignacego - wszystkiego dobrego

Lublin. 6 rano. Niedziela.
Stoję przed barobusem z kawą, czekam na zdjęcia. Jeszcze wczorajszy wojownik, lekko się zataczając pokonuje przestrzeń. Na mói widok się zatrzymuje.
-czy pani Janda?
-Tak.
– A co tu ogólnie się dzieje?
– Kręcimy film.
Odchodzi , robi parę trudnych kroków. Wraca.
– Chcę pani powiedzieć, że bardzo mnie zainspirował do życia film ” Pestka” . To był chyba film pana Zanussiego? Pani tam grała.
– To mój film. Bardzo panu dziękuję.
– Nie, bo wie pani ja tak mówię z serca.
I poszedł.
No życie jest naprawdę pełne niespodzianek.

Lublin. 6 rano. Niedziela.

Stoję przed barobusem z kawą, czekam na zdjęcia. Jeszcze wczorajszy wojownik, lekko się zataczając pokonuje przestrzeń. Na mói widok się zatrzymuje.

-czy pani Janda?

-Tak.

– A co tu ogólnie się dzieje?

– Kręcimy film.

Odchodzi , robi parę trudnych kroków. Wraca.

– Chcę pani powiedzieć, że bardzo mnie zainspirował do życia film ” Pestka” . To był chyba film pana Zanussiego? Pani tam grała.

– To mój film. Bardzo panu dziękuję.

– Nie, bo wie pani ja tak mówię z serca.

I poszedł.

No życie jest naprawdę pełne niespodzianek.

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.